Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2016, 14:06   #210
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Goboczujka - mogłoby się wydawać, że miejsce o takiej nazwie powinno należeć do tych przyjemniejszych. Jakże złudna nadzieja. W ich podróży nie mogła istnieć przecież choćby jedna przyjemna rzecz. Ponura twierdza otworzyła przed nimi swoje wrota, sprawiając, że Wilhelm poczuł się niepewnie. Z podejrzliwą ostrożnością wszedł do środka za resztą, ciągnąc za sobą związanego i zakneblowanego goblina, którego zdołał pojmać. Był gotów w każdej chwili wykorzystać swojego jeńca jako żywą tarczę przeciwko nieznanemu.
Miejsce, choć z początku nie napawało optymizmem, okazało się bezpieczne. Wprawdzie nie wiedzieli co czeka ich na wyższych kondygnacjach, jednak to obecnie nie stanowiło ich głównego priorytetu. A przynajmniej tak mu się z początku wydawało. Lexa, Severus i Katarina mieli najwyraźniej inne zdanie na ten temat.
Z całą trójką, która wybiegła w nieznanym celu ze zbrojowni minął się zdezorientowany Wilhelm, który do tej pory zajęty był maltretowaniem pojmanego goblina, znajdującego się obecnie w jednej z cel ponurego lochu. Aktor kilkukrotnie musiał upewnić się, że dostatecznie mocno zacisnął węzły krępujące zielonoskórą kreaturę, dlatego został nieco z tyłu i dopiero teraz mógł zagłębić się w wojennych skarbach oferowanych mu przez zbrojownię. Przez kilka sekund zastanawiał się, czy aby nie powinien sprawdzić o co chodziło tej, widocznie zaaferowanej czymś, trójce, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że była wśród nich Lexa, jednak ostatecznie zrezygnował. Z pewnością chodziło o jakąś błahostkę. A przynajmniej miał taką nadzieję.
Zamiast tego, z dziwnym, wcale nie podobającym się mu uśmieszkiem, były aktor zaczął tonąć wśród stosów broni, pancerzy i innego sprzętu, którego sposób działania był mu kompletnie nieznany. Niegdyś piękny, teraz jednak mocno sfatygowany i zakurzony pancerz płytowy od razu rzucił się mu w oczy. W nurcie wspomnień, który nagle napłynął do jego umysłu, Wilhelm widział siebie na scenie w imitacji takiej właśnie zbroi, podczas gdy odgrywał rolę jakiegoś znamienitego rycerza. “Wspaniałe czasy”, pomyślał, ocierając z kurzu piękny hełm. Wtedy jednak to zobaczył. Naznaczoną ranami, brudem i zaschniętą krwią twarz, odbijającą się w wypolerowanej płycie. Rażący opatrunek na uchu sprawił, że Wilhelma przeszły dreszcze i zrozumiał, że nie jest już tym, kim był jeszcze przed kilkoma dniami. Nie jest już ani aktorem, ani tym bardziej nie stał się rycerzem. Z rezygnacją odłożył hełm na miejsce i wziął leżący nieopodal ćwiekowany skórzany pancerz.
Odziany w nową, niekrępującą ruchów zbroję, aktor zaczął zagłębiać się w stosie nowych oręży. Szybko odnalazł jakiś przyzwoicie wykonany miecz i jeszcze lepszą tarczę, które mogły w końcu zastąpić jego zasłużony, podniszczony sprzęt. A chwilę później, zagłębił się w broniach dystansowych. Nowy łuk, który już posiadał nie wymagał wymiany, jednak wziął dodatkowo jedną kuszę, która mogłaby posłużyć mu na wypadek, gdyby przeciwnik znajdował się w większej odległości. Jednak tym, co naprawdę przykuło jego uwagę, były niewielkie kule, w których szybko rozpoznał słynne ze swojej destrukcyjnej mocy bomby. Ostrożnie wziął jedną do ręki i zwrócił się do Schulza.
- Wiesz może jak to działa? Znaczy się, słyszałem co to cacko potrafi, ale może wiesz, jak powinienem się tym posługiwać, bym sam nie skończył przypadkiem w strzępach?
- Pokażę wam, ale nie w tym miejscu. Zbyt dużo prochu w pomieszczeniu, a ta kula, którą trzymasz w dłoni, leżała tu ładnych parę lat. Dziś wieczorem poćwiczymy na placu - odpowiedział Schulz, wciąż trzymając w dłoni kunsztownie wykonany muszkiet hochlandzki.
- Zawsze o czymś takim marzyłem - mruknął pod nosem urzeczony widokiem broni, po chwili jednak podniósł wzrok jakby sobie o czymś przypomniał.
- Niech ktoś pójdzie za Katariną i zobaczy co z nią. Lepiej nie błąkać się samemu po twierdzy, podczas gdy nie została jeszcze dokładnie zbadana - zwrócił sie do reszty.
Andree jednak udał, że go nie słyszy. Posłał krótkie spojrzenie pozostałym osobą znajdującym się w zbrojowni, po czym wrócił do swoich spraw. Zaczął skrupulatnie czyścić swój nowy oręż, starając się nie myśleć o poczuciu obowiązku, które zaczęło go dręczyć. To nie była jego sprawa. Wykazywanie inicjatywy zwykle kończyło się dla niego źle, a nawet bardzo źle. Wciąż nie przyzwyczaił się do utraty ucha i częściowej głuchoty. Lepiej byłoby, gdyby przez resztę podróży trzymał się z tyłu. Jednak czy przez cały czas mógł unikać niebezpieczeństw?
Nim odpowiedź zdążyła przyjść mu do głowy, do zbrojowni dotarły krzyki z wyższych pięter. Wszyscy ruszyli by sprawdzić, co się dzieje, nawet on. To zdawało się być silniejsze od niego. Wciąż gdzieś w nim tkwił pragnący prestiżu i uwagi aktor. Nie mógł kroczyć tą nową ścieżką, którą obrał, niczym cień. To co jednak zobaczył nieco zachwiało jego postanowienie. Duchy, wizje przeszłości. Wszystko wyglądało jak ze scenariusza jakiejś sztuki. Mroczna, smutna i straszliwa opowieść, która mogłaby zachwycić tysiące widzów. Wszystko wizje wciąż tkwiły przed oczami Wilhelma, nawet po tym jak wszystko się rozmyło, a duchy wojowników chaosu zastąpił wioskowy staruch wraz z “oddziałem” podobnych sobie wieśniaków.
Były aktor wraz z Albertem i resztą udał się na spotkanie z niespodziewanymi gośćmi, który, jak się później okazało, zamierzali wspomóc ich w walce ze zwierzoludźmi. Powitanie nowych przerwał jednak Lambert, który jak oparzony wyskoczył z twierdzy i zaczął wrzeszczeć na Schulza. Wyglądało na to, że Andree ominęło dosyć niebezpieczne wydarzenie. Zaczął nawet żałować, że nie udał się z tamtą trójką. Ale ta myśl zniknęła w przeciągu kilku sekund, zastąpiona ulgą, że nie musiał ryzykować życia w walce z jakimś demonem. Czuł jednak również wstyd.
Rolę przewodnika przejął Lambert, kiedy Schulz ruszył sprawdzić, czy wieści przyniesione przez kapłana były prawdą. Wilhelm z ponurym spojrzeniem odprowadził Kasmira, kiedy ten wymknął się i również ruszył na górę. Powinien zrobić to samo. Powinien dołączyć do reszty towarzyszy, by dowiedzieć się, co się stało, a nawet spróbować pomóc jak tylko mógł. Zapewne tak postąpiłby Andree sprzed kilku dni. Kiedy jeszcze sądził, że dobrymi chęciami, optymistycznymi myślami oraz szerokim uśmiechem, zdołałby przezwyciężyć każdą przeszkodę na swojej drodze i uratować świat. Jednak podczas tej wyniszczającej podróży, wszystkie te głupie, dziecinne ideały w końcu prysnęły. Dlatego niechętnie odwrócił wzrok od grabarza, przyspieszając kroku. Nie był bohaterem. Chciał jedynie przetrwać tę piekielną podróż.
Wyminął kilku podążających za Lambertem wieśniaków i zrównał się z nim.
- Chyba spróbuję wyciągnąć coś z tego pojmanego goblina - rzekł półgłosem. Zachowywał się tak, jakby nie usłyszał wcześniejszych słów odnośnie Katariny, Severusa i demona. - Nie wiem czy gada po naszemu, ale nie zaszkodzi sprawdzić. O coś konkretnego powinienem go wypytać?*
- Wątpię - odparł krótko Lambert na wspomnienie o możliwości porozumienia się z goblinem. - Na twoim miejscu nie traciłbym czasu, ale jeśli jednak zdołasz coś z niego wydusić, to wypytaj o zwierzoludzi.
- Nie zaszkodzi spróbować - stwierdził Wilhelm. - Zajmę się tym jutro, kiedy wypocznę. Jeżeli nic nie będzie się dało od niego dowiedzieć, to po prostu go zabiję.
To były jego plany na następny dzień. Bez dalszych słów odprowadził wieśniaków do zbrojowni i pokazał co gdzie się znajduje. Następnie, nieco niechętnie wyszedł z pomieszczenia i ruszył, by dowiedzieć się nieco więcej na temat incydentu na dachu. Wątpił w słowa Lamberta, ale mimo wszystko coś się tam przecież musiało wydarzyć. Dręczyło go namolne poczucie winy, że powinien być wtedy z nimi… Byłoby lepiej, by w końcu zdołał uporządkować swoje myśli. Byłoby lepiej, gdyby nigdy się w tą wyprawę nie wpakował.
 
Hazard jest offline