| Dom rzeźnika, część I
Podłoga zadudniła od ciężkich butów Redgara, gdy ten szedł ze swoją zdobyczą w stronę lady, przy której kręciła się Hoe, najwyraźniej coś pod nią szukając (albo chowając!).
Rzucił jej na drewniany blat swoje ostatnie “zdobycze”, czyli 3 skromnie wyglądające wiewiórki i zające, sama skóra i kości.
- Witaj Hoeth - Redgar oparł się o ladę i podrapał po zaroście. - To niestety wszystko, co dzisiaj udało mi się upolować… Nawet cholerna zwierzyna ucieka z tego, zapomnianego przez bogów miejsca…
Półorczyca ubrana w rzeźnicki zakrwawiony fartuch, świadczący o tym, że jeszcze przed chwilą musiała być “podczas pracy” poderwała wzrok na mężczyznę. Przez kilka uderzeń serca przyglądała się mu w milczeniu. W końcu podparła ręce o biodra i stając tak blisko lady, by na pewno nie było widać co tam pod nią szperała, zapytała:
- A knykcie to masz? - unosząc przy tym brwi.
- Nie mam – burknął pod nosem Redgar, po czym podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Nie lubił jak tak mocno świeciło słońce i było ciepło, zdecydowanie bardziej przepadał za zimą, ale ta niestety dopiero co się skończyła. Odchrząknął głośno.
- Nienawidzę jak jest tak ciepło – powiedział bardziej do siebie, niż do Hoe. - Jak dzisiaj ruch?
- Ruch jak co dzień. W końcu nawet zwierzyna uciekła z tego, zapomnianego przez bogów miejsca, nie? - Zielona chwyciła jedną z wiewiórek unosząc ją w górę i bliżej oczu. - Jedzenia w lesie nie mają czy co - burknęła pod nosem.
Redgar przestał wpatrywać się przez okno i wrócił do lady.
- Zwierza coraz mniej, wszystko powoli ucieka tam, gdzie jest więcej pożywienia. Nie wiem, co zrobimy za jakiś czas, gdy już nic tutaj nie zostanie. Trzeba się cieszyć z tego, co jest… – spojrzał na wiewiórkę. - … Jakiekolwiek by to nie było…
Hoeth zmarszczyła usta, przez chwilę analizując słowa Redgara.
- Jak tak dalej pójdzie, będę musiała ubić świniaka, żeby ludzie mieli co jeść - nie wyglądała na zadowoloną z tego pomysłu. - A to jeszcze nie czas - zaczęła odwiązywać swój zakrwawiony fartuch.
Redgar westchnął tylko głośno. Jeżeli dojdzie do najgorszego, będzie musiał obmyślić jakiś plan awaryjny i zostawić to wszystko za sobą.
- Mam w planach udanie się znacznie głębiej w las, dalej niż kiedykolwiek przedtem, może tam znajdę jakąś zwierzynę… Ale to dopiero za jakiś czas.
- Jakiś czas, jakiś czas… - zamarudziła pod nosem i bardziej do siebie. - Wszyscy tu odkładają wszystko na za jakiś czas - Hoe zwinęła fartuch w dłoniach po czym z impetem umieściła go koło martwych, małych puszystych wiewiórek. Jedna z nich nawet lekko podskoczyła. - Bo po co się śpieszyć, co? A wiesz co będzie jutro? No słucham. Wiesz? - jej dłonie znów podparły biodra.
Redgar tylko parsknął śmiechem.
- Nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie. Mi się tam nigdzie nie spieszy… A jeżeli chodzi o jutro, to zapewne będzie wyglądało tak samo jak dzisiaj i wczoraj i przedwczoraj, w tej cholernej wiosce każdy dzień wygląda tak samo… Ale spokojnie, gdy tylko upoluję w końcu coś większego, dowiesz się o tym pierwsza – mrugnął do niej okiem.
Zielonoskórej musiało nie spodobać się ani parsknięcie śmiechem, ani pouczanie jej czy raczej posądzanie o pęknięcie żyłek… przymrużyła groźnie oczy. Jej zaciśnięte szczęki rozluźniły się jednak, gdy łowczy zakończył swoją wypowiedź i mrugnął do niej okiem. Usta przyozdobione kłami rozszerzyły się w charakterystycznym dla orczycy uśmiechu. Cholera jedna wie, czy po prostu uśmiechnęła się do niego, czy śmiała się z niego, czy może jednak nadal miała mu ochotę przyłożyć.
- Spróbowałbyś inaczej - sięgnęła do sakiewki, by po chwili ułożyć na ladzie kilka srebrników (zapłatę za to co przyniósł), nie było tego wiele, ale Hoe i tak słynęła raczej ze szczodrości, więc na pewno nie za mało. - Skoro tak Ci tu nudno, to czemu się nie przeniesiesz?
Redgar udał, że strzepuje sobie kurz z ramienia.
- Wiesz, po tylu latach człowiek jednak zaczyna potrzebować takiej nudy, rutyny i tak dalej, ileż można znieść życia pełnego wrażeń… - powiedział udawanym, zmęczonym głosem, po czym schował srebrniki do sakiewki przypiętej do pasa. – Interesy z tobą to czysta przyjemność – uśmiechnął się zawadiacko do Hoe.
Spojrzał jeszcze raz przez okno.
- Późno się zaczyna robić, będę wracał powoli do siebie – podszedł powolnym krokiem do drzwi. – Widzimy się jutro, o ile będę miał z czym przyjść. |