Ta cała atmosfera nietypowej wymiany uprzejmości zaczęła powoli irytować Joh. Ten Quala to był jakiś dziwak. Może przystojny, ale jednak chyba nie chciałaby z nim przebywać dłużej niż godziny. A teraz musiała... O naturo! Niechaj ta podróż będzie krótka! Albo niechaj spadnie na nich lawina i pozabija wszystkich. Wszystkich prócz Joh rzecz jasna.
Wciąż milczała. Nie zamierzała prowadzić bezsensownych dysput, ani tym bardziej spoufalać ze swoimi oprawcami. W jej mniemaniu byłaby to obelga dla jej honoru. Nie chciała dawać im tej satysfakcji, a gdyby przyszło co do czego, nie podda się bez walki. A wtedy ten cały zakon, o ile ktoś tam przeżyje, będą mogli dodać "nietonący", "nielatający" i "nie-zapadający-się" do swojej nazwy. Joh nie traciła nigdy wiary w swoje moce, choć głównie dlatego że nie miała zbyt wielu okazji by w nie zwątpić. A jednak nie udało się jej uratować ukochanego... To była najbardziej gorzka refleksja, jaką mogła sobie teraz przypomnieć. Ta rana wciąż była świeża, a poczucie winy nieustannie silne. Jej powieki opadły do połowy, a Joh posmutniała. Czyżby była skazana na sprowadzanie zniszczenia? Czy to był ten kaprys natury, o którym mówiono przy narodzinach Ghoda'un'Urea? Nagle zdała sobie sprawę, że znów wahania nastrojów płatają jej figla we łbie, i musiała wyrwać się z tej melancholii. By oddalić czarne myśli, niechętnie odezwała się cicho do Quali:
- Ty zawsze taki miły dla wroga? W Twoim plemieniu nie uczyli, że z wrogiem się nie dyskutuje słowami?
__________________ Something is coming...
Ostatnio edytowane przez Rebirth : 08-06-2016 o 16:04.
|