Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2016, 20:57   #4
killinger
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
tymczasem w karczmie

Zimę od wiosny odróżniał jedynie wpis w kalendarzu. Vincent nie lubił zimowego okresu, kiedy to miast inspirujących światłocieni, zmagał się z właściwymi tej mroźnej porze roku ciemnościami. Mrok nie sprzyjał nakładaniu barw, męczył oczy zajęte przeplataniem nici w skomplikowanej osnowie, kazał szukać rozweselenia w letnim bukiecie zamkniętych w omszałych flaszach win. Flasz owych ubywało, energii nie przybywało. Marazm toczący osadę w jakiś niezwykły sposób przylepiał się do dłoni twórcy, zarażał jego oczy bielmem bezproduktywnej ślepoty, wysysał z duszy resztki inspiracji.

"O Największy! Nie rób mi tego do jasnej i nagłej cholery! Na Twą cześć i na moją wieczną chwałę muszę pracować nad życiowym dziełem! Ześlij mi słońce, ześlij ciepło, ześlij kolory"

Zesłał. Właśnie dziś. Trudno było na pierwszy rzut oka odróżnić ten dzień od poprzedniego, ale psyche leBruna pęczniała pomysłami. Coś wibrowało w jego głowie, układając się w lekko niejasne kompozycje, półprzejrzyste kolaże barw tańczyły, napełniając zgiełkliwą kakofonią opustoszałe place vincentowej kreatywności. Zima odchodziła, powoli w przyrodzie, szybko niczym wierzchowce na cesarskim torze w Schonburgu w głowie złaknionego natchnienia artysty.

Uwielbiał ten stan, uwielbiał drżenie przechodzące po krzyżu, zwiastujące kilkudziesięciogodzinne czasem zrywy twórcze. Nie spał wówczas, nie jadł niemalże, pił wino, i tworzył, tworzył w zapamiętaniu... ostatni raz chyba z pięć lat temu. A wcześniej tak często, tak sycąco zapamiętywał się w pracy w swoich luksusowych komnatach Chateau Montchalbor w Trabancie. Komnata rzadko była podówczas pusta, przewijało się tak wielu maluczkich pragnących spić kilka kropel z wielkiej fontanny artystycznego geniuszu, lecz nic nie robił sobie z tego. Obcował z płótnem w niedościgły innym sposób, pieszcząc szorstką powierzchnię pokostowanego płótna, jak skórę najmilejszego kochanka.

Kochanka.
Łza. Jedna samotna łza na wspomnienie. Wspomnienie zbyt piękne i wzniosłe by o nim myśleć. Takie rzeczy można rozdrapywać jedynie w warstwie uczuć, plugawienie wspomnienia niezwykłej miłości, poprzez ubieranie odczuć w słowa, to szarganie sacrum, które szargane być nie może!

Nic to, wszak znów poczuł zwiastun, coś niemal zapomnianego. Jak mówią jednak doświadczeni profesorowie akademii malarskich - tego się nie zapomina, to jak z jazdą konną, raz wyuczone pozostaje na zawsze. Teraz powoli, niech rośnie, pęcznieje, aż do wybuchu który z siłą wulkanu wyrzuci moc pomysłów i działań. Najlepiej zaś przeczekać sprawę, otaczając się ludźmi, znajdując zajęcie.

Przygładził włosy, małą srebrną pensetką wyskubał zarost z policzków, wyrwał też kilka niesfornych długich brwi. Dociął delikatnie brodę, otrzepał atłasowy wams szamerowany srebrną nicią z karmazynowymi wyłogami. niewielkie rozdarcie na łokciu gracko przycerował. Przepasał się szarfą, na której zapiął ciasno opinający szczupłe biodra pas kolczy, uroczo staroświecki. Nieodłączny kord u pasa, lekki glans długich do kolan butów i już był gotów.

Przybytek Miłogosta, wino, karty. Sympatyczny Bartnik za stołem. Oto idealna poczekalnia, wspaniały bufor pozwalający okrzepnąć wzbudzonemu talentowi. Nicnierobienie niczym postronek oplatało narastające coś, pozwalając mu podążać ku kulminacji.

Vincent grywał całkiem nieźle, miał też dobre oko więc łatwo mógł złapać kogoś na szachrajstwie. Teraz był jednak nieuważny, rozkojarzony i przegrywał sromotnie. Czy Ona zdąży wrócić, czy przywiezie pieniądze za sprzedane poza miastem kobierce? Gonitwa myśli odebrała radość z gry do cna, odzierając zmagania karciane z wszelkich kras. Mógłby pewnie wiele zdziałać, grywał z niejednym szulerem na salonach, lecz zgodnie z zasadą, ze tam gdzie gra nie idzie na floreny, oszukiwać nie warto, odpuścił starania.

- Wierzyć mi się nie chce przyjacielu, że opuściła mnie moc wielkiej Achiwale. Nijak nie pojmę, jak to możliwe że karta tak mnie dziś nie lubi. Nietaktem byłoby jednak przypuszczać, że tobie przyjacielu dopomaga wredna Shanor, opiekunka paskudnej nieuczciwości. Wszak wśród znajomych nie może mieć miejsca niegrzeczność, jaką jest oszukiwanie. Dobrze rzeczę, prawda drogi Remi? - spokojny głos, który w mile melodyjnym akcencie zdradzał osobę niekoniecznie urodzoną w Bourmont, zdawał się emanować ciepłem i szczerością. Łagodził w ten sposób gorzki wydźwięk słów, oraz pokrywał nerwowe postukiwanie palcami o blat wytartego łokciami pokoleń użytkowników stołu.

- O względy Aniołów trzeba się zabiegać, Vincencie. Może twoje obecne dzieło nie spodobało się patronce artystów ? - Remi spoglądał z lekką niecierpliwością na kompana. Znał takich, co gdy tylko zaczynali przegrywać zaraz zahaczali o inny temat. To było ostatni wolny wieczór przed nawałem pracy z barciami jaka go czeka, a tu nie dość, że leBrun próbował wymigać się od gry, to jeszcze ta przeklęta Marianna zawodziła o Bagnach. Te zjawiska z pewnością nie poprawiły mu humoru.

- O me dzieła jestem nader spokojny, inna rzecz w tym, że ma służka nie wraca na czas. Złe miejsce z tych Chlupocic, a ona młodą i niedoswiadczoną jest osóbką. Co zaś najgorsze w tej sytuacji, to fakt iż nie mam już ni flaszy stołowego wina. A jak sniadać bez takowego? Konstacja zapasy uzupełnić miała, a teraz to chyba z głodu przyjdzie mi zemrzeć - ewidentnie Vincent nie myślał o kartach od pewnego czasu - Drogi Remi, pasuję, boś albo chwat przedni, alibo też masz palce nazbyt zręczne, bym mógł wyrwać ci dziś wygraną. Bądź przeto teraz zwycięzcą, ale bądź mym dłużnikiem zarazem. Proszę cię druhu o antałek spadziowego, lub kwiatowego pszczelego specjału z twych barci jak sezon nadejdzie. Mogę na Cię liczyć?
Artysta skłonił się zaprzyjaźnionemu bartnikowi, Po czym przepił doń pucharkiem całkiem znośnie smakującego trunku z piwniczki karczmarza.


Z udziałem nieocenionej Kostki
Koniec części pierwszej karczmianej etiudy
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 14-06-2016 o 21:08. Powód: edytowanie to moje hobby
killinger jest offline