Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2016, 22:25   #28
Eleishar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Jakby raz nie mogło być łatwiej...


Brzeg rzeki w dzielnicy wypoczynkowej służył jako miejsce odprężenia. Wzdłuż ustawione były drewniane ławki dla osób chcących nieco odsapnąć. Ich użyteczność można teraz kwestionować. Niemal każdą z nich porosła plaga, podobnie jak drzewa wypełniające gęsto zalesiony park. W swoim czasie musiało tutaj żyć sporo dzikich zwierząt.
Doppler i Chase ruszyli przed siebie brukowaną trasą. Prowadziła ona do dość ładnej fontanny oraz kolejnej serii ławek. Dla odmiany te ktoś utrzymywał czyste od plagi. Na ten widok para diabłów zorientowała się, że brukowana ścieżka również jest dość czysta, nic po niej nie pełza, nie ma na niej kleistych mazi, ani nic.
Za fontanną, niewidoczny wcześniej z punktu widzenia dwójki siedział diabeł. Diabeł który też nie widział nadchodzącej pary przynoszącej sprawiedliwość.
Był to wysoki i chudy mężczyzna. Do stopnia w którym widać było część jego kości pod skórą. Nosił wyłącznie jeansowe spodnie za pasem których posiadał dość pokaźny rewoler. Na jego ramionach pełno było tatuaży. Włosy miał długie i dobrze zadbane. Na jego brodzie znajdowała się odrobina zarostu. Widząc Dopplera i Chase uniósł lekko głowę, aby się im przyjrzeć.
Kolekcjoner po drodze co chwila spoglądał na swój telefon, jednakże wciąż nie mógł złapać zasięgu. Gdy doszli do fontanny, zrezygnowany schował komórkę do kieszeni.
-Dobry wieczór. - Przywitał się spokojnie, podchodząc bliżej ławki na której przesiadywał obcy diabeł.
-Yo. - machnął od niechcenia ręką nieznajomy, po czym zrelaksował się i przymknął oczy, ignorując dwójkę. Chase nie specjalnie wiedziała co ma zrobić, więc trzymała się cicho za Dopplerem.
-Nieco dziwny wybór miejsca na wypoczynek, pracujesz dla Korporacji? - Zapytał młody diabeł.
-Co? Ni… - nieznajomy nagle otworzył oczy zrywając się na nogi i sięgając po rewolwer, aby wycelować nim gdzieś w dwóch diabłów.
-Tylko spokojnie… po co od razu sięgać po broń? - Doppler starał się, by jego głos brzmiał uspokajająco, jednakże cały czas uważnie obserwował obcego. - Opuść tę pukawkę, zanim zrobisz coś czego mógłbyś potem pożałować. - Dorzucił po chwili, choć jego ton cały czas był spokojny. Dobycie broni z kieszeni zajmowało moment, nie bał się więc.
-Co mam żałować… - westchnął zmęczonym głosem. - Tylko nam imprezę psujecie...ilu was tu? - spytał.
-Wystarczająco dużo. - Odparł Kolekcjoner, a w jego dłoni pojawiło się ostrze. - Pytam grzecznie, kim jesteś i co tu robisz? Jeśli spróbujesz strzelić, będę musiał Cię obezwładnić. - Byli członkami Wydziału Sprawiedliwości, nie mogli pozwolić sobie na nieuzasadnioną agresję.
Mężczyzna zmarszczył czoło myśląc nad czymś, powoli i bardzo ostrożnie się prostując i unosząc ręce do góry. W końcu, strzelił w powietrze i uśmiechnął się tylko głupio.
Chase miała już napięty łuk, będąc równie mocno wnerwioną, co przestraszoną.
Młody diabeł tylko westchnął. Wystrzał był zapewne sygnałem, ewentualnie metodą na ściągnięcie uwagi kogoś lub czegoś przebywającego w pobliżu.
-Chyba bez przemocy się nie obejdzie. - Spojrzał na Chase, po czym zerwał się w stronę nieznajomego, chcąc go obezwładnić albo zmusić do kapitulacji. Natarł mieczem, nie posiadając niestety żadnej umiejętności która pozwalała zatrzymać przeciwnika, musiał go zmusić do poddania siłą.

Stranger -18,75EX
Doppler moved

Nieznajomy przeskoczył obok Dopplera, aby dość silnym kopnięciem odrzucić go sporą odległość z dala od siebie. Zaraz po tym wykonał krok do tyłu. Wyglądał na poirytowanego raną którą zadał mu Doppler.
Chase skorygowała nieco cel i zwolniła trzymaną cięciwę, niestety spudłowała.
Kolekcjoner postawił kilka kroków w stronę chudego diabła.
-Jeśli nie chcesz walczyć, to czemu mierzyłeś do mnie z tego gnata? - zapytał, nie ukrywając zdziwienia.
-Ja dalej nie wiem co chce z wami zrobić. - przyznał nieznajomy, kładąc wolną rękę na miejscu, które uderzył Doppler. - Ale to jest póki co dość przyjemna wymiana - uśmiechnął się krzywo. Załadował pojedynczy nabój do rewolweru, wystrzelił w stronę Dopplera i odskoczył w tył.

Doppler -36EX

Chase postawiła krok i ponownie naciągnęła łuk, by posłać kolejną strzałę w kierunku… przeciwnika? w sumie nie byli pewni czy jest wrogiem, bo zachowywał się dziwnie.
Z oddali zaczęło nadbiegać wsparcie. Jak Doppler wcześniej zgadywał, nikt w okolicy nie spodziewał się strzałów, a jak już to w formie ostrzegawczej. Póki co na szczęście było widać zaledwie jedną osobę. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o blond włosach i wyrzeźbionym, opalonym ciele. Nosił otwarty płaszcz, oraz czarne spodnie i kapelusz pod kolor. W wolnej dłoni trzymał miecz w drewnianej pochwie.
-Stać! Nie ruszać się i rzucić broń! - krzyczał z daleka. - W odwrotnej kolejności.
-My tu na służbie jesteśmy! - Odkrzyknął Kolekcjoner, podchodząc bliżej. Sytuacja była dziwna, liczył że nowy przybysz okaże się bardziej rozmowny. - Jesteś z Korporacji? - Zawołał po chwili.
Chudzielec uśmiechnął się ładując swój rewolwer ponownie. - My tu mieszkamy. Od urodzenia. - wyznał. - Nikt tutaj nie lubi korporacji. - do broni weszły trzy kule, choć sam osobnik nie strzelił ani razu.
Chase podeszła do Dopplera, choć miała wyciągniętą kolejną strzałę, to nie naciągnęła łuku. Jakoś nie kwapiła się by zabrać głos.
-Powiedz mi, że przynajmniej nie są z sprawiedliwości. - rzucił blondyn do rewolwerowca
-Cholera go wie. Wole sprawiedliwość od eksterminacji. - dostał w odpowiedzi
-Broń na ziemię! - warknął do Dopplera i Chase.
-Jesteśmy ze Sprawiedliwości i gdyby twój kumpel nie wymierzył do nas z gnata pogadalibyśmy z nim chwilę kulturalnie i poszli w swoją stronę. Polujemy tylko na plagę, nie na inne diabły. - Odparł Kolekcjoner, starając się zachować spokojny ton. - Nie chciał opuścić pukawy, więc uznałem że to jeden z tych, co polują na inne diabły by ograbić je z EX i Wartości. - Przyznał, broni nie odłożył na ziemię, ale schował ją do kieszeni. Powinno to stanowić jakąś deklarację braku wrogich zamiarów.
Chudy wzruszył ramionami, blondyn pokiwał głową na boki. - Nikt by się nie spodziewał, że akurat trafił na nowych. Na to trzeba sporo szczęścia. W każdym innym wypadku ten gnat ocaliłby mu życie. - mężczyzna wydawał się nieco rozumieć sytuację Dopplera. - Jestem Johnny, a to Jezus. - przywitał się. - A teraz jak grzecznie odłożycie broń i dacie się zaprowadzić do kasyna, to może znajdziemy jakieś rozwiązanie dla tej sytuacji.
-A co tu rozwiązywać? My nie chcemy zabić was, wy nie chcecie zabić nas, więc po prostu wrócimy do portu, żeby dokończyć swoją robotę i nie będziemy was dalej niepokoić. - Odpowiedział młody diabeł. Może był nowicjuszem, ale nie głupcem. Oddanie broni byłoby kiepskim pomysłem. - Tylko zachodzę w głowę, czemu nie opuściliście skażonego miasta… - Dorzucił po chwili.
-Double lucky? Nowicjusze i idioci. Powinienem zagrać na maszynach. - skomentował Jezus, celowo prowokując Dopplera. Blondyn pokiwał głową.
-To strefa wojny. - powiedział. - Może i przypadkiem ale wdepnęliście na bazę wroga. Niezbyt jestem w stanie puścić was gdziekolwiek, nawet jeśli nie chcę was zabijać.
-Jakby raz nie mogło być łatwo… - Westchnął chłopak. - Czemu diabły miałyby między sobą walczyć? Przyznam, że nikt o tym nie wspominał. - Wzruszył ramionami, nie kwapił się do oddania broni, a miał nadzieję że ciągnąc rozmowę, dowie się czegokolwiek.
-Przy alkoholu? - zaproponował, wskazując na kasyno niedaleko. - Przodem, żebym was widział. I bez sięgania do kieszeni.
Chase z naburmuszoną minął rzuciła łukiem o ziemię, który zniknął do jej kieszeni. Ignorując Dopplera przyjęła ofertę, najwidoczniej mając dość tej sytuacji.
-No dobra, wasze na wierzchu. - Odpowiedział spokojnie. Jego ta sytuacja też nie zachwycała, a możliwość uniknięcia rozlewu krwi nie wydawała się taka zła. Razem z Chase ruszył w stronę kasyna.

Kasyno było nieco mniejsze od tego w korporacji, choć równie proporcjonalnie mniej zaludnione, rezultując w mimo wszystko pełnym lokalu. Mimo tego Doppler mógł już na oko stwierdzić że jest tutaj mniej niż sto osób, po samych aurach z kolei...wcale nie wielu diabłów czy bogów.
Czwórka zasiadła przy barze, obsługiwanym przez diabła wyglądającego dość staro, o różowych włosach i bródce. Chase swój wkład w nadchodzącą dyskusję i poglądy na egzystencję wyraziła głośnym *THUMP* gdy jej twarz zderzyła się z blatem baru. Cały ten bajzel był dla niej zbyt duży.
-Okulus, podaj no coś. - poprosił Johnny, stawiając na stole rdzeń typu Verrinon. Ekipa była dość zamknięta, z Johnnym obok Dopplera i Jezusem obok Chase.
Okulus położył na rdzeniu dłoń, która zaświeciła. Z przedmiotu szybko zniknęła korupcja, rdzeń stał się świetlistym elementem przypominającym bardziej zebraną energię aniżeli plazmę. Ściskając go i dodając zawartość innych butelek, mężczyzna zrobił cztery drinki, które wylądowały przed zebranymi.
-To jak się tutaj dostaliście? - spytał Johnny. - Wedle naszych danych, są teraz tylko trzy strefy w Hel gdzie pojawiają się łowcy.
-Byliśmy w porcie. Trafiliśmy tam na zainfekowany statek, który postanowiliśmy oczyścić. Nie wiedzieliśmy, że w trakcie naszych działań, ta krypa zaczęła płynąć. Gdy skończyliśmy statek zatonął, a najbliższym brzegiem był ten należący do tej dzielnicy. - Opowiedział w skrócie historię. Spojrzał na drinka. - No to hyc! - Mruknął i pociągnął łyczek, mając nadzieję że go to nie powali.

Doppler +status resistance (1 jednostka czasu)

-Niezłego macie pecha. - zaśmiał się Johnny. - I jesteście z sprawiedliwości? Co ja mam z wami zrobić…
Staruszek uśmiechnął się.
-Mam cię prosić dwa razy? - zapytał go Johnny.
-Przedstawcie nowych reszcie jako kadetów. Popracują chwilę dla zgromadzenia i można ich puścić wolno. Jak nas sprzedadzą, pójdą za współodpowiedzialność.
Jesus skrzywił się. - To jakieś rozwiązanie.
-A raczy mi ktoś wyjaśnić, co tu się właściwie wyprawia? Mówicie o jakiejś wojnie, a jedyna o jakiej wiem, toczy się między bogami i plagą. - Doppler prychnął by podkreślić swoje zdezorientowanie. Pociągnął kolejny łyk, o dziwo nie dość że nie kopało to smakowało jak czerwone martini z kijafą. - Spróbuj, dobre. - Mruknął do Chase.
-No, dokładnie. - uśmiechnął się Johnny. Też zrobił sobie przerwę na łyk, biorąc na raz całą szklankę. Odłożył ją z stuknięciem. - Jest tu pełno aniołów i diabłów. Ich poziom...Większość Astaroth, chociaż część to może nawet Berith. Zresztą, sam mam więcej skażonego EX niż zwykłego. Jest pewien margines osób, które potrafią zostać całymi mimo plagi. - wyjawił. - Podział na rdzenie jest bardzo uproszczony. Ale wracając do sedna, jak się nas nie pozbędą, to nie zlikwidują całej plagi w okolicy. Część z nas nawet nie jest z Hel, tylko z innego miasta które zostało właśnie oczyszczone. Migiem pouciekaliśmy do następnego skażonego. Liczyliśmy na to samo z tutejszym metrem, ale to już chyba odpada.
Chase nie patrząc na blat zaczęła machać po nim ręką. Szczęśliwie wymacała i złapała szklankę zamiast ją strącić. Nie miała w sobie jednak dość energii, aby ją wypić.
-Przecież w samej korporacji pracują też diabły mające w sobie skażone EX, albo rdzenie. Czemu mieliby z wami walczyć? Nie wystarczyłoby zaproponować wam kontraktu? - Zastanawiał się Kolekcjoner.
Jezus westchnął. - U podstaw to brzmi dobrze, potem orientujesz się, że każda jedna skażona osoba jest pod nadzorem laboratoryjnym. Poza tym, jak już nie będzie skażonych miast, to pewnie każda skażona osoba trafi pod topór. - zauważył - Większość osób tutaj to nawet nie diabły, jakie warunki życiowe dostaliby od korporacji? Smycze i pokój bez światła? - splunął na ziemię.
-Poza tym. - postanowił uzupełnić Johnny. - Część osób tutaj faktycznie nie jest najlepsza czy najuczciwsza. Nie łatwo jest wyłapać z grupy kogoś kto poluje na łowców, a kogoś kto się musiał przed nimi bronić.
-Pojęcia nie mam, jakie jest podejście korpo do skażonych aniołów i diabłów. - Przyznał szczerze młody diabeł. - Ale skażonych miast nigdy nie zabraknie. Plaga wraca co roku i za każdym razem jest jej więcej. Może i żywot korposzczura to droga do piachu, ale nie sądzę żeby ucinali głowy pracownikom, bo non-stop ich potrzebują. Może to naiwne, ale wierzę że jest szansa, by wyjść z tego bez ofiar w wyniku starć pomiędzy pobratymcami. Justice mówił, że nikt nie zasługuje na śmierć, myślę że mógłby wam załatwić amnestię, skoro nie ulegliście pladze i nie staliście się jakimiś wypaczonymi kreaturami. Oczywiście w zamian za współpracę, jak sądzę. - Wyraził swój punkt widzenia.
-Jeśli zawsze będą miasta, to zawsze będzie gdzie pójść. - stwierdził Jezus, odrywając się od baru. Zabrał z sobą swoją szklankę i gdzieś poszedł. Johnny wzruszył ramionami. - Tak nam dobrze. - określił się. - Dużo bezpieczniej i z dużo mniejszym ryzykiem. Różnica między nami jest taka, że my nie mamy ambicji. Chcemy świętego spokoju, a tu jest go mnóstwo. - opisał swój punkt widzenia.
-OK, szanuję to. Ale w takim wypadku nie rozumiem, czemu jesteście we wrogich stosunkach z Purity Corp? Nie stwarzacie zagrożenia, a celem firmy nie jest polowanie na tych, którzy się nie przeobrazili. Wystarczy tak naprawdę, że nie będziemy włazić sobie w drogę. - Chłopak myślał prosto, może za prosto. Jednakże nie chciał wykluczać nieskomplikowanych rozwiązań, od zawsze powtarzano, że są one najlepsze.
-Oh, są różne powody. Po pierwsze, gdy korupcja dochodzi do pewnego stopnia, nawet bogowie przestają samoczynnie pobierać ex z otoczenia. Tracimy tą zdolność. W zamian za to, spalamy je. Oznacza to, że z każdą sekundą jestem bliżej śmierci i muszę znaleźć alternatywne źródła odnowy. Problem polega na tym, że dotyczy to również aniołów i demonów. - skrzywił się nieco, kładąc na stole kolejny, mniejszy rdzeń aby Okulus mógł coś z niego zrobić. - Druga sprawa, mamy splugawione ex, a wielu z nas ma też rdzenie. Wielu łowcą to wystarczy. Trzecia rzecz, dotyczy twojego wydziału. Dla wielu sam fakt, że nie zostaliśmy przemienieni jak reszta jest niesprawiedliwy względem zwykłych ofiar. Wobec tego nie zasługujemy na żadne ulgi i skoro grzecznie nie zostajemy psami korporacji, to zostajemy jej wrogami. Ostatecznie sprawiedliwość jest po stronie Purity, co nie? - poprawił kapelusz.
-Innymi słowy, macie zamaszyście przejebane, a walka toczona z plagą kopie was po tyłkach jeszcze bardziej… - Westchnął Doppler. Pociągnął kilka kolejnych łyków, naprawdę mu smakowało. - Niestety a może i stety, wizje sprawiedliwości różnią się w zależności od osoby, co chyba widać po moich słowach. - Dopowiedział spokojnie. - Tylko co w takim wypadku z naszą dwójką? Nie planujemy działać na waszą szkodę, chcemy tylko wrócić do pracy. - Zapytał.
-Popracujecie ale dla nas, przez jakiś dzień. Żebyście mieli powód nas nie sprzedawać. Drzwi są tutaj w kasynie, tylko je zablokowaliśmy. - poinformował. - Co prawda moglibyśmy pójść do innej dzielnicy, ale ta mi się podoba. Stoi?
-Wiecie że Justice widzi wszystko? To gdzie jesteście również, gdyby chciał się was pozbyć, już by się tu roiło od łowców. Także nie mamy powodu was, jak to określiłeś sprzedawać. Kto wie, może to nawet Justice skierował poszukiwania do innych dzielnic, żebyście mieli spokój. - Zauważył Doppler. Nie widziało mu się pracowanie poza Korporacją, szef to widział i mogliby wpaść w kłopoty.
-Jakoś nie wierzę. - pokiwał głową Johnny. - Sam tak powiedział? Jego oryginalność to nie jest “widzenie” tylko “sprawiedliwość”. - zauważył.
-Widział co się działo, na pewno obserwuje jakoś członków wydziału. - Odparł Kolekcjoner. - Jeśli będziemy pracować dla was, na pewno się dowie. Jak to mówią “przed sprawiedliwością nic się nie ukryje”, czy jakoś tak… - Wzruszył ramionami. - Właściwie na czym miałaby polegać ta “praca”?
-Sprawdzić parę domów, czy da się w nich żyć. Albo skoczyć do marketu po trochę zasobów. Macie kieszenie, a oni muszą jeść. - kiwnął głową na anioły i demony.
Chase podniosła się z baru, nieprzerwanym ruchem opróżniła szklankę napoju, rąbnęła nią o blat, po czym patrząc na Johnnego wykrzyczała. - My też chcemy tylko jebanego spokoju, a ty nie pomagasz! Nikt nie zapisuje się do korporacji bo lubi być poniżanym i ryzykować własne życie, ogarnij się… - skrzywiła się. - Jebać to...ruletkę! - zdecydowała, w ociekającym irytacją stylu ruszając w głąb kasyna.
-Nie da się jej odmówić racji. - Przyznał Doppler i pociągnął ze szklanki, widać już było dno. - Walka z plagą to ważna misja, ale godząc się na pracę dla korpo, spadamy w hierarchii istot boskich na samo dno. - Westchnął ciężko. - Pracujemy dla większego dobra, można to uznać za zaszczyt, ale jego cena jest wysoka. Nie mniej, był to nasz wybór i musimy żyć z jego następstwami. - Młody diabeł nie żałował że zaczął pracować dla Justice, ale był świadom tego co oznaczało bycie korposzczurem i nie zamierzał kłamać na ten temat. Nie był jednak tak wybuchowy jak Chase, wolał omawiać kwestie sporne na spokojnie.
Johnny wzruszył ramionami. Po jakiejś chwili do pary wrócił Jezus, aby rzucić Dopplerowi jakiś klucz. - Zrobiliśmy z burdelu blok mieszkaniowy, możecie odpocząć w jednym pokoju. Johnny, przejmij ich i załatw to.
Mężczyzna skinął tylko głową przyjacielowi. - Jak będziecie na tyle ogarnięci aby dla nas popracować, to się do mnie zgłoś. - poprosił Dopplera Johnny.
-Chase chyba będzie musiała odreagować, jak zauważyłeś nie uśmiecha jej się ta perspektywa. Mnie zresztą też nie, ale wątpię żebyś puścił nas stąd na słowo honoru. - Odparł Kolekcjoner spokojnie. Zastanawiał się, czy nie da się tego załatwić inaczej. Pytanie tylko jak… - Może zagramy w Blackjacka? Jeśli Cię zczeszę, to nas puścicie, jeśli Ty mnie zczeszesz, zrobimy to po waszemu. - Zaproponował, choć nie spodziewał się że Johnny się zgodzi.
-No nie wiem, i tak idę wam na rękę. Powinienem was rozstrzelać. Tym bardziej, że szukali by pozostałości w porcie, a nie u nas. - uśmiechnął się, odbierając nowy drink. - Ale bądźmy szczerzy, to zbyt zabawne rozwiązanie abym odmówił. - zgodził się.
-Będziemy obstawiać Wartości, czy coś innego? - Zapytał, nie był pewien czy mają jakieś pieniądze, skoro żyją poza normalnym społeczeństwem.
-A jaką wartość ma twoja “wolność”? - spytał. - Bo nie wiem czy cie stać. - zaśmiał się. - Chyba będzie trzeba wymyślić co innego.
-No fakt, cenię się wyżej niż wynosi mój stan posiadania. - Odpowiedział ze śmiechem. - Aczkolwiek chodzi tylko o jeden dzień. W sumie, w korporacji nas nie zabiją jeśli nie będzie nas jeden dzień. - Przyznał po chwili. - Większą trudność będziesz miał z przekonaniem Chase. - Wskazał na swoją towarzyszkę, która rżnęła właśnie w ruletkę. Ale się bajzel porobił...
-Może po prostu założę za ciebie? - zapytał. - Dostaniesz jeden żeton, warty jeden dzień. Potrzebujesz dwóch aby się wykupić. Za każdą przegraną, możesz poprosić o nowy. Jeśli będzie mi mało, to użyczę ci kolejnego. Jeden żeton będziesz odpracowywał przez jeden dzień. - wyjaśnił. - Brzmi uczciwie?
-Innymi słowy, jeśli przegram robimy po waszemu, chyba że będę chciał się odegrać. Za każdą przegraną partię dodatkowy dzień. Jak wygram dług się kasuje? - Zapytał dla pewności Doppler.
-Jak wygrasz to co przegrałeś. Zaczynasz z jedną przegraną. - powtórzył.
-Dobra, rozumiem. Nie brzmi to tak źle, umowa stoi. - Zdecydował młody diabeł.
Johnny podniósł się od blatu, aby zaprowadzić Dopplera do najbliższego wolnego stołu blackjacka. - Gramy w eliminacyjny blackjack. Oboje rzucamy przeciw krupierowi, najpierw musimy wygrać z krupierem, dopiero potem między sobą. Jeśli ktoś przegra z krupierem automatycznie przegrywa, jeśli nikt nie wygra z krupierem to jest remis. Zwyczajem jest dać krupierowi napiwek jeśli z nim przegrasz, acz to nasze zwyczaje, raczej się nie pogniewa jeśli je olejesz. - wzruszył ramionami Johnny. - Jakieś pytania?
-Tylko prośba, nie kombinujcie z rozdawaniem. - Zaśmiał się Kolekcjoner. Zasady rozumiał, więc nie było co przedłużać.
Obydwoje dostali po żetonie, zakładając się z sobą na wzajem. Była sensowna szansa, że Doppler wygra zakład za pierwszym razem i nie będzie musiał w ogóle ryzykować. Ku zdziwieniu zebranych, tak właśnie się stało. Krupier w pierwszym rozdaniu wyszedł ponad oczko, przegrywając. Następnie Doppler otrzymał mizerne 8. Johnny zaledwie 4. Rozgrywka nie przewidywała podbijania, więc mecz sam się rozstrzygnął.
-Oh my, to trochę zabiło całą zabawę. - przyznał Johnny, oddając Dopplerowi żeton. - Liczyłem na trochę bardziej emocjonującą zabawę. Chyba, że chcesz grać dalej. - zaproponował. - Wartość żetonów bez zmian, każdy wart jeden dzień twojego życia.
-Innymi słowy mam ryzykować swój czas, a co dostanę jeśli wygram więcej dni? - Zapytał z ciekawości.
-Najwidoczniej będę ci winny jakieś przysługi. - wzruszył ramionami. - Ja albo ktoś z tej ferajny, ostatecznie to ja nimi dowodzę. - Johnny napił się swojego drinku zastanawiając się przez moment. - Dla przykładu, za trzy mogę sprzedać ci licencję na swoją oryginalność. Ale pamiętaj, że dalej musisz wykupić wolność za dwa. No, oczywiście możesz próbować je spieniężyć na coś innego.
-A jaka jest twoja oryginalność? - Doppler zaczynał się robić ciekaw. Licencja zazwyczaj była przydatnym nabytkiem.
-Powiem ci za żeton. - uśmiechnął się Johnny. - Byłbym stratny, gdybyś mi odmówił po jej usłyszeniu, oryginalność to coś osobistego. A my jesteśmy na wojnie. No, ewentualnie możesz mi też powiedzieć, jaka jest twoja. Wiesz, jeden za jeden. - poprawił kapelusz.
-No to gramy dalej. - Przychylił się młody diabeł.
-Ile obstawiasz?
-Jeden, wolę zachować ostrożność. - Odparł Doppler.
-Spoko.
Dwójka uważnie przygladała się kolejnym kartom. Krupier dostał dwudziestkę, niezwykle dobry wynik. Johnny ósemkę, Doppler zaś szóstkę. Blondyn wyjął z kieszeni banknot o wartości stu i podał go krupierowi. - Mój pech. - przyznał, po czym spojrzał na Dopplera. - Ale tym razem i tak miałem więcej szczęścia od ciebie.
-Co nie zmienia faktu że mamy remis, bo obaj przegraliśmy z krupierem. - Kolekcjoner uśmiechnął się krzywo. - Stawka taka sama.
Krupier nieszczęśliwie wyciągnął 22. Johnny z kolei 28. Wynik Dopplera praktycznie nie był już istotny.
-Jasny gwint. - zaśmiał się Johnny. - Przynajmniej nie pod rząd.
-To co? Gramy dalej? - Zapytał Doppler z krzywym uśmieszkiem. - O tę samą stawkę, rzecz jasna.
-Pewnie, mam cały wieczór, a skoro boisz się grać to do rana i tak nie skończymy. - uśmiechnął się Johnny.
W tym rozdaniu krupier osiągnął wynik piętnastu punktów, co było dla niego dość przychylne. Średni wynik u krupiera oznacza sensowną rozgrywkę między dwójką pozostałych zawodników. Rozgrywkę, którą ponownie wygrał Doppler wynikiem 19 przeciw...ośmiu.
Tym razem Johnny nic nie powiedział. Podrapał się tylko po czole i spojrzał na Dopplera.
-Jeśli utrzymam tę passę, to na pewno zacznę podbijać. - Położył jeden żeton. - Ale jeszcze nie teraz. Ostrożność popłaca.
-Hoooh? A co, jeśli ja podbiję? - spytał, podnosząc dwa żetony z sterty krupiera i obstawiając je. - Przyjmiesz zakład?
-Wietrzę podstęp. Ale nawet jeśli przegram, nadal zostaną mi dwa. Stoi. - Odparł Doppler.
-Chronię własność. Jak przegrasz dwa, to nie jesteś tak blisko mojej oryginalności. Jak wygrasz dwa, to masz jeden żeton reszty, głupio będzie skończyć. - wyznał szczerze Johnny.
-Chyba że wymienię tę resztę na informację, zanim dokonam zakupu. - Doppler nie tracił rezonu. - Jedźmy z tym koksem.
Rozdanie na początku zapowiadało się dobrze. Krupier dostał wartość kart równą 25. To za dużo, więc wypadł z rozgrywki. Doppler jednak dostał szczęśliwe oczko, 21 punktów. Jego szczęście nie zaszło jednak zbyt daleko, ponieważ Johnny dostał identyczny wynik.
-Jakie są szanse? - spytał.
-Niewielkie. Około trzydziestu do jednego, a może nawet mniej. - Mruknął chłopak. - Gramy dalej.
-Wciąż stawiam dwa. - oznajmił Johnny.
Zaczęła się kolejna tura. Krupier dostał dziesiątkę. Nie najgorzej. Johnny, 11. Ledwo wystarczającą ilość, aby zostać w grze. Doppler kontynuował trend, wydając 12.
-Stright. - zaśmiał się Johnny, oddając żetony Dopplerowi. - Wiesz, jak weźmiesz licencję, to i tak zobaczysz co robi na papierze.
-Ale za jeden mogę zdecydować czy warto, czy jednak przeznaczyć te żetony na co innego. - Kolekcjoner uniósł jedną brew. - Nie martw się, jeszcze nie spasuję. Stawka dalej wynosi dwa żetony.
Johnny westchnął. - Naah, starczy mi. To nie mój dzień. - przyznał. - Dość już przegrałem.
-Twój wybór. Dobra, to jest za wolność. - Położył dwa żetony przed Johnny’ym - A to za informację jaka jest twoja oryginalność. - Dołożył trzeci.
-Odziedziczona, czy wykształcona przeze mnie? - spytał, odbierając żetony aby się nimi pobawić.
-Nie wspominałeś że masz dwie, hm… niech będzie twoja własna. - Odparł Kolekcjoner.
Johnny uśmiechnął się i stuknął w czoło pochylającą się nad dwójką diabłów krupierkę. - Dokończ mój drink i dzięki za grę, Maria. - podniósł się od stołu. - Spacer? - spytał.
-Czemu nie, chodźmy. - Zgodził się młody diabeł. Czyżby Johnny nie chciał o tym mówić przy swoim towarzyszach?
 
__________________
Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja.
Eleishar jest offline