Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2016, 21:46   #105
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Lotte

- “Sposób, w jaki przedostaniecie się do punktu zbornego zostawiam wam dowolny” - Katherine czytała SMSa od Imogen. Kręciła głową z niedowierzaniem na tę arogancję, wpatrując się w maleńki ekran.

Lotte ze szczytu Zielonej Góry widziała cały ląd rozsypujący się na odłamki. Drzewa łamały się jak gałązki. Zapuszczenie się w dół stoku było jednoznaczne z samobójstwem, nawet gdyby nie byli wymęczeni drogą na szczyt.
- Nie wierzę… - mruczała Katherine, klęcząc na skale. - Jak mogła nas opuścić…? Imogen…
Edmund w tym czasie szarpał mężczyznę, który zabił syrenę. Z boku Konsumenta sączył się szkarłat.
- Zastrzeliłam go - Cobham kręciła głową z niedowierzaniem. - Strzeliłam, a on padł. Kurwa, gdybym wiedziała, gdybym tylko wiedziała, podbiegłabym i wpakowała mu cały magazynek w podgardle. Ale on padł. Myślałam, że go zabiłam… tymczasem on tylko udał martwego. To wszystko moja…
- To teraz nieważne - Edmund przerwał kobiecie, nawet na nią nie spoglądając. Ponownie uderzył Konsumenta w policzek. - Odpowiadaj, skurwielu! Słyszysz, co do ciebie mówię?!

Katherine podeszła do Australijczyka i dotknęła jego ramienia.
- Ed, to bez sensu, zostaw go.
- Nie rozumiesz - odparł Thomson. - Nie wierzę, że to była misja samobójcza. Pewnie Konsumenci przygotowali jakąś drogę odwrotu, tylko jaką…
- To naprawdę mogła być misja samobójcza - odparła Kate.
- Ale ta aparatura… być może…
Konsument plunął krwią na Edmunda, na co mężczyzna zareagował warknięciem. Postrzelony wymamrotał strachliwie:
- Nie… nie chcę umierać - krew zabulgotała w jego ustach. - Boję się… boję się śmierci...
Katherine wciąż trzymała telefon, próbując dodzwonić się do kogoś z IBPI. Wreszcie jej połączenie zostało odebrane. Momentalnie odeszła na bok i zaczęła rozmawiać w obcym języku, którego Lotte nie rozumiała.

- Za… dzwońcie… na ten numer - Konsument wyjął zwiniętą karteczkę. - Nasz helikopter… niech… przylecą… i… - znowu zakaszlał krwistą plwociną.
- Przylecą jak najszybciej - rzekła Katherine, wracając do pozostałych. Rzecz jasna nie mówiła o Konsumentach, lecz o detektywach, z którymi skończyła rozmowę. - Rzekli, że my też jesteśmy bardzo ważni… ale nie wiem, czy to znaczy, że bardziej ważni niż inni, którzy także potrzebują pomocy - rzekła, kręcąc głową. Następnie krzyknęła, gdy kilka metrów za nią zwaliła się gruba, wysoka sosna.

“Nie mamy wiele czasu”, pomyślała Lotte.
- Mam Impliker - mruknęła Kate. - Gdybyśmy spróbowali…
- Zginiemy! - odparł Edmund. - Nie minął czas…
- Ale czy mamy wyjście?! - Katherine prawie płakała.
- To pewna śmierć, poza tym… tu nie ma drzwi, które mogłyby zamienić się w Portal.

Katherine wskazała palcem dużą, plastikową skrzynię, którą otwierało się poprzez wieko na zawiasach. To z niej Konsumenci wypakowali całą elektronikę.
- To by się nadało!
- Ale my się nie nadajemy! Nie minęły…

Lotte zastanawiała się nad najlepszym wyjściem. Mogła zwyczajnie czekać na pomoc IBPI, lecz nie miała najmniejszej gwarancji, że koledzy z pracy zdążą ich uratować. Z drugiej strony gdyby skorzystali z propozycji terrorysty i wezwali helikopter Konsumentów… ostatecznie co mieli do stracenia, jeżeli śmierć i tak ich najpewniej czekała? Ostatnią opcją było skorzystanie z Implikera. Mimo że wszyscy niejednokrotnie powtarzali, że przedwczesne nigdy nie kończy się dobrze, była to jakaś nadzieja.

- Lotte - Takeshi zaharczał krwią. Otworzył przekrwione oczy, spoglądając na Visser. - Proszę… zakończ me męki - rzekł. Kobieta dostrzegła, że jego wzrok skierował się na pistolet przytroczony do jej boku. - Proszę… nie każ mi dłużej cierpieć.


Imogen

W pewnym momencie Imogen odniosła wrażenie, że znalazła się w jakiejś pieprzonej grze komputerowej, w której gracz ma za zadanie kierować tak helikopterkiem, aby ominąć przeszkody. Tyle że w tym przypadku nie miała trzech żyć, nie mogła wrócić do zapisanego pliku, nie mogła zacząć od początku w razie porażki. Jedyne, co przemawiało na jej korzyść to wrodzony talent, doświadczenie i wypracowane umiejętności. Tyle że wyspa pod spodem efektownie budziła się i deszcz odłamków skał zdawał się wszechobecny. Najgroźniejsze były jednak niepozorne, powietrzne gejzery, które wypuszczały opary gorętsze od zawartości kowalskiego pieca. To właśnie z ich powodu drzewa zapalały się, po czym całe lasy stawały w płomieniach. Niedługo nad Wyspa Wniebowstąpienia miała unieść się jarząca się łuna, tworząca szyderczą imitację świtu.

- Chyba powinniśmy się spieszyć - rzekł John, niepewnie spoglądając przez okno.
- Tak, chyba na pewno - zgodziła się Imogen. Kiedy płozy wreszcie dotknęły dachu budynku, wrzasnęła: - Tylko szybko! Wiesz, gdzie iść?!
- Tak jest! - wrzasnął John. Imogen skinęła głową. Tyle razy powtarzała mu które piętro, który korytarz, które drzwi, że mężczyzna nie miał szans zabłądzić. Choć dla chcącego nic trudnego.

Minęła pierwsza minuta.
- Pospiesz się, pospiesz się - Imogen mruczała pod nosem.
Minęła druga minuta.
- No dalej - jęknęła.
Minęła trzecia minuta.
- Mój boże - mruknęła, gdy Budynek C tuż obok zawalił się z głośnym hukiem. Równie dobrze mógł to być Budynek A pod jej stopami. Wpatrywała się uporczywie w milisekundy przemijające na wyświetlaczu zegara kokpitu. Jedna za drugą, zdawały się prowadzić ku śmierci.
Minęła czwarta minuta.

Imogen musiała zdecydować, czy dalej czekać, czy zejść przez klapę na dół. Najgorsza była niepewność, co się dzieje pod spodem. Gdzie jest Camille, gdzie jest John. Jakie kłopoty napotkali. Z drugiej jednak strony… co, jeżeli opuści helikopter, a w tym czasie żołnierz pojawi się na dachu i będą się tak na zmianę szukać?!

Minęła piąta minuta.
 
Ombrose jest offline