Elin klapę otwierała kryjącą dziurę w ziemi wyłożoną skórami i futrami, gdy do chatki wkroczyli jarl wraz ze swym bratem i przyjacielem. Wieszczka zamarła mierząc uważnie Agvindura spojrzeniem swego błękitnego oka. Pogrobiec na to, z boku stojący i bezwiednie, bezwstydnie obserwujący do Widzenia przygotowania, powitał przybywających tylko spojrzeniem, a przygodny topór, świadek śmierci swego dzierżyciela sprzed chwili spoczywał oparty o ścianę… nieopodal.
Jarl podszedł do volvy, przyglądając się jej, wzrokiem mierząc uważnym. Oblicze się mu po chwili wypogodziło.
- Nic Ci?
Pokręciła powoli głową.
- Mi nie ale… - Skłoniła głowę przykładając rękę do swej piersi. - O wybaczenie upraszam, że Sigrun nie zdołałam upilnować. - Zacisnęła dłoń w pięść wbijając paznokcie w skórę. W głosie Elin ból mieszał się z wściekłością. - Sucze syny ją porwały… - Uniosła wzrok, w którym płonął zimny gniew. - Znajdę ich, zapłacą, przysięgam na Wszechojca.
Agvindur pięści zacisnął i przez chwile szczęki jego ruszały się bez udziału woli. Brwi zmarszczone pomiędzy sobą grube żyły nabrzmiałe skryły. Oczy ciskały gromy w stojącą na przeciwko wieszczkę.
- Jak.To.Porwały? - wycedził, zaciskając dłoń na głowni miecza. Krok postąpił do przodu wzburzony.
Ødger ruszył się za nim jakby przyjaciela chciał łapać.
Volva nie cofnęła się.
- Nie usłuchała mnie i wróciła do halli podglądać. Szliśmy razem do schronienia. Znikąd jeden z pomiotów wychynął i nim zdążyliśmy zareagować ze Słoneczkiem zniknął… Szukałam… Rozpłynęli się jak we mgle. - Pod koniec wypowiedzi Elin głos jej się nagle załamał i głowę spuściła słowa więcej nie mogąc powiedzieć. Freyvind wtenczas przekuśtykał odgradzając ją od jarla którym zaczynał targać gniew.
- Moi Gudrunn znajdą - odezwał się Rudowłosy dłoń na ramieniu Agvindura kładąc. - Ona pomóc może zdoła.
Jarl dłoń strząsnął z dzikim warknięciem, które sprawiło, że znowu do rodu Bestii bardziej podobny.
- Sigrun… - urwał jakby zdradzić więcej nie chciał. - ...znaleźć się musi!!! - ryknął. Ødger głową na to tylko skinął.
- Nie ubili jej jak innych. - Przemówił Freyvind spokojnym tonem przesuwając się trochę bardziej by volvę osłaniać. - Żywcem porwali. A uczynił to jeden co krążył wokół w jakimś celu, zamiast wspomóc tych pięcioro co wyrżnąć nas tam chciało. Jakiś cel w tym miał, nawet gdym jego pobratymca ubijał wciąż czaił się. Sigrun żyje i im potrzebna. - Mówił wciąż spokojnym modulowanym głosem by starać się uśpić budzącą się bestię i dać Agvindurowi nadzieję. - Może psie syny wiadomość wyślą wiedząc jak ją miłujesz czegoś żądając za zwrot jej.
- Zemsty szczeniak szukał… - Zawyła volva głowy nie podnosząc. - Pełen jej i gniewu był… Zapłacą… - Elin drżała cała. - Zapłacą za mieszanie niewinnych w swe walki… Niech tylko słońce zajdzie…
- Zemsty? Na Sigrun? - Agvindur słuchał słów skalda i volvy wzrok przenosząc to z jednego, to z drugiego. - Jaki cel mieć mogli w napaści takowej? Planowanej. Wokół wilków licznych nie ma. A tu pięciu napadło?! I dziewkę jedną z halli zabrało? Na gości mych atak przypuściło?!
- Słoneczko niewinna… gdzie tu jej wina?! Czemu ją, czemu ją… - Wieszczka kręciła głową nie słuchając chyba co inni mówią.
- Rzuć runy. Zobacz co przyczyną! - rozkazał niecierpliwie jarl.
Elin bezwolnie sięgnęła do pasa po woreczek i ku swemu zdziwieniu odkryła, że runy rzeczywiście tam są. Widać Bogowie przychylni tym razem byli. Odeszła chwiejnym krokiem w kąt izby, żeby choć trochę spokoju mieć. Sztylet błysnął w ręce wieszczki i przeciął jej przedramię. Krew spłynęła na rzucane na ziemię kości.
- Czemu… Czemu Słoneczko zabrana… Czemu halla spłonęła… - Szeptała volva klękając przy runach. - I gdzie ona jest…
- Sigrun! - Elin zawyła rękę wyciągając i powietrze próbując łapać, gdy nic nie uchwyciła ponownie kośćmi rzuciła.
Jarl jednak nie słyszał jej, i w tej samej chwili, gdy myśli jego oddały się pierwotnym instynktom Bestii i oczy patrzące na volvę i brata krwi przed nim patrzyły jedynie jak na ofiary, skald i berserker byli jak jeden mąż rzucili się ku większemu wampirowi, w pierwszej chwili by jąć w zapasach władcę Ribe. Ręce ich próbowały pochwycić wpierw jego tors by nie uciekł, nie wywinął się, a dalej ręce, które i bez broni mogły ich skrzywdzić. Przez mgnienie oka zamiast trzech mężczyzn widać było kotłowaninę i słychać wrzask - nie, ryk - czegoś, co tkwiło głęboko w nich wszystkich, było dawniejsze niż kraj Dunów i posiadało własną świadomość; z którą nigdy nie zetknął się umysł ludzki.
Ødger w tym czasie rzucił się ku volvie aby osłonić ją na wszelki wypadek.
Jarl wierzgnął potężnie, pochwycony, próbował był odwrócić się ku Volundowi, który od strony pleców jego chwycił w niedźwiedzi uścisk jakim był niósł wcześniej volvę swojego nowego pana, jak gdyby w brutalnej tego parodii. Żwawszy i chyży Frey, który też musiał stawić czoła jarlowi twarzą w twarz jedną ręką jął szybko uchwycił gardło Agvindura z siłą, która zabiłaby niejednego śmiertelnego, a ledwie wystarczała do utrzymania na dystans głowy i kłów jarla walczącego niczym rosomak. Zdzierżyć musiał uderzenie jarlowej pięści po omacku próbującej bić by jak dzika bestia się wyswobodzić; z zaczepionym doń Volundem i trzymającym go skaldem jął cofać się byle uderzyć w jakiś mebel lub stół, byle zwalczyć też tego pierwszego i tylko wspólne wysiłki pozwoliły powstrzymać Bestię. Na chwilę...
Minęło mrugnięcie oczu, a był to dopiero początek szału, który mógł zabić ich wszystkich.
-AGVINDUR!!! - Freyvind krzyknął głośno prawie wprost do ucha przepełnionego furią jarla.
- Zemsta! Uspokój się. Oszczędzaj siły na pomstę! - starał się przebić przez zasłonę szału by dotrzeć do odepchniętej przez bestię jaźni jarla i przekonać ją by walczyła. By stłamsiła potwora jaki przejął we władanie jego ciało.
- BJARKI! - ryknął Volund do ghula Freyvinda, którego imię był zasłyszał od skalda w trakcie pożaru.
- ZARYGLUJCIE DRZWI!
Z zewnątrz tumult dał się słyszeć i gruchot, gdy drzwi do chaty zawalone czymś zostały i głos ghula dał się słyszeć przepełniony niepokojem. Czy o pana jego, czy o konsekwencje objawienia się bestii.
- Gotów!
Rudowłosy obserwował wysiłki dwójki walczącej z niekontrolowanym gniewem i smutkiem Agvindura i Elin. Tę ostatnią niemalże jak wór potraktował, rzucając ją do wyłożonej skórami jamy. Spojrzał w jej nieprzytomne oczy i nakazał:
- Nie ruszaj się stąd, nie odzywaj się teraz. Odpocznij - pogłaskał volvę po policzku, krwawe łzy ścierając i … nakrył grubą warstwą futer chowając ją przed widokiem zebranych.
Chciała wyciągnąć rękę ku Ødgerowi ale futra, którymi ją przykrył jej to uniemożliwiły. Skuliła sie więc obejmując ramionami kolana i pozwoliła łzom dalej płynąć ale nie wydała przy tym z siebie dźwięku. Miała ochotę więcej się nie obudzić.
Wielka, długowłosa bestia jaką stał się Agvindur wzrok straszny skupiła na Freyvindzie, gdy ten przemówił do niej. Oczy przepełnione żądzą krwi, żądzą niszczenia, żądza pogromu, wypełnione były również krwistymi łzami toczącymi się po policzku. Ryk potwora przepełniony był żalem nie do utulenia, nie do zapomnienia. Krótkotrwała iskierka inteligencji zgasła jednak i pogrążyła się w ciemności zasnuwającej spojrzenie jarla.
Skald uczepił się tego błysku.
- Dorwiemy tą dziwkę, wyrżniemy ich - krzyczał do Agvindura starając się odnaleźć znowu tą ulotną nić świadomości jarla.
- TYLKO USPOKÓJ SIĘ NA DZIEWIĘĆ ŚWIATÓW!
Na chwilę wszystko jak gdyby zamarło.
Jarl stał jak nieruchomy posąg i tylko żyły pulsowały na jego szyi, oczy półprzymknięte i kły obnażone, lecz gdzieś w nieruchomości tej widać było, że w nim samym toczy się batalia mniej bezpośrednia, lecz jeszcze bardziej brutalna niż próba powstrzymania go przez dwóch aftergangerów. Volund również znieruchomiał, jak gdyby bojąc się, że najmniejszy poczyniony gest zakłóci skupienie Agvindura, przez którego całe ciało przeszedł tylko momentalny wstrząs, drżenie, jak gdyby zrzucił coś z siebie… choć na chwilę. Ani jeden ani drugi wampir oczywiście nie byli go jeszcze wypuścili, pomimo, iż wielkim wysiłkiem woli powstrzymał się od przemocy.
- Sigrun… - imię jeno wychrypiał przez zapiekłe nagle wargi.
- Sigrun - powtórzył raz jeszcze szeptem już jakby do siebie, jakby próbując zrozumieć na przekór wszystkiemu.
Potężne ciało zwiotczało nagle w uścisku trzymającej go dwójki i choć wzrok jego straszny nadal był, poblasku rozumu nabierał.
Volund widząc to, zza jarla patrząc ku jego obliczu, łagodnie uścisk zwolnił, powoli ręce spod ramion wysunął cofając się miękkimi krokami aż odsunął się całkiem. Ręce znów wzdłuż boków wyprostował i po chwili wzrok jego własny znów stał się niewyraźny i odległy, jak nieraz wcześniej.
- Bjarki, Chlo - krzyknął skald przez drzwi do których się zbliżył, gdy również puścił Agvindura.
- Jest… - posłyszał głos Frankijki, nader gorliwy i niecierpliwy. I z nienacka urwany, gdy przechodził w niewyraźne mamrotanie.
- Panie? Krwi? - zagrzmiał basowy głos Grima.
- Świta już. Ale będziemy potrzebować o zmierzchu. - Odwrócił się na chwilę ku wnętrzu. Samo słowo “krwi” wypowiedziane przez ghula sprawiło, że zadygotał z głodu.
- Dużo.
- Tak, panie.
- Panie! - znowu pisk Chlo i tąpnięcie w drzwi drewniane i głos oddalający się.
- No puszczaj, brzydaku! - Spokoj tam! - warknął afterganger przez drzwi.
- Krwi przygotujcie, tu już nic się nie dzieje złego. - odszedł do wnętrza zerkając to na Agvindura to na Volunda. Z zewnątrz dobiegło przepełnione rozczarowaniem mamrotanie Chlo, szybko zanikające.
- Jak blisko do świtu? - podniósł się głos Pogrobca.
- Już niebo różowieje na horyzoncie. - wyjaśnił Bjarki. Na odpowiedź tę Volund tylko obniżył głowę, zerkając raz spod brwi na innych obecnych i pogrążył się ewidentnie we własnych myślach.
Agvindur zaś spojrzał na Rudowłosego co stał w głębi chatyny. Ruszył ku niemu, lecz jego ruchom brak było zwykłej pewności i buty.
- Nie teraz - rzekł przyjaciel.
- Jutro.
Agvindur naparł ciałem jakby przejść mimo Ødgera chciał. Ten jednak z drogi nie ustąpił jak winien, drogę zastępując.
- Nie teraz, rzekłem. - Wpatrzył się w twarz jarla, co warknął jeno i ponowne pół kroku zrobił by do volvy się przedostać. Pogrobiec na to zerknął w ich stronę, i znów powiódł oczyma ku Freyvindowi, by spojrzenie wymienić, jak gdyby bez słów się naradzić. Skald kiwnął głową i przeszedł stając obok Rudowłosego afergangera. Ewidentnie się jednak nie zrozumieli, jako że Pogrobiec podszedł stając ramię w ramię z jarlem.
- Nie teraz - powtórzył Frey za Odgerem.
Agvindur potoczył spojrzeniem między nim. Zaciśnięte szczęki i pięści świadczyły o kolejnej tej nocy walce. Tym razem wygranej.
- Spać! - warknął despotycznie, jakby i sobie chciał wydać rozkaz. Stojący obok Pogrobiec tylko baczył go ostrożnie wzrokiem.
Futra skuliły się jeszcze bardziej na dźwięk głosu jarla, a Freyvind zerknął czujnie na ten ruch i kły zaczęły wysuwać się lekko. Wzrok miał trochę nieprzytomny.
Krew…
Krew volvy.
Krew jarla
...
Zamknął oczy gdy zatelepotało nim z głodu. Zacisnął pięści by po krótkiej chwili otworzyć oczy.
- Tak… spać - wycedził ciężko z zaciśniętymi szczękami.
Powlókł się do przeciwległego kąta niż skupisko futer. Ødger zajął miejsce przy volvie, jarl ułożył się w kącie w pobliżu wejścia, Volund również zajął miejsce spoczynku tak by móc rozprostować się w miarę “wygodnie”. Wkrótce pełen spokój zapanował gdy piątka aftergangerów pogrążyła się w letargu.