Sigismund przysłuchiwał się słowom Oddo to marszcząc to unosząc brwi. Po kilku sekundach znudzony patrzył w bok. Gdy kapłan skończył popatrzył na niego spode łba. -Kocham cię Świątobliwy Oddo jak ojca. To w końcu ty się mną zaopiekowałeś, gdy pałętałem się po tych przeklętych ruinach. Tedy posłuchajcie co powiem jak zatroskany syn ojcu. Trzymajta się kapłaństwa, bo jako gawędziarz umrzecie z głodu. Za cholerę nie wiem o co wam chodziło. Już nie mówię, że kolejny raz raczyłeś zapomnieć o Świątobliwy, że mówicie do chłopskiego syna. Na sprawach dziejowych i politycznych się nie znam i nic nie wiem o wieku trzech imperatorów. Poza tym co ma jakikolwiek Imperator do szalonego węglarza, który chciał mnie bić bom powiedział co myślę z tych co zbiegli zostawiając rodzinę na pastwę wroga. Jeśli go to nie dotyczyło mógł puścić mimo uszu, ale jak to mówią uderz a nożyce się odezwą. Potem jeszcze chciał bym się rozbroił, bo miał ochotę mi łomot spuścić, ale się mnie bał. Niech mu Sigmar da zdrowie i rozum. Żaden on mój wróg. To wszystko Świątobliwy czy jakoweś dalsze religijne mecyje odprawiać będziem?
Sigismund nie wyglądał w najmniejszym stopniu na rozgniewanego, czy zdenerwowanego. Najbliżej wyrazowi jego twarzy było do znudzenia i zdziwienia. Nie rozumiał absolutnie czego chciał od niego Sinbrad ani dlaczego był łajany przez kapłana. To w końcu nie on komuś groził, tylko jemu grożono, nie on chciał się bić tylko chciano się bić z nim. I to dlaczego? Z powodu kilku słów, które Ebeling uważał za stwierdzenie faktu.
__________________ Zawsze zgadzać się z Clutterbane! |