Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2016, 19:30   #25
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację


Każda odpadająca część instalacji utwierdzała Denisa w perspektywie katastrofy. Porzucił już wszelką nadzieję na odratowanie akwalungu. Obecnie myślał jedynie w kategoriach własnego przetrwania.
Smog był wszędzie. Kłębił się coraz intensywniej w zamkniętych sektorach hali. Idąc w rozlanych wokół oparach, nurek czuł się niczym ślepiec. Prawie jak podczas pierwszych wypraw w głębiny, kiedy pracował na prowizorycznym sprzęcie. Wtedy, w nieprzebranej wzrokiem pustce był podobnie zagubiony.
Wciąż jednak zachowywał jasność umysłu i rzutował w głowie plan statku. Dobra pamięć stanowiła kolejną wypadkową pracy lurkera. Za każdym razem gdy przeczesywał nowo odkryte ruiny, od razu dokonywał pedantycznej analizy otoczenia. Miało mu to pozwolić na sprawną ewakuację w razie kłopotów. Dlatego mimowolnie wychwytywał nawet małe szczegóły w nowym środowisku. Dzięki temu szybko poznawał dane miejsce jak własną kieszeń.
Jednak nawet najlepsza pamięć i najsilniejsze płuca miały swoje ograniczenia. Problem z maszynownią był taki, iż obieg świeżego powietrza występował tu w ograniczonym stopniu. Pomieszczenie bardzo szybko zapełniło się już nie tylko dymem, ale i pierwszymi językami ognia. Arconowi zakręciło się od tego w głowie. Oddychał coraz ciężej, a każda kolejna myśl zauważalnie zwalniała. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, lecz tym razem nie potrafił samodzielnie dźwignąć się z powrotem. Uderzył ciałem o posadzkę, zakrywając poparzoną od żaru twarz. Drobinki popiołu osiadły mu na ciężkich powiekach.
Z daleka doszedł przytłumiony głos.
- Denis… Deeeeniiiis…
Wpierw pomyślał że to wyobraźnia płata mu figle. Niemniej po chwili skonkludował, że ktoś rzeczywiście się zbliżał. Wielka postać wyrosła z dymu i omiotła go swoim cieniem. Przypominała okutanego w stal giganta. Ogromne ręce zwisały luźno wzdłuż ciała, zaś kształt głowy posiadał w sobie nienaturalną wręcz krągłość.
- Masz szczęście chłopie że zdążyłem - powiedział Malfoy z wnętrza akwalungu.
Inżynier ostrożnie podniósł lurkera. Trzymając go na rękach, przeszedł między płonącymi sztalugami.


Jacob pomacał kolbę abordażowego pistoletu. Gdyby przeciwnicy w ichnim sterowcu wciąż żyli, mógłby użyć gadżetu przeciwko nim samym. Jednakże kiedy ostatni raz widział machinę wroga, ta stała w kuli ognia. Z pewnością wejście na nią nie należało do puli realnych planów.
Poświęcił rzut oka na Samanthę. Ta wciąż nie ustępowała, uważając że najbardziej zależy mu na jej śmierci. Gdyby to były inne okoliczności oraz czas, z obydwu stron posypałoby się wiele kwiecistych inwektyw. A może i nie skończyłoby się tylko na groźbach.
Zwlekali z ucieczką, lecz pożar nie zamierzał czekać. Głębokie dudnienie przebiegło nad głowami całej trójki i natężyło się tuż przy miejscu gdzie obecnie stali. To było jak oczekiwanie na spóźniony wyrok. Jacob ledwo dostrzegł kiedy duża część sufitu runęła wprost na grupę. Posypał się ciemny pył, zewsząd poleciały koła zębate. Z trudem odgarnął elementy konstrukcyjne, podobnie jak Ferat. Samantha była zbyt osłabiona aby podobnie szybko zorientować się w sytuacji.
- Prowadź ich do kapsuł. Zaczekajcie na mnie ile się da - powiedział do Lucjusza.
Akurat temu towarzyszowi nie trzeba było dwa razy powtarzać jeśli chodziło o ucieczkę.
Starr skupił się na przeciwnikach Richarda. Facet był twardy, zachowywał się wręcz jak niezniszczalny. A to mogło go zgubić.
Historyk poprawił swój strój. Uznał że w ferworze walki tamci nie powinni odróżnić go od swoich. Przynajmniej w pierwszym momencie. Nie mając lepszych opcji, po prostu zwrócił się w ich kierunku.
- Kowboju! Nie strzelaj! Chodź ze mną, to wyciągnę waszą dwójkę żywą. Gdybym chciał waszej śmierci, to bym was tu zostawił! Później wyjaśnię, teraz nie ma czasu!
Ataki na chwilę ustały. Kształty w odcieniach szarości powoli nawróciły ku niemu. Czuł jednak że im bliżej byli zabójcy, tym bardziej podejrzliwi się stawali. Jeden Noas wiedział jak dogłębnie okablowani zostali. Jedno pozostawało pewne. Mieli przejrzeć jego plan prędzej czy później.
Jak się okazało - to pierwsze.
Wystrzelili równocześnie. Cooper ledwo umknął, rzucając się do tyłu pod dwa rzędy pokładowych reflektorów. Plan nie okazał się bezowocny. Zagubiona (a może nie?) kula trafiła jednego z napastników w plecy. Ranny uniósł ręce jak do modlitwy. Po sekundzie przekoziołkował do przodu, aby już nie wstać.
Drugi krzyżowiec zawahał się, bowiem nie mógł już skupiać uwagi tylko na Jacobie. Aby zejść z linii strzału pobiegł gdzieś w kierunku najbliżej odnogi.
Starr mógł już tylko uciekać. Temperatura osiągała nieakceptowalną dla organizmu wysokość. Krztusił się i łzawiły mu oczy. Z trudem rozpoczął dalszą część mozolnej przeprawy.


Adrenalina pozwoliła przez pewien czas ignorować poharataną rękę. Jednak z czasem Richard poczuł dojmujące pieczenie. Kiedy spojrzał na ramię, ujrzał przypaloną siatkę nerwów oraz pulsujące na wierzchu mięśnie.
- Manuel, daj mi pistolet - chciał powiedzieć spokojnie, lecz z trudem wycedził słowa przez zęby.
Tamta oponowała. La Croix ani myślał słuchać jej ostrzeżeń. Rodzina przede wszystkim - tą dewizą kierował się zawsze i nie zamierzał teraz jej zmieniać.
- Daj mi pistolet. Muszę znaleźć siostrę. Zresztą kapitan opuszcza okręt ostatni. Gdyby mnie nie było za pięć minut, to odpalaj kapsułę beze mnie.
Kolejne wystrzały zagłuszyły ich rozmowę. Choć zdawało się to fizycznie niemożliwe, przywarli do podłogi jeszcze mocniej.
Nie chciała tego robić, ale pozbawił ją wyboru. Richard wiedział jaka jest Manuel. Z pewnością już teraz zrzucała sytuację na karb własnego sumienia. Właśnie dlatego był tak stanowczy. By przerzucić odpowiedzialność na swoją osobę, sprawiając że ruda skupiłaby się już tylko na ucieczce.


Trzęsącymi się rękoma podała mu trzylufowy pistolet. Pamiętał jak pół żartem rozprawiali o prototypie Malofya jeszcze przed lądowaniem na wyspie Jerry. Śmiał się wtedy że jeśli eksploduje jej w dłoniach, to odwróci uwagę korsarzy. W zupełnie innych okolicznościach to on miał skupić na sobie atencję przeciwnika, właśnie tą bronią. Choć w istocie była to zwykła sadza, pomyślał że poczuł właśnie gorzki smak ironii.
  • Modyfikowany pistolet skałkowy [3] (amunicja 3)
Nie widział wroga, ale on również jego. Kiedy wstał z powrotem, przez chwilę zastanawiał się gdzie obecnie powinien być najbliższy oponent. Wtem usłyszał przytłumiony głos. Nie rozumiał słów, lecz rozpoznał Jacoba. Strzały przeniosły się w jego właśnie kierunku, zdradzając na moment położenie atakujących. To była szansa dla Richarda. Wymierzył przed siebie i natychmiast pociągnął za spust. Chwilę później dobiegł go zduszony charkot oraz odgłos upadającego ciała. Przeczesawszy drogę choć trochę, pomknął obok następnych rozbłysków plazmy. Z duszą na ramieniu, przebiegł korytarzem wprost do pokoju który dzielił ze swoją siostrą.
Część sypialną Eloizy trawiły już płomienie. Widział jak łoże dosłownie zapada się w sobie, łamiąc w licznych miejscach i wyrzucając do góry warstwy żaru. Dziewczyna stała przy przeciwległej ścianie. Była kompletnie sparaliżowana strachem. Jej źrenice powiększyły się i zastygły w obrazie bezbrzeżnego przerażenia. Nie minęło mgnienie oka, a był tuż przy niej. Nie pytał o nic. Siłą przyciągnął do siebie i skierował na korytarz.


Nadal mu nie ufała. Głosy w głowie trochę się wytłumiły, acz ona wiedziała swoje. Ten pyszałkowaty uśmieszek i zbyt ostentacyjna mowa ciała sprawiały wrażenie jakby stale coś kombinował. Nie to żeby sama pozostawała bez winy - nie przeszkadzało to jednak Samanthcie w darzeniu Jacoba szczerzą antypatią.
Gdy na statku zaczęło robić się naprawdę gorąco, szybko zmieniła swoje priorytety.
- Pierdolmy medyka, chuja zdążymy.
Pchnęła Coopera lufą, jednocześnie wybałuszając oczy w bezowocnej próbie dostrzeżenia czegokolwiek. Tymczasem sterowiec wydawał setki bliżej niezidentyfikowanych dźwięków. Żaden z nich nie brzmiał jak coś, czego chce się doświadczyć paręset metrów nad powierzchnią wody. Zdążyła tylko usłyszeć trzask i w następnej sekundzie zasłonić kark. Strop nad nią gwałtownie runął w dół. Części rur, desek oraz metalowej drobizny przydzwoniły w obydwu historyków oraz nią samą. Zeppelin dosłownie rozpadał się na kawałki.
Dziewczyna widziała już podwójnie, gdzieś upadła jej broń lecz nie dbała już o to. Możliwe że na trochę straciła przytomność. Minęła sekunda, albo parę minut. Nie potrafiła tego powiedzieć. Przedziwna obecność która zamieszkała jej ciało znów dała o sobie znać. Choć zakrawało to na cud, nadal szła o własnych siłach. No, może nie do końca. Miała wrażenie jakby to niewidzialne ręce pociągały ją za kończyny niczym kukiełkę w dłoniach szalonego lalkarza.
Tymczasem gdzieś z boku wyrósł Ferat. Spanikowanymi gestami wskazywał jej kierunek. Czasem odwracał się by spojrzeć czy Kidd za nim idzie. Nie sądziła jednak aby bojaźliwy mężczyzna (o ile można było go w ogóle tak nazywać) zawróciłby po nią gdyby siły opuściły ją na dobre.
Kroczyła z nim w szarej pustce. Otoczenie wyglądało przez to na odrealnione, iście surrealistyczne.
Usłyszała wystrzał. Nie z broni plazmowej. Ktoś używał klasycznej, prochowej broni. Jeden dostał, lecz innemu udało się zbiec. I wtedy właśnie on, ostatni z żywych zamachowców wyszedł dwójce na przeciwko. Kolejny z niezmordowanej bandy kontra słaniający się, kobiecy pół-trup w towarzystwie nieuzbrojonego naukowca. Nie widziała ukrytej za maską gazową twarzy, lecz czuła że rozciągnięta jest w diabolicznym uśmiechu. Mężczyzna wyciągnął w jej kierunku karabin i namierzył. Zdawał się napawać tą chwilą. Tak przynajmniej pomyślała, lecz jegomość dziwnie przeciągał moment egzekucji. Doszła do wniosku, że facet czeka na jej ostatnie słowa. To było wielce osobliwe zważywszy na prostolinijność całego abordażu. Kiedy jednak spojrzała na jego lekko trzęsąca się dłoń, zrozumiała coś. On wiedział. Miał świadomość obecności tego, co nosiła w sobie.
Gdyby miała potem powtórzyć słowa które wydobyły się z jej ust, z pewnością nie byłaby w stanie tego zrobić. Brzmiały niczym drapanie czymś o chropowatą powierzchnię. Dziwne, gardłowe głoski zdawały nie układać się w sposób gramatyczny, ale nieść przesłanie bezpośrednio do podświadomości. Wyłowiła w nich pojedyncze słowa-klucze: władca, głębiny, słuchać.
Strzelec przez chwilę się wahał. Wyglądał tak jak gdyby próbował przejrzeć sklecony na szybko fortel. Z jakiegoś powodu obniżył jednak broń, podszedł bliżej i skinął głową. Wreszcie odwrócił się na pięcie i ruszył w przeciwnym kierunku, z pewnością aby szukać innych ofiar. Lucjusz stał przez chwilę z rozdziawionymi ustami. Spojrzał na dziewczynę jakby ujrzał w niej samego Kaosa.
W normalnych warunkach incydent wywołałby to u Samanthy niemałe zdziwienie. Teraz jednak jej umysł skupiał się na przetrwaniu. Musiała stąd spieprzać w trybie ekspresowym.


Manuel biegła wzdłuż rzędu pakunków. Gorący pot oblepiał całe jej ciało. Kilka z postawionych na sobie skrzyń buchnęło świeżym płomieniem. Dwie z nich upadły tuż pod nogi pilotki. Natychmiast zmieniła tor, nie oglądając się za siebie.
Spotkała Malfoya tuż przy śluzie. Inżynier w skafandrze znacząco podniósł wyżej ciało na leżące na jego rękach.
- Pospiesz się. Musimy go tam wnieść.
Kiwnęła głową. Przystanęła obok rozsuwanego włazu na podłodze. Po krótkim zabiegu przy pulpicie mechaniczne drzwi rozsunęły się, odsłaniając obły pojazd umieszczony obecnie na dwóch szynach.


Całość była niewielkim konstruktem ze wzmocnionej stali. Kapsuła, jak nazywała ją powszechnie załoga posiadała pomieszczenie sterujące oraz drugie dla reszty podróżujących. Napędzana była dwoma turbinami, posiadała system filtrowania powietrza, a na jej sklepieniu umieszczono dwa silne halogeny. W podobnym mechanizmie można było przeżyć do tygodnia żeglugi.
- Na co czekasz? Do środka! - zakrzyknął Malfoy. Z trudem zszedł po metalowej drabince wraz z dochodzącym do siebie Denisem. Rudowłosa spojrzała ostatni raz na wejście do magazynu.
- Pospiesz się, proszę - szepnęła, myśląc o swoim pracodawcy.
Jej prośby zostały spełnione. Chwilę później na pokładzie pojawił się Richard oraz Eloiza. Dziewczę był w głębokim szoku, acz poza tym wyszło z zamieszania bez szwanku. Nie można było tego powiedzieć o jej bracie. Ręka szlachcica przypominała spaloną partię mięsa.
Jacob przybył chwilę potem. Wraz z jego osobą na powrót zbudziła się grozą związana z Black Cross. Przez chwilę wszyscy uznali go za jednego przedstawicieli ów organizacji. Kiedy rozpoznali kpiarski ton jego twarzy, można było mówić tylko o uldze.
Zamykali już właz, gdy do pojazdu dopadła Samantha z Feratem. Ledwo żywa, plująca krwią, jednak wciąż zdeterminowana aby dotrzeć do pojazdu o własnych siłach. Dosłownie wpadła do środka, przewracając się po podłodze. Z jakiegoś powodu Lucjusz cały czas unikał zbliżania się do niej. Więcej nawet, stanął możliwie najdalej acz nie spuszczając z Kidd wzroku.
Sekundę później wejście zasunięto, a Manuel przesunęła kilka wajch po swojej prawej stronie. Usłyszeli jak otwiera się druga śluza, tym razem umieszczona pod kapsułą. Nastąpił donośny zgrzyt, a następnie szyny nachylono pod silnym kątem. Pojazd zaczął przechylać się na bok, powoli zjeżdżając w dół ku wzburzonemu na dole morzu.
- Trzymajcie się czegoś - zdążyła powiedzieć pilotka, nim cały ich świat zamknięty w “metalowym pudełku” runął w dół.
Te sekundy trwały całą wieczność. Pierw wystąpiło nagłe uczucie silnego zrywu oraz zatracenie grawitacji. Wszyscy uderzali to w siebie lub ściany niewielkiego stateczku. Następnie usłyszeli eksplozję. Jaskrawe światło wdarło się przez niewielkie bulaje, lecz nawet tu potrafiło wypełnić całe pomieszczenie.
Kolejną rzecz jaką poczuli było nagłe szarpnięcie w odwrotną niż dotychczas stronę. Dźwięki eksplozji stały się przytłumione. Wszyscy znów przydzwonili w sufit, na chwilę dosłownie rozpłaszczyli się na jego powierzchni. Kiedy odzyskali jako taki rezon, Manuel ustawiła koordynaty na pełne zanurzenie. Przez zainstalowany w jednej ze stacji peryskop mogli jeszcze przez chwilę obserwować płonącego giganta, który zmierzał na spotkanie morskiego dna. Wieczny błękit miał stać się po wsze czasy jego grobem.


Przez tę jedną chwilę stracili cały statek wraz z pozostałą załogą. Casimir, jego ludzie, Jonas oraz reszta załogi Richarda - w mgnieniu oka przeszli oni do historii. Do nikogo od razu to nie docierało. Przez pewien czas trwało milczenie ciężkie jak ciśnienie na zewnątrz kapsuły. Denis musiał chwilę przeleżeć na koi, lecz za chwilę wrócił do siebie. Samatha również była w stanie obłożnym, w jej przypadku jednak nie miała się tak szybko wykaraskać. Richard znalazł apteczkę i założył prowizoryczny opatrunek.
Przeżył właśnie istną tragedię. Jeden z ważniejszych dorobków jego życia poszedł z dymem. Z drugiej strony to jego wrogowie spali z rybami, a oni wciąż oddychali.
I mieli tę przewagę, że mogli wykonać kolejny krok.
[Wszyscy - Test Nawigacji]
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-06-2016 o 12:28.
Caleb jest offline