Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2016, 14:44   #41
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Roland przeklinał siebie w duchu. Podróż przez pustynie bardzo szybko dała się mu, jak i zapewne całej reszcie z wyjątkiem diablicy, we znaki. Co gorsza, okazało się, że wzgórza wcale nie znajdują się tak blisko, jak mu się początkowo wydawało. Zapasy wody i pożywienia szybko uległy wyczerpaniu, co również wpłynęło negatywnie na ich siły. Miał świadomość, że jeżeli szybko nie odnajdą jakiegoś źródła wody, to staną się pokarmem dla sępów. Niestety, odnalezienie oazy na piekielnej pustyni, równało się z cudem.

Wzgórza, które z początku wydawały się dobrym punktem obserwacyjnym, okazały się w gruncie rzeczy jeszcze bardziej niebezpiecznym miejscem niż pustynia. Strumienie lawy dodatkowo podnosiły temperaturę, sprawiając, że wszyscy szybko stanęli na skraju wyczerpania. Teraz jednak nie mogli się zatrzymać. Roland wiedział, że postój oznaczałby dla nich śmierć z pragnienia i głodu.

Niespodziewanie wyrosły przed nimi trzy humanoidalne kreatury. Z początku nie wydawały się agresywne, jednak ich wygląd nie pozwalał uznać ich za niegroźnych podróżników. Nie tak znowu dawno temu Shade chwyciłby za łuk i wpakował w najbliższego koszmarka kilka strzał. Po spotkaniu jednak z pociągającą fizycznie morderczynią i białoskrzydłym aniołem doszedł do wniosku, że uroda (lub jej brak) nie świadczy o charakterze znajdujących się w piekle istot. Ork, jakby nie było, do najbardziej urodziwych nie należał. A nuż się okaże, że ci trzej nie są tacy źli, jak wyglądają?

- Witajcie - powiedział. - Nie mamy wrogich zamiarów - zapewnił.

Mutanty nawet się nie zatrzymały, wciąż szły w stronę grupy. Roland zadrżał na ich widok, jednak nabrał w sobie odwagi i zrobił krok w przód, unosząc ręce w górę, starając się by istoty nie wzięły go za niebezpieczeństwo. Uważnie przyglądał się wynaturzeniom, gotów zaraz rzucić na nich zaklęcie uśpienia, w razie gdyby nie mieli względem drużyny dobrych zamiarów.

- Chcemy jedynie przejść tędy - powiedział najpierw we wspólnym, a potem powtórzył w językach demonów i diabłów, które z jakiegoś powodu tkwiły mu w głowie. - Nie chcemy kłopotów.

Kobieta i humanoidalna koza zatrzymali się przekręcając głowę na bok, jakby nad czymś się zastanawiali, zapewne nad słowami Rolanda, które zdawały się do nich przemawiać. Jednak mimo usilnych prób, skrzydlaty potwór wzbił się niewysoko i zaszarżował na Shade, rozdziawiając nagą czaszkę pozbawioną mięśni. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie słuchał nikogo i niczego. Pozostała dwójka mutantów póki co pozostała niegroźna.

Po niespodziewanym ataku, Rognir stanął między potworem a Shade’em, tym samym sięgając po swój topór. Próby dyplomatycznego rozwiązania spotkania spełzły na niczym, przyszedł czas na twarde negocjacje. Na widok nowego, agresywnego przeciwnika latający mutant miał zamiar zaraz zmienić swój cel ataku. Wyciągnął szponiaste dłonie w stronę półorka, gdy nagle dotknął go lekki podmuch jakiejś niespotykanej energii. Roland trzymał wyciągnięte w jej kierunku ręce, a dziwne słowa wypływały z jego ust. Kreatura zachwiała się i upadła na ziemię, zaś jej koniec przypieczętował swoim katowskim toporem Rognir.

- Ostrzegaliśmy - powiedział Roland, spoglądając na to, co pozostało z mutanta. - Ta walka niczego nam ani wam nie przyniesie. Odejdźcie, albo podzielicie los swojego kolegi.

Czyny Rognira zadziałały na mutanty bardziej jak płachta na byka, niż próba zastraszania. Widząc, jak ich towarzysz zostaje pozbawiony życia, w rozpaczy wręcz rzuciły się do ataku. Bladolica kobieta zaatakowała niespodziewanie Roland. Ten próbował uskoczyć przed jej długimi pazurami, jednak zdołał jedynie zasłonić się ramieniem, z którego szybko trysnęły strumienie krwi. Mężczyzna krzyknął z bólu, starając się jak najszybciej wycofać z pola rażenia kobiety, jednak tam zdołała ciąć go jeszcze raz, nim uwolnił się z jej zasięgu.

Oczy zaszły mu mgłą, jednak jakimś cudem zdążył rzucić na siebie jeszcze zaklęcie magicznej zbroi, które na tym etapie walki okazało się już kompletnie bezużyteczne. Rognirowi udało się odciągnąć uwagę kobiety na tyle, by Roland mógł zająć się wykrwawiającą się na ziemi Bazylią. Nie namyślając się długo, uklęknął przy niej i wyciągnął ręce nad raną. Jasna poświata otoczyła jego dłonie, a ślady po pazurach nieco zmalały.

Zaabsorbowany swoimi poczynaniami, Roland nie zauważył kiedy Rognir zdołał powalić wszystkich przeciwników. Udało im się wygrać, jednak mężczyzna nie czuł powodów do triumfu. Próbował ustać o własnych siłach, jednak piekąca rana na ramieniu nie pozwalała o sobie zapomnieć. Zakręciło mu się w głowie. Aby nie upaść, musiał szybko uczepić się ramienia Johanny. Sytuacja nie wyglądała dla niego najlepiej, gdyż wyczerpał już tego dnia swój zapas zaklęć leczących.

- Musimy… iść dalej… - wymamrotał na wpół przytomny. - Musimy znaleźć jakieś źródło wody i pożywienia, albo umrzemy tu… Musimy iść… albo zginiemy...

 
Hazard jest offline