Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2016, 14:22   #2
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Mieszkanie Kiry, Manhattan, wczesne południe
Zwymiotował po raz kolejny.

Pamiętał jak przez mgłę gdy pytali gdzie go odwieźć…
Myślał o Bronx i Rudym Łebku, myślał o Concourse i zapachu Kiry jaki tak dobrze znał i uważnym ale ostatnio wesołym i szczęśliwym spojrzeniu Alisteira. Chem z niego schodził. Kazał się wieźć do Jersey, do spalonego mieszkania. Edek nie chciał go puścić aby Luc nie był tej nocy sam, zabrał go do “Kiruuuni”.
Po drodze wziął wódkę.
Dużo wódki.
Luc pamiętał tylko pierwszych kilka kolejek.

- Za godzinę… - wycharczał do ciemnowłosej dziewczyny Nożycorękiego. - To ja tu zejdę. Lekarz nie pomoże. Dasz mi wody?
Kira podłożyła tak przyjemnie chłodną dłoń pod kark Heena i podstawiła butelkę do ust.
- Czemu masz zejść? Wyglądasz zajebiście, Kacperku - zakpiła z nietęgą jednak miną. Odczekała pochylona aż się napił i usłużnie znowu podsunęła wiaderko na rzygowiny, które podał jej Edek.
Kolejny bełt wstrząsnął solosem.
- To lepsze niż karuzela. Ed, powiedz mi, że to przez to, iż wczoraj piliśmy paliwo lotnicze.
- Noooooo troszkę pomieszaliśmy. Ale to chyba też pozostałości tego, coś załadował sobie wcześniej. Taki koktajl to może Cię i trzymać z parę dni. Lekarza Kira wezwała to Cię przepłuka. -
zapalił kolejnego fajka. Zapach dymu sprawił, że Luc chciał rzygnąć raz jeszcze ale brakło “czym”. Spazm za to jakim nim targnął na sucho wycisnął kolejną porcyjkę łez.
Kira podała pod nos wodę.
- Bardzo jeździ… - mruknęła do Edka. - Weź no tu mu pomóż. Ja sprawdzę, czy coś się uda przyspieszyć...
- Maazzz… -
wykaszłał. - O co chodzi? Coś się…? - urwał bo znów miał lekką cofkę.
Oczy Della na piersi Fergusa.
Skulił się.
- Coś się stało? - spytał w koncu.
Edek pochylał się dostarczając Lucowi atrakcji zapachowych. Też był mocno wczorajszy. Dziewczyna zniknęła z pola widzenia czekając na połączenie z lekarzem.
- Nie mówiła nic więcej niż to co przekazała Kira. - Rudy przez chwile gibał się nad Heenem po czym się poddał i klapnął na podłodze obok sofy. Odsunął kubeł z wymiotami nogą byle dalej od siebie. - Ale nie brzmiała jakby coś było nie tak. - Wzruszył ramionami. - Chociaż odbierałem telefon…. - zmarszczył nos i oczy próbując sobie przypomnieć kiedy to było - … no nie pamiętam dokładnie. Spaliśmy. Odebrałem. Kira przejęła słuchawkę.
Luc skinął głową.
Nie dziwił się w sumie.
Wybrał numer do Mazzy, lecz połączenie zostało ścięte po kilku sygnałach.
Po paru chwilach przyszła wiadomość:

Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: <Brak>
  • Później zadzwonię. M.
Za plecami Edka, Kira gadała po japońsku do słuchawki. Proszący ton sugerował, że doktorek się certolił.
- Powiedz Kirze, by spasowała, nie ma sensu uruchamiać kontaktów, pojadę do Highway.
- Kira, nie ma sensu uruchamiać…. -
zaczął tubalnym basem Rudy, a barmanka machnęła na niego dłonią jak na upierdliwą muchę.
Wzruszył ramionami.
- Chcesz coś jeść? - zwrócił się do Luca.
Na samą myśl poczuł torsje.
- Nie… Masz piwo? - spytał wybierając przy tym numer do Halo.
- Masz, ale nie dla Ciebie - Kira skończyła rozmowę i klapła w nogach Heena. - Zaraz będzie pomoc. - Uśmiechnęła się i pacnęła bosą stopą kark Edka. Solos kłapnął zębami udając, że odgryzie jej palce.
- Hej! - Halo brzmiał za to rześko. Zbyt rześko jak na gust reportera.
- Dzwoniłeś…
- No tak!. Sprawdzałeś sieć? Cat-ty dała znać, że w sieci gęsto się zrobiło. Sprawdzałem. Faktycznie. Zobacz Welcome to the ICU On-line Internet Service Home Page... Masz? -
Runner odczekał chwilę.
- Sprawdzam. - Solos wszedł na stronę za pomocą neurozłącza.
Na stronce widniała informacja na temat przyjętego zlecenia na nReportera. Były też kolejne zakłady na temat tego kto przyjął zlecenie i czy je zrealizuje.
W tej chwili w rankingu prowadziły dwie osoby: NightCrawler i Rochelle.
- Widzisz? - runner dopytywał.
- Ta… ściema. Tak naprawdę to zlecenie wzięła Mazzy. Wściekła, że po akcji chlałem z Edim, a nie wróciłem na Bronx.
- Ściema któro? -
zadzwił się przyszły, niedoszły szwagier.
- Nie ważne. Wyjeżdżam. Załatwie tu kilka spraw i znikam z nUS.
- Hm. Sam? -
spytał ostrożnie Halo.
- Nie. Z Crawlerem i Rochelle. Co z Mazzie? - Lucowi głos nieco zmiękł. - Wszystko ok? Odrzuca połączenia.
- Podobno jakieś zlecenie dorwała. Nie mówiła Ci? -
Zdziwienie Halo możnaby kroić na kawałki.
- Nie. Wiesz o co c’mmon?
- Nie podawała szczegółów. Ale z tego co zrozumiałem nic wielkiego. Jakieś negocjacje.

Na chwilę umilkł.
- Luc… słuchaj… jeszcze jedna sprawa.
- Tak?
- Wiesz, że ja lubię mieć zabezpieczone ..hm.. Finanse. Ale tego numeru nie mogę, no. -
Słychać było zapalniczkę w tle. - Przeleję część na konto. Po trochę. Żeby podejrzeń nie było. Załóż małemu fundusz albo chuj wie co.
- Ile?
- Po podziale?
- Ile chcesz przelać na małego. Aha… odpaliłes mam nadzieję większą działkę Wesowi? Sprawił się, naprawdę świetnie. I dla Ediego… i jego Kirze za stuff…
Kira się popukała w czoło na te słowa. Cały czas droczyła Edka podczas rozmowy solosa z Halo.
- Noooo na Ala mam 373…. - zaczął z wahaniem w głosie Halo. - O Wesa się nie martw. Edkowi też się skapnie. O Kirze nie wiedziałem…
- 373… -
Luca lekko zatkało. - Chyba nie kredyty… - Zamilkł na chwilę. - Ptasiek, ile wpadło?
- Lekko ponad bańka. -
Heen wiedział, że było więcej niż lekko, bo runner przyznał się zbyt gładko.
- O kurwa… - Nie mógł z siebie chwilowo nic wiecej wydusić. - …Srogo… założę....
- No -
sapnął zadowolony Ptasie Radio. - To tam gdzie zwykle przelewać czy coś innego? Czy poczekać na nr funduszu? Jak chcesz? - Halo zalewał solosa pytaniami.
Pytaniami, które zostały przerwane przez dźwięk powiadomienia o wizycie. Kira ruszyła się z sofy.
- Ani kredytu na moje konto. Myślę, że zadbałem o alibi… ale nNYPD głupie nie jest. Żadnych większych wpływów na mnie. Założę dziś małemu fundusz, dam znać. Halo… dzięki. Świetny byłeś wczoraj.
- Dobra, będę czekał na info. Ty… weź odpocznij, co? Przyda się chwila oddechu. -
Brzmiał na zmartwionego.
Kira wpuściła znajomego Azjatę, który wlazł do mieszkania objuczony plecakiem i torbą.
Edek szturchnął Luca:
- Kończ już te romanse.

Znajomy znachor podciągnął rękawy Heena i ponalepiał diody potrzebne do odczytów. Następnie aktywował przenośny skaner i ustawił go na stoliku kawowym. Kira w miedzy czasie zajęła się kubłami pełnymi wydzielin solosa.
Lekarz nie odzywając się ani słowem kontynuował oględziny Luca, któremu zdawało się, że dla Azjaty jest jedynie kawałkiem mięcha, obiektem. Tak bez emocji, na chłodno podchodzi zaledwie garstka osób: zabójcy albo chirurdzy. Luc mógł to śmiało stwierdzić po minionej nocy.
Po chwili również bez specjalnych wyjaśnień dostał zastrzyk bezpośrednio w tętnice szyjną i zaczął powoli odpływać. Kolejną rzeczą jaką zarejestrował była kroplówka. Potem był skok bólu, szarpnęło nim i zaczął odpływać w ciemność. Wszystko się oddaliło: ból, wspomnienia, szalone skoki emocji…



Obudził się dość rześki i przeraźliwie głodny. Wokół panowała cisza przerywana od czas do czasu sennym brzęczeniem mucha. Przez opuszczone żaluzje sączyło się blade światło dnia, rozświetlające mrok panujący w mieszkaniu. W powietrzu unosił się zapach tytoniu dochodzący ze stojącej na stoliku popielniczki pełnej kiepów. Obok niej stała cała bateria fiolek. Na fotelu tuż obok sofy spała zwinięta w kłębek Kira, owinięta wielgachnym swetrem. Bosa stopa dziewczyny z pomalowanymi na niebiesko paznokciami, zwisała przez poręcz fotela.
Luc miał sporo nieodeberanych połączeń: jedno od Mazz, cztery od Kiry, dwa od Kyle’a, jedno od Hao i jedno z nieznanego numeru.
- O matko… - jęknął ogarniając kto się do niego dobijał.
Sprawdził przy okazji godzinę i okazało się, że nie spał za długo. Była 15:10, a biorąc pod uwagę picie, odespanie popijawy, zejście chemu, wizytę leka…
Trafiła do niego data.
Był drugi dzień po raporcie.
Zaklął żałośnie podrywając się lekko. Wybrał numer do Halo:
- No w końcu! Co się z Toba dzieje? Dodzwonić się nie można. Mazz też próbowała... - Runner zaczął od wymówek.
- Naćpałem się chemem po uszy, zejście było, poza tym noga… przeforsowałem, był lekarz… nie pamiętam.
Kira zamościła na fotelu i rozciągnęła ziewając. Usiadła wygodniej przyglądając się Heenowi.
- Rzygałeś głównie, krzyczałeś, wyrywałeś sobie kroplówkę, płakałeś też - zdała relację uzupełniając dziury w pamięci reportera.
- A jak teraz? - dopytywał Halo równocześnie.
- Chyba będę żył. Halo. Dell wykitował po wstrzyku? Puściłes dogrywkę na NAW jak było umówione? - Luc wspomniał nagrywanie wstrzyknięcia rzeźnikowi trucizny z komentarzem:
Cytat:
Chyba nie myśleliście, że pozwole mu odejść żywym i dać się złapać, nie?
- Stary… blog padał kilkukrotnie, musiałem dołożyć nową siłę by utrzymać stronkę na chodzie. Mamy w dodatku propozycję współpracy z NBC. Podeślą kontrakt do jutra. Całkiem niezłe warunki: chcą mieć pierwszeństwo do materiałów, przy czym kwoty będą negocjowane na podstawie zleceń. Ale dodatkowo dają stałą kasę w wysokości 15% ostatniej wypłaty. Po podziale dla Ciebie wychodzi 25 000. Idziemy w to?
- Nie, odrzuć ofertę. Skurwiel nie żyje i puściłeś dogrywkę? -
powtórzył pytanie.
Halo zdębiał.
- Czemu? Tak, nie żyje. Możesz sprawdzić sam - dodał nieco nabzdyczonym tonem - przecież mówię, że ilość wizyt wywaliła mi serwer?
- Nie mówiłeś od czego, myślałem, że po prostu po nReporcie -
Luc odpowiedział z ulgą. Sprawa była zamknięta, mogła powrócić tylko w koszmarach. - Nie wchodzimy, bo nie będzie monopolu stacji, smyczy, pewności jaka stacja nada report dla widza. To też nutka napięcia dla usera, a ja nie będę jak korpo.
Halo westchnął do słuchawki:
- Ok, dam im znać.
- To hej -
Luc rozłączył się.
Kira za to podetknęła Heenowi garść piguł ułożonych w zagłębieniu dłoni. Minę przy tym miała jak kura pochylająca się nad kurczakiem. Raczej nie należało ryzykować odmowy. Poruszyła dłonią nagląco i podsunęła butelkę z wodą.
- Dzięki - wyrzucił z siebie przełykając tabletki i zapijając płynem. - Kumasz teraz o co mi szło przy spaghetti? - uśmiechnął się lekko.
- Kumam - odpowiedziała chociaż bez reakcji jakiej mógł oczekiwać na jego ostatni “raport”. - Weź prysznic, świeże ciuchy masz na kibelku. Ręcznik też. Idę zrobić Ci coś jeść. - Na samo hasło “jeść” Luc poczuł ślinotok. Kira podeszła by pomóc mu wstać. Wprawnym ruchem wsunęła ramiona pod pachy reportera by móc podtrzymać jego ciężar - na wszelki wypadek.
- Dam sobie radę. Duży ze mnie chłopiec - mruknął wstając mimo kręciołka w głowie i wybierając numer do Hao.
- No w końcu! - Kolejny raz usłyszał ten zwrot dzisiejszego dnia. - Gdzie jesteś? Wszystko w porządku? Śledzisz na bieżąco?
- Piłem… dopiero wstałem. Widziałem, że zakończyłes akcję.
- Tak. Dziękuję, Luc. Mimo, że akcja skończona, to hałas będzie trwał. Poradź swoim znajomym, żeby przysiedli na tyłku. Ok?
- To nie dorwałeś ich? -
Luc udał zdziwienie. - Tam się kończyło jakąś strzelaniną…
- Nie, nie dorwałem. Ale najważniejsze, że dla Ciebie i Kiry ta sprawa jest zamknięta. Chyba, że jednak zdecydujecie się na to, o czym mówiliśmy.
- Zastanawiamy się -
odpowiedział wymijająco. - Hao… zadbasz by on się nie wywinął? Odpowiedział za zbrodnie?
Detektyw po drugiej stronie coś trawił.
- On nie żyje -
odpowiedział jakby przechodząc z pomieszczenia do pomieszczenia. - Nie ma jak się z tego wywinąć.
- Nie będę płakał. A w kwestii…? -
solos urwał. - Mail, SH, Maire?
- Działam. Ale… nie na wszystko mam w tej chwili wpływ -
policjant mówił ostrożnie ważąc każde słowo.
- Rozumiem… Odwiedzę ją.
- Myślę, że się ucieszy. Pytała o Ciebie. Kilka razy.
- Gdzie leży?
- U św. Józefa, mała prywatna klinika.
- Ok, to… do zobaczenia.
- Mam nadzieję w lepszych okolicznościach.
Hao rozłączył się.
Z kuchni zaczęły dobiegać zapachy jajecznicy, smażonego bekonu, dźwięk grzanek wyskakujących z tostera i młynka mielącego ziarna kawy. Temu wszystkiemu towarzyszyło wesołe pogwizdywanie barmanki. Tym razem królował jakiś szybki kawałek. Luc kulejąc doczłapał do prysznica. Wszedł pod gorącą wodę by spłukać z siebie pot, brud i… no cóż, na pewne rzeczy woda nie miała szansy zadziałać.
Stojąc pod strumieniem wybrał numer do Kyle’a.
- Brat! - Kyle odebrał dość szybko. - Jak tam z ta ofertą urlopu? Wpadnę za parę dni na parę dni?
- Hm… byłeś kiedyś w Brazylii?
- Raz -
przyznał się - i bardzo dobrze ten czas wspominam. - Kyle uśmiechał się niczym kot co pożarł kawał kiełbasy. - A co?
- Bo zapraszam tu do mnie… ale możliwe, że wybędę do Brazylii na małe wakacje. Wtedy zapraszam na latinotrip. Stawiam.
Przyglądając się kropelkom wody spływającym po lekko popękanych kafelkach, Luc niemal usłyszał klaskanie uszami po drugiej stronie połączenia.
- Ok, to na pewno będę za dwa dni. Dam znać kiedy dokładnie.
- Okey. Sam, czy z Twoją lejdi?
- Sam -
stwierdził Kyle zdecydowanym tonem. - Zdecydowanie sam.
Solos roześmiał się na słowa brata.
- Spoko, to odezwę sie jutro co i jak. Trzymaj się. - zamknął połączenie.
Zza drzwi dobiegło walenie.
- Luc, jedzenie!
- Ubieram się i wychodzę aniele - rzucił do Kiry przez drzwi i faktycznie zaczął wycierać się i ubierać.
Zastanawiał się czy najpierw zadzwonić do Rudej, czy do żony.
Wybrał zatem najlepiej jak umiał.
Blokując swój numer zadzwonił do nieznajomego, co dobijał się gdy spał.
- Witam, z tej strony Angelique. W czym mogę pomóc? - spytał uprzejmy, niemalże cyfrowy głos po drugiej stronie.
- Hej. Rochelle?
- To pomyłka. Nie ma tutaj żadnej osoby o takimi imieniu -
uprzejmy głos kontynuował.
- Ktoś do mnie dzwonił z tego numeru.
- A z kim mam zaszczyt rozmawiać?
- Van Den Heen -
powiedział dopinając spodnie, kontrolował czas połączenia, na razie nie było chyba groźby namierzenia.
- Aaaaaaa pan Van Den Heen! - Wykrzyknięcie z drugiej strony niemalże powalało radością. - Proszę wybaczyć nie rozpoznałam pana numeru. - Oczywista ściema by pokryć niezręczną rozmowę sprzed kilku sekund. - Dzwoniłam z polecenia pana Phillipe. - Głos się zwiesił jakby oczekiwał żywiołowej reakcji Luca, która jednak nie nastąpiła.
- Sklep jubilerski? - Luc przypomniał sobie gdzie mógł słyszeć to imię.
- Tak! - kolejnemu zachwytowi towarzyszyło klaśnięcie. - Panie Van Den Heen, mamy dla pana wspaniałą, wprost cudowną wiadomość. Otóż przedmiot, o który pan ostatnio pytał wraz ze swą szanowną przyjaciółką, został odnaleziony. Jest obecnie dostępny do wykupu. Czy jest pan zainteresowany? - kolejna pauza pełna oczekiwania.
- Tak. Cena nie gra roli. Kiedy mogę przyjechać po odbiór? - Solos uśmiechnął się szeroko dopinając koszulę i wychodząc z łazienki.
- Nasz zakład jest czynny do 19:00. Cudownie, doskonale. - Osoba po drugiej stronie mocno się ucieszyła. - W takim razie, przekaże panu Phillippe. Będziemy pana oczekiwać z niecierpliwością, panie Van Den Heen.
- Do zobaczenia.
Luc rozłączył się idąc za zapachem tostów
Nie idąc.
Raczej płynąc w powietrzu, targał nim taki głód, że zasadniczo ciężko było mu się skupić na czymkolwiek. Kira pokręciła głową ponownie jak kwoczka. Dmuchnęła w grzywkę i poprawiła opadające z ramion swetrzysko-monster, które sięgało jej do pół łydki. Nałożyła solidną porcję jajek, mięsa i postawiła na niewielkim stoliku, którego wcześniej Luc nie zauważył w kuchni. Podsunęła mu pod nos talerz grzanek, masło, kubek pachnącej kawy:
- Świat poczeka, Luc. Lekarz radził, byś zwolnił nieco tempo. Na kilka dni. Po takim detoxie… - urwała - … zrobisz jak zechcesz, ale wiesz, Kacperku. Szkoda by Cię było. - Błysnęła uśmiechem i zanurzyła usta w swojej kawie.
Luc zajadał ze smakiem.
- Nie da rady… - odpowiedział w przerwie między przełykaniem. - Muszę sfinalizować rozwód z żoną - wystawił jeden palec - zabić Edka - drugi - zabić Mazz, bo inaczej ona mnie zabije - trzeci palec - by móc się z Tobą ożenić. - Siorbnął kawę i pochłonął kolejny kęs z głodem. Żarł jak Ali żelki.
- Nie żeby mi to nie pochlebiało. - Udała dygnięcie. Poszło jej to nieźle ale efekt byłby lepszy gdyby nie była w opadających skarpetkach w kolorowe prążki z dziurą na palcu - Ale… ja się nie chce żenić… tfu.. wychodzić za mąż. - Roześmiała się. - Chcesz jeszcze?
- Dzięki, zjem na mieście. Odpocznę, nie będę się forsował… ale parę rzeczy muszę załatwić. I dość siedziałem na głowie Tobie i Twojej wspólokatorce. - Zawahał się. - Jak ona z tym w ogóle?
- Bywało lepiej. Siedzi u swojego faceta teraz. Ogarnę, nie martw się. Nie zapomnij zabrać leków. Masz zapas na kolejne trzy dni. Raz dziennie po jednej pigule z każdego.
- Jak staruszek, garść leków co dzień inaczej nie przejdzie. -
Skrzywił się odstawiając talerz.
Nasycił pierwszy głód, choć mógłby pochłonąć i pięć razy tyle. Wstał i zakulał.
- To znikam, dzięki za wszystko uroczy diable, mam u Ciebie spory dług.
- A tam, daj spokój… -
machnęła ręką barmanka. - Nie szalej, odpocznij - zamarudziła raz jeszcze odprowadzając reportera do drzwi gdy pozbierał swoje rzeczy do torby jaką zarzucił na ramię.




Jego samochód wciąż stał w Woodbridge, gdy zostawił go wyjeżdżając z Wesem na White Plains. Zaczął wypatrywać taksówki i zatrzymał jedną…

Entliczek, pentliczek.
Wybrał numer Mazz.

Tym razem połączenie zostało odebrane.
- Cześć - w poważnym tonie brzmiał jednak cień uśmiechu.
- Hej skarbie, wszystko okey?
- Tak, tak. Wyskoczyło nagłe zlecenie to wzięłam. Powinnam być z powrotem w domu za 3 dni. Jak Ty się masz, hm? Edek mówił, że detoksowałeś. Przepraszam, że mnie nie było -
Mazz mówiła dość szybko i na wpół oficjalnym tonem.
- Czuję się jak po zderzeniu z AV, ale przejdzie. Kotku…, możliwe że będę chciał się spotkać. Wieczorem. Realne?
- Nie ma mnie w nNY, Luc -
wyjaśniła Ruda. - I ciężko z przewidywaniem, kiedy mogę pogadać na video. Dużo się dzieje. Opowiem w domu? Coś ważnego? Może poczekać?
- Bardzo ważnego. Ale poczekać może. Mówisz 3 dni. Będę leciał do Brazylii, czekać na ciebie?
- Hmmm… spróbuje zadzwonić video nieco później, ok? A... chcesz czekać? -
spytała z uśmiechem w głosie.
- Wiesz, że tak. Uważaj na siebie. Pa.
- To zaczekaj. Obiecuję. Pa.
Solos wsiadł do taksówki jeszcze podczas rozmowy. Android cierpliwie czekał na cel kursu, aż Luc skończy gadać. Androidy były całkiem niezłe w cierpliwości.
- Szpital św. Józefa - rzucił Heen wybierając połączenie z Kirą.
Taxi ruszyła w niezbyt zabójczym tempie. Za to połączenie z żoną zostało odebrane niemal natychmiast:
- Luc?! Jesteś cały? Wszystko ok? - W głosie Kiry słychać było napięcie i zdenerwowanie.
- Cały… chyba. Nic mi nie będzie. Muszę tylko odpocząć - odpowiedział powoli. - Przepraszam, że nie dzwoniłem… nie bardzo mogłem. Załatwie dwie-trzy sprawy i do was jadę, ok?
- Tak! Martwiłam się. Bardzo. Przyjedź jak najszybciej. Proszę -
Kira dukała słowo po słowie z mieszaniną ulgi i jeszcze nie w pełni ogarniętego strachu. - O której będziesz?
- Około 20:00
- Dobrze. Luc… proszę bądź. Ja wiem, ja rozumiem, ale dzisiaj, proszę, przyjdź… -
Kira zaczynała mieć łzy w głosie.
- Coś się stało? - zaniepokoił się trochę.
- Miałeś być dwa dni temu. Ale nie przyszedłeś. Ja wiem, że … masz nowe życie… ale obiecałeś. Martwiłam się. Czekaliśmy. - Kira starała się brzmieć spokojnie ale drżenie jej głosu zdradzało nerwy napięte jak postronki.
- Kochanie… - przeciągnął dłonią po twarzy. - Miałem. Chciałem. Byłem nieprzytomny. Wszystko już okey, ale nie miałem jak.
Słychać było jak wciągnęła nerwowo kilka razy powietrze.
- Po prostu przyjdź dzisiaj, dobrze? Proszę. Skarbie, tylko na trochę. - Dawna Kira nie błagała. Kobieta po drugiej stronie słuchawki bała się.
- Będę. Załatwię coś i jadę. Wyślij mi listę zakupów, zrobię po drodze.
- Dobrze, zaraz wyślę -
w głosie nareszcie można było rozpoznać pierwsze nutki ulgi. - Kocham Cię - powiedziała z całym przekonaniem.
- Ja Ciebie też, postaram się jak najprędzej. Pa.
Rozłączył się i zadumał.
Zmarszczył lekko brwi i pogrążył się w myślach przez całą drogę do szpitala.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline