Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2016, 14:51   #20
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Wieczór: Elin


Elin otworzyła oczy i pierwsze co do niej dotarło, to śpiew dobiegający z zewnątrz. Piękny głos Ljubow i kogoś jeszcze, pełen smutku, rozdzierający, przypominający o wydarzeniach z poprzedniej nocy.


Uniosła się gwałtownie i rozejrzała po chatynce. Pozostali spali jeszcze głęboko. Wstała ostrożnie i ruszyła do kąta po swe kości i sztylet. Tylko tyle jej zostało. Wilkołaki zabrały jej wszystko. Dopilnuje, by ich znaleziono a potem opuści Ribe. Nie miała czego tu szukać, nie po tym gdy pozwoliła by krzywda dotknęła Słoneczko. Pozbierała swoje rzeczy i ostrożnie ruszyła ku wyjściu.
Na zewnątrz kobiety Ribe przygotowały ciała, które teraz owinięte w płótna leżały złożone na wielkim stosie. Mężowie pod komentą drugiego z hirdmanów jarla pilnowali okolicy. Całe miasto wciąż pogrążone było w szoku i zadziwieniu brutalnym atakiem na domenę Agvindura.
Szła nie bardzo wiedząc dokąd, a po drodze mignęły jej Ljubow, łuczniczka, rodzice Sigrun i jeszcze jedna kobieta stojący przy stosie. Zamarła i chciała podejść lecz odwagi jej nie stało. Przemknęła dalej, by dostrzec jednego z przeciwników jarla krążącego wśród strażników. Tam też skierowała swe niepewne kroki.
Mężczyzna dojrzały wiekiem



krążył i nadzorował wydając rozkazy nie swoim hirdmanom. Gdy volvę zobaczył pokłonił się nisko pytając z nijaką miną:

- Odpoczeliście, pani?
- Co tu robicie? Jarl jasno Wam nakazał opuścić Ribe. - Głos wieszczki był chłodny i opanowany. Postawa wyniosła.
- Rodzinę odwiedzam i - potoczył ręką - na pogrzeb przyjechałm. - odparł z posłuszeństwem ironicznym pochylając głowę. - Wiele złego się podziało odkąd osadę opuściłem. Volvą jesteś pani… powiedz… wiele jeszcze się podzieje?
Kilku mężczyzn uszu nadstawiło na tę wymianę. Nastroje po niedawnych wydarzeniach wciąż gorące były. W ogniu zdarzeń wiele rzeczy się wykuwało: czasem lojalność, czasem co innego.
- Niespokojne czasy ale jarl sobie i teraz poradzi. - Odrzekła spokojnie, uwagę kierując na hirdmanów. - A Wy czemu słuchacie nie swego dowódcę?
Magni postąpił do przodu nim hirdmani zdążyli odpowiedzieć. Pod ramię ją ujął i delikatnie lecz stanowczo sterując nią odciągać zaczął na osobność.
Wyciągnęła zwinnie rękę i stanęła mrużąc swe jedno oko.
- Nie Was pytałam. - Ponownie spojrzała na strażników, a mężczyzna jak oparzony podskoczył i uciekać począł po drodze o wiadro się przewracając. Nie przestał jednak zwiększać swej odległości od volvy nawet na czworakach, próbując oddalić się jak najszybciej.
Zebrani ze zdziwieniem oglądali się za znikającym w popłochu Magnim. Jakoś żaden z nich nie chciał spojrzeć w twarz wieszczce. Jeden jedyny dość krępy i niski mąż podszedł do niej



Którego sentymentem darzyła niejakim. Rune go nazywano.
- Przybył nad ranem, pani. Od tego czasu gęba się mu nie zamykała. Ale że z rodziny mu wczoraj chłopaka ubili, to go i do pogrzebu dopuścić trzeba nam. Jarl jak? - spytał mierząc volvę uważnym spojrzeniem głowę nieco zadzierając do góry.
- Śpi, niedługo wyjdzie i sam wyda polecenia. Wracać do niego winnam. - Uśmiechnęła się ze smutkiem do mężczyzny i ruszyła z powrotem. Chciała w spokoju rzucić runami ale Agvindur wiedzieć musiał, że kruki już krążyć poczęły.
Rune głową pokiwał, nie zatrzymywał jednookiej.


Wieczór: Freyvind


Skald otworzył oczy patrząc w sufit.
Czuł głód.
Potoczył wzrokiem po ziemiance, gdzie pogrążeni w letargu leżeli jeszcze Agvindur i Volund, po czym wstał ciężko. Kuśtykając wyszedł z ziemianki rozglądając się i zauważając stos na którym spoczywały ciała zabitych przez pomiot Lokiego. Tuzin ciał w całunach nie wzruszył nim specjalnie, biorąc pod uwagę co potrafiły te potwory Ribe wykupiło się tanim kosztem… choć nie rzekł by tego przy Agvindurze.
Szczególnie po jego porannej reakcji.
Zastanowił się raz jeszcze nad tym co mówił Grim: “walczyły nie do cna”.
- Grim? Chlodchild? - zawołał czując, że tężeje i spina się na każdy widok odsłoniętej szyi, na każdego z mieszkańców, w których żyłach pulsował płyn życia.
Chlo pojawiła się jak za sprawą magii.
- Jestem, panie. Chodź. Czekają. - dłoń Freya schwytała w ciepłą od gorącej krwi płynącej w niej, miekką dłoń i pociągnęła za sobą. Lenartssona kusiła nawet jej żywa, buzująca szybko krew i walenie serca, które nagle poczuć mógł tuż blisko siebie.
Pociągnęła go do chatki na uboczu, po drodze szczebiocząc wesoło, niemalże porwana w wir wydarzeń minionego dnia.
W środku były cztery kobiety i jeden nastoletni młodzik. Wszyscy ciemnowłosi, smagłolicy. Przestraszeni, co znowu głód Brujah załaskotało.
- Dość będzie, panie? Jeśli trzeba, ja jeszczem wypoczęta. - uśmiechnęła z chorym oczekiwaniem w oczach.

Nie odpowiedział. Drżał z niecierpliwości i mało co nie przyskoczył jednym susem do pierwszej z kobiet. Opanował się, ale podszedł szybkim krokiem i bez ceregieli przekrzywił głowę branki wpijając w jej szyję swoje kły. Jęknął z zadowolenia czując życiodajny płyn wypełniający go i tłumiący pożar jaki palił go odkąd sięgnął ku darowi Odyna pozwalającemu wzmocnić swą siłę. Dziewczyna wyprężyła się w rozkoszy zamykając oczy. Oddychała płytko i szybko wydając jedynie z siebie krótkie westchnienia. Szybko bijące serce pompowało krew, którą Frey pił z niej zachłannie.
Mocno ścisnął jej udo, na co jęknęła już bardzo słabym głosem.
Może to go trochę oprzytomniło.
Ribe miało dziś już wystarczająco dużo ciał zawiniętych w całuny i czekających na ogień.
Walczył ze sobą chwilę, lecz w końcu oderwał się od omdlonej służki. Odychała wolno, ciężko i płytko. Ale oddychała.
Spojrzał na kolejną z branek postepując o krok.
Była spanikowana, lecz patrzyła na tą od której afterganger odstąpił. Tej która leżała z błogością i rozkoszą na nieprzytomnym obliczu. Co najważniejsze - która jeszcze żyła.
Mimo to zrobiła słaby ruch jakby chciała się zerwac i uciec, lecz drogę zastąpiła jej Chlodchild z nerwowym uśmiechem kiwająca głową. Przerażona niewolna oklapła i sama odchyliła głowę.
Po chwili spazmatycznie wciągnęła powietrze w reakcji na rozkosz, a Frey ssał życiodajny płyn. Już spokojniej, choć wciąż z pasją nieugaszonego jeszcze do końca ognia. Pijąc wykorzystywał krew do uleczenia swych ran zadanych mu przez ogara szarookiej. Posoka dziewczyny wypełnieła jego ciało by zaraz odbudowywać jego poranione ciało.

Gdy odstąpił od młodzika będącego jego czwartą z ofiar, zbliżył się do Franki.
- Spisałaś się - odezwał się do niej cicho obejmując dziewczynę i całując w usta.
Zadrżała.
Do tej pory z zazdrością patrzyła jak wampir posila się na niewolnych, czując jedynie wyimaginowaną przyjemność jaką sobie wyobrażała.
Jaką pamiętała dobrze.
Jęknęła cicho przekrzywiając głowę.
Afterganger miast tego rozdarł jej suknię i wpił się w jej pierś.
Czym innym było dawanie przyjemności jaką sprawiał “pocałunek wampira” ofiarom traktowanym jedynie jako worki krwi, a czym innym dawanie rozkoszy takim jak ona. Wiernym sługom. Przewrócił ją na ziemię chwytając za pośladek. Franka jęknęła głośniej.

W czasie miłosnego aktu nie pił z niej dużo, nie chciał jej zbytnio osłabić. Był to akt nagrody, a nie faktyczne pożywianie się. Gdy wijąc się pod nim chrapliwie jęczała zbliżając się do szczytu rozerwał przegub zębami podstawiając go pod jej usta. Wpiła się w niego chciwie i wyprężyła drżąc gdy zalała ją fala nieopisanej przyjemności.
Biarki… chyba nie chciałby w ten sposób.


Wieczór: Elin, Volund, Agvindur, Odger


Dotarła z powrotem do ziemianki i cichutko wślizgnęła się do środka. Widząc śpiących jeszcze jarla i Pogrobowca przesunęła się w dalszy kąt i wyciągnęła kości. Dłoń nacięła i skropiła runy, by rzucić je w poszukiwaniu odpowiedzi.
- Gdzie morderców Sigrun odnajdziemy? - Wyszeptała nachylając się nad układem.
Norny jednak zlitowania nad Elin nadal nie miały. Nie ujrzała odpowiedzi na swe pytanie, tylko jarla trzymającego jasnowłosą dziewczynkę w swych wielkich dłoniach i przekazującego dzieciątko kobiecie. Zamrugała, by następnie potężne, rozłożyste drzewo obaczyć, które uschnięte już zupełnie prawie było poza jedną gałęzią, lśniącą jaskrawym blaskiem. Widziała jak ta gałąź od innych starszych, grubszych pochodzi i ponownie zaszlochała opierając głowę o klepisko.
Kroki posłyszała wchodzące do chaty i dłoń czyjąś na ramieniu.
- Tu jesteś.... - usłyszała męski głos przy uchu.
Uniosła się lekko, by sprawdzić, kto mówi.
Rudowłosy wampir pochylał się nad nią z niejako czułym uśmiechem.
- Wstań. - podsunął jej dłoń wyciągniętą.
Usłuchała wpatrzona zafascynowanym wzrokiem w mężczyznę, by zaraz zawstydzona go opuścić.
- Dziękuję… za rano. - Powiedziała cicho.
Nim Rudowłosy obrońca zdążył odpowiedzieć uwagę obydwojga przykuł nieodgadniony odgłos spod ściany ziemianki, wzdłuż której Pogrobiec był leżał jak umarły. Drgnął dziwnie, po czym oczu nawet nie otwierając, z grymasem kogoś chorego lub w jakiś sposób wycieńczonego powoli odwrócił jeno głowę na bok, ku nim, wrażenie czyniąc jak gdyby był zbyt zmęczony by na bok całkiem się obrócić. Przymknięte oczy wyglądały ich przez chwilę w ciszy w ciemnym pomieszczeniu, czerwieniejąc nieco zapewne w związku z ciemnością, nie patrząc wcale jak na przyjaciół…
Stojący przy volvie wampir wpatrzył się w źródło hałasów, jakby odruchowo, postępując pół kroku przed wieszczkę.
Z wykopanej dziury w ziemi zaś doszedł kolejny dźwięk. Charkot jakby i cichy odgłos jakby syku, wciąganego powietrza przez zęby.
Elin ze strachem spojrzała w kierunku dziury ale została w miejscu. Volund tymczasem otworzył w pełni oczy i znowu przybrał kamienne oblicze. Zdawał się już całkiem być sobą… lecz miast po prostu wstać, obrócił się na brzuch - nie bez trudu - i dopiero wtem podniósł na rękach i kolanach, chwilę jeszcze przerywając. Ostatni moment prostowania się gdy w pełni już stawał, znów posągowy, piękny i bez widocznych względów i uczuć nie nosił już jednak znamion tej słabości.

Patrzył od razu w stronę legowiska jarla.
Na skórach leżał potężny Agvindur, w tej chwili z karkiem nienaturalnie odgiętym. Twarz schowana pod płaszczem długich włosów, dłonie powoli poruszające palcami, gdy jarl walczył ze swą słabością. Słyszeć się dał cichy skrobot jakby kości o kości gdy Agvindur powoli głowę obracał, by ustawić się na powrót w swej zwykłej formie.
Wieszczka wzrok spuściła zagryzając wargi, by znowu nie szlochać. Ledwie to zrobiła, usłyszała pęknięcie drewna.
Pogrobiec stał jak nastroszony, zgrabiałe, białe jak kości palce zaciskając na brzegu pobliskiego stołu w ziemiance, a choć oczy miał otwarte i twarz bez wyrazu, jasnym było, z tego drżenia tak intensywnego, że niewidocznego gołym okiem, że poza Volundem budził się ktoś jeszcze. Przez chwilę zdawało się, że sękate palce zwieńczą się szponami, które przebiją i tak pękające od wielkiej siły drewno, gdy Pogrobiec, patrząc w nicość, ale zarazem patrząc na Oedgera i Elin w pewnej chwili zacisnął szczęki tak, że prawie słychać było chrobot…
Zamknął oczy, nagle, łagodnie, puszczając stół i prostując się w sposób świadczący, że gdyby był wciąż żył, oddychałby teraz uspokajając się. Zamiast tego sekundę trwał kompletny bezruch i cisza, nim zamrugał razy kilka i znowuż spojrzał po pomieszczeniu, obserwując wszystkich… i mimo kamiennego oblicza wyrażającego jedynie niezainteresowanie - ich reakcje…
Elin na chwilkę spojrzenie uniosła, by sprawdzić kto ten dźwięk wywołuje, a ujrzawszy wróciła nim do jarla, by zaraz spłoszona znowu wzrok w dół skierować. W nagle zapadłej ciszy Agvindur począł się podnosić, gdy trzaskowi głuchemu towarzyszyło niemalże westchnienie ulgi. Podniósł się z wyrwy w podłodze wzrokiem tocząc wokół spod opadających włosów.
- Gdzie Freyvind? - spojrzenie jego po volvie zamarłej w miejscu ledwo się prześlizgnęło.- Twoi coś wiedzą? Coś się dowiedzieli? - dopytywał Rudowłosego. - Kto wie co z Eggirem?
Jarl zarzucił obecnych pytaniami.
Ramiona Elin opadły jeszcze niżej i kroczek się cofnęła, by Odger mógł mówić.
- Śladów wokół Ribe nie znaleźli, zaś Gudrunn obiecała, że do Sighvarta ruszy. Moi ruszyli najkrótszą drogą, jeśli ją znajdą to jeszcze tego wieczora winniśmy coś wiedzieć: czy pomoże czy nic nie znajdzie.
Jarl pokiwał głową w zasępieniu.
- Jak nastroje w osadzie? - potoczył wzrokiem ponownie po zebranych. - I gdzie Freyvind? - zmarszczył brwi.
- Ludzie wzburzeni jeszcze po ataku… Czekają aż jarl się pojawi.... - Odezwała się wieszczka nieśmiało. - Magni próbował polecenia wydawać ale gom przegnała… Stos już gotowy… Brat Twój pewnie się pożywia… - Głowy nie uniosła mówiąc ale spłoszona zerkała.
- Przyprowadź go, byle szybko - jarl zaczął groźnym tonem by na koniec lekko złagodnieć.
Skinęła głową i ruszyła szybkim krokiem ku wyjściu z chaty.

W ziemiance zaś Volund wpatrywał się w drzwi zamknięte chwilę wcześniej przez volvę.
- Lęka się ciebie. - rzekł jedynie do jarla, nie patrząc nań.
- Kto? - jarl w myślach pogrążony ledwo co na słowa Volunda uwagę zwrócił.
- Volva. - skontastował rzeczowo berserker, w końcu odwracając leniwie tylko i głowę do rozmówcy - I winna czuje.
- Winna? - jarl spojrzenie już całkiem na Gangrela skierował - Czego winna?
- Sigrun losu. Nie trzeba Wzroku, by tyle widzieć.
- Los Sigrun na kark tego, kto napadł na Ribe. I czegoś chciał. Bardzo. Nie widać jednak połączenia jednego z drugim, bom wrogów na życie i śmierć wśród lupinów nie miał. - jarl machnął ręką na słowa Volunda.
- Nie wątpim. Lecz volva się lęka i pytaniem jeno, czy lęk ten zagasisz, podsycicz czy lekcepoważysz. - dokończył po prostu Pogrobiec, oczy ku władcy Ribe badawczo trzymając.
- Rzeknij mi raz jeszcze jako to się stało, że Sigrun zabrali? - Agvindur nie zareagował na porady Gangrela. Ten zaś teraz patrzył na jarla, jak gdyby wyrobił w jakiejś cząstce na jego temat zdanie, witając coś z dawna znajomego... spojrzeniem kogoś nawykłego do pewnych zachowań.
- Przytoczyć mogę wszystko, co pamiętam, leczli niewiele rzecz można ponad tyle, że gdy wilk się pojawił, nie mogliśmy zdążyć zareagować i nic więcej nie można było zrobić. - streścił Volund swoim monotem, który miał, jak streszczenie, nie okłamać, lecz zniechęcić do dłuższej opowieści sztuczką, jaką czynili brzydzący się kłamstwem, gdy nie chcieli czegoś powiedzieć…
Agvindur podszedł szybko do Gangrela i spojrzał wprost w oczy jego:
- Jeśli czegoś nie rzekłeś, to teraz dobra chwila na to by rzec resztę… - zaczął ostrzegawczym tonem.
Gangrel czas najdłuższy spojrzenie jarla utrzymywał, jak gdyby wszystko co miał zamiar powiedzieć już był powiedział.
 
Blaithinn jest offline