Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2007, 12:46   #41
 
copyR's Avatar
 
Reputacja: 1 copyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znany
Question Matthew Winder

- Słyszysz?! Musimy znaleźć wyjście! – Roy krzyczał i szarpał opartego o rozgrzaną ścianę kolegę. Matt jednak nie reagował, cały czas miał przed oczami twarz kapitana. Twarz wyrażająca przerażenie i ból, ale także coś jeszcze...
- On uratował mi życie, a ja... a ja go puściłem... – nieledwie szeptał, łkając.
- To nie twoja wina! Zrobiłeś co mogłeś! – Roy jeszcze raz szarpnął Mattem – A teraz wstawaj, musimy znaleźć wyjście! Bo inaczej sami się tutaj usmażymy! – Podniósł siedzącego kolegę. – W porządku?
Matt wstając zagryzł zęby, otarł wierzchem rękawicy łzy z policzka.
- Tak, już w porządku. - powiedział już spokojniejszym, choć ciągle drżącym głosem.
Dwójka strażaków stała pośrodku płonącego korytarza. Wiedzieli, że skok przez powstałą rozpadlinę nie wchodził w grę. Była zbyt duża, a oni byli już wyczerpani. Szybko rozważali inne mozliwości. Podłoga mogła rozstąpić się w każdej chwili...
- Ta sala... tam, gdzie było to ciało. Tam były okna! Może spróbujemy przez nie wyskoczyć? To parter, nie będzie wysoko. – zaproponował Matt. Roy spojrzał w kierunku drzwi i kiwnął głową.
- To chyba najlepsze, co nam pozostało.
 
__________________
"Jeżeli zaczynamy liczyć historię postaci w kartkach pisma maszynowego, to coś tu jest nie tak..."
"Sesja to nie wyścig"

+belive me... if I started murdering people, there would have no one been left
copyR jest offline  
Stary 05-05-2007, 13:43   #42
 
Lorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Lorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputację
Alan Moss

- O mój Boże! – pomyślał z trwogą Alan przyglądając się przez szczeliny pomiędzy książkami mężczyźnie obok Jeremy’ego. Zobaczył coś, co spowodowało, że jego serce przyspieszyło bicie, a dłonie zaczęły lekko drżeć. Poczuł jak opanowuje go groza.
Drepcząc nerwowo za regałem i udając, że czegoś szuka zastanawiał się, co zrobić. Drążącą ręką sięgnął po komórkę i włączył aparat. Na szczęście była już wcześniej ustawiona w trybie cichym dzięki czemu nie zdradził się z tym, co zamierzał zrobić. W napięciu nie pomyślał nawet o tym, żeby to wcześniej sprawdzić.
Dyskretnie, stojąc w cieniu za regałem, klikał zdjęcie za zdjęciem wszystkim trzem osobnikom, najbardziej skupiając się na rozmówcy Jeremy’ego. Musiał oprzeć łokieć o półkę, żeby powstrzymać drżenie ręki. Przerwał robienie zdjęć dopiero wtedy, gdy ów człowiek odwrócił się w jego stronę próbując dostrzec jego twarz przez zapchany książkami regał. Alan tak bardzo się bał, że natychmiast odwrócił wzrok nie mogąc spojrzeć mężczyźnie prosto w oczy, w jego myślach popłynęły słowa Psalmu Ocalenia. Już zimny pot wystąpił na jego czoło, kiedy wreszcie mężczyzna dał za wygraną i ruszył w stronę drzwi, które po chwili otworzyły się i zamknęły za wychodzącymi.
- Amen – powiedział ściszonym głosem. – Nie, nie mogą tak odejść – zaprotestował zaschniętym głosem, patrząc się na ponurą twarz człowieka utrwaloną na wyświetlaczu aparatu. Przełknął z trudem ślinę i w dalszym ciągu nie mogąc opanować drżenia ciała wybrał ostatni wywołany wcześniej numer.
- Tak Senior Moss… zostanie Pan tam dłużej? – odezwał się głos Benito w słuchawce.
- Benito, błagam Cię, widzisz tych trzech mężczyzn, którzy właśnie wyszli z lombardu? – wydusił z siebie Alan.
- Tak, przechodzą właśnie na druga stronę ulicy. Czy coś Panu jest Senior? – wyczuł nienaturalność jego głosu Benito.
- Dobrze, to posłuchaj, spisz proszę numery samochodu, którym odjadą, to bardzo ważne, tylko bądź dyskretny, bardzo dyskretny. Nic mi nie jest, zrób to proszę i wyślij mi SMSem.
- Dobrze, robi się.
- Dziękuję –
odpowiedział Alan i rozłączył się.
Dopiero wtedy poczuł ulgę i napięcie powoli zaczęło go opuszczać. Zsunął się plecami po regale i klapnął płasko tyłkiem na podłogę. Zdało mu się, że Jeremy także poczuł ulgę po tej rozmowie. Usłyszał jego obecność w pomieszczeniu.

- Kto to był? Albo raczej co? – przerwał męczącą ciszę Alan, w dalszym ciągu jakby nie wierząc własnym oczom - Jego sylwetka… - nie wiedział nawet jak to precyzyjnie powiedzieć - otoczona była woalem głębokiej czerni pochłaniającej światło niczym czarna dziura. To było nieludzkie. Widziałem coś takiego już kiedyś i nie był to człowiek. Widziałem do czego był zdolny, ale to było daleko, bardzo daleko stąd.

Wywód przerwał mu nagle telefon od Benito. Alan odebrał rozmowę zaniepokojony.
- Senior Moss, co robić? Oni nie wsiedli do żadnego samochodu tylko ruszyli pieszo chodnikiem. Czy mam ich śledzić?
- Tak, jeżeli możesz, to idź za nimi, ale trzymaj się z daleka, bardzo daleka, nie mogą Cię zauważyć. To niebezpieczni ludzie.
- Ok, dam z siebie wszystko.
- I nie wchodź za nimi do żadnej bramy, wystarczy, że zapiszesz adres.
- jego głos drżał lekko nieopanowany.
- Właśnie kierują się w mało uczęszczane zaułki.
- Nie idź za nimi.
- Jak nie pójdę, to ich zgubię.
- Trudno. Musisz być wmieszany w tłum przechodniów, jeżeli będziesz szedł sam ulicą za nimi, to może im się wydać podejrzane. Nie chcę żebyś się narażał.
- Tutaj się kończy tłum, a oni idą dalej w zaułek. Senior Moss mogę to zrobić.
- Jeżeli nie widzisz żeby wchodzili do bramy, to nie idź za nimi w odludne miejsce.
- Zniknęli za rogiem w pustej uliczce. W takim razie wracam.
- Dziękuję Ci Benito, zapisz tylko ulicę gdzie zniknęli Ci z oczu.
- Dobrze. Będę czekał w samochodzie.
- Możesz iść na kawę naprzeciwko, ja stawiam, nie wiem kiedy stąd wyjdę.


Alen zwiesił głowę, ale natychmiast po zakończeniu rozmowy z Benito, zadzwonił kolejny telefon. Alan rozpoznał, że to jakiś numer publiczny, nie znał go, ale zdecydował się odebrać.

- Tak, słucham - powiedział zmęczonym głosem Alan.
- Nazywam się Daron Edison.
- W jakiej sprawie Pan dzwoni? -
zapytał proforma, mając tak naprawdę ochotę jaknajszybciej zakończyć rozmowę. Nie znał nikogo o tym nazwisku.
- Witam, przepraszam, że niepokoję, ale słyszałem, że jest pan autorytetem w dziedzinie snów. Dzwonię w sprawie mojego przyjaciela, miał koszmar. – w głosie mężczyzny słychać było nieukrywaną obawę.
- A od kogo Pan o mnie słyszał? Nie świadczę żadnych usług publicznie w tym zakresie. - zaznaczył Alan broniąc się przed kontaktem z obcym, ale podświadomie sprawa koszmarów poważnie zaintrygowała go.
- Od znajomego, dał mi pańską książkę, nazywa się George New.
- A tak, znam George’a…-
głos łamał mu się w gardle - Proszę podać mi numer, na który mogę oddzwonić. Chwilowo ciężko mi rozmawiać.
- Tak, oczywiście mój numer to 888-564-4364.
- Oddzwonię do Pana jak będę mógł rozmawiać. -
powiedział notując numer długopisem na ręce i oddychając ciężko. Jego serce jeszcze w dalszym ciągu biło w zdwojonym tempie.
- Dziękuję.
- Do usłyszenia. –
zakończył rozmowę Alan i wziął z trudem głęboki oddech próbując odzyskać równowagę emocjonalną.
 

Ostatnio edytowane przez Lorn : 08-05-2007 o 14:01.
Lorn jest offline  
Stary 07-05-2007, 20:34   #43
Jeremy the Wicked
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Jeremy otępiały wpatrywał się w list. Dopiero słowa przyjaciela wyrwały go z osłupienia. Spojrzał na Alana. Bardziej odczuł, niż dostrzegł, napięcie i lęk, jakie promieniowały z jego szczupłej sylwetki.
Jeremy schował za pazuchę książkę, pozostawioną przez Lorda. Mam już lekturę na wieczór. - pomyślał. Upewnił się, czy intruzi odeszli, po czym zamknął drzwi, wywieszając napis "Closed".

Podszedł do Alana i pochylił się nad nim, żeby pomóc mu wstać. Dostrzegł gwałtowne emocje, targające twarzą tego zwykle tak opanowanego człowieka.
- Co Ci się stało, Alan? Chyba nie przejąłeś się aż tak tymi bandziorami? - Tymi słowami próbował uspokoić bardziej siebie, niż jego. Ale w oczach Alana nie znalazł kojącej odpowiedzi, której szukał. Alan, wsparty na ramieniu Jeremiego, wstał i otrzepał się.
- Za chwilę mi opowiesz, co Cię tak przestraszyło, druhu. - Jeremy przemawiał z pewnością siebie, której wcale nie czuł - Ale najpierw spójrz na to. - Jeremy podniósł kopertę, którą wcześniej znalazł na krześle. Wszystko działo się tak szybko. Nawet jej jeszcze nie otworzył.
- Czy widzisz to, Alan? Czy to złudzenie? To jej charakter pisma. Kurwa, to pachnie jej perfumami! - Wspomnienia i ból samotności uderzyły z całą siłą w klatkę piersiową Jeremiego. Całym jego ciałem wstrząsnął niekontrolowany szloch. - Ja już tak nie mogę, Alan. Chyba tracę zmysły. - Po raz pierwszy odkąd utracił Ann, Jeremy pozwolił sobie na płacz. Łzy ciekły na habit Alana, zostawiając na nim mokre ślady.
 
 
Stary 08-05-2007, 00:00   #44
 
Kmil's Avatar
 
Reputacja: 1 Kmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetny


Bob Smith



-Miałem rację. Drzwi odzwierciedlają moją przeszłość. Nie wiem tylko czy chcę ją poznać.- Myślał nasłuchując pod kolejnymi drzwiami. Rozpoznał już głos ojca, więc nawet nie próbował dotykać klamki. Z trwogą stwierdził, że rozpoznaje drugi głos, swój, w wieku chyba sześciu lat.

- Dlaczego mama jest w szpitalu? Co się stało?
- Mama jest w szpitalu przez ciebie. Działasz jej na nerwy.
- To nieprawda!! Jestem dobrym chłopcem!! Sama tak powiedziała!
- Milcz gówniarzu!! Nigdy nie podnoś na mnie głosu, bo możesz go stracić!!
- Dlaczego taki jesteś!? Dlaczego mnie nie nawiedzisz?!
- Bo jesteś popapranym dzieciakiem. Gdybym wiedział, że taki się urodzisz to spuściłbym się za kanapę a w plemniki to bym napierdalał kamieniami.
- Nienawidzę cię!!
- Jestem twoim ojcem i czy ci się to podoba czy nie, musisz mnie szanować.
- Nie! Jesteś zły i skrzywdziłeś mamusię! Zabiję cię!
- O choo!? Teraz?! No to dawaj!!-
Odgłosy bicia i znęcania się nad dzieckiem wirowały w głowie Boba jeszcze długo potem jak oddalił się od drzwi. Słyszał swój własny krzyk bólu i płacz, nieludzki wręcz ryk krzywdy i bezradności, błagania o litość bez odzewu. Jedynym odzewem był śmiech. Czuł jak obłęd zbliża się znów wielkimi krokami.

Coraz bardziej tracił kontakt z rzeczywistością. Obraz stawał się rozmazany.
- O!! Kolejne drzwi!!
Hahahahahaaaa…!!! Co teraz??!! Co to będzie za nowa tortura?!!-
Spróbował się opanować. Chciał wziąć głęboki oddech, ale czuł się jakby miał nacisk stu kilo na piersi. Dusił się a lewa ręka zaczęła go boleć, mocno, bardzo. Ból odezwał się też w piersi, stopniowo rósł. Znowu zza drzwi usłyszał głos swego Ja w wieku sześciu lat, płacz, lament i jakieś szepty…

- ….dddlaczegoooo….ooo??.....mniee….nieeenawidzisz…. .mnieee……czy… czy… chceszzz?...abymm … i ja …ciebie.. nienawidził? Zabił? …… czyyy chcesz…?? Dlaczegggoooo…?? Ja ja ja niechce!! NIE!! …..uuuuuhhhh…. dlaczego to tak boli???? ….przeeeciesz ja ja ja jestem dobrym chłopcem…. Mamusia tak mówi …. Nieechcęęę byyyć złyyyy…. Ale MUSZEE!!! Nie ma wyjścia! Nienawidzę cie i Zabijje!!! - Usłyszał tupot po drugiej stronie drzwi, jego Ja musiało robić nabieg na drzwi. Po chwili huk, zderzenie, drzwi niepokojąco drgnęły, coś trzasnęło. Bob odsunął się z niepokojem, kolejny nabieg, kolejne uderzenie. Drzwi nie wytrzymają kolejnego. Zataczając się z bólu, na granicy obłędu zaczął uciekać. Kolejny huk, Bob obejrzał się do tyłu. Zobaczył drzwi wyrwane z zawiasów, leżące na ścianie naprzeciwko otwartego przejścia do pokoju. Zobaczył dziecięce dłonie łapiące się framugi, po chwili poziomo wychyliła się głowa, chłopiec jakby podciągnął się w poziomie.
Tak, to ja, wtedy. Piegowata buzia, trochę pyzata, przetłuszczone włosy sięgające ramion. Tylko coś nie grało, oczy wywrócone białkami na zewnątrz, usta otwarte w niemym krzyku, cieknąca ślina, skóra chorobliwie biała z niebieskimi żyłkami widocznymi pod nią. Głowa ta wysunęła się dalej, ale bez barków ani korpusu, na metrowej już długości szyi obdartej ze skóry całkowicie. Plątanina ścięgien, żył i mięśni.
Mocny skurcz w piersi i ból wciąż rosnący, coraz bardziej. Odwrócił się z powrotem i skupił na biegu. Po chwili do jego uszu dobiegł tupot bosych stup po dywanie, tuż za jego plecami. Nie odwracał się. Miał straszne wrażenie, że im szybciej próbował biec, tym wolniej mu szło. - Cholera, ja mógłbym spacerować szybciej-Myślał. Po chwili zobaczył koniec korytarza. Ostatnie drzwi naprzeciwko niego. To były drzwi do jego pokoju w dzieciństwie, plakat The Doors’ów i tabliczka „NIE WCHODZIC”. Dopadł do nich i wbiegł do pokoju, trzasnął nimi za sobą i oparł się o nie. W ostatnim momencie. To coś zatrzymało się po drugiej stronie, chichotało jego głosem z przeszłości. Dopiero teraz rozejrzał się dokoła. Panował półmrok, płonęło kilka świec. Na środku pomieszczenia stało kilka osób w czarnych płachtach. Odmawiali modlitwę w nieznanym języku. Otaczali kołem nagą młodą kobietę w długich, czarnych włosach. Ona stała przy złotej wannie dziecięcej i kąpała dziecko, które mogło mieć zaledwie rok. Kapłanka miała rozcięte tętnice na przegubach obu rąk, wanienka pełna była wody szybko zabarwiającej się na szkarłat. Dziecko lśniło czerwienią w blasku świec. Kobieta zanurzyła niemowlę pod wodę topiła je…
Bob już od jakiegoś czasu nie mógł złapać oddechu. Zacisnął powieki, umierał. Gdy z powodu kolejnego skurczu otworzył je był w swoim pokoju wraz ze swoim kolegą z pracy. Ból był jeszcze silniejszy.
- Trzymaj się stary, karetka jest już w drodze…Tylko mi tu nie umieraj!

Bob odnalazł spokój dopiero następnego dnia w szpitalu. Gdy pielęgniarka wyszła, wypluł tabletki nasenne za łóżko.
 
__________________
Pośród ludzi stoję ,
Lecz ludzie dla mnie drogi nie wydepczą
I nie z ich myśli idą myśli moje.

Ostatnio edytowane przez Kmil : 08-05-2007 o 03:14.
Kmil jest offline  
Stary 08-05-2007, 20:49   #45
 
Lorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Lorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputację


Alan Moss

Wyłączył telefon chcąc się choć na chwile uwolnić od kontaktu z zewnątrz. – Źli ludzie noszą swoje uczynki na swoich barkach. – powiedział wstając wsparty o ramię przyjaciela.
– Zostawiają ciemny cień za swoimi plecami.
Ten, z którym rozmawiałeś posiadał w swoim cieniu zupełny mrok, czarny szlam, jakby już nie miał duszy, był samym diabłem, albo sam już nie wiem, co gorszego. To tak jakbyś całe zło tego miasta wtłoczył w jedno ciało. On nie miał prawa istnieć. –
otrzepał płaszcz z kurzu kręcąc głową, jakby w dalszym ciągu nie wierzył w to, co go tutaj, przed chwilą spotkało.
– Słyszałeś to, co mówił… dopiero po chwili dotarło do mnie to, że on faktycznie byłby w stanie to zrobić. - Spojrzał na twarz Jeremy’ego szukając zrozumienia, ale ten zdawał się być nieobecny. Całą swoją uwagę skupiał na kawałku papieru, który trzymał w ręce, jakby był w nim zamknięty cały jego świat. Alan popatrzył na list.
- To nie złudzenie, nie tym razem…- tylko tyle zdążył powiedzieć.
Jeremy nagle rozkleił się tracąc zupełnie kontrolę nad swoimi emocjami. Oparł zalaną łzami twarz na ramieniu Alana, który przytulił go ramieniem próbując pocieszyć.
- Wiem, że to dla Ciebie ciężkie Jeremy, ale postaraj się w reszcie dopuścić do siebie fakt, że duchy naprawdę istnieją, bo inaczej faktycznie zwariujesz. Nie próbuj tego tłumaczyć racjonalnie. Jeżeli nie wierzysz swoim zmysłom to zaufaj moim, one są wśród nas, doświadczyłem tego nie raz.
Może właśnie jej duch jest teraz tutaj i bezskutecznie próbuje do Ciebie dotrzeć. Może potrzebuje Twojej pomocy, żeby przejść do swojego świata, nie możesz się załamywać! –
chwycił Jeremy’ego za ramiona i trochę nim potrząsnął - Musisz być silny dla niej, dla Ann, wziąć się w garść i zrobić wszystko żeby jej pomóc! Myślę, że powinieneś zacząć od przeczytania listu. – Ich wzrok znowu padł na kawałek papieru trzymany przez Jeremy’ego.

- Właściwie to po to tu przyszedłem. – zreflektował się w końcu Alan przechodząc do sedna swojej wizyty.
- Przemyślałem pewną rzecz i doszedłem do wniosku, że mógłbyś skorzystać z pomocy medium. Nawet znam kogoś takiego, kto być może mógłby Ci pomóc nawiązać kontakt z Ann, jeżeli faktycznie tu jest. Zgodziłbyś się na taka konfrontację?
 
Lorn jest offline  
Stary 09-05-2007, 14:54   #46
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację


Bob Smith

Ciałem Boba wstrząsały spazmy i konwulsje. Wił się na szpitalnym łużku ciężko łapiąc oddech. Było już co prawda po wszystkim ale i właśnie dlatego docierały do niego teraz wszystkie przeżycia z minionego koszmaru. Bob płakał długo nie mogąc się powstrzymać od łez, co chwila przypominał sobie urywki z dzieciństwa tak niedawno mu ukazane. Nawet nie próbował oszukać sam siebie, że to wszystko nie było prawdą, w głębi serca wiedział że było.
Dopiero teraz zrozumiał jak wielkim błędem było odcięcie się od przeszłości i rodziny lecz żal i miłość do matki zastąpiła nienawiść do ojca. Jak to możliwe , że ten skurczybyk do tej pory jeszcze nie poniósł konsekwencji swoich czynów ? Bob nie wiedział, ale nie zamierzał znów tego zostawić. Co to była za grupa której mnie oddał ? Bob skoncentrował się na moment próbujac przybliżyć sobie obraz ludzi, scenerię, szaty, wszystko co pomoże mu w ich odnalezieniu. Pewnie to jakaś sekta - lecz jest ich tyle, że jak ich znaleźć ? Sam sobie nie poradze, muszę znaleźć telefon i poprosić przyjaciół o pomoc. Jeśli miałem zawał to może być ostatnia chwila na rozwiązanie tej zagadki i rozprawienie się z winnymi. Bob był nieomal przekonany, że dopadł go atak serca. Złe jedzenie, zły tryb pracy, mało snu, nerwy - długo by jeszcze wyliczać, lecz tym co nie dawało mu teraz spokoju był nie jego stan zdrowia ale ojca. Ponieważ odciął się totalnie od rodziny nie wiedział nawet czy żyje, do tej pory było mu to obejętne ale teraz... teraz chciał jego śmierci.
Rozejrzał się po szpitalnym pokoju, obok niego leżała jakaś stara kobieta podłączona do kroplówki, nie spała tylko patrzyła się w jego stronę zaciekawiona jego stanem.
Przepraszam, czy ma pani telefon ?
zabrzmiało to cicho i niewyraźnie co zdumiało Boba. Jego głos jeszcze dzień, dwa dni temu był poważny, głęboki i dźwięczny - nie to co przed chwilą z siebie wydusił.
W odpowiedzio zobaczył jedynie kiwającą na nie głowę staruszki.
Bob postanowił jednak nie wzywać od razu pielęgniarki, szkoda mu było czasu na użeranie się z obsługą medyczną, która chętnie naszpikowała by go chemią której Bob nienawidził. Postanowił poleżeć trochę i odpocząć, rozkoszować się poczuciem bezpieczeństwa i normalności. Na sen nie miał najmniejszej ochoty, nie po tym co właśnie przeżył, więc leżał spokojnie próbując poskładać myśli do kupy. Zadzwonie do Stephena - dziennikarza, on jest dobry w te klocki, pomoże mi ustalić tą sekte, może dowie się czegoś o moim ojcu ? Wolałbym go nie mieszać w prywatne sprawy więc może na razie rodziną spróbują zająć się sam tylko... Tylko potrzeba mi ... Laptopa. Tak, z siecią oczywiście - internet bogaty jest w informację których mi potrzeba. W szpitalu mam czas na szperanie. Kurcze byłbym zapomniał o klijentach, mam nadzieję, że Henry wszystkim się zajmie - własnie muszę zadzwonić do Henrego, on przywiezie mi laptopa i poinformuje co się stało.
Bob próbował się podnieść i poszukać telefonu na razie jednak ręce i nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Miał w nich czucie ( dzięki Bogu ) lecz były w słabym stanie (penwnie przez tą chemie która mnie naszpikowali) i na razie odpuścił sobie poszukiwania telefonu.
 
Eliasz jest offline  
Stary 09-05-2007, 19:25   #47
 
Kmil's Avatar
 
Reputacja: 1 Kmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetny


Sara Peterson


Stała na korytarzu szpitalnym i przez okno w drzwiach do sali przyglądała się mężczyźnie leżącemu tam. Był blady i wycieńczony. Podłączony do kroplówki. Zastanawiała się, gdzie widziała już tą twarz. Trochę jej to trwało, ale przypomniała sobie. Dwa lata temu na zajęciach plastycznych klasa jej córki dostała temat do narysowania: „Namaluj swój symbol”. Wiele dzieci miało bardzo normalne pomysły; serca, gwiazdy, motyle, jednorożce. Jedynie jej córka namalowała coś, co zaniepokoiło nauczycielkę. Portret mężczyzny zrobiony był bardzo profesjonalnie. Próba rozwikłania tej sprawy nie przyniosła skutków. Angelika nie chciała o tym mówić. Po prostu wzruszyła bezradnie ramionami. Teraz symbol jej córki spojrzał w jej stronę swymi podkrążonymi, zmęczonymi oczyma. Wystraszona odeszła od drzwi. Usiadła na krześle. Szybki zabieg dentystyczny miała już za sobą i umówiła już wizytę na trzy kolejne. Dwa szwy na wardze i dwa na łuku brwiowym. Do oka przykłada sobie, co chwilę zimny okład. Złożyła już funkcjonariuszowi wstępną relację z napadu. Teraz czeka aż funkcjonariusz skończy przesłuchiwanie jej męża i rozpocznie przesłuchiwanie jej samej.
Wysoki, masywny, czarnoskóry mężczyzna z połyskującą łysiną, ubrany w czarny garnitur podszedł do niej:
-Pani Sara Peterson? Nazywam się Bernard Wilsman, jestem z FBI. – wylegitymował się.
-Mam do pani kilka pytań w sprawie pani męża i odnośnie dzisiejszych wydarzeń. Czy zechce pani przejść ze mną do sali obok? – powiedział wskazując na salę, w której leży mężczyzna, którego przed chwila obserwowała.
-Ale tu w szpitalu? I dlaczego akurat w tej sali?
-Proszę mi zaufać. To naprawdę bardzo ważne. Chciałbym rozwiązać pewną nurtującą mnie od paru godzin łamigłówkę. Proszę to naprawdę istotne dla mnie, dla pani i być może dla pani córki…




Bob Smith


Zorientował się w czasie. Była sobota, późne popołudnie. W piątek wieczorem wybierał się w raz ze swym przyjacielem z pracy Daron'em Edison do klubu. Przed wyjściem musiał zasnąć. To właśnie Daron go znalazł i prawdopodobnie uratował życie. Cały czas jest w szpitalu. Co chwile go odwiedza. Pyta się czy czegoś mu potrzeba. Właśnie pojechał do mieszkania Bob’a spełniając jego prośbę. Wróci za jakiś czas z laptopem, komórka i ubraniami. Wspominał coś o tym, że umówił go na spotkanie z mężczyzną, który jest autorytetem w dziedzinie snów. Bob nie wiedział, co o tym myśleć.
Przed godziną wywieźli łóżko starszej kobiety i przywieźli innego pacjenta. Młody mężczyzna nosił ślady poparzeń na twarzy i rękach. Większa część jego ciała znajdywała się w bandażach i opatrunkach. Zastanawiał się, w jakich okolicznościach ich doznał. Po chwili spojrzał w stronę drzwi do sali. Zdał sobie sprawę, że zza szyby jest obserwowany przez jakąś kobietę. Dostrzegł jej zmasakrowana twarz, przyglądającą się mu z zaciekawieniem. Po chwili odeszła.
Poczuł zimny dotyk na dłoni. Teraz nie miał najmniejszej wątpliwości odnośnie stanu swojej psychiki – jest szalony. Od paru godzin odwiedza go mała dziewczynka, której nie widzi nikt, poza nim. Za pierwszym razem, gdy się pojawiła zrobił dużą aferę. Ale teraz wiedział, że to nie ma najmniejszego sensu. Jak zamkną go w zakładzie psychiatrycznym, będzie miał jeszcze mniej swobody niż teraz... Zjawa sama w sobie, nie czyniła mu krzywdy. Patrzyła tylko na niego, uśmiechała się, czasem głaskała. Jej włosy były mokre, tak jak czarna, koronkowa suknia, w którą była ubrana. Na oko mogła mieć dziesięć lat. Twarz, blada. Zapadnięte oczy i te zęby – spróchniałe, czerniejące i żółtawe. W dużym odstępie od siebie, jednak dwa razy dłuższe niż normalnie.
Przypomniał sobie słowa lekarza sprzed pół godziny: „Jesteśmy już pewni odnośnie tego, że był to zawał. Obawiam się, że mam kolejne niepokojące informacje. Może nie jest to najlepszy moment, ani sposób na powiedzenie tego panu, ale czas nagli. Ma pan szybko rozprzestrzeniającego się raka serca. Niezbędny jest szybki przeszczep. Robimy co się da, ale na te sprawy czasami czeka się latami. Wstępnie zakładamy, że zostało panu parę miesięcy… może pół roku”.
-Kurwa, kurwa, kurwa…



Matthew Winder


Leżał w szpitalu owinięty bandażami. Cały czas odczuwał pieczenie na całym ciele. Środki przeciw bólowe jakie otrzymał, chyba tracą na sile. Próbował przywołać w pamięci ostatnie chwile spędzone w płonącym budynku. Musiały być naprawdę bolesne, gdyż jego podświadomość wepchnęła je głęboko. Pamiętał, że stał już przy oknie z Roy’em. Wystarczyło zrobić jeden krok, i wyszliby z tego piekła… cało. Wtedy to usłyszał jej głos. Audrey wzywała pomocy. Wzywała jego. Pozwolił umrzeć kapitanowi, nie mógł pozwolić umrzeć i jej. Ruszył tym tropem przez korytarz stojący w płomieniach. Co chwila pomagał sobie gaśnicą. Było sporo pary i trochę wody. Strażacy z zewnątrz zalewali ta część budynku wodą. Wozy strażackie tez były już dosyć blisko. Wtedy ją zobaczył. Zwinięta pod ścianą. Wykrzykiwał jej imię ile miał sił w płucach. Przyspieszył kroku. Jakaś eksplozja rozdzieliła ich jednak. Siła wybuchu odrzuciła go parę metrów dalej. Płonące gruzy przygniotły mu nogę. Ogień był blisko. Znowu czuł go na sobie. Z otworu jaki powstał po wybuchu wyszedł młody mężczyzna. Przeszedł przez żywy ogień bez uszczerbku. Jego twarz wyrażała zadowolenie. Wyszedł z płomieni i sięgnął w stronę Matthew. Wtedy do akcji wkroczył Roy. Dużo większy i silniejszy, wdał się z nim w szamotaninę. Bez przeszkód miotał nim po ścianach i okładał potężnymi ramionami. Roy miał zdecydowaną przewagę nad mniejszym od siebie napastnikiem, do momentu, gdy ten, jakimś cudem przerzucił strażaka wraz z sobą w środek płomieni, które mu nie wyrządzały najmniejsze krzywdy. Roy natomiast, wił się i wrzeszczał trawiony przez żywioł. Wybiegł stamtąd i pobiegł korytarzem niczym żywa pochodnia. Za nim niosło się echo okrutnego cierpienia.
Młody władca ognia, stał po środku płomieni i śmiał się w niebogłosy. Z politowaniem pokręcił głową i ruszył w stronę dziewczyny. Porwał ją na ręce i zniknął w ogniu. Gdy znajomi z innej remizy znaleźli Matthew, jego ciało było poparzone a umysł na skraju obłąkania.
Już minął dzień od tamtego feralnego piątku. Dużo myślał o Roy’u. Też udało się mu przeżyć. Niestety jest w dużo gorszym stanie. Stracił wzrok, smak i czucie w większej części ciała. Wiele rzeczy nie będzie mógł już nigdy robić samodzielnie, takich jak; oddychanie, jedzenie, poruszanie się i korzystanie z toalety. Szkoda, że eutanazja nie obowiązuje w tym kraju.
Jedno pytanie wciąż krążyło po głowie Matthew – kim był ten człowiek, o ile był człowiekiem.




Jeremy i Alan Moss



-Nie, na razie nie mogę. To wszystko dzieje się za szybko. Doceniam to Alan, że próbujesz mi pomóc, ale muszę to wszystko przemyśleć i zastanowić się nad Twoja ofertą. Dam Ci znać jutro o tym, co myślę na ten temat.

Obaj mężczyźni spotkali się w szpitalu następnego dnia. Obaj przyjechali radiowozem wezwani przez funkcjonariusza FBI w sprawie piątkowego pożaru. Jeremy nie otworzył jeszcze listu, nie miał odwagi.





Wszyscy



W szpitalnej sali znajduje się pięć osób. Wszyscy zastanawiają się, co mają ze sobą wspólnego. Odpowiedź na to pytanie mieli uzyskać niedługo. Agent FBI Bernard Wilsman wyszedł na chwile po kawę dla każdego.
-A Wy w miedzy czasie zastanówcie się, dlaczego ktoś miałby wyryć Wasze imiona na jednej płycie nagrobkowej? – powiedział tajemniczo zanim wyszedł.
Za oknem z lekka prószył śnieg. Wewnątrz panował pół mrok, płonęły tylko dwie nocne lampki, stojące przy łóżkach pacjentów. Pacjent leżący bliżej okna miał bladą twarz i zmęczone oczy. Co chwile z niepokojem spoglądał na puste miejsce obok swojego łóżka i bladł jeszcze bardziej. Drugi pacjent pokryty był bandażami, które nie do końca przykrywały jednak blizny po oparzeniach. W rogu na fotelu siedziała kobieta ze zmasakrowana twarzą. Przy okonie natomiast stało dwóch mężczyzn, którzy jako jedyni w towarzystwie znali się. Jeden z nich z blizną na twarzy wpatrywał się z załzawionymi oczyma w kopertę. Drugi zaś z zamyśleniem spoglądał przez okno.


Milczenie przeciągało się…
 
__________________
Pośród ludzi stoję ,
Lecz ludzie dla mnie drogi nie wydepczą
I nie z ich myśli idą myśli moje.

Ostatnio edytowane przez Kmil : 09-05-2007 o 20:52.
Kmil jest offline  
Stary 10-05-2007, 00:36   #48
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację


Bob Smith

Około 30 letni brunet z bujną czupryną, lekko zarośnięty 2 dniowym zarostem o miłej aparycji spoglądał się głębokim badawczym wzrokiem, siedział wspierając sie przy tym rękoma i obserwował wnikliwie grupę osób go otaczających, jego wzrok jeszcze jakiś czas wędrował w stronę pustego łużka nim ostatecznie spoczął na zebranych.
Witam, nazywam się Bob Smith, może to zabrzmi śmiesznie ale zazwyczaj jak widzę świerzo poranionych to przyjmuję ich jako klijentów i pomagam wyciągnąć sporą sumkę od sprawców ich nieszczęść.
Tu spojrzał się na swój szpitalny fartuch i uśmiechnął sie na myśl w jakim stroju przyjmuje klijentów.
Nie wiem co dokładnie miał na myśli ten murzyn który wychodził ale nie spodobało mi się to co powiedział. Proponuję aby każdy się przedstawił i powiedział co mu się wydarzyło i jak się tu znalazł, jeśli ktoś chce skorzystać z prawniczych usług to także służę pomocą.
Co do mnie to wygląda na to, że moje serce nie chce pracować tak jak sam bym sobie tego życzył. Nie wierzę jednak, żeby ktoś maczał w tym palce...choć jeszcze nie słyszałem Waszych relacji.
 
Eliasz jest offline  
Stary 10-05-2007, 11:31   #49
Banned
 
Reputacja: 1 Rhamona nie jest za bardzo znany


Sara Peterson

- To jest po prostu śmieszne! - drobna kobieta o brązowych włosach pospiesznie i niedbale związanych gumką wstała z fotela dość nerwowo - O czym pan do cholery mówi?! ... maczał palce w czym? Z resztą nie ważne! Nie znam was i gówno obchodzi mnie jak tu się znaleźliście i co wam dolega. Mam masę spraw dużo ważniejszych niż TO! - rozłożyła ręce pokazując mniej więcej wszystkich zebranych - Wychodzę!

Zaraz po tym gdy wypowiedziała te słowa ruszyła energicznie w kierunku drzwi wyjściowych. Na jej twarzy pojawiło się wzruszenie, choć trudno było je rozpoznać, z całych sił starała się je ukryć. Mówiła dość niewyraźnie, tak jakby nie miała kilku zębów a jej stan fizyczny był znacznie lepszy od psychicznego. Potrzebowała pomocy, ale jeszcze nie uświadomiła sobie tego. Wyglądała dość żałośnie, wciąż starając się okłamywać, że wszystko będzie dobrze.

- Panie Wilsman! - krzyknęła na korytarzu za agentem, który nie zdążył się jeszcze zbytnio oddalić - potrzebuje zadzwonić! - jej głos łamał się miejscami.
- Pani Peterson, proszę się uspokoić! - zaniepokojony podszedł bliżej.
- ... chcę zadzwonić do córki, jest na obozie... muszę upewnić się, że... wszystko z nią w porządku - wypowiedziała szybko i nerwowo
- Ależ proszę pani, jest już późno i z pewnością pani córka już śpi. Zadzwoni pani rano. Proszę wracać na miejsce, zaraz przyniosę kawę.

Kobieta nie uspokoiła się ale późna pora przemówiła jej najwyraźniej do rozumu. Nie chciała bez potrzeby niepokoić Angeliki. Wróciła z powrotem do sali i siadła w fotelu, łapiąc się za głowę a potem za usta. Spojrzała w kierunku mężczyzny, który zdążył się już przedstawić i powiedziała cicho.

- Przepraszam, nie chciałam pana urazić. Naprawdę współczuje problemów z sercem.

Potem zamilkła, patrząc w podłogę.
 
Rhamona jest offline  
Stary 10-05-2007, 14:38   #50
 
Lorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Lorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputację


Alan Moss

Patrzył w rozlane po niebie gęste mleko chmur osłaniających księżyc swoim całunem. Tylko jego mglista poświata na ciemnym tle pozwalała ustalić gdzie w tej chwili się znajdował.
Czarne, krótkie włosy Alana i brązowy habit stanowiły zwartą, ciemną plamę odcinająca się na tle okna.
Dziwny zbieg okoliczności i niejasnych powiązań sprawił, że zaczął się mocniej zastanawiać nad tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich 24 godzin.
Po wyjściu od Jeremy’ego, już z samochodu, zadzwonił do Pana Edisona i wypytując go dokładnie o wszystko, co przytrafiło się jego przyjacielowi, umówił się z nim wstępnie na spotkanie w szpitalu, jutro o godzinie 11-tej. Wrócił do domu po kilka dokumentów, pocałował w przelocie Louise na dobry wieczór i dowidzenia, i ponownie wsiadł do samochodu Benito, by zdążyć na 19tą, na prowadzone przez siebie piątkowe zajęcia ze studentami. Kilka osób spóźniło się, dwie nie pojawiły się wcale. Ponad godzinę dyskutowali o ogromnym pożarze uczelni medycznej, jaki wybuchł niedawno, zanim przystąpili do ćwiczeń. Przypomniał sobie, że faktycznie Louise wspominała mu o tym przed wyjściem, podobno w każdych wiadomościach mówili tylko o tym.
Wrócił do domu przed 23-cią i jeszcze zabrał się za analizowanie odebranych na zajęciach testów z poprzedniego tygodnia. Celowo nie włączył telewizora ani radia, nie mógł słuchać takich rzeczy. Za bardzo go przygnębiały, nie mógłby normalnie pracować.
Pół godziny później Louise, jak co dzień zaciągnęła go do łóżka. Nie chodziło tylko o seks, po prostu nie lubiła zasypiać sama, miała niespokojne sny. Tylko zasypiając w czyjejś obecności mogła mieć nadzieję, że nie zbudzi się w nocy z krzykiem. Dopóki nie zamieszkali razem, sypiała ze swoją siostrą, Emily.
Wpół do pierwszej w nocy, Alan znowu siedział za biurkiem, by skończyć zaczętą wcześniej pracę. Poszedł spać po trzeciej, a wstał chwilę po siódmej. Posiedział trochę w biurze i ponownie zadzwonił do Pana Edisona, by przełożyć swoją wizytę w szpitalu, na później. Louise poprosiła go o pomoc i wspólny wyjazd do miasta, nie chciał jej odmawiać. Gdy wrócili, było już późno. Przed domem Louise podeszli do niego funkcjonariusze FBI i poprosili udanie się z nimi. Zdrowy rozsądek podpowiedział mu, że tym panom także lepiej nie odmawiać.
I tak właśnie pół godziny później znalazł się tutaj, w jednym pokoju, z Jeremy’m i trójką obcych mu ludzi. Nie było by to może jeszcze takie dziwne, gdyby nie fakt, że jednym z nich był właśnie Bob Smith, człowiek, którego miał odwiedzić dzisiaj przed południem w sprawie jego wyjątkowo niebezpiecznych koszmarów.
Sugestia agenta Wilsmana była na tyle niedorzeczna, że Alan zupełnie ją pominął w całej analizie. Miał w nosie wszystkie płyty nagrobkowe, wraz z powodami jakiegoś idioty do rycia na nich cudzych imion.
- I skąd w ogóle ten pomysł, że chodzi właśnie o nas? – zastanawiał się.
- W tym mieście pewnie są tysiące osób o takich imionach. Są tam nasze odciski palców, czy co? Z resztą, czy to w ogóle jest sprawa dla FBI? Jeśli tak, to musi im się wyraźnie nudzić. Może powinni popytać w zakładach kamieniarskich, kto złożył takie zamówienie, zamiast szukać domniemanych adresatów po całym mieście. A swoją drogą, to właśnie ciekawe, jak mnie znaleźli?
- Zastanawiam się jak do mnie trafili. – powiedział cicho do Jeremy’ego, tak żeby nie przeszkadzać innym w rozmowie.
- Myślałem, że nikt oprócz Ciebie i Benito nie wie gdzie mieszkam. Czy Ty Jeremy podawałeś FBI mój nowy adres? Rozmawiałeś z nimi o mnie? Obiło mi się o uszy, że chodziło o sprawę pożaru na uczelni, a teraz ten wyskakuje z jakąś płytą nagrobną. Wiesz, dlaczego Cię tu ściągnęli?

Co najmniej trzy osoby tutaj, potrzebują odpoczynku i dobrej pomocy lekarskiej. –
powiedział zatroskany ich stanem zerkając krótko za siebie, po czym odwracając się i robiąc parę kroków w ich kierunku.
- Przepraszam, że się wtrącę, gdyż moja obecność tutaj jest chyba jakąś pomyłką agencji. Nazywam się Alan Moss i jestem wykładowcą historii na tutejszym uniwersytecie. Kiedy patrzę na Państwa stan zdrowia, wydaje mi się że, to chyba nie najlepszy moment na wyjaśnianie jakiejś bzdury wyrytej w kamieniu i spełnianie zachcianek FBI. Myślę, że powinniśmy poprosić o przełożenie tego na inny termin. Na pewno odczuwacie Państwo ból i nie w smak jest Wam ta cała rozmowa w tej chwili. Tak nie można traktować ludzi. – Spojrzał się po oczach dwójki leżących mężczyzn i kobiety siedzącej w fotelu swoim łagodnym obliczem. Było w nim coś hipnotycznego i charyzmatycznego zarazem. Jak na wykładowcę uniwersytetu mężczyzna był bardzo młody, z twarzy miał nie więcej niż 33 lata. W habicie, który miał na sobie wyglądał bardziej na jakiegoś mnicha lub pastora, a jego głos lub obecność wydawały się nieść spokój i ukojenie dla napiętych nerwów.
 
Lorn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172