Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2016, 16:12   #1
Lifeless
 
Lifeless's Avatar
 
Reputacja: 1 Lifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwu
[Autorski] Niespaleni

NIESPALENI



Wioska Borjar. Niegdyś tętniąca życiem, wypełniona życzliwymi i pracowitymi osobami, w większości zajmującymi się wydobywaniem urosydianu z kopalni położonych pod miejscowością. Może aż nieco za spokojna, ponieważ zdarzały się dzieci, którym spieszno było po przygody, podczas gdy tutejsze okolice oferowały jedynie błogi relaks. Relaks po dniu ciężkiej pracy oczywiście, bo darmozjadów w Borjar nie tolerowano. Tym większe okazało się zaskoczenie wszystkich, kiedy nagle, w całkowicie zwyczajne południe, ziemia rozwarła się, buchnęła ogniem piekielnym, a z jej wnętrza wylazły demoniczne kreatury.

Co bystrzejsi uciekli do kopalni albo nawet z niej nie wyszli, zamiast tego zaś błyskawicznie ewakuowali się tylnym szybem. Reszta zginęła równie szybko, jak szybko dopadły ich szpony i kły stworzeń z Drugiej Krainy. A te nigdy nie miały litości, także i tym razem zabijały sprawnie i bestialsko, rozrywając mięso oraz wyjadając wnętrzności. Nie minęła godzina, a tętniąca życiem wioska zmieniła się w krwawe pobojowisko. Oto był przykry przykład tego, jak w ułamku sekundy byt przeradza się w niebyt.

Mimo to przez kilka następnych dni Borjar wciąż przyjmowała gości. Jednak ci nie przyjeżdżali tu, by się osiedlić czy pohandlować, lecz w celach badawczych, poznawczych bądź po prostu zarobkowych. Przyjeżdżali z pobudek egoistycznych i równie egoistycznie traktowali ponure cmentarzysko, jakim stała się wioska. Nikt tutaj nie przejmował się zbytnio poszanowaniem zwłok ani ceremonialnością. Być może właśnie to nie spodobało się bogom.

W każdym razie zaskoczenie, strach i przeraźliwe jęki umierających istot wypełniły okolicę Borjar po raz drugi. W momencie, kiedy płomienie Pożogi liżą ciało, roztapiając jedną kończynę za drugą, ciężko nie krzyczeć. Na równo dwanaście godzin wioskę pochłonął ogień i żadne stworzenie nie miało wstępu za jej granice, o ile życie było mu ważne. Nikt zresztą specjalnie nie czekał na to, żeby wgramolić się do środka, gdy tylko znikną języki. No może poza kilkunastoosobową grupką zakonników z Zakonu Niepłonących.

Można sobie wyobrazić ich zdziwienie, kiedy – pogrążeni w żałobie i wyciszeni – stąpali po wypalonych ziemiach Borjar, z trwogą przyglądając się zniszczeniom, jakie przyniosły najpierw demony, a później Pożoga, tylko po to, żeby w jej centrum znaleźć piątkę wciąż oddychających, choć nieprzytomnych, istot. Istot mających na sobie pełne wyposażenie, nienaruszonych przez ogień, osmalonych jedynie kurzem. Gdyby nie to, że zakończenia ich kończyn migotały jasnopomarańczowym światłem, można by sądzić, że ktoś po prostu przytargał ciała przed przybyciem zakonników. W sumie myśl, że jakimś cudem udało im się przetrwać Pożogę, była tak naprawdę tą najmniej prawdopodobną.

*****

Obudzili się w środku ogromnej klatki ciągniętej przez wóz z zaprzęgiem konnym. Znajdowali się na szlaku głównym, z zewsządz otaczały ich drzewa, a szybki rzut oka na niebo wystarczał, żeby stwierdzić, że niedawno miał miejsce wschód słońca. To ciekawe, bo kiedy ostatnio byli przytomni, właśnie nadchodził wieczór. Nie pamiętali nic poza przeszywającym kości bólem, jakiego doświadczyli, gdy ich ciała smagały baty Pożogi. Może znajdowali się już w Krainie Kostuchy? To by wyjaśniało, czemu zachowali materialne ciała.

Eskortowało ich czternastu charakterystycznie ubranych zakonników. Nie mieli wątpliwości, że był to Zakon Niepłonących. Czterech z nich siedziało na koniach – jeden prowadził, dwoje jechało z obu stron klatki, a czwarty zamykał pochód. Wszyscy zachowywali spokój. Nie słychać było chichotów ani pomruków, jedynie stukot uderzających o siebie elementów zbroi i głuchy odgłos podków ryjących dziury w ziemi.


Niedługo po tym jak się zbudzili, przyuważył to jeden z dwóch konnych, jadących obok klatki. Młody człowiek, prawdopodobnie nie więcej niż kilkanaście lat. Oczywiście nie wyglądał na chucherko. Wysoki, barczysty, w zbroi prezentował się równie dostojnie jak królewscy strażnicy. Z zewnątrz dorosły mężczyzna. W środku dziecko. Przyglądał im się uważnie, jakby ich badał. Nie wydawał tym spojrzeniem opinii, nie oceniał, po prostu patrzył. Jakby czekał, aż się odezwą, gdy jednak to nie nastąpiło, sam podjął rozmowę:

- Jesteśmy zakonnikami z Zakonu Niepłonących, ale o ile spędziliście już w Ostii trochę czasu, z pewnością to wiecie. - Głos miał niski, a jednocześnie delikatny. Czuć w nim było i siłę, i zagubienie. Mógł nim rozkazy przyjmować, a także wydawać. Zbiór wykluczających się kontrastów.- Z góry przepraszam za pozycję, w jakiej się znaleźliście. Nie uważam – przynajmniej ja – żebyście mieli coś na sumieniu, jednak byliście jedynymi ocalałymi z Pożogi, sami rozumiecie, jak to wyglądało. Albo nie rozumiecie. Bo tutaj nikt nic nie rozumie. My też. - Pogrążył się w zadumie i przez chwilę jechał w milczeniu, po czym ponowił przemówienie: - W każdym razie nie nasza rola, aby decydować o waszym losie. Wieziemy was do siedziby Zakonu, położonej nad Brivert. Tam mądrzejsi od nas postanowią. Chętnie powiedziałbym wam co, ale tak naprawdę nie mam pojęcia. To pierwszy taki przypadek w historii. - Zaśmiał się, jednak w tym śmiechu nie było słychać wesołości. - O, Świetlisty, obdarz nas wiedzą, byśmy nie wybrali błędnie.
 

Ostatnio edytowane przez Lifeless : 06-06-2016 o 16:34.
Lifeless jest offline