Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2016, 15:19   #33
Astrarius
 
Astrarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Astrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumny
Seth przez chwilę wyglądał, jakby chciał skomentować słowa Lebiody, ale w końcu machnął lekceważąco ręką. I już wszyscy w zasadzie mieli wychodzić, kiedy Edward chrząknął głośno, jakby zaraz miał dostać kolejnego ataku kaszlu,
- Mości pracodawca, powiedz mi jeszcze proszę jak wygląda kwestia zapłaty. Jak słusznie zauważył ten tutaj złodziejaszek od kontaktu z bretońskim złotem dłonie mogą świerzbić, niezależnie od tego jak religijnie natchnione by nie były. Więcej szczegółów odnośnie samego kontraktu myślę że wszyscy byśmy chcieli znać.
Mistrz Avallion postukał w brzuchol beczki.. Odpowiedziała głuchym dudnieniem, najlepiej zaświadczającym, że jest pusta.
-Odwdzięczę się wam bezpośrednio, w najbardziej dogodny dla was sposób. Za samo miejsce, bo pewnie nie pozwolą wam zbliżyć się do fortuny. Jeśli sprawa będzie beznadziejna, człowiek zadowoli się szefem. - Uznając, że to już wszystko, Seth pożegnał się i wrócił do siebie. Ekipa wyszła i w piwnicy zostały tylko plamy po piwie.
***

Ulf, Edward, Udo, Gerhard i Hredrik:
Ściemniało się. Wyszliście ze sklepu stalowego i wkrótce wróciliście w czułe objęcia Gettha. Nikt z drużyny nie bywał w siedlisku Kochersów, nie bez powodu. Gdyby jakiś piśmienny turpista zapragnął zrobić spis najbardziej odrażających miejsc Mordheim, Glizdowisko zajmowałoby godne miejsce w czołówce. Zaczynało się od stromej, piaszczystej ścieżki odbijającej od obsadzonego wielopiętrowymi domami wzgórza. Kierowała się ona na sam dół, do zapomnianego przez władyków miasta placu. Edward pamiętał, jak oczyszczano ten teren. Mieli stawiać kamienice, ale przyszła zaraza i nowe miejsca do zamieszkania spadły z listy priorytetów. Po paru latach ulice z powrotem wypełnił lud, a plac stał się parodią tego, czym miał być. Zbite z dech i śmieci chatyny gęsto pokrywały każdy skrawek gruntu. Pomiędzy nimi wydeptano brudne ścieżki, poskręcane jak skłębione stado węży. Śmierdziało gównem, a nade wszystkim niósł się głośny, hulający przez dziurawe ściany gwar kłótni, pijackich zaśpiewów i nieskrępowanej kopulacji. Kiedy tylko drużyna zeszła, zaraz oblepiło ją dziesiątki wydzierających spod łachman oczu. Nikt jednak nie zdobył się na to, żeby zaczepić nowoprzybyłych. Piątka szybko znalazła “arenę”. Po prostu poszli tam, gdzie tłoczyło się najwięcej łachmaniarzy. Na samym rogu placu znajdowała się niecka, do której spływały wszelkie nieczystości, tworząc obrzydliwe błocko. Ktoś uznał, że świetnym pomysłem byłoby wydeptanie ringu na samym skraju, za którym już było wgłębienie.
Szranki były puste, ale panujący harmider dookoła donosił, że ustalenia kto z kim walczy i za ile trwają. Postacie stały jeszcze w oddaleniu od ciżby, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi.
Kiedy Baryła przyjrzał się dokładnie, był w stanie zauważyć dwóch rosłych kolesi, rozstawiających resztę i mową mrukliwo-warkową grupujących ich w, powiedzmy "drużyny". Część z nich ma broń (pałki, maczugi, kiścienie, kastety, nic ostrego), inni piąchy owinięte bandażami. Oprócz tego wprawne oko Udo wyłowiło z czterech kolesi zbierających zakłady.
Johan i Jonathan:
To była idealna pora, żeby popytać tu i ówdzie. Wszyscy wracali z roboty i rozsiadali się w karczmach, usiłując się odszumieć i odpocząć przed trudami następnego dnia. Cyrkowiec zaczął od skrawkarzy, tych, których znał i wiedział, że nie próbują go zrobić w bambuko. Nie widzieli bretońskich monet. Kochersów u siebie też nie. Klaus, jeden z bardziej zaufanych znajomków, obiecał, że popyta, tylko niech Jonathan wpadnie następnego dnia. Tinterherz popróbował też pociągnąć za język u co bardziej rozgarniętych przyjaciół. Dziwną rzeczą było to, że nikt nie wiedział o fortunie zgarniętej przez bandę. Owszem, ostatnio nieco bardziej się panoszyli i wydawali więcej miedzi, czasami błyskali srebrem, ale żeby złoto? Ot, pewnie znaleźli jakąś parszywą studzienkę i chlipią zyski. Poza tym faktycznie, biorą ludzi, ale chętnych wcale nie było tak wielu, jak sugerował Seth. Jeszcze jedna rzecz. ostanio. Podobno wczoraj jeden kramarz uszedł z życiem ze spotkania z Kochersami. Kuruje się teraz u Shallyiek. Żongler nadal mógł pochodzić po oberżach i nadstawiać ucha, jednak to zajmie mu pewnie resztę wieczoru...

Johan miał więcej szczęścia. Co prawda, tak to usłyszał nie więcej niż Jonathan, jednak jeden znajomy szczurołap coś wiedział.
-Kuchciki? A to możesz spytać Eliasa. Gówniak cosik ostatnio z nimi przestaje.. - Byli w gospodzie. Na prośbę o rozwinięcie tematu splunął, usiłując trafić krążącą po stoliku muchę.
-Żryj to, Schmitt! A bo robotę od nich wziął. I od tego czasu chlup! Woda w usta. Przyłazi tu tylko, bierze te swoje pedalskie białe winko, siedzi i lampi na cyce oberżowej. Ani be ani me z nim.
 

Ostatnio edytowane przez Astrarius : 07-06-2016 o 13:10.
Astrarius jest offline