Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2016, 20:28   #36
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
- Jesteś w stanie je otworzyć? - Nightfall zapytał towarzysza ochrypłym głosem. Drapało go w gardle. Zakasłał, przykładając pięść do ust. - Wiesz co robić - odsunął się od wrót z uniesionym karabinem, gotowy do strzału.

Uchu przytaknął, po czym podłączył mini disk do panelu sterującego drzwi zbrojowni. Chwilę trwało, gdy coś majstrował w swoim komputerku…
- Kurde - Powiedział, spoglądając na kompana - To nie takie łatwe, te są porządniej zabezpieczone, zajmie mi to chwilkę...

Night rozejrzał się po okolicy. Na razie wyglądała spokojnie. Szczur miał więc zapas czasu, którego potrzebował, w teorii.
- Nie spiesz się - mężczyzna rozciągnął mięśnie karku przekrzywiając głowę. - Jeśli w środku siedzi jakieś szkaradztwo, które chce nas zeżreć, tym bardziej się nie spiesz.

Na ostatnie słowa inżynier zamarł w pół ruchu. Spojrzał na towarzysza.
- Myślisz…że Xiu będzie ok? - Spytał.

- Myślę, że nie pozwoli sobie na śmierć, zanim nie rozsmaruje ostatniego z przeciwników na ścianie - Night uśmiechnął się krzywo. - Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale... wezmę z niej przykład.

- Ta cała brutalność... - Westchnął Uchu, grzebiąc ponownie w swoim mini dysku - Ja jeszcze nigdy nikogo nie zabiłem. Chyba nie potrafiłbym żyć z tą świadomością.

- Na tej stacji nie będziesz musiał - mężczyznę zaczynała męczyć pozycja ciągłej gotowości do strzału, konieczność nieustannego skupiania uwagi. Opuścił nieco karabin, rozluźnił się. - Wszyscy, albo już nie żyją, albo są zdezelowanymi maszynami ze zjebanym sterowaniem. Shinigami... wyobraź sobie, że pomagasz uwięzionym duszom przedostać się na drugą stronę.

- Czekaj… chwilę… zaraz... - Stękał Uchu, i w końcu dało się słyszeć przyjemne, pozytywne bzyczenie w panelu drzwi - Mam! - Ucieszył się.

Strzelec wpatrywał się w zamknięte jeszcze drzwi, na szybko analizując możliwe warianty reakcji na przeciwników, walczących wręcz i na dystans. Mobilnych i stacjonarnych, jak jakaś przeklęta wieżyczka. W końcu się zaśmiał. "Jaka kurwa taktyka? Nie ma żadnego oddziału, jesteś kurwa sam... w pojedynkę nie ma zabezpieczenia odwrotu, nie ma zajęcia pomieszczenia w ułamku chwili, nic nie ma. Jest śmierć. Wśliznął się ostrożnie do środka i… nastąpiło spore rozczarowanie zawartością. Nie było tony uzbrojenia, nie było wielkich bajerów. Ledwie pięć karabinów plazmowych, tyle samo pistoletów. Mundury, kaski, hełmy, oporządzenie… sporo magazynków energetycznych. No i trochę granatów, na pierwszy rzut oka, różnego rodzaju.


Strzelec zdecydował się na baterie zasilania karabinów. W zdobycznym pistolecie od razu wymienił całe ogniwo. Uśmiechnął się do granatów. Małe wybuchające skurwiele mogły przeważyć szalę zwycięstwa na ich korzyść. Pakował je gdzie tylko mógł, kilka przytraczając do oporządzenia, do szybkiego użycia. Przyglądał się, czy zmagazynowana broń posiada interesujące modyfikacje. Nie chciał się nadmiernie obciążać, ale plazmówki można było wziąć dla reszty. Nie wiedział kto jest w stanie skutecznie ich używać. Doc'a i Leenę widywał zazwyczaj z bronią krótką.
- Uchu... - spojrzał na inżyniera. - Weź dla siebie coś większego. Na widok pistoletu zombie poumierają, ale co najwyżej ze śmiechu.
Mijając wieszaki z uniformami przypomniał sobie o butach dla znajdy. Problemem było, że nie zapytał o rozmiar. Starał się odgadnąć, które by pasowały.

- Ja nie umiem strzelać z karabinu, przewrócę się, strzelę gdzieś w sufit, jeszcze co wybuchnie... - Marudził Uchu, rozglądając się po pomieszczeniu.

Nightfall wspiął się kilka razy na place. Ocenił stan obciążenia. Pozwolił gratom się ułożyć. Mimo, że trochę zabawili w zbrojowni, wojowniczka wciąż nie dotarła. Posępniał.
- Potrafisz wytyczyć prawdopodobne trasy, którymi mogłaby nadejść Xiu? Od drugiej strony grodzi do tego miejsca. Chce się trochę rozejrzeć.

- Dobra, czekaj chwilę... - Powiedział nieco niezadowolony Uchu, mając już przewieszony przez plecy karabin plazmowy, i kilka granatów. Czyżby nie podobała się jemu rola małego tragarza?
- Ok, to musimy tędy - Wskazał palcem kierunek.

- Tak to jest na wojnie - Night wszedł w tryb mądrych sentencji. - Kilogramy amunicji docenia się dopiero, gdy zaczyna jej brakować. A gdyby ekwipunek za bardzo ci ciążył i w razie potrzeby nie pozwalał na szybką ucieczkę. Wtedy wyrzuć co zbędne - doradził, idąc drogą wskazaną przez inżyniera.

~*~*~

Ruszyli więc ponownie korytarzami, szukając tym razem “przez chwilę” Xiu. Nigdzie zaś znowu nie było Zombie, nie było innych potworków… i nagle trafili w miejsce, dziwnie znajome. Duża dziura w podłodze, przez którą było widać poziom niżej. To tutaj Doc potraktował wcześniej zgraję Zombie granatem, gdy część załogi Fenixa chowała się przed nimi w… szatni? Tak, inżynier był pewny co do miejsca, poinformował o tym towarzysza, szybko wyjaśniając, co tu zaszło kilka godzin temu. Nigtfall zauważył jednak coś nietypowego, coś, co uruchomiło w jego głowie wszelkie możliwe dzwonki alarmowe. Szlam na krawędziach dziury. Zupełnie, jakby coś nią przelazło, coś dużego, ledwie mieszczącego się w otwór o średnicy niemal 2 metrów. Coś, co z całą pewnością nie było na liście nikogo, odnośnie życiowych spotkań…

Strzelcowi nie spodobało się to co zobaczył, ani trochę. Xiu ze zmutowanym psem mogła dać sobie radę, jeśli jednak spotkała to "coś" co przecisnęło się przez dziurę, nie byłby już taki pewien. Nie był też pewien, czy i oni będą w stanie, jeśli na niego trafią. Spróbował ocenić kierunek, w którym potwór się przemieszczał. Z dolnego piętra na wyższe, czy odwrotnie. Szukał śladów śluzu na podłodze i suficie, drogi którą bydlak mógł podążyć.
Nie chciał się przyznawać, nawet przed sobą, że górnolotne frazesy o "braterstwie broni", "niezostawianiu towarzyszy na placu boju" ulatywały z niego jak szczury z okrętu, a tym co wybijało na powierzchnię była nieskrępowana troska o własny tyłek.
- Poszukamy jej, gdy odzyskamy komunikację - powiedział na głos, starając się przekonać i samego siebie, że to najlepsze z rozwiązań. - Wracamy do przerwanej misji - cieszył się, że Uchu przez przyłbicę hełmu, nie jest w stanie spojrzeć mu w oczy.

Ruszyli więc dalej, kończąc eskapady na 5 poziomie, schodząc jeszcze niżej, w poszukiwaniu skafandrów. Uchu złamał bez problemów kod windy, zjechali na dół. Poziom 6… jak to biadolił “człowiek pochodnia”? Im niżej, tym niebezpieczniej? Zdecydowanie obu towarzyszom nie podobał się ten fakt ni w ząb… Piętro było równie spokojnie, jednak cuchnęło niesamowicie. Był to smród przyprawiający o mdłości, i od razu naszły ich myśli, iż są to zapewne resztki załogantów stacji, masa krwi, flaków i cholera wie czego jeszcze, zalegające tu gdzieś po wszelakich “posiłkach”? Uchu aż się zatrząsł z obrzydzenia. Gdzieś naprawdę w oddali, echem po korytarzach, niosło się dziwne dudunienie… a skafandry znaleźli bez najmniejszych problemów, ledwie po dwudziestu krokach od windy.


Szło dobrze, nad wyraz. Night nie chciał więcej kusić losu. Mieli wszystko co trzeba. Xiu pewnie już nie żyła, zabita przez to wielkie "coś", więc nie musieli przejmować się czymś równie błahym jak szukanie antidotum na obrzydliwie cuchnącym, przyprawiającym o wymioty poziomie. Nic tylko zabrać skafandry i w podskokach spierdalać. Ostatnia myśl bardzo mu się spodobała. Wsiąść na statek, odpalić silniki, upić się i zapomnieć. Zmyć z siebie i z pamięci cały ten smród.
- Daleko stąd po antidotum i jednostki centralnej SI? - przemówił przez niego dawny, cholerny on. Pan szlachetny i praworządny kurwa jego mać. - Warto się tam pchać? Co byłbyś w stanie zrobić, mając dostęp do hardwaru? - zapytał cicho, jakby sam nie chciał słyszeć tych słów. - To w chuj ryzykowna decyzja i nic nikomu nie będę narzucał. Równie dobrze możemy zawracać.

- Raz, dwa, trzy... - Inżynier liczył skafandry. Z tym już co leżał w ambulatorium, mieli więc cztery. Ich jednak nie było tylko czworo...
- Jesteśmy na tym samym poziomie, co główny komputer - Uchu spojrzał na mężczyznę nad wyraz poważnie - Mogę ją zniszczyć, raz na zawsze

- Gdyby ją wyeliminować, odzyskalibyśmy kontrolę nad stacją? - Night rozważał. - Moglibyśmy wtedy na piątym zrobić wygodny korytarz do doków. Zamknąć drzwi, których nie chcemy, pootwierać te potrzebne. Użyć wieżyczek, robotów strażniczych do oczyszczenia drogi? Zapomnieć o skafandrach i przedzieraniu się przez szósty? - chciał się upewnić, czy Uchu byłby w stanie to zrobić.

- Zapominasz o fakcie, iż na 5 pełno Zombie… no i mamy wielką wyrwę w strukturze stacji, i czeka nas spacerek w próżni, stąd to wszystko - Inżynier potrząsnął akurat trzymanym w dłoni skafandrem - A zresztą, pewnie Si już szykuje na nas kolejną pułapkę, do tego wszystkiego zgubiliśmy Xiu.

-Jak nie starczy kombinezonów, to i tak przyjdzie przedrzeć się przez zombie. - Night zastanawiał się chwilę. - Załatwmy sukę, będzie jeden problem z głowy - podjął decyzję. - A jak ona załatwi nas, będziemy mieli z głowy wszystkie problemy, raz na zawsze. Same pozytywy. Gotowy? - musiał wiedzieć czy inżynier przystaje na następny krok.

- Przecież my z tego nie wyjdziemy żywi - Powiedział Uchu, z wyraźnie szklącymi się ślipkami - A ja bym jeszcze chciał nieco pożyć… nie lepiej wrócić do Leeny, spróbować szczęścia w pierwotnym planie?

Night popatrzył na gryzonia. Decyzje jak ta musiały być podejmowane jednomyślnie.
- Dlaczego w tym świecie to nie dobrzy zawsze wygrywają? Tylko dlatego, że są no... dobrzy? Przecież to wystarczający powód - westchnął ciężko, porzucając plan. - Gdzie są jeszcze miejscówki ze skafandrami? Potrzebujemy trzech więcej.

- Nie wiem… tak daleko nie zaglądałem. Pewnie jeszcze niżej, a ja tam już nie zejdę. Nic mnie nie zmusi, nie pójdę dalej, niżej. Przykro mi - Uchu chwycił za swój mini dysk, wyciągając go w stronę Nighta.

- To, że kurwa co? Mam tam iść sam, czy będziemy ciągnąć losy, którą z siedmiu osób kopnie zaszczyt wejścia w kombinezon i opuszczenia stacji? Ja pierdolę, to już moja samobójcza misja brzmiała lepiej. Nie jakieś "zginął, bo przegrał w marynarza" - Night się obruszył - Chuj i tak będą większe szanse niż pięćdziesiąt procent. Jak tam chcesz. Zgarniajmy co jest i spadamy - złapał za skafandry, kierując się do wyjścia. - Ah, a ta szczepionka? Daleko jest? Dobra nic, spadamy - doszedł do wniosku, że zarażeni może nie wezmą udziału w loterii.

- Nie rycz po mnie… źle mnie zrozumiałeś. Owszem, mamy za mało kombinezonów ale… no cóż, jedni lecą na tyły owych Zombie, i je rozwalają od zaplecza, a pozostali walą od frontu, heroicznie… brzmi lepiej? - Szczurowaty humanoid nagle zabłysnął werwą.

- Uchu, widać, że nie byłeś w wojsku - Night uśmiechnął się pod nosem. - To tak zwany język branżowy. Po którymś z porannych apeli w towarzystwie niedojebanego sierżanta wchodzi w krew. Aż za bardzo. Chodźmy panie inżynierze - powiedział dużo sympatyczniej. - Zanim, któraś z tutejszych maszkar da nam wykład o niekompletności umundurowania.

Udali się więc na powrót do windy, by pojechać nią z 6 levelu na 4, na powrót do pani kapitan i reszty w ambulatorium. Wszędzie zaś, cisza, spokój, obóz harcerski, zamiast walki z przerażającymi przeciwnikami… winda nadjechała, nic z niej nie wyskoczyło, wsiedli więc i ruszyli w górę. I zamiast około pięciu sekund jazdy, rozległ się nagle potężny huk, poparty zgrzytem, a windą zatrzęsło, i się zatrzymała. Coś na nią wskoczyło?? Uchu spojrzał lekko spanikowany na Nighta… i aż krzyknął, gdy coś przywaliło w dach windy. I drugi raz, i trzeci, i sufit zaczął się powoli wybrzuszać w dół, od owych potężnych ciosów.

Bum! Bum! Bum!

Adrenalina wypełniła żyły Nightfalla, gotując jego ciało na reakcje obronną. Przyglądał się powstającym wybrzuszeniom. Analizował hałasy bestii masakrującej dach windy. Próbował określić jej pozycję. Tak atakować, aby nie uszkodzić lin dźwigu. Wypuszczał powietrze w nieco obłąkańczym, histerycznym chichocie, gdy obniżył sylwetkę chcąc utrudnić potworowi szybkie wyciągnięcie go z konserwy. Skierował lufę do góry i otworzył ciągły ogień w stronę sufitu. Amunicji miał na szczęście pod dostatkiem.
- Drzwi, wydostaniemy się? - rzucił do towarzysza. Pewnie zadziałały czujniki przeciążeniowe. Wiedział, że z pasażerem na gapę do góry nie pojadą. Zostawały dwie opcje, albo w końcu przebije blachy i ich zeżre, albo spierdolą się na niższe poziomy. Żadna nie podobała się strzelcowi.

- Nie chcę umierać!! - Wydarł się Uchu, i podobnie jak towarzysz, próbował stać się jednością z podłogą. On również sięgnął po karabin… i zaczął niekontrolowanie nawalać pełnym ciągiem po suficie windy.
- Aaaaaaaaa!!!! - Wrzeszczał, waląc ile wlazło. W windzie zapanował chaos.

- Popatrz, popatrz - Nightfall przekrzykując strzały, kątem oka obserwował inżyniera. - Zgodnie z przepowiednią. Przewróciłeś się, strzeliłeś w sufit, tylko jeszcze nic nie wybuchło! - wyszczerzył się w grymasie szaleńca. - Hahahaaaaa! - dołączył do okrzyku.

Efekty takiego ostrzału mogły być tylko jedne. W końcu coś na dachu windy pieprznęło, zaiskrzyło się zaś nawet w środku, i… wszystko zaczęło nagle lecieć na łeb na szyję. Cała winda runęła w dół, zapewne z powodu uszkodzeń wywołanych takim ostrym ostrzałem.
- Nieeeeeeeee!! - Wrzeszczał teraz inżynier, zaprzestając już walenia z karabinu.

Strzelec obijając się o wnętrze opadającej kabiny, wciąż nie mógł przestać się śmiać. Czekał, aż zadziałają zabezpieczenia. Hamulce, które powinny ich zatrzymać, gdyby właśnie winda opadała z za dużą prędkością. O ile cokolwiek zadziała. Tak, czy inaczej, gotował się na twarde zderzenie z podłogą. Miał tylko nadzieję, że to coś z dachu zostało wystarczająco mocno podziurawione. Też nie chciał umierać... wiedząc, że nie zabierze ze sobą ścierwa do grobu.
 
Cai jest offline