Wątek: [Kult] Kąty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2007, 14:38   #50
Lorn
 
Lorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Lorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputację
Alan Moss

Patrzył w rozlane po niebie gęste mleko chmur osłaniających księżyc swoim całunem. Tylko jego mglista poświata na ciemnym tle pozwalała ustalić gdzie w tej chwili się znajdował.
Czarne, krótkie włosy Alana i brązowy habit stanowiły zwartą, ciemną plamę odcinająca się na tle okna.
Dziwny zbieg okoliczności i niejasnych powiązań sprawił, że zaczął się mocniej zastanawiać nad tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich 24 godzin.
Po wyjściu od Jeremy’ego, już z samochodu, zadzwonił do Pana Edisona i wypytując go dokładnie o wszystko, co przytrafiło się jego przyjacielowi, umówił się z nim wstępnie na spotkanie w szpitalu, jutro o godzinie 11-tej. Wrócił do domu po kilka dokumentów, pocałował w przelocie Louise na dobry wieczór i dowidzenia, i ponownie wsiadł do samochodu Benito, by zdążyć na 19tą, na prowadzone przez siebie piątkowe zajęcia ze studentami. Kilka osób spóźniło się, dwie nie pojawiły się wcale. Ponad godzinę dyskutowali o ogromnym pożarze uczelni medycznej, jaki wybuchł niedawno, zanim przystąpili do ćwiczeń. Przypomniał sobie, że faktycznie Louise wspominała mu o tym przed wyjściem, podobno w każdych wiadomościach mówili tylko o tym.
Wrócił do domu przed 23-cią i jeszcze zabrał się za analizowanie odebranych na zajęciach testów z poprzedniego tygodnia. Celowo nie włączył telewizora ani radia, nie mógł słuchać takich rzeczy. Za bardzo go przygnębiały, nie mógłby normalnie pracować.
Pół godziny później Louise, jak co dzień zaciągnęła go do łóżka. Nie chodziło tylko o seks, po prostu nie lubiła zasypiać sama, miała niespokojne sny. Tylko zasypiając w czyjejś obecności mogła mieć nadzieję, że nie zbudzi się w nocy z krzykiem. Dopóki nie zamieszkali razem, sypiała ze swoją siostrą, Emily.
Wpół do pierwszej w nocy, Alan znowu siedział za biurkiem, by skończyć zaczętą wcześniej pracę. Poszedł spać po trzeciej, a wstał chwilę po siódmej. Posiedział trochę w biurze i ponownie zadzwonił do Pana Edisona, by przełożyć swoją wizytę w szpitalu, na później. Louise poprosiła go o pomoc i wspólny wyjazd do miasta, nie chciał jej odmawiać. Gdy wrócili, było już późno. Przed domem Louise podeszli do niego funkcjonariusze FBI i poprosili udanie się z nimi. Zdrowy rozsądek podpowiedział mu, że tym panom także lepiej nie odmawiać.
I tak właśnie pół godziny później znalazł się tutaj, w jednym pokoju, z Jeremy’m i trójką obcych mu ludzi. Nie było by to może jeszcze takie dziwne, gdyby nie fakt, że jednym z nich był właśnie Bob Smith, człowiek, którego miał odwiedzić dzisiaj przed południem w sprawie jego wyjątkowo niebezpiecznych koszmarów.
Sugestia agenta Wilsmana była na tyle niedorzeczna, że Alan zupełnie ją pominął w całej analizie. Miał w nosie wszystkie płyty nagrobkowe, wraz z powodami jakiegoś idioty do rycia na nich cudzych imion.
- I skąd w ogóle ten pomysł, że chodzi właśnie o nas? – zastanawiał się.
- W tym mieście pewnie są tysiące osób o takich imionach. Są tam nasze odciski palców, czy co? Z resztą, czy to w ogóle jest sprawa dla FBI? Jeśli tak, to musi im się wyraźnie nudzić. Może powinni popytać w zakładach kamieniarskich, kto złożył takie zamówienie, zamiast szukać domniemanych adresatów po całym mieście. A swoją drogą, to właśnie ciekawe, jak mnie znaleźli?
- Zastanawiam się jak do mnie trafili. – powiedział cicho do Jeremy’ego, tak żeby nie przeszkadzać innym w rozmowie.
- Myślałem, że nikt oprócz Ciebie i Benito nie wie gdzie mieszkam. Czy Ty Jeremy podawałeś FBI mój nowy adres? Rozmawiałeś z nimi o mnie? Obiło mi się o uszy, że chodziło o sprawę pożaru na uczelni, a teraz ten wyskakuje z jakąś płytą nagrobną. Wiesz, dlaczego Cię tu ściągnęli?

Co najmniej trzy osoby tutaj, potrzebują odpoczynku i dobrej pomocy lekarskiej. –
powiedział zatroskany ich stanem zerkając krótko za siebie, po czym odwracając się i robiąc parę kroków w ich kierunku.
- Przepraszam, że się wtrącę, gdyż moja obecność tutaj jest chyba jakąś pomyłką agencji. Nazywam się Alan Moss i jestem wykładowcą historii na tutejszym uniwersytecie. Kiedy patrzę na Państwa stan zdrowia, wydaje mi się że, to chyba nie najlepszy moment na wyjaśnianie jakiejś bzdury wyrytej w kamieniu i spełnianie zachcianek FBI. Myślę, że powinniśmy poprosić o przełożenie tego na inny termin. Na pewno odczuwacie Państwo ból i nie w smak jest Wam ta cała rozmowa w tej chwili. Tak nie można traktować ludzi. – Spojrzał się po oczach dwójki leżących mężczyzn i kobiety siedzącej w fotelu swoim łagodnym obliczem. Było w nim coś hipnotycznego i charyzmatycznego zarazem. Jak na wykładowcę uniwersytetu mężczyzna był bardzo młody, z twarzy miał nie więcej niż 33 lata. W habicie, który miał na sobie wyglądał bardziej na jakiegoś mnicha lub pastora, a jego głos lub obecność wydawały się nieść spokój i ukojenie dla napiętych nerwów.
 
Lorn jest offline