Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-05-2016, 23:36   #101
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte nie trwoniła czasu na rozmyślanie co zrobić. Umiała podejmować szybko decyzje i właśnie teraz skorzystała z tej umiejętności. Wzięła głęboki wdech i wycelowała w wybrany obiekt. Wiedziała, że ta misja zmieni jej postrzeganie świata o 180 stopni.
Oddała strzał, modliła się żeby był celny. Modliła się, żeby nie żałowała swojej decyzji.

- Takeshi wybacz…

Lotte uparcie wpatrywała się czy jej cel, którym był łucznik, padł. Kula trafiła prosto w plecy. Mężczyzna zacisnął palce na łuku, jednak nie zdołał wypuścić strzały. Upadł na kolana, konając. Mimo, że kobieta bała się spojrzeć na to co działo się z Takeshim, to w końcu i tak to zrobiła. Nieznajomy Konsument wbił nóż prosto w plecy Ozumy. Przyjaciel Lotte zakaszlnął krwią, po czym otworzył szeroko oczy. W księżycowym świetle Visser ujrzała jak duże i okrągłe się zrobiły. Wyciekało z nich niedowierzenie charakterystyczne dla człowieka, który uważał się za nieśmiertelnego. Lotte z wrażenia upuściła pistolet na ziemię. Konsument wyjął broń z pleców Ozumy, po czym… ruszył z nią na Lotte! Dzieliło ich tylko kilka metrów. Visser westchnęła głęboko, po czym zacisnęła ręce na… powietrzu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jej Sig Sauer jest w krzakach.
Lotte najchętniej rozpłakała się i zaczęłaby wyć, aby wyrzucić z siebie nadmiar emocji, które sięgnęły właśnie zenitu. Jednak umiała zachować zimną krew. Na rozczulanie i lamenty przyjdzie jeszcze czas, miała nadzieję, że już niedługo. Padła więc ciężko na kolana, ryjąc nimi ziemie i złapała pistolet. Nie dbała o to czy zdąży, była gotowa przyjąć cios. Musiała jednak zrobić jedno, zabić tego skurwiela, który zmusiła ją do podjęcia wyboru, pokarać go za to, że widzi śmierć kolejnej osoby. Do oczu cisnęły się łzy, ale determinacja była silna. Serce waliło mocno, oddech był niemiarowy, głośny. Zacisnęła ręce na pistolecie, a palec spoczął na spuście, aby go pociągnąć. Nie zawahała się. Rozległy się strzały wycelowane w terrorystę. Nagle jednak Konsument zboczył z trasy, niezależnie od działań Lotte. Kobieta spojrzała w bok… Edmund biegł w ich kierunku, trzymając pistolet! Zdaje się, że miało dojść do starcia niematerialnego z niewidzialnym. Niestety jego ingerencja sprawiła, że Konsument zbaczając z linii prostej uniknął wystrzału z broni Visser. Co za straszliwa ironia. Konsument został uratowany przez atak Edmunda!
Kątem oka Lotte ujrzała, jak jedna z Katherine biegnie, by zająć się krwawiącym Takeshim, a dwie inne mocują się z mężczyzną - elektronikiem… czy raczej z tym, co z niego powstało. Z drobnej postury informatyka wyłoniła się postać wysokiego na trzy metry, siejącego grozę olbrzyma.
Ryk przeszył powietrze. Trudno było powstrzymać dreszcz, który przebiegł po kręgosłupie. Lotte wpatrywał się to w demona, to w Edmunda próbującego dostrzec niewidzialnego Konsumenta. Wzięła parę głębokich oddechów i podniosła się z ziemi. Nie ważne stało się znów to co chciała tyko co musiała zrobić i to ją przygnębiało. Takeshiemu nie była w stanie pomóc. Jej wiedzę z zakresu pierwszej pomocy zapewne była na tym samym poziomie jak Katherine, więc były zbędne dwie osoby przy nim. Natomiast choć bardzo pragnęła zabić tego niewidzialnego, to musiała zostawić go w rękach Edmunda. Jak łatwo jest zabijać ludzi, gdy ma się świadomość braku konsekwencji z tego, a nawet możliwość otrzymania orderu uśmiechu… Najgorszy wydawał się być ten demon, na którym spoczął właśnie jej wzrok. Odniosła dziwne wrażenie, że sam pistolet nie wystarczy, a dwa machnięcia tego bydlaka, może nawet jedno wystarczy, aby posłać ją do piachu.
Zaryzykowała jednak i przybliżyła się do celu. Choć nie była wyborowym strzelcem, to ta misja pokazała jej, że chyba minęła się z powołaniem. Kiedy decydowała się oddać strzał, to w większości przypadku trafiała bez pudła. Teraz wiedział, że trafi, miała przed sobą ogromną, żywą tarczę, ale nie na to, że zabije od razu. Musiała sprawdzić jak wytrzymały był rogaty przeciwnik. Dlatego też oddała dwa strzały celując jednym w głowę, a drugim w plecy kreatury. Pierwszy pocisk minął cel o kilkanaście centymetrów. Drugi natomiast trafił prosto… lecz to nic nie zmieniło. Bestia wydała tylko ryk, po czym obróciła się, starając się dojrzeć, kto zadał jej ból. Dwie Katherine w tym czasie próbowały się przybliżyć do potwora, zdaje się również chcąc wycelować w głowę.
- Pokaż się, skurwysynie! – dobiegł Lotte krzyk Edmunda, kilkanaście metrów dalej pośród drzew. Trzymał wyciągnięty wysoko pistolet i obracał się dookoła własnej osi, próbując dostrzec coś więcej pośród cieni. - Walcz, jak mężczyzna!
Potwór w tym czasie spoglądał niepewnie to na Katherine, to na Lotte, jakby nie był przekonany w czyim kierunku szturmować.
Visser rozejrzała się szybko dokoła. Pistolet nic nie wskóra, a bazooki nie miała, więc szukała pomocy w tym co było w okolicy. Uczucie niepewności, które jej towarzyszyło przez to, że Ed nie mógł namierzyć swojego przeciwnika, a ten szybko mógł zmienić obiekt swojego zainteresowania, nie pomagało. Lotte po szybkiej analizie dostrzegła kilka możliwości. Bestia nie wydawała się posiadać inteligencji człowieka - być może gdyby dalej w nią strzelała, ta pobiegłaby za nią między drzewa, gdzie dzięki swoim mniejszym rozmiarom Visser miałaby przewagę w postaci większej mobilności. Katherine w tym czasie mogła pomóc Edmundowi zająć się niewidzialnym. Najprostsze rozwiązanie zdawało się najlepszym, gdyby nie fakt, że była mocno zmęczona i mogła nie poradzić sobie w ucieczce przed demonem. Inna opcja polegała na skorzystaniu z baku benzyny, który był podłączony do generatora prądu. Gdyby oblała nim bestię i w jakiś sposób ją podpaliła... tylko jaki? Ostatni pomysł zakładał, że zamieni się z Edmundem. Mężczyzna powinien unieszkodliwić bestię bez większych problemów, tyle że paradoksalnie byłoby to bardziej niebezpieczne dla Visser, niż walka z monstrum. I na tą ostatnią opcję już prawie przystała. Niestety w ułamku sekundy zdała sobie sprawę, że poświęci swoje życie lub zdrowie na marne, ponieważ za mało czasu kupi Edowi, aby ten pokonał bestie, a sama nie będzie w stanie poradzić sobie z kimś kogo nie może dostrzec. Gdyby tylko była w stanie przechytrzyć jego zdolność… Spojrzała szybko czy na trasie, która prowadziła od Takeshiego do niej były jakiekolwiek ślady stóp tego drania. Może był niewidzialny, ale chyba nie dematerializował się jak Edmund. Trawa, ziemia, szukała cokolwiek co mogłoby zdradzić jego obecność. Choć błoto nie pokrywało terenu wokół i Konsument nie mógł zostawić w nim odcisków stóp, to pomysł związany z obserwacją podłoża i słuchaniu dźwięków zdawał się nad wyraz trafny. Nic jednak nie mogło być proste, pojawił się kolejny problem - pomimo księżyca jasno święcącego na nieboskłonie pomiędzy drzewami zalegały cienie i nie łatwo byłoby zidentyfikować, czy krzak poruszył się dlatego, bo terrorysta przez niego przeszedł, czy może po prostu wiewiórka przez niego przeleciała. Lotte przypomniała sobie kolejną rzecz - raz już zdołała dostrzec niewidzialnego, gdy ten szedł z nożem na Takeshiego. Miało to miejsce, gdy padało na nich bezpośrednio światło księżyca. Konsument musiał unikać otwartych przestrzeni, aby zachować swoją przykrywkę. Gdyby tylko Lotte zdołała wywabić go z bezpiecznego ukrycia wśród cieni, lub też jakoś przechytrzyć. Wtedy mogłaby ujrzeć wroga, a w najgorszym wypadku wydajnie obserwować podłoże. Visser szkoda była tracić więcej czasu, musiała zaryzykować i wdrożyć plan, który przyszedł jej na myśl. Ruszyła więc szybko w stronę Edmunda.

- Ed – rzuciła do kolegi i podeszła na tyle blisko do niego, żeby mógł usłyszeć jej kolejne wyszeptane słowa. - Pomóż Kate z tym olbrzymem, ja przejmę tego. Jak będziemy rozdzielać się, rzuć do mnie głośniej: tylko szybko, sami nie damy radę. Ok? Klepnij mnie teraz w ramię i pokiwaj twierdząco głową.
Lotte mówiła szybko, a w trakcie wskazała gestem ręki miejsce, z którego przyszli. Mężczyzna skinął oszczędnie głową.
- Tylko nie połam nóg. – powiedział po czym postąpił zgodnie z poleceniem Lotte.

Visser ruszyła w stronę oświetlonego miejsca oddalonego o jakieś 40 metrów od niej. Mogło okazać się, że jest to za krótki dystans, aby móc zwabić niewidzialnego. Mogła więc liczyć tylko na łut szczęścia. Nawet zbytnio nie musiała udawać zmęczenia, ledwo miała siły biec i to co jej wyszło to był trucht. Przy końcu wybranego przez nią pola, już w cieniu, zatrzymała się opierając bokiem o drzewo, niby to z wyczerpania. Spojrzała na oświetlone pole, zacisnęła mocno palce na pistolecie. To była jej jedyna szansa i możliwość, o ile udało się wywabić wroga. Wnet padła na ziemie, gdy usłyszała strzały. Na szczęście ominęły ją, wbijając się w pień drzewa, o które wcześniej się opierała. Podziałało! Skulona, spróbowała dojrzeć wroga. Sylwetka mężczyzny błysnęła na moment oświetlona księżycem, lecz wnet odskoczyła do tyłu. Konsument najwyraźniej wiedział o swojej słabości. Lotte jednak to wystarczyło, mogła w przybliżeniu ocenić jego pozycję i spróbować strzelić. Nie wahała się ni sekundy, drugiej okazji mogła nie mieć. Wycelowała tam, gdzie wszystko wskazywało na to, że jest przeciwnik i pociągnęła za spust.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 24-05-2016, 10:58   #102
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Lotte

Wcześniej, jeszcze na MSC Poesii zauważyła, że śmierć brata w jakiś niewyjaśniony sposób zwiększyła jej zdolności paranormalne - mogła próbować sczytywać innych ludzi, podobnie jak Daniel - choć siła tej umiejętności nie była przytłaczająca. Zdawało się, że nie tylko to odziedziczyła po bliźniaku. Jej panowanie nad bronią prawie nigdy jej nie zawodziło… czy mogło to być tylko szczęście? Być może tak. Tak czy tak, nie opuściło ją w tym momencie. Co prawda pierwszy strzał z sig sauera chybił celu, a kula wroga dosięgnęła jej ramienia, płytko rozrywając skórę i niewielką część mięśnia, jednakże gdy ciągnęła spust za drugim razem, z nicości wybuchnął potok krwi. Pocisk trafił szyję Konsumenta, a potoki krwistej cieczy z tętnic szyjnych wystrzelił, jakby z fontanny.

Dzięki adrenalinie Lotte nie czuła ani zimna, ani bólu - prędko rozerwała materiał bluzki i owinęła ją sobie wokół rany. Zatamowała krwawienie.

Wygrała! Przechytrzyła terrorystę. Dzięki sprytowi obroniła życie swoje, a pewnie i Edmunda. Mimo wszystko… nie czuła radości. Przykucnęła, ciężko dysząc. Kwas mlekowy palił w łydkach i udach. Nie zwracała na to jednak uwagi. Miała wrażenie… że o czymś zapomniała.
- Nie - mruknęła do siebie, szeroko otwierając oczy z niedowierzania. - Nie, nie, nie…

Krzyknęła ze zgrozą, nawołując Edmunda i Katherine. Zebrała się prędko w sobie, po czym niewprawnie wystartowała w kierunku szczytu. To nie mogła być prawda, nie mogła być prawda…


Imogen

Imogen Cobham. Córka, siostra, ciotka i szwagierka. Detektyw śledczy IBPI. Nieustraszona awiatorka. Kobieta sukcesu… może nie do końca. Ale na pewno w tej chwili.

Manewr, który wykonała, na pewno trudno było znaleźć w podręcznikach instruktażowych. Nie tego uczyła się na studiach. Ciało dziecka w niczym nie pomagało. Miała jednak jedną robotę do zrobienia i - Bóg jej świadkiem - wykonała ją perfekcyjnie. Motorówka wytrącona z kursu zaryła o tafle morza bokiem, kilkanaście metrów pruła po falach krawędzią, niczym łyżwa na lodowisku i wywróciła się. Snajper u boku Imogen nawet nie drgnął, okazał się niepotrzebny.

- Tak! - krzyknęła z euforią. Tylko delikatnie zaryła płozami o morską pianę, zanim wystrzeliła w przestworza. Czuła się jak orzeł, drapieżnik na firmamencie, który wypatrzył swoją ofiarę, zanurkował i zwyciężył.

Problem pojawił się, kiedy przypomniała sobie, kim jest jej ofiara. Andreas Dircks był ostatnią osobą na ziemi, której chciała zaszkodzić. Zauważyła go w odmętach morskich fal. Próbował zaczerpnąć powietrza, desperacko machał rękoma. Reflektor skierowany na jego twarz ukazał agonię. Imogen momentalnie ujrzała oczyma duszy scenę na MSC Poesii, gdzie Romanova więziła ich i torturowała. Dircks wydawał się tak bardzo podobny do tamtego Dircksa. Jedynie rola Imogen zmieniła się. Nie była już towarzyszem w niedoli, lecz oprawcą.

Wnet Andreas przestał ruszać rękami i poszedł na dno. Imogen wygrała…

… lecz czy warto było?


Lotte

Lotte rzęziła, gdy dotarła na miejsce. Ujrzała powalonego olbrzyma. Wystarczył jedno prędkie spojrzenie, by ocenić, że Edmund wpierw rozerwał mięśnie obu łydek, a kiedy monstrum padło, wyszarpnął jego wielkie, wciąż bijące serce.

Problem leżał gdzie indziej.

Na samym początku, kiedy przybyli na miejsce, było czterech Konsumentów. Pierwszego - łucznika - sama zabiła. Drugiego - niewidzialnego - również zdjęła. Trzeciego - elektronika - wykończyli Edmund i Katherine. A co z... czwartym? Tym, który stał obok syreny? Lotte obawiała się, że tak jak jej plan biegu w dół stoku zakładał odwrócenie uwagi niewidzialnego, tak i ich był podobny. Monstrum i oprawca Takeshiego mieli za zadanie jedynie przyciągnąć ich uwagę… kiedy kolejny, zapomniany terrorysta dokończy robotę.

- Nie! - krzyknęła rozpaczliwie. Czwarty Konsument trzymał łuk z naciągniętą cięciwą. Lotte wyszarpnęła pistolet, lecz było za późno. Strzała pomknęła do syreny. Przebiła jej serce. Sierp księżyca świecił jasno na niebie. Krew kobiety popłynęła wartko po skale.

Konsument opadł na kolana, po czym odchylił głowę ku niebu i roześmiał się przeraźliwie. Ciarki przeszły po plecach Lotte. Odruchowo złapała za ranę na ramieniu.

Wtedy też świat zaczął się kończyć.


Imogen

Imogen wpatrywała się w odwróconą łódkę, kiedy nagle rozległ się ogromny trzask.

Przeraźliwy.

Hieratyczny.

Ogłuszający.

Rozdzierający.

Monumentalny.

Gwałtownie wyszarpnęła słuchawki. Kosteczki kołatały w uchu środkowym. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza, wznosząc się nad wyspą.

Wyspa Wniebowstąpienia ożywała.

Skały pękały. Drzewa zwalały się. Zwierzęta uciekały, przejęte paniką. Budynki trzeszczały, rozłupywane siłą tektoniczną. Wieża lotów, z którą niedawno łączyła się, przechyliła się na bok, z całych sił próbując utrzymać się w podłożu.

Wyspa Wniebowstąpienia budziła się.

Fale nabrały na sile, jednakże nie uderzały o grunt, wręcz przeciwnie. Poruszający się ląd tworzył ogromne, kilkunastometrowe bałwany. Serce Imogen stanęło, gdy ujrzała, jak tsunami rusza na MSC Poesię. Statek jedynie dzięki miłosierdziu opaczności utrzymał się na powierzchni, morze popchnęło go jednak z niewyobrażalną prędkością w kierunku horyzontu. Kotwica nawet nie zamierzała oponować.

Wyspa Wniebowstąpienia wznosiła się.

A Imogen była prawdopodobnie w najbezpieczniejszym miejscu, jakie tylko mogłaby sobie wymarzyć.
To znaczy - tak sądziła do czasu, kiedy blisko tonowa bryła piaskowca wystrzeliła w niebo, mijając ją jedynie o kilkadziesiąt metrów.


Lotte

Śmiała się. Patrzyła ze szczytu Zielonej Góry, jak wszelkie szanse na przeżycie nikną w oparach absurdu. Nie mogła przestać rechotać. Objęła skronie, obracając się dookoła własnej osi.

Głos Talli dźwięczał w jej głowie. Słowa, które wypowiedziała po starciu z Sarameddą, gdy stoczyły ze sobą pojedynek duchowy.

Cytat:
"Jesteśmy w sercu. W jej sercu. Mój Boże, wszyscy zginiemy. W samym środku. To oczywiste. Jak mogłam o tym nie pomyśleć? Ona jest wszędzie. Ten ogrom, ona…"
Wtedy Tallah westchnęła głęboko, po czym zemdlała.
Łzy cisnęły się do oczu Lotte.
DLACZEGO JEJ NIE POSŁUCHAŁA?!

Jesteśmy w sercu, w jej sercu.
Zielona Góra była piersią Scylli. Sercem, które zaczęło bić, gdy splamiła je krew jej dziecka, syreny.

Ona jest wszędzie. Ten ogrom, ona…
Scylla była wszędzie na Wyspie Wniebowstąpienia. Scylla była Wyspą Wniebowstąpienia.
Jej truchłem, zwłokami, które unosiły się na oceanie przez eony. Kurz zaczął je pokrywać, aż zeskorupiał. Pojawiła się gleba, potem rośliny, zwierzęta, ludzie.

Cytat:
OPACZNA SKAŁA WŚRÓD FAL WZBURZONYCH
CHOĆ NIE MA LĄDU, I TAK DŹWIĘCZĄ DZWONY
Lotte śmiała się. Pieprzona przepowiednia już w pierwszych dwóch słowach określiła naturę wyspy, a ona to przeoczyła.

Scylla budziła się pod jej stopami, a ona nie mogła nic uczynić.

- Lotte, na miłość boską! - krzyknęła Katherine. - Chodź, przetrzymaj Takeshiego. Muszę wyjąć telefon.
Visser obróciła się o 180 stopni z wyrazem mordu w oczach. Na w pół oczekiwała, że blondynka wyjmie selfie sticka i zacznie robić sobie zdjęcia aparatem w komórce na tle Apokalipsy.
- No chodź! - wrzeszczała Kate. - Muszę zadzwonić do rodziny.
Chodziło jej o ostatnie pożegnanie. Lotte rozumiała to.
- Imogen ma pieprzony helikopter, uratuje nas!

To zmieniało postać rzeczy.


Imogen

Imogen była rozdarta.

Telefon zamarł jej w dłoni.

Musiała wybierać.

Lotte, Edmund, dogorywający Takeshi i klony bratowej.

Lub jej własne ciało, Camille i zwłoki Armanda.

Jako że Katherine była praktycznie nieśmiertelna, posiadając jednego klona w Londynie, a Armand nie żył, sprowadzało sie to do: Lotte i Edmund, czy Camille i jej ciało.

Imogen nie mogła się rozdwoić i wszystkich uratować. A nawet jeśli, musiała wybierać, gdzie pojawi się najpierw. Jeżeli nie byłoby najrozsądniej po prostu uciec...

A świat pękał w posadach.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 31-05-2016 o 23:47. Powód: źle zatytułowany fragment
Ombrose jest offline  
Stary 28-05-2016, 21:29   #103
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Śmigłowiec zawisł w powietrzu tworząc na powierzchni wody pod nim okręgi rozchodzące się na boki. Cobham wpatrując się w ciemną taflę wody wciąż miała przed oczami twarz Andreasa, gdy ten toną. Ale co mogła na to poradzić? Nic. Z resztą i tak zrobiła co w jej mocy, żeby mu pomóc.
Tak naprawdę, gdyby chciała jego śmierci to zwyczajnie dałaby wojskowym sygnał do zestrzelenia osób na łodzi i nie wspominała o rzekomym "zakładniku". Cała szopka z wywróceniem łódki była po to tylko by uwolnić go od jego "towarzyszy". Bo pomysł na to rozwiązanie przyszedł jej, gdy widziała jak Andy zamraża wodę oceanu. Chyba zaczynał to ogarniać, bo zamienić słoną wodę w lód nie było prostą sprawą.
Więc co pomyślała sobie wtedy Immy? Że przewróci łódź przez co wszyscy na niej wpadną do wody. Ciężko się utrzymać na powierzchni wody z dala od lądu, a nim by dopłynęli do statku to opadną z sił i się utopią. No chyba, że znajdą inny sposób na unoszenie się na wodzie.

Lód unosił się na wodzie.

Liczyła, że Andy o tym będzie pamiętał.

Ale nie wzięła pod uwagę jednego. Nie każdy miał niezłomną wolę życia, która kazała przeć naprzód pomimo bólu i przeciwności. Widocznie kriokineta w całym tym stresie zapomniał o tym ważnym fakcie. Dircks nie był kretynem, a ona nie miała obowiązku za niego myśleć.
- Wooooow, to było niezłe latanie - pełen podziwu głos żołnierza siedzącego na fotelu obok przywrócił Imogen do rzeczywistości uświadamiając jej, że to jeszcze nie koniec problemów.

I wtedy rozległ się ten TRZASK. Myśląc, że to radio się rozstroiło, Immy zrzuciła słuchawki z głowy i zakryła uszy dłońmi. Przez to puściła stery...

Śmigłowiec szarpnął w górę i bok, gdy drążek sterowania okresowego został puszczony wolno. Adrenalina podskoczyła Imogen tak bardzo, że wspomniany huk przestał mieć znaczenie. Odkryła uszy, wykrzywiła się w boleści i chwyciła drążek. Trzeba było wprawy, żeby opanować maszyny. Na szczęście dla towarzyszącego jej Johna, Cobham była świetnym pilotem.
- Spoko, spoko, jest już dobrze... - stwierdziła, gdy śmigłowiec znów potulnie unosił się wysoko, z dala od wody i burty statku. Immy spojrzała na żołnierza, a ten był aż biały ze strachu.
- Hehe, masz nauczkę. nie chwal pilota nim nie wylądujesz - zażartowała, ale w jej głosie wyraźna była nerwowość.
Skierowała śmigłowiec by spojrzeć na wyspę. Otworzyła oczy widząc to co się z nią działo. Całe szczęście Poesia była daleko od lądu i fala idąca od ruszającej się wyspy nie wyrządziła większej szkody.

To co działo się z wyspą Wniebowstąpienia było nie na jej pojmowanie. Po prostu było tego za wiele. Wykonała swoją robotę, a tam działy się rzeczy z którymi nie miała jak się przeciwstawić.
Będąc w szoku, ale starając się nie zwariować, skierowała śmigłowiec na prowizoryczne lądowisko Poesii. Musiała wylądować i pomyśleć co dalej…

Wtem rozległo się dzwonienie telefonu....

To była Kate.


Śmigłowiec zawisł w bezruchu, choć w odniesieniu do Poesii to zdawał się cofać. Prom wycieczkowy niczym kaczuszka w wannie, gdy spod wody wynurza się kąpiący, oddalał się od wyspy, którą była Scylla.
“Raz. Dwa. Trzy. Cztery..” liczyła w myślach Imogen ile osób jest w lokacji razem z Lotte. Była ich Czwórka oraz Kate. “Pięć”. Na upartego, jak by wzięła ze sobą jednego wojskowego, to jeszcze się zmieszczą w drodze powrotnej…
“A nie, Kate mówiła, że jest ich czworo... Czyżby Tallah zginęła?” zastanowiła się. No i była też jeszcze Camille i trup Armanda, w zupełnie innym miejscu. Nie wiadomo było ile czasu miała nim wszystko… Nim zdarzy się cokolwiek miało się teraz wydarzyć.
- Pierdolę to - uderzyła pięścią o własne udo, zabolało. - Teraz ten jebany Dahl zrobi dokładnie to o czym marzył. Wchłonie esencję Scylli czy co on tam kurwa chciał - warknęła, gdy nieopisana wręcz złość ogarnęła ją. Szybko jednak została ostudzona przez bezsilność. Nie mogła nic na to poradzić. I nawet ci z IBPI, będący dużo bardziej od niej doświadczeni, też najwidoczniej nic nie mogli na to poradzić…

Pewne było jedno, nie zamierzała stać bezczynnie i się przyglądać.

- John - odezwała się do żołnierza siedzącego obok niej. Mężczyzna do tej pory siedział cicho i z otwartymi w zdumieniu ustami wpatrywał się jak ląd, na którym do niedawna stacjonował, zaczyna się ruszać. “Biedak” pomyślała Immy. “Nie ma pojęcia co tu się dzieje” współczuła mu.
- John! - krzyknęła by zwrócił na siebie jego uwagę. Ten odwrócił się do niej z pytającym spojrzeniem. No, ale to co chciała osiągnęła.
- Mam jeszcze jednen kurs na wyspę - oznajmiła Cobham jakby było to coś oczywistego i nie w tej sprawie dyskusji. - Jak chcesz, to zostawię cie na Poesii - nie zamierzała nikogo zmuszać do towarzyszenia jej.
Mężczyzna chwilę patrzył na nią jakby starając się zrozumieć jej słowa.
- Chyba żarty sobie stroisz Mała - uśmiechnął się John zawadiacko i poklepał trzymany przez siebie karabin. - Nie ma czasu do stracenia. Lecimy! - czy to męska duma przez niego przemawiały czy poczucie obowiązku, teraz nie miało to znaczenia.

Immy wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Było to najlepsze towarzystwo jakie mogła sobie wymarzyć na ten koniec świata jaki im się tu szykował: wojskowy z karabinem i równie bardzo mający wylane na własne bezpieczeństwo co i ona sama. Gdyby nie była w ciele dziesięciolatki to by go teraz ucałowała. Ale tak, to nie wypadało, bo podchodziło pod kryminał... Miała jeszcze pomysł zaproszenia go na piwo po wszystkim, ale to też nie był dobry pomysł... Jakby tak na to spojrzeć, to zostanie na zawsze w tym ciele wcale nie wydawało się jej być lepszą opcją niż uczestniczenie w ogólnej zagładzie jaka tu miała się zapewne zacząć.
- No to łap - podała mu telefon. - Stare badziewie, ale musisz nadziergać SMSa, bo ja prowadzę - wyjaśniła i zaraz po tym skierowała maszynę dziobem w kierunku wyspy.
Śmigłowiec zawył doniośle przyśpieszając swój lot w kierunku wyspy. Podyktowała mu wiadomość jaką miał napisać dla pani Cobham.

W SMSie tym Imogen informowała Kate, że mają ruszyć dupę i jakoś skierować się do miejscówki, gdzie zostawiły Camille. Sposób w jaki mieli tamci się dostać do punktu zbornego pozostawiała im dowolny. Panna Cobham ledwo się powstrzymała by nie wygarnąć bratowej, że to był pomysł Kate, bo Immy swoje ciało chciała zabrać ze sobą. Podała jeszcze sugerowany czas jaki zajmie im dolecenie tam wraz z wyciągnięciem ciała z budynku. I tu był jej potrzebny John, ale to mu Imogen zamierzała powiedzieć dopiero na miejscu. Zasugerowała też by, jeśli jej “propozycja” im nie pasowała, to zaczęli wywoływać inny śmigłowiec.

Uwięziona w ciele pani pilot ustawiła radio na nasłuch częstotliwości jaką podała Camille na karteczce.
- Camille, skarbie, odezwij się - nadała w eter, gdy wciąż słyszała tylko ciszę. Miała nadzieję, że wzmacniacze radia jeszcze działają.
Czemu zdecydowała się w pierwszej kolejności ratować tą, która znajdowała się w jej ciele? Uważała, że była jej winna, za uratowanie. Nie rozumiała czemu Mała to zrobiła, ale takich rzeczy się nie zapomina i teraz miała obowiązek jej się odwdzięczyć co najmniej tym samym. Poza tym, Camille była w oczach Imogen równie nieodpowiednia do tego miejsca co detektyw będący na swojej dopiero drugiej akcji w życiu. No i jak by na to nie patrzeć to zobowiązała się do tego przez niewypowiedzianą obietnicę, która wtedy zdawała się być zwykłym żartem, którego spełnienia nigdy nie doczeka.
“I tak nikt mnie z tego nie rozliczy” pomyślała smutno. “Wszystko wskazuje na to, że nikt tego nie przeżyje, bo Konsumenci dopną swego” zacisnęła zęby, aż nimi nieprzyjemnie zgrzytnęła. Pokręciła głową chcąc pozbyć się pesymistycznych myśli.

Uśmiechnęła się zadziornie sama do siebie nie pozwalając sobie na pesymistyczne myśli. Była przecież najlepszym pilotem na tej pieprzonej wyspie i musiało jej się udać!
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 31-05-2016, 09:57   #104
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte nawet nie przeszła myśl, aby obwiniać się za niedostrzeżenie ostatniego napastnika. Była skrupulatna, można było nawet posądzić ją o bycie perfekcjonistką. Mimo, że była to jej druga misja i była wyczerpana, to nie mogła myśleć za wszystkich. Jej drużyna była znacznie bardziej wypoczęta i miała predyspozycję do bardziej trzeźwego myślenia. Była w stanie zdjąć łucznika, przechytrzyć niewidzialnego i go pokonać. Visser stwierdziła, że dała z siebie wszystko co była w stanie, przekroczyła nawet próg stu procent. Nikt nie mógł wymagać od niej więcej, nawet ona sama.

Uspokoiła się w końcu, gdy znalazła się przy Takeshim. Czymkolwiek Kate tamowała krwawiącą ranę mężczyzny, Lotte zrobiła to samo. Patrząc na jego bladą twarz zdała sobie sprawę, że chciałaby bardziej, aby on przeżył i inni, niż ona sama. Lotte zorientowała się, że ma gdzieś, to czy Immy wyciągnie ich stąd czy nie. Miała się już zganić za te myśli, w końcu poświęcenie brata poszłoby na marne. Jednak to Daniel namówił ją na dołączenie do IBPI, ona sama na początku nie była do tej organizacji przekonana. Miała wiele wątpliwości, choćby jedną z nich było narażanie zdrowia i życia. Mieli za zadanie badać paranormalne zjawiska, być na ich tropie i w razie możliwości przeciwdziałać. Visser wiedziała, że to nie może być bezpieczne, jeśli coś miało być nieprzewidywalne, to właśnie owe zjawiska. Na ten argument brat miał gotową odpowiedź: zawsze będę przy tobie i zawsze cię ochronię. Tak też zrobił, ale słowo „zawsze” przestało właśnie obowiązywać. Resztę argumentów Daniel nie odbijał. Uderzał w jej ambicję, uwypuklał to co Lotte lubiła, na czym jej zależało. Bez większych problemów był w stanie przekonać ją, aby dołączyli do IBPI.

Spoglądała to na Katherine, to na Edmunda. Widziała w nich desperacką wolę przeżycia, chcieli wydostać się stąd za wszelką cenę. Lotte jednak nie. Czy było coś w tym dziwnego, złego, niewłaściwego?
Nowe doświadczenia, z którymi mierzy się Visser na tym zadaniu mogą ją złamać, albo wzmocnić. Nic jednak nie będzie już takie samo. Teraz wątpiła w siebie, w to, że dźwignie się po tym wszystkim. Gdzieś jednak w środku niej, bardzo głęboko, tlił się ogień będący synonimem waleczności. Nie zgasł jeszcze, ale dużo już nie brakowało, aby tak stało się. Mało co go podsycało, natomiast wiele czynników przygaszało.

~ Chociaż ty przeżyj, proszę. ~ Rzuciła w myśli, wpatrując się w Takeshiego.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 31-05-2016, 21:46   #105
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Lotte

- “Sposób, w jaki przedostaniecie się do punktu zbornego zostawiam wam dowolny” - Katherine czytała SMSa od Imogen. Kręciła głową z niedowierzaniem na tę arogancję, wpatrując się w maleńki ekran.

Lotte ze szczytu Zielonej Góry widziała cały ląd rozsypujący się na odłamki. Drzewa łamały się jak gałązki. Zapuszczenie się w dół stoku było jednoznaczne z samobójstwem, nawet gdyby nie byli wymęczeni drogą na szczyt.
- Nie wierzę… - mruczała Katherine, klęcząc na skale. - Jak mogła nas opuścić…? Imogen…
Edmund w tym czasie szarpał mężczyznę, który zabił syrenę. Z boku Konsumenta sączył się szkarłat.
- Zastrzeliłam go - Cobham kręciła głową z niedowierzaniem. - Strzeliłam, a on padł. Kurwa, gdybym wiedziała, gdybym tylko wiedziała, podbiegłabym i wpakowała mu cały magazynek w podgardle. Ale on padł. Myślałam, że go zabiłam… tymczasem on tylko udał martwego. To wszystko moja…
- To teraz nieważne - Edmund przerwał kobiecie, nawet na nią nie spoglądając. Ponownie uderzył Konsumenta w policzek. - Odpowiadaj, skurwielu! Słyszysz, co do ciebie mówię?!

Katherine podeszła do Australijczyka i dotknęła jego ramienia.
- Ed, to bez sensu, zostaw go.
- Nie rozumiesz - odparł Thomson. - Nie wierzę, że to była misja samobójcza. Pewnie Konsumenci przygotowali jakąś drogę odwrotu, tylko jaką…
- To naprawdę mogła być misja samobójcza - odparła Kate.
- Ale ta aparatura… być może…
Konsument plunął krwią na Edmunda, na co mężczyzna zareagował warknięciem. Postrzelony wymamrotał strachliwie:
- Nie… nie chcę umierać - krew zabulgotała w jego ustach. - Boję się… boję się śmierci...
Katherine wciąż trzymała telefon, próbując dodzwonić się do kogoś z IBPI. Wreszcie jej połączenie zostało odebrane. Momentalnie odeszła na bok i zaczęła rozmawiać w obcym języku, którego Lotte nie rozumiała.

- Za… dzwońcie… na ten numer - Konsument wyjął zwiniętą karteczkę. - Nasz helikopter… niech… przylecą… i… - znowu zakaszlał krwistą plwociną.
- Przylecą jak najszybciej - rzekła Katherine, wracając do pozostałych. Rzecz jasna nie mówiła o Konsumentach, lecz o detektywach, z którymi skończyła rozmowę. - Rzekli, że my też jesteśmy bardzo ważni… ale nie wiem, czy to znaczy, że bardziej ważni niż inni, którzy także potrzebują pomocy - rzekła, kręcąc głową. Następnie krzyknęła, gdy kilka metrów za nią zwaliła się gruba, wysoka sosna.

“Nie mamy wiele czasu”, pomyślała Lotte.
- Mam Impliker - mruknęła Kate. - Gdybyśmy spróbowali…
- Zginiemy! - odparł Edmund. - Nie minął czas…
- Ale czy mamy wyjście?! - Katherine prawie płakała.
- To pewna śmierć, poza tym… tu nie ma drzwi, które mogłyby zamienić się w Portal.

Katherine wskazała palcem dużą, plastikową skrzynię, którą otwierało się poprzez wieko na zawiasach. To z niej Konsumenci wypakowali całą elektronikę.
- To by się nadało!
- Ale my się nie nadajemy! Nie minęły…

Lotte zastanawiała się nad najlepszym wyjściem. Mogła zwyczajnie czekać na pomoc IBPI, lecz nie miała najmniejszej gwarancji, że koledzy z pracy zdążą ich uratować. Z drugiej strony gdyby skorzystali z propozycji terrorysty i wezwali helikopter Konsumentów… ostatecznie co mieli do stracenia, jeżeli śmierć i tak ich najpewniej czekała? Ostatnią opcją było skorzystanie z Implikera. Mimo że wszyscy niejednokrotnie powtarzali, że przedwczesne nigdy nie kończy się dobrze, była to jakaś nadzieja.

- Lotte - Takeshi zaharczał krwią. Otworzył przekrwione oczy, spoglądając na Visser. - Proszę… zakończ me męki - rzekł. Kobieta dostrzegła, że jego wzrok skierował się na pistolet przytroczony do jej boku. - Proszę… nie każ mi dłużej cierpieć.


Imogen

W pewnym momencie Imogen odniosła wrażenie, że znalazła się w jakiejś pieprzonej grze komputerowej, w której gracz ma za zadanie kierować tak helikopterkiem, aby ominąć przeszkody. Tyle że w tym przypadku nie miała trzech żyć, nie mogła wrócić do zapisanego pliku, nie mogła zacząć od początku w razie porażki. Jedyne, co przemawiało na jej korzyść to wrodzony talent, doświadczenie i wypracowane umiejętności. Tyle że wyspa pod spodem efektownie budziła się i deszcz odłamków skał zdawał się wszechobecny. Najgroźniejsze były jednak niepozorne, powietrzne gejzery, które wypuszczały opary gorętsze od zawartości kowalskiego pieca. To właśnie z ich powodu drzewa zapalały się, po czym całe lasy stawały w płomieniach. Niedługo nad Wyspa Wniebowstąpienia miała unieść się jarząca się łuna, tworząca szyderczą imitację świtu.

- Chyba powinniśmy się spieszyć - rzekł John, niepewnie spoglądając przez okno.
- Tak, chyba na pewno - zgodziła się Imogen. Kiedy płozy wreszcie dotknęły dachu budynku, wrzasnęła: - Tylko szybko! Wiesz, gdzie iść?!
- Tak jest! - wrzasnął John. Imogen skinęła głową. Tyle razy powtarzała mu które piętro, który korytarz, które drzwi, że mężczyzna nie miał szans zabłądzić. Choć dla chcącego nic trudnego.

Minęła pierwsza minuta.
- Pospiesz się, pospiesz się - Imogen mruczała pod nosem.
Minęła druga minuta.
- No dalej - jęknęła.
Minęła trzecia minuta.
- Mój boże - mruknęła, gdy Budynek C tuż obok zawalił się z głośnym hukiem. Równie dobrze mógł to być Budynek A pod jej stopami. Wpatrywała się uporczywie w milisekundy przemijające na wyświetlaczu zegara kokpitu. Jedna za drugą, zdawały się prowadzić ku śmierci.
Minęła czwarta minuta.

Imogen musiała zdecydować, czy dalej czekać, czy zejść przez klapę na dół. Najgorsza była niepewność, co się dzieje pod spodem. Gdzie jest Camille, gdzie jest John. Jakie kłopoty napotkali. Z drugiej jednak strony… co, jeżeli opuści helikopter, a w tym czasie żołnierz pojawi się na dachu i będą się tak na zmianę szukać?!

Minęła piąta minuta.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2016, 21:39   #106
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte wpatrując się w Takeshiego prowadziła intensywny, wewnętrzny monolog.
~ Ty pieprzony gnojku. Zamiast walczyć o życie, to ty błagasz o śmierć. Już twój ojciec, czy tam dziadek był większym herosem, bo mierzył się z chorobą, która trwała lata. A ty co? Kilkanaście minut minęło i śmiesz mówić o bólu. Myślałam, że jesteś typem wojownika, niezłomnym i odważnym mężczyzną. Naprawdę aż tak bardzo pomyliłam się? Mówiłeś, że chcesz zginąć jak bohater. To mój brat zginął jak bohater. Wiedział, że umrze, cierpiał z bólu, każdy ruch wymagał wysiłku, a mimo to był w stanie przebyć dziewięć pięter i zrobić parędziesiąt kroków, aby ratować mnie. To jest bohaterstwo! A ty skomlesz jak pies po jednej kosie w plecy… Czy oblicze śmierci tak bardzo przeraziło cię, że nie umiesz zrobić niczego innego jak poddać się?

Westchnęła głęboko i przeniosła wzrok na niebo. Wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Sama nie mogła przewidzieć czy gdyby była w sytuacji Ozumy nie zachowałaby się tak samo jak on.
- Jesteś na mojej łasce, a ja wolę powalczyć o twoje życie, niż przynieść ci śmierć. – Powiedziała do Takeshiego spokojnym, chłodnym tonem głosu, nawet nie spoglądając na niego. – O za wiele mnie prosisz.
- Jeżeli mamy przeżyć
– rzuciła donośniej, aby pozostali usłyszeli – musimy łapać się każdej możliwości. Jako ostatnią zostawiłabym Impliker. Jest najmniej pewny, a możemy użyć go w każdej chwili. Dzwońcie do tych Konsumentów, tylko nie przedstawiajcie się jako IBPI, bo nie przylecą. Jeśli tu będą trzeba ich tak ściągnąć, aby przejąć helikopter. To zostawiam wam, nie mam już siły na jakąkolwiek akcję. A co z Tallah?
Edmund i Katherine spojrzeli po sobie.
- Biedna Tallah - westchnęli wspólnie, jak gdyby wcześniej ćwiczyli zgranie się w czasie. Po tym Kate ruszyła do aparatury, po czym przystanęła.
- A może powinnam podać się za tę Sarameddę? - zapytała. - Znajome imię czasami otwiera więcej drzwi, niż tysiąc słów. Gorzej, jeżeli rozpoznają zły głos, ale chyba możemy założyć, że nie wszyscy Konsumenci znają się na tyle, by to wychwycić to na tak słabej jakości linii?

~ Czyli zostawiamy ją
~ rzuciła w myśli Lotte patrząc na reakcję kolegów co do Tallah. Jedną z rzeczy, którą nauczy się na tym zadaniu jest to, że nie można tu na nikogo liczyć i ufać, że ktoś cię uratuje. Może to zrobi jak będzie dogodna sytuacja, ale nikt nie zaryzykuje za wszelką cenę. Żeby przetrwać w IBPI trzeba mieć wiele różnych umiejętności i nie polegać na nikim.
~ Umiesz liczyć, licz na siebie ~ dodała posępnie.

- Dobry pomysł. Dodaj, że jest jeden ranny i może szybko zjawią się. Nie uwierzą, że IBPI nie dotarło tu. Po prostu zróbmy, że nie zdążyliśmy, ale są ofiary, a jedna osoba ranna. Będzie bardziej wiarygodne, jeśli ktoś będzie drążył temat. Może zareagują od razu. Mów trochę ciszej, człowiek wtedy skupia się na przekazie, a nie formie, nie zwrócą uwagi na barwę głosu.
Na słowa Visser Katherine skinęła głową.
- Na… twojej łasce - Takeshi zaśmiał się pomiędzy pojękiwaniami. - Za chwilę… nie będę na niczyjej łasce - dodał upiornie. To, że jeszcze nie umarł, świadczyło tylko o tym, że nóż minął niezbędne dla życia organy, jednakże pomimo tamowania rany szmatami, krew wciąż się sączyła. Zdaje się coraz obficiej.
- Nie ma sygnału - mruknęła Katherine, wpatrzona w ekran komórki. - Ale wciąż mam zasięg.
- Może potrzeba jakiegoś ich specjalnego nadajnika.

Niczego takiego jednak nie znaleźli… prócz laptopa. Lotte wyczytała z miny kobiety, że nie jest z niej żadna informatyczka. Ed pospieszył jej z pomocą. Wspólnie pochylili się nad komputerem.
- Wejdź w to okno - Thomson wskazał palcem. - Tutaj. „Algorytm pomocy”, to pewnie o to chodzi. Wpisz te cyfry.
Kate postępowała zgodnie z poleceniem.
- „Kod zaakceptowany” - przeczytała. - I tyle? - zapytała Eda. - Ja myślałam, że włączy się jakieś okno, jak w telekonferencji…
- Ominie nas mały chit-chat z Konsumentami, jakoś nie żałuję.
– Odparła Lotte z wyczuwalną ironią w głosie. – Teraz musimy zrobić wszystko żeby ten helikopter nas zabrał. Jeśli w ogóle przyleci.
- Mam nadzieję, że to w ogóle jest helikopter
- odparł Ed. - I nie wdepnęliśmy jeszcze w jakieś większe gówno.
- Jak tam ramię, Lotte?
- zapytała Kate, zmieniając temat. Zdaje się próbowała nie myśleć o jakiejś hipotetycznej głowicy nuklearnej, czy innych niespodziankach, jakie mogli przygotować Konsumenci.
- Znośnie, chociaż to nic w porównaniu z tym. - Odpowiedziała po chwili, gdy przypomniała sobie, że ma ranę, po czym spojrzała na mocno już przekrwawione szmaty, którymi uciskała plecy Takeshiego. - Przydałoby się coś z tym zrobić, cały czas sączy się krew.
- Moja siostra jest ratownikiem medycznym, a w młodości interesowałam się tematem. Mimo wszystko jestem tylko amatorem
- Kate westchnęła. Ruszyła z powrotem do laptopa, aby upewnić się, że zawartość ekranu nie zmieniła się i już miała odejść, kiedy ujrzała torbę obok. Klęknęła i zaczęła w niej szperać, jednak nie znalazła apteczki.
- Zobacz, może coś jest w plastikowym pudle - rzekł Ed, próbując dobudzić Konsumenta, który podał im namiary na pomoc. Kate uśmiechnęła się krzywo, ruszyła we wskazanym kierunku… i zdziwiła się, znajdując w środku małe, wyczekiwane opakowanie.
- Powinieneś grać w lotto - zaśmiała się Cobham. Thomson również parsknął śmiechem, spoglądając na rozpadającą się Wyspę Wniebowstąpienia.
- Tak, ciągnę zawsze same najlepsze losy.
Katherine jednak nie słuchała go, lecz wróciła do Lotte i rzekła:
- Pomóż mi go rozebrać, tylko uważaj na ranę. Nie wiadomo, jak głęboko jest kula.
Visser szybko i z ogromną chęcią zabrała się za pomoc. Siedzenie i uciskanie rany to za mało by nazwać „walką o życie”.
- Kula? Jak dobrze pamiętam, to dostał nożem.
Kate wpierw spojrzała na nią nierozumnym spojrzeniem, a potem pokiwała głową.
- Tak, tak…. Kiedy dostał, byłam bardziej zajęta tym olbrzymem, a potem to widziałam już tylko krew. Natomiast słyszałam strzały. To ty strzelałaś, co nie? Załatwiłaś tego niewidzialnego?
Lotte starała się jak najmniej zadać bólu Takeshiemu, gdy rozbierała jego górną partię ciała. Nie oznaczało to, że jej ruchy były niepewne i ślamazarne, nie traktowała mężczyzny jak by był z porcelany. Wiedziała, że musi zabezpieczyć ranę i nie miotać nim na wszystkie strony. Była bardzo na tym skupiona, ale podzielność uwagi ułatwiała konwersację z Katherine.
- Tak, udało mi się wyciągnąć go na pole, które oświetlał księżyc. Dało mi to ułamek sekundy, aby go namierzyć i strzelić. Sukinsyn pilnował się i wycofał w cień, ale na tyle późno, że moja kula dosięgnęła go.
- Mam nadzieję, że dosięgnęła na amen
- odparła Kate, po czym spojrzała prędko po bokach, jak gdyby właśnie w tej chwili miał na nich naskoczyć półżywy Konsument. - Kiedy ja ostatni raz strzeliłam i kula dosięgnęła celu, cała wyspa wybuchła i wszyscy jej mieszkańcy - blondynka zagryzła wargi. - Mam nadzieję, że nie wykrakałam.
Cobham przemyła ranę wodą, następnie usunęła korek i wylała całą zawartość pojemniczka z wodą utlenioną na kilkucentymetrową szramę. Prędko przykryła stertą wacików i zaczęła owijać bandaż wokół tułowia mężczyzny, który podtrzymywała Lotte. Takeshi jęknął. Zdaje się całe siły, jakie mu zostały mobilizował, by nie krzyczeć z bólu i sprawiać wrażenie w miarę silnego… jednakże i silna wola miała swoje granice.
- To nie głupi pomysł, żeby nie było niespodzianek. Ed, sprawdź czy ci co mają być martwi to są i czy nikogo nie brakuje. – Przez chwilę zapatrzyła się w ranę, a potem bandaż, który ją zakrywał. – Naprawdę zostawimy tak Tallah? Może chociaż nawiążemy z nią jakoś kontakt, ma telefon przy sobie czy coś?
- Tych, których tutaj załatwiliśmy, są na miejscu
- odparł Thomson. - A jeżeli chodzi o niewidzialnego, którego zastrzeliłaś tam niżej - wskazał palcem kolejne drzewo, które kruszyło się i zwalało na runo leśne w dole. - To ja tam nie idę. Zresztą pewnie i tak już nasz kolega Konsument nie żyje - wzruszył ramionami, uśmiechając się ni to smutno, ni to wesoło. - Bez względu na to, czy zabiłaś go ty, czy wyspa.
– Naprawdę zostawimy tak Tallah? Może chociaż nawiążemy z nią jakoś kontakt, ma telefon przy sobie czy coś?
- Ja naprawdę jestem zachwycona, Lotte, że uważasz, że nie mamy przejebane
- odparła Katherine. - Czy może być coś piękniejszego u członka drużyny niż wysokie morale? Ale no cóż, to my czekamy na ratunek, nie odwrotnie. Też chciałabym uratować Tallę, ale samo to, że ta pieprzona mała iglica, na której siedzimy, jeszcze się nie rozpadła, jest wielkim cudem. Być może jakaś boska interwencja i Talli się przytrafiła - wzruszyła ramionami. - Swoją drogą… zaraz zapewne zemdleję… Jeden z moich klonów, który opatrywał rannych przy stacji paliw ucieka przed rozstępującą się ulicą właśnie w tym momencie. I wiesz, wygląda to beznadziejnie. Będziesz musiała sama zająć się Takeshim. Boże, jak ja nienawidzę umierać. Jeżeli przybędzie wsparcie, zostawcie mnie tutaj. Jeżeli tego mojego klona trafi szlag, nic się nie stanie, a ciągniecie go tylko was spowolni. W tym czasie spróbuję dodzwonić się do Talli - dodała spokojnie.
- So be it. – Odparła krótko Lotte. Nie chciało się jej, albo bardziej trafnym stwierdzeniem byłoby, że nie widziała w tym sensu, aby tłumaczyć swój punktu widzenia. Kate złapała za telefon i włączyła głośnomówiący. O dziwo nie musieli czekać długo na połączenie.
- Jak cieszę się, że żyjecie - rozległ się głos Talli. - U mnie wszystko w porządku. Kiedy uspokoiłam się, ruszyłam w dół stoku i znalazłam naszych. Jestem bezpieczna.
- Niee!
- wrzasnęła przeraźliwie Katherine. Edmund podbiegł do niej i przytrzymał, aby nie uderzyła głową o kamienie. Następnie Cobham zemdlała.
- Katherine? - Tallah zdawała się zdziwiona. - Co to za reakcja?
- Tallah z tej strony Lotte, poprosiłam Kate, aby skontaktowała się z tobą. Nie mam dobrych wieści. Gdzie i z kim jesteś?
– zapytała jakby chcąc potwierdzić, że nie tylko Tallah będzie skazana na śmierć. Wzrok jej spoczął na nieprzytomnej koleżance, w zastanowieniu czy ta reakcja nie była wywołana przez śmierć jednego z jej klonów.
- Kiedy doszłam do siebie, ruszyłam w dół stoku. Wyszłam na ulicę i podwiozła mnie jakaś przestraszona rodzina z dziećmi do samego Georgetown. Wzięli mnie za jakąś zabłąkaną babcię. Kiedy Scylla zaczęła się budzić, prawie siłą wepchnęli mnie do jakiejś motorówki i popłynęliśmy na MSC Poesię. Właściwie byłam tak słaba, że tylko na w pół ogarniałam, co się wokół mnie dzieje. A gdzie wy jesteście?
- Nawet nie wiesz jak mi ulżyło, że jesteś bezpieczna.
– Odetchnęła Lotte i zabrała się za dokończenie bandażowania Takeshiego. – My… dalej jesteśmy na wyspie, kombinujemy jak wydostać się stąd.
- Mam nadzieję, że trzymacie się jakoś
- rzekła Tallah. - Nawet nie mam wam co poradzić. Załoga z dwóch helikopterów odgruzowuje dyrektor i Dahla, są priorytetowi. Trzeci śmigłowiec został zniszczony, a czwarty zajmuje się zabezpieczaniem naszych… Natomiast wy jesteście daleko i w wyjątkowo niebezpiecznym położeniu. Musicie…

Nagle Lotte odwróciła się, słysząc szum odcinający się barwą od wszechobecnego zgiełku. Jakiś helikopter zmierzał w ich kierunku! Był coraz bliżej i bliżej! Czy to możliwe, że ratunek wreszcie przybył?!
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 03-06-2016, 22:39   #107
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Serce biło jej jak oszalałe gdy czekała na powrót Johna z Camille. Niecierpliwe spojrzenia miała wbite w zegar i jego sekundową wskazówkę. Jeden obrót, drugi, trzeci, czwarty...
"Gdzie wy do cholery jesteście?!" nerwowo stukała palcami o wolant.
- Po cholerę go samego puszczałam?! - jęknęła gdy wskazówka zrobiła piąty obrót.

I już chciała wyskoczyć ze śmigłowca by szukać, gdzie mogli się zgubić, gdy przypomniała sobie, że skończy się to pewnie zabawą w chowanego i bieganiem w kółko... Ale z drugiej strony drogę miał prostą! Jak mógł się zgubić?!
Imogen pochyliła się i sięgnęła ręką do radia nastawiając je by jeszcze raz spróbować skontaktować się z Małą.
- Camille, John właśnie po ciebie poszedł. Proszę, odezwij się do mnie... - nadała z nadzieją, że dostanie odpowiedź. Odpowiedziały jej jedynie szmery. Imogen wsłuchiwała się w nie, chcąc wyłowić spomiędzy choćby najcichszy szept… lecz te starania spełzły na niczym. Najprawdopodobniej Camille wciąż regenerowała się. W końcu ile czasu mogło minąć, odkąd zamieniły się ciałami? Co najwyżej dwie godziny. Cuda się zdarzały i to, że żyły, było jednym z nich... nie należało jednak ich przeceniać.

Niby lotnictwo uczyło pilota cierpliwości, ale Imogen była w gorącej wodzie kąpana i siedzenie bezczynnie w oczekiwaniu na ich powrót nie było dla niej ani proste, ani tym bardziej przyjemne. Spojrzała więc za siebie by przyjrzeć się sprzętowi jaki miała na pokładzie.
Jeśli znalazły by się co najmniej dwie krótkofalówki, jeden pistolet… Naprawdę nie miała teraz wielkich wymagań. Broni miała pod dostatkiem - najróżniejszych pistoletów, karabinów… prócz granatników przeciwpancernych, gdyż jedyny, jaki był, został wykorzystany w starciu z Romanovą. Krótkofalówek jednak nie znalazła. Zapewne żołnierzy zabici przez jej nemezis wzięli je ze sobą przed egzekucją.
Chwilę się zastanawiała co w takim razie zrobić. Mogła siedzieć na tyłku albo przejść się po radia...
Spojrzała w kierunku włazu prowadzącego do wnętrza budynku. Nadal nikogo nie było.
"Może John siłuje się z drzwiami?" pomyślała. "Walić to" i wypięła się z pasów. Sięgnęła po pistolet i sprawdziła czy ma on naboje w magazynku. Wyskoczyła ze śmigłowca zabierając z niego klucze. Zamknęła drzwi.
Podbiegła do skraju budynku i spojrzała na miejsce masakry. Wciąż bolały ją barki po tym jak dziadek się na nią rzucił. Pomasowała dłonią kark gdy patrzyła w dół. Ostatnio przeskoczyła bez problemu na drugi budynek.
Ale miała wtedy dłuższe nogi...

Spojrzała za siebie. Nadal nikogo nie było. Spojrzała w dół. Głupio byłoby teraz spaść i uszkodzić pożyczone ciało...

- A może by tak inaczej się do tego zabrać - powiedziała do siebie pod nosem i wbiła wzrok w nieśmiały cień który krył się przed światłem reflektora śmigłowca.
- Gdyby tak... - próbowała przypomnieć sobie zachowanie Camille, gdy używała swojej mocy. - Cienie jej słuchały, więc może... - i w pełnym skupieniu, myślą, próbowała zmusić cień by ruszył się wedle jej woli.

Imogen marszczyła czoło, wwiercając spojrzenie w cień, aż w końcu zmuszona była zamknąć oczy, kiedy mocne światło reflektora stało się nie do zniesienia. Akurat wtedy usłyszała szum dopiero co zapalonego silnika… i w końcu znajomy szelest śmigieł. W pierwszej sekundzie przestraszyła się, że zaraz jej helikopter odleci, zostawiając ją tutaj samą, ale zaraz uświadomiła sobie, że przecież te dźwięki dobiegają z większej odległości… To drugi śmigłowiec, który od początku stał na Budynku A, uruchamiał się! Czy możliwe, że cały czas ktoś siedział w jego środku skryty i czekał na odpowiedni moment, by opuścić budynek? Faktem było, że wnet płozy oderwały się od betonu i helikopter odleciał w siną dal. Kiedy przeleciał pod kątem, tak że został oświetlony przez reflektor, Imogen mogłaby przysiąc, że… nie było za sterami żadnego pilota!
Nie było opcji żeby Imogen uwierzyła, że maszyna poleciała sama. Nie i kropka. Z pewnością pilot był na pokładzie, tyle że musiał być niewidzialny. Cobham przykucnęła by nie zwracać na siebie uwagi. Póki podmuch wiatru od wirnika nie ustąpi to nie zamierzała skakać. Ale z drugiej strony…
Szybko spojrzała w kierunku wejścia do budynku.
“John na pewno to usłyszał! Może przynajmniej ruszy się, żeby sprawdzić co się dzieje?”
Postanowiła dać mu dwie minuty…
I po raz kolejny zaklęła na brak Skorpiona. Zaczęła, więc liczyć sekundy w myślach.
Zaraz jednak zamarła przerażona.
A co jeśli ten ktoś porwał jej ciało?!
“Nie, poczekam minutę i 20 sekund…” zganiła się w myślach. Skupiła wzrok na lecącej maszynie starając się określić kierunek, w którym zmierzała. W tym czasie przypominała sobie, co dokładnie zleciła mężczyźnie. Lecieli wtedy do lotniczej bazy wojskowej. Immy spieszyła się na złamanie karku...

***
- Dlaczego tam lecimy? - zapytał John. - Jest tam ktoś ważny?
Dziewczynka pokiwała twierdząco głową. Zastanawiała się co mu powiedzieć. W sumie to nie wiedziała... Może prawdę?
- Tak, tam jest bliska mi osoba, która została ranna i o własnych siłach nie poradzi sobie. Najpewniej wciąż jest nieprzytomna - postawiła na prawdę.
- Rozumiem. Jakie ma rany?
Zapewne miało to znaczenie przy transporcie.
Wzruszyła ramionami.
- Gdy ją ostatnio widziałam była w śpiączce, ale nic poza tym jej nie dolega - wyjaśniła. - Będzie tam też jeden trup... To był mój inny towarzysz, który ochronił ją i mnie przed jedną z tych którzy zaatakowali wyspę.
Kiedy tylko wspomniała o wyspie, John jakby zamilkł i zapadł się w sobie. Choć koncentrowała się na drodze, Imogen kątem oka ujrzała ogromny smutek na twarzy mężczyzny. Odwrócił twarz, być może nie chcąc ukazać łez.
- Mój dom… - mruknął dziwnie beznamiętnym głosem. - Wszystko, co kiedykolwiek miałem i kochałem… - każde kolejne słowo wypowiadał coraz ciszej. - Jak domek z kart… - i wtedy dopiero jego głos się załamał.
"Co ja jestem, kozetka u psychoterapeuty!?" zirytowała się. "Czemu ludzie nie mogą poczekać z załamaniem nerwowym aż będzie na to czas!?"
Zacisnęła mocniej palce na wolancie
- Torturowali mnie - odpowiedziała mu. Nie spojrzała na niego tylko skupiła wzrok na obserwowaniu otoczenia. - Chcieli mnie zadręczyć na śmierć. Ale udało mi się udało rozciąć sznur, którym byłam przywiązana do łóżka i uciec... - skrzywiła się. - Mój przyjaciel nie miał tyle szczęścia... - dodała.
Maszyna nerwowo zachwiała się gdy Immy że zdenerwowania zesztywniały ręce. Zaraz jednak się opanowała.
- Ale od tamtego czasu pomogłam wielu ludziom i teraz tylko to się liczy - dodała na koniec, z trudem maskując smutek pod maską obojętności.

***

Imogen wróciła do teraźniejszości. Wspominanie lotu śmigłowcem bardzo szybko wypełniło tę „minutę i dwadzieścia sekund”. Natomiast John wciąż się nie pojawiał.
Imogen widząc kierunek, w którym udało się światło, jakim był śmigłowiec z widmowym pilotem, zmartwiła się. Kierował się on do wzgórza, gdzie była Kate. Musiała ją ostrzec.
Biegiem ruszyła do śmigłowca. Gdy była już na powrót w środku dorwała telefon i zaczęła pisać SMS. Małe dziecięce palce zadziwiająco dobrze sprawdzały się na klawiaturze telefonu.
"Leci do was śmigłowiec, to ten co stał na budynku gdzie została Camille. Uważajcie pilot jest niewidzialny! Na pewno był świadkiem zabicia Ruskiej!"
Miała nadzieję, że te informacje im wystarczą. Wciąż miała zasięg, więc SMS powinien dotrzeć. A przynajmniej telefon twierdził, że został wysłany.
Odłożyła telefon i spojrzała w kierunku trupów z krótkofalówkami.
Zdecydowanie czuła się pewna, że spokojnie da radę przeskoczyć i wrócić, bo co to za problem dla niej by był?
Ale coś jej mówiło, że prawo Murphiego tylko czekało, żeby zdecydowała się na skakanie przez kilkupiętrową przepaść.

No nic, pójdzie prostą drogą i znajdzie Johna. I jak zadecydowała to tak też i zrobiła. Z pistoletem w ręce w jednej dłoni i latarką w drugiej ruszyła na poszukiwania żołnierza.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 03-06-2016, 23:46   #108
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Ruszyła na poszukiwania żołnierza! Ruszyła na poszukiwania Camille! Ruszyła na poszukiwanie przeznaczenia! Ale co miała znaleźć?! Co czekało za rogiem?! Czy wyjdzie z tego cało? Czy odnajdzie to, czego pragnie świadomie, ale też w skrytości swoich marzeń? Tego dowiecie się w następnym odcinku Imogen Cobham, w pogoni za Konsumentami!

"To, co tu się dzieje, naprawdę można by zekranizować", pomyślała. "Choć pewnie nie zyskałoby uznania na metacriticu."

Zaparła się całą siłą maleńkiego ciała, by przedostać się na najwyższe piętro Budynku A. W każdej chwili wszystko mogło się zawalić. Wyspa Wniebowstąpienia - czy raczej Scylla - była jednym wielkim zawiniątkiem dynamitu, posypanym siarką i podrzucanym przez żonglującego błazna, który stał tuż na skraju plującego magmą Wezuwiusza. Czy też innego wielkiego wulkanu. A życie Imogen było w tym wypadku Pompejami. Och, oczywiście starała się, by było inaczej. Lecz jak długo mogła walczyć z losem?!

"Wystarczająco długo", pomyślała. Biegła przez korytarze, a następnie klatki schodowe, aż w końcu dotarła do celu. Przystanęła gwałtownie, ciężko dysząc. Wpierw nie rozpoznała Johna... a dokładnie jego nagiego ciała, które pochłaniał mrok. Mężczyzna wsiąkał w podłogę, niczym w ruchome piaski. Choć wił się z całych sił, przypominał co najwyżej muchę, która zabłąkała się w sieć skrupulatnie utkaną przez pająka.

[MEDIA]http://img14.deviantart.net/376e/i/2009/259/7/c/in_the_flesh_by_methylated_spirit.jpg[/MEDIA]

Imogen obróciła się wokół własnej osi, ale nie ujrzała Konsumentów. Kto więc atakował jej sprzymierzeńca, którego ciało podlegało wciąż postępującej atrofii? Dopiero po chwili zrozumiała, że to musiała być Camille. Imogen widziała jej ciało nieruchome na kozetce... lecz najwyraźniej podświadomość dziewczynki wcale nie była tak uśpiona, jak się wydawało i próbowała zwalczyć Johna! Intruza, który zakradł się, by wykraść jej ciało. W końcu jak mogła odróżnić go od wroga?

Cobham musiała znaleźć sposób, żeby uspokoić kogoś, kto nawet nie był na jawie... najlepiej przy okazji ratując żołnierza i nie pogrążając siebie.


Lotte

Ratunek przybył zdecydowanie i niezaprzeczalnie! A może i jeszcze bardziej! Lub też wcale i w środku tkwiła wataha wściekłych Konsumentów, którzy tylko czekali, aby założyć maski szakali, przemienić się i wydrzeć każdy miocyt - kawałek po kawałku - z ciała Lotte. A chyba tylko Bóg wiedział, jak zmęczone było to ciało. Potrzebowało dobrej, gorącej kąpieli, opieki lekarza, czasu do zagojenia ran. Właśnie w tej kolejności, a może i jakiejkolwiek innej.

- "Leci do was śmigłowiec, to ten co stał na budynku gdzie została Camille. Uważajcie pilot jest niewidzialny! Na pewno był świadkiem zabicia Ruskiej!" - powoli czytał Edmund, wpatrując się w ekran telefonu. - No kurwa, znowu? - jęknął, po czym spojrzał na Katherine. - Pewnie powiedziałaby coś w stylu... "uratować nas, to jej nie ma, a poczęstować złymi wieściami, to wtedy jest pierwsza." Pewnie coś takiego powiedziałaby Kate o Imogen, gdyby nie zemdlała.

Lotte spojrzała w górę. Zapewne wszystko miało się wyjaśnić w przeciągu najbliższych chwil. Maszyna zniżyła lot. Edmund wstrzymał oddech, uaktywniając swoje moce, po czym z rozpędu wskoczył do środka. Po chwili otworzył drzwi i krzyknął:
- Tu naprawdę nikogo nie ma.

Lotte usłyszała głośne skrzypnięcie. Ujrzała, jak skała, na której stoi, pęka. Przebiegła po niej rysa podobna błyskawicy, która wnet zaczęła się pogłębiać! Visser chwyciła mocniej za rękę Takeshiego, spoglądając na wyciągniętą Edmunda. Helikopter unosił się bezwiednie coraz wyżej i Thomson nie mógł zeskoczyć, aby pomóc jej przetransportować Obatę, inaczej nie mogliby wtedy dosięgnąć śmigłowca. Mężczyzna musiał być tam, gdzie jest, a jego wyciągnięta ręka była jedynym ratunkiem.

Krzyk zamarł w ustach Lotte, gdy ujrzała, jak Katherine spada do szczeliny. Co prawda była jedynie klonem, lecz... naprawdę nie potrafiła myśleć w ten sposób o ciele, które zniknęło w przepaści.

- Lotte, prędzej! - wrzasnął Edmund, wychylając się dalej z wyciągniętą ręką. Za niedługo helikopter miał znaleźć się zbyt wysoko!

Visser musiała zadecydować, czy zostawić Takeshiego, czy też spróbować zabrać go z sobą. A każda sekunda i ewentualna opieszałość decydowały o wszystkim.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-06-2016 o 23:48.
Ombrose jest offline  
Stary 05-06-2016, 22:19   #109
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Musiała ich szybko znaleźć, bo John zdecydowanie musiał zapomnieć, że cała ta pieprzona wyspa trzęsła się u swych podstaw. Zastanawiała się co on musiał sobie myśleć widząc budzącą się wyspę. Ona sama przyglądała się temu w niedowierzaniu, a przecież jej nikt nie mówił, że nie istnieją takie zjawiska jak białe zające wieszczące rybakom zbliżający się sztorm.
To, jak bardzo Imogen teraz tęskniła za tamtą sprawą, było nie do opisania. Niby też były trupy, ale ogólnie było przyjemnie, dużo chodzenia po pubach...
Ale z drugiej strony teraz była szansa, że...
"Nie mogę myśleć pesymistycznie, jakoś się ułoży" twardo stała przy swoim. Lecz wtedy przed sobą napotkała scenę jak z dobrego japońskiego horroru, takiego co straszy klimatem, a nie hektolitrami krwi i ludzkimi szczątkami.

- Co tu się do... - zdecydowanie nie powinna była puszczać żołnierza samego.
Przeszedł ją zimny dreszcz, gdy pomyślała, że to sprawka jakiegoś Konsumenta i już chciała uciec, ale obudziła się w niej dziwna wojowniczość. Ten ktoś mógł skrzywdzić Camille!
Immy wzięła w obie dłonie pistolet i kurczowo trzymała go wypatrując napastnika. Ale on nie istniał. Ten mrok, cienie. Były dla Imogen znajome.
Cobham zdała sobie wtedy sprawę z tego, że moc Camille była powiązana z duszą, a nie ciałem.

Immy musiała działać, jeśli miała mieć szanse na wydostanie ich stąd nim budynek zawali się, grzebiąc ich wraz z ich jedyną drogą ucieczki.
- Cami... Camille przestań! - krzyknęła do swojego nieprzytomnego ciała. - To jest John, on przyszedł tu nam pomóc, wypuść go! - mówiąc to, powoli zbliżyła się do ciemności pochłaniającej nagiego mężczyznę. Wbiła spojrzenie w mrok chcąc rozkazać mu się rozproszyć.

Czy ciało, w którym przebywała dziewczynka, poruszyło się? Imogen mogłaby przysiąc, że delikatnie drgnęło! Mimo to mrok wciąż pochłaniał żołnierza. Czy powinna podejść do Camille i jej dotknąć? To mogłoby ją uspokoić… lecz wtedy musiałaby przejść przez zacieniony obszar… a to nie brzmiało bezpiecznie.

Nie było widać innego wyjścia. Mogła niby jeszcze czymś rzucić w swoje ciało, ale sama wiedziała jak reagowała gdy ktoś ją nagle budził ze snu, więc wolała nie ryzykować aż tak...
Z obawą zbliżyła się do mroku jeszcze bardziej, jeszcze jeden krok i wstąpi w tą smolistą masę, w której zatapiał się John.
- Camille, Mała, spokojnie! - mówiła cały czas do niej. Miała ochotę zamknąć oczy i nie patrzeć jak jej stopa znika w ciemności. - To ja, Immy, pamiętasz mnie, prawda? Wszyscy zachodzimy w głowę czemu mnie uratowałaś, włączając w to mnie - starała się nadać swojemu głosu żartobliwy ton, ale zdenerwowanie było wyczuwalne w niej.

I wtedy zrobiła ten krok. Poczuła, że zapada się! Zdaje się przestrzeń korytarza i dla niej była tematem tabu… Teraz mogła albo wycofać się, albo iść dalej do przodu, nie zważając na bezpieczeństwo!
Odwróciła się za siebie, ale zaraz wróciła spojrzenie na swój cel. Niestety była to jedyna droga do Camille. Jeśli zrezygnuje to jedyne co jej pozostanie to konieczność by ich tu zostawić, a to uczyni jej decyzję za daremną i jedyne co nią osiągnęła to zaryzykowanie życia Johna, który zamiast zatapiać się w ciemności teraz pewnie by sączył drinka na Poesii.
Musiała chociaż spróbować ich wyciągnąć. A jeśli się nie uda, to może to będzie lepsza opcja śmierci?
- Camille, obudź się !
Imogen zacisnęła zęby. Nie cofnęła się, z duszą na ramieniu, szła dalej.

I wpadła w mrok.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 06-06-2016, 10:06   #110
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte przeczuwała, że przyjdzie ten wybór. Byli w ekstremalnej sytuacji, a takie zmuszają do podejmowania trudnych decyzji. Ona czy Takeshi, dla jednych wybór oczywisty, dla innych ogromny dylemat. Dla Lotte ani jeden ani drugi, ponieważ decyzję podjęła już wcześniej i w tym momencie mogła ją wykonać bez zastanowienia. Ostatkiem sił, korzystając z adrenaliny, która napędzała jej ciało, dźwignęła Takeshiego tak, aby Edmund mógł go złapać i wciągnąć do środka.

- Bierz go! – krzyknęła.

Wiedziała, że konsekwencje jej wyboru będą bardzo fatalne w skutkach dla niej samej, a nawet nie miała pewności czy mężczyzna przeżyje. Nie zrobiła tego ani z powodów praktycznych, ani tym bardziej emocjonalnych. Za krótko znali się, aby to było głównym determinantem. Po prostu Lotte nie była jeszcze aż tak bezduszna jak inni z IBPI, jak chociażby Kate czy Ed czy mimo tak krótkiego stażu Imogen. Reakcja innych na zapytanie o Tallah była nieprzyjemna dla Visser i dała jej do myślenia. Wiedziała, że nie jest w stanie przekroczyć tej moralnej granicy, aby za wszelką cenę ratować swoje własne życie i tylko chłodno kalkulować. Zdawała sobie jednak sprawę, że im częściej będzie stykać się ze śmiercią innych, tym bardziej zacznie rachować co jest opłacalne, a co niewarte poświęcenia. Jednak teraz liczyło się tylko uratowanie kogoś, kto sam nie był w stanie o sobie decydować, który nie mógł walczyć o swoje życie. Pocieszał ją trochę fakt, że Edmund, Tallah, Katherin raczej przeżyją, a Ozuma będzie miał chociaż szansę na to.
Poczuła spokój. Jeśli tylko będzie jej dane, to zawalczy o swoje życie, nie podda się, ale nie za wszelką cenę, nie po trupie Takeshiego. Mogła sobie pozwolić na wyrachowanie w pracy, co często robiła, ponieważ tam dbała o swoje interesy. Jednak nie jeśli chodziło o życie jej i pojedynczych jednostek dookoła. O to czasem warto zawalczyć, nawet bez zysku dla siebie, nawet ze stratą.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172