Krasicki.
Krasicki lubił o sobie myśleć jak o nieskomplikowanym człowieku. Lubił dobre piwo, ładne kurwy, nieuważnych kupców i wieczór z kośćmi w dobrym towarzystwie. Wilkołaków nie było na tej liście.
‘ … Może trochę przesadziliśmy z tą wyprawą? ‘ – przeszło mu przez myśl. Czajkowski dużo im naobiecywał, ale ze wszystkich zleceń. jakie przyjęli z Kryńskim od Boruckiego, Krasicki miał niejasne wrażenie że to będzie ostatnie – na dobre czy na złe.
Nie pozwolił jednak żeby dobroduszny uśmiech zszedł mu z twarzy. Jeżeli mieli jakoś przez to przebrnąć, to musieli trzymać się razem. Tak jak dawniej znajdował oparcie w pewnej postawie Kryńskiego, tak teraz inni szukali oparcia w nim.
Zwłaszcza jedna wampirzyca.
- … Myślę, że panienka powinna się trochę rozluźnić. – E? - wampirzyca gwałtownie odwróciła głowę, spoglądając na niego spanikowanym spojrzeniem. Przez cała podróż trzymała przy piersi podarowany jej buzdygan. Kostki od dawna miała zbielałe, ale nie wyglądało na to by odczuwała z tego powodu jakiś dyskomfort.
– Nie ma czym się przejmować, panienko Zofio. – skłamał gładko, przybierając promienny uśmiech.
– Mamy po naszej stronie rycerzy Koenitza, mamy was, mamy nawet armatę. Wilkołaki nam niestraszne! – zaśmiał się wesoło. Brzmiało to nienaturalnie nawet dla niego, i sądząc po spojrzeniach jakie otrzymał od Czajkowskiego i Kryńskiego nie był jedynym który tak uważał.
Jednak Zofia rozluźniła się odrobinę, więc chyba to kupiła. Punkt dla niego.
… Czy ich przeżycie naprawdę zależeć miało właśnie od niej? Od tej wymizerowanej, przestraszonej dziewczynki?
… Oby Kryński miał racje, i faktycznie nie była aż tak strachliwa jak udawała.
Inaczej ich szanse szansę nie wyglądały dobrze.
* * *
Wilkołaki usłyszeli na długo zanim je zobaczyli. Przeraźliwe wycie przeszyło powietrze, i tylko najbardziej opanowani z nich potrafili ukryć drżenie. Krasicki z dumą mógł powiedzieć że się do nich zaliczał. Kolejny punk dla niego.
Teraz tylko nie posrać się ze strachu, i wyjdzie na plus.
– Przygotujcie armatę. – zimny głos Czajkowskiego wniósł się ponad wycie wilkołaków, wyrywając wszystkich z zamyślenia.
– No to co chłopaki, zgotujmy im gorące powitanie? – zawołał wesoło Krasicki, obracając armatę w kierunku drzew – prosto w stronę wyłaniającego się wilkołaka.
– Ognia!
Zasłonił uszy przed hukiem armaty, z satysfakcją obserwując jak kula szybuje w kierunku bestii –
- która z łatwością uskoczyła na bok.
- … Co do-! – Żochowskiemu oczy niemal wyskoczyły z orbit w zdumieniu.
– I my mamy z tym walczyć?! – Nie łamać szyku-! Czajkowski, próbował zaprowadzić porządek, ale było już za późno. Gawryszewski pierwszy złamał szyk, rzucając się do ucieczki. Żochowski i Azarkiewicz tez długo się nie wahali z odwrotem.
– Wy bando kretynów, co ja wam m-
Krzyk Górki przerwał atak pierwszego wilkołaka. Wielka besta rzuciła się na niego z kłami, i mimo że wojownik sparował naparcie tarczą, to ogromny Lupin zwalił go z nóg. Kryński natychmiast ruszył mu z pomocą, tnąc bestie na odlew. Bitwa od razu zamieniła się w jeden wielki chaos. Nic, co Krasicki doświadczył w przeszłości, nie mogło go na to przygotować.
Dlatego też kiedy naparła druga fala uchylił się o ułamek sekundy za późno.
Wrzasnął z bólu, czując jak szpony Lupina rozrywają mu bark. Instynktownie próbował się odsunąć od rozszalałej bestii, ale ta napierała dalej, z łatwością powalając go na ziemie. Tyle że on nie miał ani siły Górki, ani tarczy którą mógłby się osłonić kiedy paszcza bestii wystrzeliła w stronę odsłoniętej szyi.
‘ … Co za chujowe zakończenie.
Głową Wilkołaka gwałtownie szarpnęło w bok, od uderzenia buzdyganu. Kilka kłów posypało się na ziemie, i wyjąca z bólu bestia z furią rzuciła się w stronę nowego napastnika -
I napotykając po raz kolejny głowice buzdyganu, która tym razem spadła centralnie na czoło wilkołaka. Zanim otumaniona bestia zdążyła się otrząsnąć, buzdygan opadł coraz kolejny, tym razem rozłupując czaszkę z głośnym chrupnięciem. Impet uderzenia wbił czerep bestii w ziemię, tuż obok głowy samego Krasickiego.
– Panie Krasicki, nic panu nie jest?! – przestraszona Zofia wyłoniła się zza trupa, przyglądając mu się zatroskanym spojrzeniem.
- … Przeżyje. – odparł słabo.
***
Zofia.
Próbowała, naprawdę, naprawdę próbowała nie myśleć o resztkach mózgu na jej buzdyganie. Ani o wrzaskach ludzi, wyciu wilkołaków, słodkim zapachu krwi, i widoku rozcinanych i rozszarpywanych ciał.
Najchętniej schowałaby się w kącie i przeczekała wszystko… to.
Ale gdyby tak zrobiła… Pan Rozciecha, Pan Czajkowski, Pan Krasicki, i wszyscy inni… Mogliby nie wyjść z tej bitwy cało.
I mimo tego, że samej drżały jej kolana, pochyliła się by pomóc rannemu Krasickiemu na nogi.
- … Dzięki. – podziękował jej słabym głosem, siląc się na uśmiech. Prawa ręka zwisała mu bezwładnie.
– Ha, haha. – zaśmiał się, patrząc na ich grupę. Połowa już uciekła, a on nie był w stanie walczyć. Możliwe że już nigdy nie będzie w stanie.
- … Przydałaby nam się pomoc.
Ale w tym chaosie, ciężko było o nią. Wilkołaki atakowały skupiska ludzi, ścigały konnych Sarnai i próbowały rozerwać każdego kto się nawinie. Koenitz starał się osaczyć i ubić potwory przewagą liczebną i dyscypliną, ale nie miał oczu dookoła głowy, a tylko jego ludzie nawykli do jego rozkazów i odczytywali zamierzenia. Zachowi… szli za Milosem. Jaksy walczyli głównie na własną rękę lub słuchając jego ghula, bowiem sam krzyżowiec zajęty był bojem ramię w ramię z Tatarką.
Jej właśni ludzie uciekli w stronę oddziału Zacha, wprowadzając jeszcze większy zamęt. Zofia mogła nie mieć dużo doświadczenia w bitwach, ale nawet ona wiedziała że sprawy szybko wymykają się spod kontroli. Musieli się przegrupować - wampirzyca poszukała wzrokiem Boruckiego –
- I znalazła go z twarzą w błocie, z zakrwawionym czołem oraz resztą jego oddziału desperacko próbującego odgonić wilkołaka, który go powalił.
– Nie! – krzyknęła odruchowo, rzucając się do przodu. Krasicki zachwiał się, ale ruszył za nią.
Nie mogli walczyć w ten sposób, musieli –
– Musimy dołączyć do Pana Koenitza! – krzyknęła do walczących. [/i] – Złapcie Boruckiego i biegnijcie, ja przytrzymam wilkołaka! [/i]
Nie czekając na odpowiedź chwyciła mocno buzdygan i skoczyła ku bestii. Wilkołak zwrócił ku niej ogarnięte szałem ślepa – nie było mowy o złapaniu i tego z zaskoczenia. Ale tak długo jak był skupiony na niej, jej ludzie byli bezpieczni.
I nadal była szybsza.
Zamachnęła się buzdyganem –
Który bestia złapała w ogromne szpony.
– Eh? –
Lupin szarpnął ręką do tyłu, wytrącając ją z równowagi. Zanim zdążyła zareagować, potężna paszcza zacisnęła się na jej barku. Wrzasnęła z bólu –
‘ Oczy są słabym punktem wszystkich żyjących stworzeń.
- I natychmiast wbiła lewy kciuk w oko wilkołaka. Bestia tylko zacisnęła mocniej kły, i szarpnęła głową w tył, powoli wyrywając fragment jej ciała.
Na ratunek przyszedł jej Kryński. Sylwetka wojownika wyrosła zza wilkołaka i mężczyzna pchnął mieczem prosto w odsłonięte plecy. Ostrze przeszyło ciało – głęboko. Na tyle by bestia poluzowała uścisk, i wypuściła Zofię. Chwiejąc się na nogach, dziewczyna próbowała unieść broń, ale potężnym zamachnięciem wilkołak odrzucił ją na bok jak szmacianą lalkę, i natychmiast rzucił się na Kryńskiego.
Mężczyzna próbował zasłonić się tarczą, ale pierwsze uderzenie bestii odrzuciło ją bok. Drugie wymierzone było prosto w głowę wojownika.
Feliński zablokował je ostrzem halabardy – ale drzewce połamało się jak wykałaczka, nie stawiając najmniejszego oporu.
Tak samo szyja Kryńskiego.
Bezgłowe ciało osunęło się na ziemie, a wilkołak odwrócił zdrowe oko do bezbronnego Felińskiego.
Dzięki czemu za późno dostrzegł nadbiegając wampirzyce. Próbował zablokować cios buzdyganu ramieniem, ale Zofia w ostatniej chwili skorygowała zamachnięcie, i uderzyła w nadgarstek – łamiąc go z głośnym chrupnięciem. Lewy łapa zawisła bezużytecznie, wygięta pod nienaturalnym kątem.
Ala prawa nadal była sprawna, i wilkołak błyskawicznie odwrócił się by pochwycić Zofię za gardło, podrywając ją do góry. Otworzył paszczę, planując dokończyć to co zaczął wcześniej, ale zamiast tego warknął w furii gdy Feliński z całej siły naparł na wciąż wbity miecz Kryńskiego. Zofia wykorzystała okazje i zamachnęła się buzdyganem, trafiając wilkołaka w szczękę.
Zamroczona bestia zatoczyła się do tyłu, upuszczając dziewczynę i jeszcze bardziej napierając wbity półtorak. Zanim odzyskała równowagę, spadł na nią grad ciosów Zofii.
I po chwili było po wszystkim.
***
Zofia stała bez ruchu, wpatrując się w leżące ciała. Zmasakrowane ciało wilkołaka i bezgłowe Kryńskiego. Była świadoma, boleśnie świadoma, toczącej się bitwy. Zapach krwi był wszędzie, psuty przez pot, mocz i kał – chyba drżącego Felińskiego. Młodzieniec wyciągał właśnie półtorak z wilkołaka. Półtorak Kryńskiego.
Poczuła jak łzy podchodzą jej do oczu.
A potem Górka zdzielił ją z pięści w twarz.
– Nie stój tak głupia ty głupia cipo, walka wcale się nie skończyła! – popchnął ja brutalnie w stronę rycerzy Koenitza.
– Ruszaj. JUŻ!
Otumaniona dziewczyna przytaknęła mechanicznie, i zaczęła się kierować do Tyrolczyka.
Potem… Potem będzie czas na wszystko.
***
Po bitwie Zofia nie brała udziału w oględzinach zwłok. Nie zwracała też uwagę na Jaksę, czy inne wampiry. Zamiast tego opadła na kolana, biała jak ściana i poraniona od ciosów wilkołaka. Była częściowo świadoma tego że bestia połamała jej kilka żeber, a miejsce które próbowała odgryźć trzymało się na samej kości. Była tez świadoma tego że głowa Kryńskiego znajowała się kilka metrów od jego ciała, a…. Nie pamiętała nawet jego imienia. Jeden z jej ludzi, ten co zawsze się jąkał – leżał na ziemi z rozprutym brzuchem.
Ale wszystko to trafiało do niej jak przez mgłę.
Krew… Krew była wszędzie. Gdzie nie skierowała wzroku, widziała jej czerwień. Z każdym oddechem czuła jej woń.
A ona… Była taka głodna.
...
Schowała twarz w dłoniach, i cała drżąc ruszyła chwiejnym krokiem w stronę wozu. Nic nie mówiąc, usiadła w kącie. Podkuliła kolana, zatkała oczy i nos, i została w takiej pozycji dopóki nie wyruszyli.
Krasicki.
Bark go zabijał.
W przenośni, na szczęście. Szpony wilkołaka nie zagłębiły się głęboko. Borucki twierdził, że jeżeli nie wda się w nią jakieś paskudztwo, to wyzdrowieje za kilka tygodni – może nawet na tyle mógł dzierżyć w niej miecz.
Prawdziwy z niego szczęściarz.
- … Tyle udało mi złapać. – głos Rozciechy wyrwał go z zamyślenia. Jednooki mężczyzna przystanął nieopodal, trzymając w rękach przestraszonego królika.
- … Wilkołaki ogołociły teren. A nawet gdybym coś znalazł, to nie wiem czy bym coś ustrzelił... Nie jestem już tak dobry z łukiem jak dawniej. Liczyłem na to że Zawisza… – zawiesił głos.
Zawisza. Zawisza Gawryszewki, człowiek który miał być ich łowcą i zwiadowcą.
Tchórz, który pierwszy złamał szyk. Przez którego Kryński i inni stracili życie.
’ Przynajmniej miał dość taktu by samemu umrzeć. ‘ – Wybaczysz, jeżeli nie przekaże ci swoich kondolencji. – uśmiechnął się bez humoru do Rozciechy.
- … Wojna złamała go dawno temu. - westchnął Rozciecha. Byli z Gawryszewskim przyjaciółmi. Dawno temu.
- … Może to i lepiej, że nie żyje. W końcu zazna spokoju. –
– Jak go z kiedyś spotkam w piekle to zapytam czy mu teraz lepiej. Czyli to wszystko, co mamy? – wskazał na królika, zmieniając temat.
– Wczoraj Panienka Zofia wyglądała jakby w każdej chwili mogła się albo przewrócić, albo rzucić do gardła któregokolwiek z nas. Liczyłem na coś więcej niż królik. - … Na tą noc wystarczy. –
– Wszystko to byłoby dużo łatwiejsze gdyby po prostu napiła się z Felińskiego. Facet się do tego nawet zgłosił. – warknął Krasicki, nie kryjąc swojej irytacji.
– Kurwa, nieważne, niech będzie królik, przecież pod nos jej nie wciśniemy rozciętego nadgarstka.
Takie rozwiązanie przedstawił Górka. Po dłuższej dyskusji ipadło… Nawet jeżeli nie było bez zalet.
– … Będziemy musieli porozmawiać z Tatarami na temat przyszłych łowów. Ale to może poczekać. Za godzinę zmierzch. I pogrzeb… Oppersdorf wspomniał że kazałeś zapakować rzeczy Kryńskiego na wóż. – uniósł lekko brew.
- … Jesteś pewien że nie chciałby by pochować go z mieczem? – Żartujesz? – blondyn zaśmiał się cicho.
– Zmarnować dobrą stal? Przeklinałby mnie do trzeciego pokolenia. „Martwi i głupi nie mają pożytku ze złota i stali”, tak zawsze mówiliśmy. – wspomniał z uśmiechem.
– Zresztą… Jeszcze nam się przyda.