Paryż
Niedługo przed świtem starszy, ciemnowłosy mąż przystanął na nadbrzeżu obok kruczowłosej kobiety zapatrzonej w dal. Nie odwróciła się do niego, nadal nadzorując załadunek statków nieruchomym spojrzeniem. Nie miał też pewności, że nie przyglądała się rozjaśniającemu się niebu.
- Wszystko gotowe. Tu pierścień zgodnie z obietnicą.
Skinęła głową powoli by w końcu rzucić na niego okiem i odebrać leniwym gestem.
- Dopilnujesz by zdania nie zmienił?
- Tak jak się umawialiśmy. - odpowiedział napiętym nieco głosem.
- Nie denerwuj się. Nie spadnie mu włos z głowy.
- Tym się nie denerwuję. Obydwoje mamy wszak sporo do stracenia.
To zdanie w końcu sprawiło, że na niego spojrzała. Nigdy nie lubił patrzyć jej prosto w oczy. Chłód i mrok jakie biły z jej spojrzenia nie wynikały jedynie z jej natury. Bez słowa ruszyła na pokład.
Gdzieś na terenie Danii
Wysoki blondyn powoli otworzył oczy. Podniósł się i ruszył zamyślony ku zwierzętom.
- Jużem myśleli, że nigdy się nie przebudzisz - mruknął najbliżej siedzący koło niego.
- Zbierać się, wiem gdzie jest.
Bez dalszych dyskusji czwórka mężów zaczęła zbierać obóz i siodłać konie.
Gdzieś w Ribe
Obolałe ciało, bliskość ziemi odgradzającej od ...nich… głód, głód, głód.
- Synu… - wyraźnie słyszalny szept wprawił go w zadziwienie i wybił ze spirali bólu i pragnienia -
… poddać się nie możesz. Obowiązek wciąż na Twych barkach spoczywa. Nie zawiedź mnie. - tak nagle jak się pojawił w jego myślach, tak szybko kontakt urwał się.
Gdzieś na terenie Danii
Głośne okrzyki rozkoszy wypełniły niewielki szałas.
- Co dalej? - chrapliwie zapytał żylasty, spocony mężczyzna o ciele poznaczonym sinymi bliznami, które dla efektu ponakłuwano ciemnym barwnikiem.
Smukła szarooka przeciągnęła się leniwie w męskich ramionach z dzikimi ognikami w oczach. Wpiła się łapczywie w męskie usta z cichym pomrukiem. Wielka dłoń zacisnęła się mocno na nagim pośladku kobiety, druga wodziła bo znakach wielu walk na jej ciele.
- Teraz polujemy dalej - wydyszała.
- Co z dziewką? - przygarnął ją zaborczo, nie pozwalając odejść.
- Żyje, jest Twoja.
- Na cóż mi ona? - nie udało się mu ukryć zaskoczenia.
- Do zabawy? - zaśmiała się niskim głosem i wysunęła z ramion kochanka. -
Wrócę za parę dni. - rzuciła odziewając się, pod rozpalonym wciąż spojrzeniem mężczyzny. -
Niech ona żyje do tego czasu. - pochyliła się i szarpnięciem za włosy podciągnęła go do pocałunku.
Zebrała broń i wyszła z szałasu, nie oglądając się za siebie.