- Wszystkich? odkąd przylecieliśmy? z trzydziestu...
Maher wzdrygnął się w pierwszej chwili. nie dla tego że coś mu się nie podobało, po prostu nie spodziewał się, po Tamarze takiego zachowania. Obrócił się jednak i przytulił ją. Jak brat.
- Ej Mara… już ok. - Jason najwyraźniej uznał, że kobieta po prostu się niepokoi.
Dotyk męskiego ciała niemal parzył, w pozytywnym znaczeniu. Tamarę natychmiast zaczęło ssać w żołądku. Z jednej strony pchało ją w objęcia mężczyzny, z drugiej strony męczył głód.
Głos Vadima w słuchawce odpowiedział:
- Ciągle w klubie, ekipa sprząta,rozumiesz co się stało? był zamach na grubą rybę… - Maher wyrwał ci telefon z ręki rozłączył się.
- Blać!, jest gorąco... - Odsunął cię od okna, ale kątem oka zdążyłaś jeszcze zobaczyć przez szparę w żaluzjach cztery czarne BMW zatrzymujące się właśnie pod hotelem. Jason wsadził ci w rękę pistolet który wcześniej zabrał. Sam wyciągnął drugi z szafki.
- Spierdalamy stąd! - chwycił cię za rękę. Pospiesznie wybiegliście na korytarz.
- Dach! - zakomunikował ochroniarz, biegliście po schodach przeciwpożarowych. Za chwilę Tamara mogła usłyszeć odgłosy wielu obutych stóp tuczące się po schodach jakieś dwie kondygnacje pod nimi.. Jason wyważył z kopniaka drzwi prowadzące na dach. Pędziliście w stronę krawędzi, kamienice w centrum miasta przylegały do siebie i dla kogoś w dobrej kondycji jak wy nie było jakiegoś specjalnego problemu by przemieszczać się z miedzy nimi. Oczywiście gdyby nie fakt iż było pełno śniegu… .
Strzał, kolejne cztery. wiatrówka? Po kilku metrach Maher padł na śnieg, jakimś cudem zatrzymał się przy rynnie i nie spadł. Z jego łydki wystawała czerwona strzałka tranquillizera.
Ciałem mężczyzny targały konwulsje a z ust toczyła się ślina. Tamara poczuła ukucie na plecach, w biegu obejrzała się za siebie, wystawały z niej aż trzy podobne strzałki. Kiedy spowrotem spojrzała przed siebie zobaczyła lufę pistoletu dziesięć centymetrów on swojego czoła.
Kobieta nie dała ci żadnej szansy na reakcję, zamachnęła się bronią i uderzyła roztrzaskując ci twarz. Wtedy wszystko zgasło.
Obudziłaś się w białym pokoju, szpitalu, laboratorium, celi, sali przesłuchań.
Twoje ciało było przytwierdzone do łóżka stalowymi klamrami, zupełnie jakbyś miała co najmniej móc wybuchnąć. Towarzyszyło ci znane już uczucie chłodu i głodu. Twarz w którą zostałaś uderzona nie sprawiała ci natomiast żadnego bólu. W koło ciebie kręciło się trzech mężczyzn w białych fartuchach. Gdy jeden z nich złapał twój wzrok, uśmiechnął się podle.
- Ujmę to najprościej jak się da - wyciągnął z kieszeni strzykawkę z czerwonym płynem
- zostałaś zainfekowana - zdjął osłonkę z igły
- nie ma lekarstwa - podszedł krok bliżej i przyłożył igłę do jej skroni.
- ale jest to - poczułaś jeszcze jak cienka strużka metalu zagłębia się w twojej głowie a potem w czaszce rozlała się błogość. Ciepło penetrowało twój organizm, idąc od głowy w dół aż do stóp, uczucie głodu również przestygło.
- Kooperacja oznacza życie… - mężczyzna przerwał wywód gdy Tamara zaczęła się krztusić, z jej ust wylała się ciecz, zapach nie pozostawiał wątpliwości - alkohol który wypiła w hotelu.
- those russians… - wtrącił mężczyzna do swoich towarzyszy z dezaprobatą, po czym kontynuował po rosyjsku:
- Ogranicz spożywanie płynów do minimum, powiedzmy szklaka wody dziennie. Staraj się prowadzić wieczorny tryb aktywności. To znacząco spowolni… “postępy” infekcji. - Mężczyzna podszedł do konsolety i włączył intercom
- Grupa wsparcia proszę. - do pomieszczenia weszło pół tuzina komandosów.
Mężczyzna nacisnął coś na konsoli, po czym wraz z towarzyszami usunął się z pola widzenia, kryjąc się za komandosami. W tym czasie, pasy trzymające Tamarę w pozycji leżącej zaczęły się odpinać. Zanim kobieta podniosłą się i usiadła, wszyscy zdążyli opuścić już pomieszczenie. Poza jedną osobą.
Vadim Mogilewicz we własnej osobie stał oparty o ścianę i przyglądał ci się.
- No wreszcie Mara, muszę przyznać, miałaś wejście… - zaśmiał się -
no i gratulację z okazji zostania pełnoprawną, czarną owcą rodziny. Twój ojciec będzie wściekły...