Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-06-2016, 20:33   #201
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Opuszczona forteca Goboczujka nawet w swym opłakany stanie prezentowała się nader imponująco. Takie konstrukcje nawet znacznie uszkodzone były w stanie odpierać całe zastępy wrogów - po to zresztą zostały stworzone. Ponadto miały stanowić schronienie dla miejscowej ludności na wypadek ataku sił wroga. To miejsce miało dawać bezpieczeństwo i uspokajać mieszkańców okolicznych wsi.
Jednak dlaczego Katarina nie odczuła żadnego z tych uczuć, kiedy ujrzała twierdzę?
Już nawet zapomniała po co tu przyszła.
Nawet nie wiedziała czemu idzie dalej.
Bogowie okrutnie nią poniewierali - tak jakby czuli z tego powodu wielką przyjemność. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby tak było, widocznie jeśli pamiętają o swoich wyznawcach to tylko po to, by sprawiać im dotkliwy ból. Parsknęła śmiechem. Jeśli lubują się w spływającej po ścianach gorącej krwi, to jej dostaną, kiedy nadejdzie czas.
Przemyślenia te sprawiły, iż słowa pana Schulza puściła mimo uszu.


Gobliny. Wredne, paskudne, śmierdzące, zielonoskóre pokraki postanowiły wyjść im naprzeciw zamykając jedyną drogę wyjścia z otaczających ich murów Goboczujki. Pragnęły jedynie zabić ich… w celu zdobycia ich ekwipunku? Złota? Jedzenia? Tego już nie wiedziała. Jednak chciały, by zginęli.

Niedoczekanie.

Zerknęła przez ramię na Lamberta powoli wchodzącego w tryb bojowy. Dobrze pamiętała jeszcze ostatnią sytuację pod Drzewem Wisielców i nie miała zamiaru ponownie jej przeżywać. Wtedy była zbyt zdruzgotana, by cokolwiek czuć poza rozpaczą za śmiercią swej mistrzyni, teraz… W sumie o czym ona myślała?
Przykucnęła i obficie zaczerpnęła Wiatrów Magii w celu utkania najpotężniejszego znanego przez nią zaklęcia planując najpierw rzucić je na Adara, lecz ten po prostu pobiegł w bitewnym szale do przodu pozostawiając ją z tyłu. Wyładowała więc czar na sobie, a następnie zaszarżowała w szamoczącego się jeźdźca walczącego z Lexą celując w jego serce krótkim mieczem. Sama nie miała pojęcia dlaczego to zrobiła. Może po prostu chciała nieco się przypodobać Harpii? Albo w ogóle chciała zostać zauważona przez kogokolwiek?
Bo raczej się nią nikt nie interesował. Znosiła wszystkie trudy i cierpienia w ciszy.
Jej cięcie nie było imponujące, bowiem jedynie zadrasnęła pokrakę w biodro. Miała nadzieję go zabić jednym ciosem! Patrzyła przerażona jak z nienawiścią w swych oczach jego broń unosi się w jej stronę, by ją zabić. Zamknęła oczy nie będąc przygotowania na coś takiego.

Nie chciała umierać. Ta sytuacja jej to uświadomiła.

Nic nie nadeszło. Otworzyła powoli oczy oczy i dostrzegła, iż było już po walce. Czuła jednak pewien cień na sobie. Była to Lexa - patrząca na nią z taką samą wzgardą, jaką ujrzała w oczach Lamberta niedaleko miejsca okrutnej śmierci Natalyi. Miała wrażenie, że się kurczy do rozmiaru maleńkiej mrówki, a norsmenka jest gotowa rozdeptać ją bez cienia zawahania.
I nagle poczuła czuły dotyk tej samej kobiety spoglądającej przed chwilą na nią tak, jakby chciała ją zabić, usłyszała również z jej stron krótką, rzeczową pochwałę, a na twarzy Lexy ujrzała… uśmiech.
Oszołomiona nie mogła się ruszyć. Dłonie wciąż się jej trzęsły z powodu wizji swojej śmierci, która mogła się stać najrealniejszą prawdą. Ale czy gdyby zginęła, to by się nad tym zastanawiała? Czy ktokolwiek by zapłakał?

Nie sądziła. W oczach tych ludzi była wiedźmą.

Nie chcąc rzucać się w oczy usiadła samotnie w kącie, czekając na decyzje tych, co prowadzą tą podróż. Nie czuła się tak, jakby miała w jakikolwiek sposób wpłynąć na czyjekolwiek decyzje.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 04-06-2016, 13:54   #202
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ernst, chociaż wiedział, za który koniec miecz trzymać, zawsze wolał najpierw z dystansu przeciwnika zmiękczyć, by najwyżej potem, jeśli kule nie starczą, ostrzem dzieła dokończyć.
Jako że wrogowie, niektórzy przynajmniej, takie same możliwości mieli, Ernst za swój cel obrał jednego z goblinów, który za łuk chwycił.

Ustrzel wroga, zanim on zrobi to samo z tobą.
Ta zasada była dość rozsądna i Ernst nie miał zamiaru postępować wbrew niej. Starannie wycelował... a gdy rozwiał się dym strzelec ujrzał goblina leżącego w kałuży krwi.

Łucznik, którego pozbył się Ernst, nie był jedynym z tej bandy, co się łuków imali, dlatego też strzelec najszybciej jak mógł ponownie naładował rusznicę. Wycelował starannie, jako że przy strzelaniu do celu pospiech jest zbędny (chyba ze cel jest wielkości stodoły), po czym delikatnie pociągnął za spust.
Huk, dym... i kolejny goblin rozstał się z tym światem.
Czy trafił do lepszego? Ernst wątpił, ale nie zamierzał zagłębiać się w filozoficzne rozważania. Inni nie próżnowali, a garstka goblinów rzuciła się do ucieczki, chcąc ratować swe życie.
Czy życie goblina warte było ołowianej kuli? A raczej - czy warto była marnować kulę i proch, które wszak na drzewach nie rosły?
Ernst nie zastanawiał się długo - jeden goblin, który ucieknie, mógł wrócić, prowadząc ze sobą setkę żądnych krwi pobratymców. Lepiej było zapobiegać, niż leczyć...

Ernst ponownie załadował rusznicę i strzelił.
Ku jego zadowoleniu i ta kula była celna. Goblin padł, jakby go ścięło z nóg i już się nie poruszył.
Kolejne strzały były już zbędne, bowiem kompani postarali się wyeliminować do końca niebezpieczeństwo.

Jako że goblinami nie trzeba się już było przejmować, Ernst wybrał się na zwiedzanie warowni.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-06-2016, 15:24   #203
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Wilhelm na każde wspomnienie starego weterana o przeszłości, burzy chaosu, czy fortecy, mimowolnie przymykał oczy i ziewał. Lubił wysłuchiwać opowieści o zamierzchłych czasach, a zwłaszcza takich, które mógłby później wykorzystać w swoich sztukach, jednak w obecnej sytuacji nie miał nastroju na wysłuchiwanie jakiegoś starca. W ciągu tych kilku dni nazbierał już spory zapas inspiracji, jednak czy dane mu je będzie kiedykolwiek wykorzystać? Czy przeżyje? A nawet gdyby przeżył, to czy będzie w stanie wrócić do swojego dawnego, aktorskiego rzemiosła? Czy będzie w stanie ponownie stać się tą samą osobą?

Tego typu rozmyślania od pewnego czasu ciągle tłoczyły się w umyśle Wilhelma, jednak nigdy nie mógł znaleźć na nie odpowiedzi. “Czas pokaże”, powiedział w myślach, kiedy przekraczali pierwszy mur otaczający twierdzę, a strzała wroga spadła u ich stóp. Były aktor otrząsnął się w zaledwie jeden moment. Sięgając już po swój łuk, rzucił się za pierwszą lepszą osłonę. Gdy do niej dotarł, cięciwa była już naprężona, a grot strzały celował w paskudne lico goblina. Jeszcze kilka dni temu, w takiej sytuacji, Wilhelm nie wiedziałby zapewne co ma robić, jednak teraz działał niemalże instynktownie. Doświadczenie, które nabył odkąd wkroczył do Lasu Cieni, sprawiało, że w końcu naprawdę przypominał kogoś na miarę prawdziwego najemnika.

Walka nie trwała długo. Wilhelm nie spostrzegł, kiedy kilka strzał zdążyło ulecieć z jego kołczanu, ale z triumfem odnajdywał je później w ciałach zielonoskórych. Nowy łuk, odnaleziony w obozowisku zwierzoludzi, okazał się wyśmienitą bronią, zdecydowanie przyjemniejszą w obsłudze, niż jego stary, kupiony za najmniejsze pieniądze na bazarze łuk. Z jego pomocą, o wiele sprawniej mógł pozbawiać życia przeciwników.

Kiedy po walce wszyscy się już rozluźnili, ostatni gobliński łucznik wyskoczył z ukrycia i rzucił się do ucieczki. Grad strzał spadł w jego kierunku, jednak żaden z wieśniaków nie docenił zbawiennej mocy paniki, woli życia i rozpaczliwej ucieczki z pola bitwy zdesperowanego niedobitka. Tylko strzała Wilhelma zdołała wbić się w zielonoskórego, jednak i to nie zaniechało jego prób ujścia z życiem. Były aktor przygryzł wargi. Odnajdując w sobie dziwną, niepokojącą żądze krwi i wyładowania swojej złości, odrzucił łuk na bok i pędem ruszył za przeciwnikiem. Wyścig trwał długo, jednak Wilhelm w końcu dopadł swoją ofiarę. Skoczył na zielonoskórego niczym pantera i wbił szkaradną twarz w błotnistą ziemię.

- Mam skurwiela! - wrzasnął do pozostawionych z tyłu kompanów. Wolną ręką wyciągnął zza pasa sztylet i przyłożył kreaturze do gardła. - Mam go od razu zabić, czy macie może co do niego jakieś inne plany? Może go związać? - Swoje pytania skierował do Lamberta i Schulza.
 
Hazard jest offline  
Stary 09-06-2016, 15:50   #204
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Goboczujka, Wrzosowiska
9 Kaldezeit, 2526 K.I.
Zmierzch

Po urządzonej na zamkowym placu rzezi, bohaterowie udali się na zwiedzanie opustoszałej warowni. Odchylając ciężkie, żelazne wrota, które wisiały na jednym tylko zawiasie, światło pochodni raz jeszcze zakradło się do skrytych w ciemnościach korytarzy, odsłaniając przed przybyszami tajemnice tego miejsca. W grubych murach fortecy wciąż utkwione były kule armatnie, których widok wzbudzał ciarki na samą myśl o przerażającej bitwie, która kilka lat wcześniej rozegrała się w tym miejscu, zaś ściany wciąż zroszone były zaschniętą krwią, pobudzając wyobraźnie przybyszy, którzy szybko zrozumieli w jak bardzo rozpaczliwej sytuacji znaleźli się obrońcy.
Wewnątrz strażnicy panował dziwny, dojmujący chłód, który towarzyszył bohaterom odkąd tylko przekroczyli zniszczone wrota. Miało się nieodparte wrażenie, że czas zatrzymał się tu w miejscu. Strach przed wrogiem wciąż unosił się w powietrzu, stał się niemalże namacalny, jak gdyby bitwa wciąż trwała, a obrońcy tego miejsca wciąż oddawali życie za każdą piędź ziemi. Każdy mijany przez nich skrawek ściany był niczym otwarta księga, na której zapisano historię oblężonej Goboczujki, a także emocje, które towarzyszyły ludziom stojącym w obliczu śmierci. Zamykając oczy, można było cofnąć się do tam tego feralnego dnia i na nowo przeżyć ostatnie chwile stacjonujących tu żołnierzy, którzy do ostatniej kropli krwi stawiali opór niekończącej się fali ciemności, która zalęgła na tych ziemiach.

Jeszcze przed wejściem do wnętrza warowni padł pomysł, aby rozdzielić się i dokładnie przeszukać to miejsce w poszukiwaniu czegokolwiek co mogło okazać się przydatne w trakcie wyprawy, lecz po przekroczeniu bram odwaga opuściła wszystkich niemalże równocześnie. Nie było tu co prawda żadnych goblinów w zasięgu wzroku, ani nawet śladów po nich, co było jeszcze dziwniejsze, lecz miejsce to emanowało aurą strachu i rozpaczy, która powoli zaczęła zakradać się do umysłów przybyszy, podsuwając im niepokojące myśli.
W wąskich korytarzach twierdzy wciąż legły trupy jej obrońców. Odziane w pełen bojowy rynsztunek szkielety, tkwiły w takiej samej pozie jak w chwili zgonu. Przybysze dość szybko zwrócili uwagę na fakt, że spora część poległych nie nosiła śladów, które mogłyby świadczyć o przyczynie śmierci. Pancerze posiadały wgniecenia, a nawet dziury po strzałach, lecz trudno było uwierzyć, aby przyczyniły się one do zgonu właściciela. Ten fakt sprawił, że chłopi poczuli się jeszcze mniej pewnie, węsząc działanie mrocznej magii lub czegoś gorszego.
Być może była to tylko zabobonna bojaźliwość mieszkańców Krausnick, a może mające logiczne podstawy przeczucie, lecz żaden z nich nie odważył się obrabować poległych w obawie przed klątwą, która mogłaby dosięgnąć ich zza grobu. Brat Lambert, jak na człowieka wierzącego przystało, również obszedł się ze zmarłymi z należytym szacunkiem, ale był zbyt pochłonięty badaniem tego miejsca, aby pilnować reszty swoich ludzi. Przechadzając się wśród trupów, zmawiał modlitwę i polecał ich waleczne dusze swemu bogu, prosząc aby zaznali wieczny spokój. Podobnie jak reszcie chłopstwa, jemu również nie podobało się to miejsce.


Zwiedzanie twierdzy nie trwało długo. Obchód prowadził Albert Schulz, który jako jedyny był już wcześniej w tym miejscu, a więc można było zakroić obszar przeszukiwania do niezbędnego minimum. Postanowiono, że w pierwszej kolejności sprawdzi się dolne kondygnacje, w tym lochy, a górne obszary twierdzy zostawi się na później lub kompletnie zignoruje. Priorytetem w poszukiwaniach była ukryta zbrojownia, która rzekoma znajdowała się w podziemiach Goboczujki, a wewnątrz której wciąż mogły się znajdować należące do garnizonu zapasy broni oraz pancerze.
Tuż po dokładnym zbadaniu parteru i nie znalezieniu tam niczego przydatnego, postanowiono zejść do lochów. Dotarli tam krętymi, wąskimi schodami, które zwieńczone były krótkim korytarzem, na końcu którego znajdowały się grube, drewniane drzwi z małym zakratowanym okienkiem u góry. Po ich otwarciu, zostali zmuszeni rozpalić kilka dodatkowych pochodni, bowiem jedynymi źródłami światła były niewielkie otwory w kilku celach, przez które wpadało blade światło Mannslieba.
Nawet za dnia miejsce to skryte było w gęstych ciemnościach. Cele, w których wciąż przebywali skazańcy, co prawda dawno już nieżywi, były ciasne, pokryte grzybami i wilgocią. Stacjonujący w Goboczujce garnizon nie należał do wojsk elektorskich, lecz podlegał bezpośrednio pod rozkazy Imperatora, który utrzymywał podobne twierdze w różnych zakątkach Imperium, aby dbać o swoje interesy. Tu, na pograniczu Ostlandu, polowano na banitów, którzy zbiegli przed wymiarem sprawiedliwości i szukali schronienia w osławionym Lesie Cieni. Czasem trafiali się też szlachcice-renegaci, lecz dla nich nie były przeznaczone lochy, a znajdujące się na szczycie strażnicy bogato umeblowane pokoje. Większość wyroków wykonywano na miejscu; arystokracji ścinano głowy w honorowej egzekucji, zaś pospolitym banitom pozwalano sczeznąć w lochach z głodu, chorób i wycieńczenia. Dlatego właśnie tak bardzo upiorne było to miejsce, zwłaszcza o zmroku.

Na końcu długiego korytarza, po obu stronach którego znajdowały się cele, bohaterowie znaleźli klapę podłodze. Skuta była żelazną kłódką, a sama w sobie wydawała się ciężka i wytrzymała, lecz dla uzbrojonych w solidną broń oraz upór przybyszy nie była to przeszkoda nie do pokonania.
Kilkanaście silnych uderzeń topora później, udało im się przełamać zabezpieczenie. Uniesiono klapę, która odsłoniła drewnianą drabinę prowadzącą w dół ginącego w ciemnościach pomieszczenia. Jako pierwszy zszedł Kasimir, który po omacku szybko odnalazł naścienne żagwie oraz świeczniki, które następnie rozpalił. Światło pochodni rozświetliło otoczenie, ukazując przybyszom zakurzone pancerze, kunsztownie wykonane miecze, kusze, łuki, a nawet broń palną, w tym dwa robiące ogromne wrażenie muszkiety hochlandzkie, które wisiały na specjalnie wykonanych dla nich stojakach. Znajdujący się tu oręż był marzeniem każdego poszukiwacza przygód, zaś całość była warta wiele więcej niż całe Krausnick, wraz ze swoim wielkim, choć obecnie obróconym w gruzy, klasztorem. Zgromadzone w pomieszczeniu zapasy wystarczały na dozbrojenie co najmniej kilkudziesięciu ludzi w wysokiej jakości sprzęt bojowy i były czymś niespotykanym, nawet w prywatnych majątkach bogatej arystokracji.
Dla mieszkańców Krausnick zbrojownia w Goboczujce okazała się być punktem zwrotnym w całej tej feralnej wyprawie i tak naprawdę po raz pierwszy od opuszczenia wioski, w ich sercach zagościła nadzieja. Widząc wspaniały oręż, płytowe zbroje oraz broń palną, której pojedyncze egzemplarze były więcej wart niż cały dorobek ich niewielkiej społeczności, chłopi uwierzyli we własne siły. Twierdza, mimo iż opustoszała i zapomniana, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała, była kamieniem milowym dla strudzonych wędrowców. Wiedzieli, że nawet jeśli nie zdołają uchronić swoich rodzin przed śmiercią, a artefakt przed splugawieniem, to przynajmniej zdołają należycie odpłacić się wrogom Imperium za wszystkie wyrządzone im krzywdy.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 11-06-2016, 12:09   #205
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Mühlendorf
9 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Świt nastał szybciej niż ktokolwiek by tego chciał. Pomimo krótkiego i urywanego snu, Pyotr odpoczął. Pierwszy raz od długich dni, miał możliwość zmrużenia oka w względnie bezpiecznym miejscu. Sny nie opuszczały go, lecz tym razem nie pamiętał wiele. W zasadzie nie pamiętał niczego prócz tajemniczej starczej twarzy, o oczach przysłoniętych bielmem. Człowiek, do którego należała owa twarz, nie był mu znany, a mimo to, nie dawała mu spokoju. Czuł, że to ważne.

Rozmyślając o tym, Pyotr przygotował się do wyjścia. Nie trwało to długo, bowiem wszystko co miał ze sobą, mieściło się w kieszeniach płaszcza. Wdział jedynie świeże ubranie, które ktoś mu pozostawił, a na to narzucił swój płaszcz. Wreszcie suchy. Odruchowo wsadził ręce w kieszenie i cofnął prawą dłoń jak poparzony. Z kieszeni wysypały się karty. Karty? Nie przypominał sobie by wkładał do kieszeni karty tarota. Był przekonany, że zostawił je wraz z resztą jego rzeczy. Pyotr nachylił się, podpierając o łoże, by pozbierać te, które wypadły. Nie zaglądał jednak do nich. Z jakiegoś powodu przestał wierzyć, że coś znaczą. Jeśli Morr miał mu coś do przekazania, czynił to przez wizje i sny, których doświadczał ostatnio coraz częściej. Coraz częściej i coraz wyraźniejsze... co więc znaczył ów starzec? Mądrość, doświadczenie, a może samotność i opuszczenie?
– Nie... to nie wróżenie z kart, chopie. – Pyotr z pewnym wahaniem schował skompletowaną talię z powrotem do kieszeni i więcej o nich nie myślał. Chwycił podróżny kij, bez którego coraz trudniej było mu się poruszać.
– W drogę... – raz jeszcze rzucił wzrokiem po pomieszczeniu, czy niczego nie zapomniał i wyszedł przed dom sołtysa.

Tam prawie wszystko było już gotowe. Szesnastu zdecydowało się ruszyć na spotkanie zwierzoludziom. Szesnastu to i tak więcej niż mógł się spodziewać. Pyotr przyglądał się przygotowaniom z poczuciem rosnącej nadziei, kiedy dołączył doń Karl Riemer.
– Piętnastu mężczyzn rusza z nami. Weźmiemy trzy konie, na więcej nie możemy sobie pozwolić. – Karl zakłopotany podrapał się po łysinie – Każdy niesie ze sobą miecz, albo chociaż widły... mamy zapasy jedzenia i ciepłe koce...

– Schulz mówił nam o zbrojowni w Goboczujce. Może być, że znajdziemy tam odpowiednią broń, jeno nie je to pewne.– wtrącił mu Pyotr.

Sołtys przytaknął, po czym zawołał:
Wszyscy gotowi?! Zaraz ruszamy! – Karl chciał obrócić się znów do Pyotra, by coś rzec, lecz ten wyruszył już w drogę. Szedł, wspierając się o kiju, zmierzając w stronę odległej Goboczujki, a za plecami pozostawiając pogrążony w strachu o bliskich Mühlendorf.

 
Rewik jest offline  
Stary 11-06-2016, 20:13   #206
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Lexa siedziała w rogu zrujnowanego pomieszczenia, gdyż tylko tam i w nielicznych miejscach byłego domu, trzymał się dach. Wokół ziemia była wilgotna, ale kobieta wybrała sobie miejsce suche i chroniące przed wiatrem. Nie miała ochoty na integrację z innymi, nie chciała rozmawiać z tymi mężczyznami, nawet już Wilhelm, którego raz pocałowała w przypływie ekscytacji nad zwycięstwem, stał się dla niej obojętny. Lambert, on czy ktokolwiek z tej grupy, nikt tak naprawdę nie był kimś, z kim chciałaby się dzielić myślami i swoją spaczoną zdolnością językową. Istniała tylko jedna osoba, do której mogłaby się odezwać, ale wojowniczka nigdy nie okazałaby emocji. Jedynie złość, silny gniew, agresja i siła; to przemawiało z jej gestów, dzięki czemu nigdy nie wydała się słaba, inteligentna, zamyślona lub… Czująca. Jednak Lexa miała uczucia, posiadała emocje jak każdy inny człowiek i to, że była Norsmanką, wcale nie sprawiało, że nagle ich nie posiada.
Wyszarpując ususzone mięso i gryząc je z otwartymi ustami, kobieta dojrzała jak zza zrujnowanej ściany domu wyłania się Katarina. Wojowniczka nic nie powiedziała, siedząc okrakiem z kolanami zgiętymi w stawie i mocno opartymi stopami o ziemię, przyglądała się młodej dziewczynie jakby będąc przekonaną, że ta pewnie zbłądziła. Wyglądała znacznie gorzej i mizerniej niż wtedy, kiedy się poznały w Krausnick. Wyglądała na przytłoczoną ponad swą miarę całą wyprawą oraz wszelkimi wydarzeniami mającymi miejsce w lesie. Lexa dostrzegła skrywające niemałą inteligencję oczy dziewczyny, wcześniej błyszczące, a teraz matowe, wręcz puste. Upewniło ją to w przekonaniu, iż po prostu snuje się za pozostałymi bez jasno określonego celu czy jakiejkolwiek nadziei, a Katarina nieświadomie podkreślała to powłóczając swymi nogami.
Wiedźma usiadła obok Norsmanki nie pytając jej nawet o zgodę. Tak trwała w milczeniu z wahaniem łypiąc na nią okiem jakby chciała coś powiedzieć.
- Z tobą los obszedł się nieco lepiej - odezwała się w końcu dziewczyna w przypływie czarnego humoru, co sprawiło, że Lexa uniosła brew. Przez krótką chwilę zastanawiała się, co też mogło się dziać przez ten czas, kiedy jej tutaj nie było, kiedy nie widziała co wyczynia grupa tych mało rozgarniętych, według jej mniemania, wieśniaków. Przez moment nawet sądziła, że być może zrobili oni krzywdę dziewczynie, ale to chyba nie było możliwe. Poprzedniej nocy bowiem, wydawała się być bardziej szczęśliwa i ufna wobec jednego mężczyzny, ale może to tylko pozory. Norsmanka wyciągnęła z plecaka kawałek wysuszonego mięsa oraz pieczywo i podała żywność Katarinie. W razie gdyby ta nie chciała przyjąć, zajęta swoimi myślami, Lexa położyłaby ją na jej kolanach, jednak ze skinieniem wdzięczności wzięła od niej żywność zaczynając ją żuć bez przekonania.
- Lexa nie bardzo rozumia - odpowiedziała wzdychając niesłyszalnie. Czuła się nieco bezradna, bo co miała odpowiedzieć? Chwilę jej zajęło, nim przemyślała jak przekształcić norskie myśli, na język ogólny.
- Lexa walczy, bije się i silna stara pokazać, by ludzia inna nie traktowały jak zwykła kobieta, która nic nie umia. Kata też tak może, uderzy raz i druga raz wieśniaka i od razu myślać będą, czy następna raz podejść i zaczepiać jak głupia facet, czy może lepiej szacunek mieć - podrapała się po policzku spoglądając na dziewczynę z ukosa
- Nie o ta chodzić myśl, prawda? - spytała w końcu czując bezużyteczność swych starań, na co odpowiedziała krótkim, niepasującym do jej aktualnego stanu śmiechem. Prostolinijność Lexy bardzo się jej podobała. Szkoda że świat nie był tak banalny.
- Wyobraź sobie, że wpadłaś do jeziora pełnego lodowatej wody i masz problemy z wypłynięciem, ponieważ pokrywa je lód. A nawet jeśli ci się to uda i nie zamarzniesz, to na jednym brzegu masz armię potworów, a na drugim hordę ludzi chcących cię zabić - zaczęła tłumaczyć coś bezsensownego w uszach Norsmanki - Taka jest magia. Gdziekolwiek staniesz, to wszyscy będą cię nienawidzić.
- Wiesz... W tym momencie wolałabym być zwykłą, kislevską dziewczyną. Nie chciałam tego wszystkiego - dodała z goryczą, chcąc się usprawiedliwić.
- Nie wpaść do jeziora, bo lód jest. Lód ochronić przed tym, chyba, że ktoś się bardzo stara i skacze i wali w niego, to wtedy pęknąć i ktoś wpaść. Ale tak, nikt nie wpaść, można chodzić - odpowiedziała wzruszając ramionami. Nie mogła sobie wyobrazić, że wpada do wody, która pokryta jest lodem, więc dla niej to było już proste. Przecież niejeden kilometr Norski przeszła i wie, jak to jest. Mimo tej ograniczonej wyobraźni wyciągnęła rękę aby położyć ją na dalszym ramieniu dziewczyny i przybliżyć jej ciało do swego, na co Kislevianka mruknęła zaskoczona, ale nie stawiała oporu. Pogładziła ręką jej ramię w geście pocieszenia
- Kata jest dziewczyna z Kislev, ale nie jest zwykła. Każda z nas jest niezwykła, w swoja sposób, ale to nic złego.
Nieodgadniony w tym momencie wzrok Katariny spoczął na twarzy Lexy, która dostrzec mogła w nich jakieś ogniki świadczące o tym, iż jeszcze jakoś się trzyma, a być może jej bliskość bardzo dziewczynie pomogła. Te oznaki życia jednak szybko zgasły pod naporem raczej nieprzyjemnych wspomnień z ostatnich kilku dni. Pociągnęła nosem, powstrzymując tym samym napływające łzy. Była cholerną kislevską czarownicą, nie mogła płakać.
Choć sytuacja i jej wiek temu zdecydowanie sprzyjały.
- Sama widziałaś co się stało tam pod drzewem. Od tamtego momentu nie jest ze mną najlepiej. I... Ciągle czuję na swych plecach mordercze spojrzenia. A teraz jest jeszcze gorzej, bo Lambert znów jest w pobliżu - zwierzyła się szeptem nie chcąc, by ktokolwiek inny ją usłyszał.
- Lexa rozmawiać z Lambert, on nic ci nie zrobić, kiedy Lexa blisko. Tak obiecać, a kapłan dotrzymać obietnica musi. Kata nie jest zła dziewczyna, tylko samotna. Razem z dobra ludzia nie być wstrętna wiedźma bez serca, a dobra czaro… Czaro jakaś, Lexa nie zna słowa, przeprasza. - skrzywiła się lekko przybliżając się bardziej do dziewczyny i spoglądając na nią. Odstawiła plecak na bok jedną, wolną ręką wyjmując koc i okrywając ich nogi. Ta druga zaś pogrzebała flegmatycznie w swej torbie i wyjęła zeń kolejną, dobrze znaną już Norsmance butelkę. Był to Kvas, wyborna kislevska wódka zwana przez nieznających się imperialnych południowców "szczynami". Upiła jeden łyk jedynie lekko się przy tym krzywiąc, po czym podała ją Lexie przywołując na twarz mały uśmieszek.
- Czarownica. Może Kvasu? Trochę mi zostało.
Kiedy Lexa miała zamiar przyjąć już od dziewczyny poczęstunek, na placu trwała wrzawa. Najwidoczniej każdy po walce się otrząsnął, przeszukał już każdego zielonego pokurcza i poczęli całą zgrają iść w stronę niezniszczonej jak reszta otoczenia wieży.
- Chodźma, dokończym później - odparła jej Norsmanka i podniosły się, udając się za resztą do zbrojowni.


- Bogowie wysłuchali naszych modlitw! - Zaśmiał się pełen radości Schulz. Na jego naznaczonej zmarszczkami twarzy, po raz pierwszy od wielu dni zagościł uśmiech, choć brakowało w nim pewnej iskry szczęścia, która dawniej była wyczuwalna. Utrata rodziny była dla niego prawdziwym ciosem i wciąż modlił się o choć cień szansy na uratowanie jej. Teraz, na widok stosów pancerzy, mieczy i broni palnej, weteran Burzy Chaosu na powrót stał się bogobojny człowiekiem, dając wiarę w boską łaskę.
Albert podszedł do stojaka na broń i wyciągnął z niego miecz, uważnie przyglądając się zdobionej krawędzi stali, po czym schował go z powrotem na swoje miejsce. Nie potrzebował innego. Jego, choć mocno wyszczerbiony, wciąż był zdatny do walki, ale przede wszystkim nosił imię jego dziada na klindze. Miecz przekazywany z pokolenia na pokolenie, miał dla niego zdecydowanie większą wartość niż znajdujący się w zbrojowni kunsztownie wykonany oręż.
Jednakże nie mógł pogardzić wysokiej jakości muszkietem hochlandzkim, o którym słyszał praktycznie tylko z opowieści. Tylko raz widział tą broń i to w rękach tłustego arystokraty, który nie potrafił strzelać. Teraz mógł jej się przyjrzeć z bliska i rzeczywiście; była imponująca. Długa lufa, skomplikowany mechanizm ładujący i wiele innych nietypowych rozwiązań, sprawiły, że musiał się najpierw trochę z nią oswoić. Wziął ją do ręki, wycelował gdzieś w tył pomieszczenia i pociągnął za spust, zwalniając zamek skałkowy, który trzasnął w charakterystyczny sposób, lecz broń nie wypaliła z racji braku prochu.
- Z przyjemnością wypróbuję to na kozłojebcach. Dalijże, przymierzać zbroje, przydadzą się wam na polu bitwy - zwrócił się do reszty.
Katarina weszła szybko do zbrojowni, zaczynając się za czymś gorączkowo rozglądać, choć w jej oczach nie było nadziei na odnalezienie przedmiotu jej poszukiwań. Pragnęła odnaleźć broń Natalyi, ale czy w zamkniętym na cztery spusty miejscu mogło się znaleźć coś tak charakterystycznego dosłownie znikąd? Raczej nie.
Dziewczyna zawiesiła swój wzrok na zakurzonym, zakrzywionym ostrzu leżącym bezładnie na ziemi. Wzięła jej prostą, obłożoną wysokiej jakości drewnem rękojeść. Wyważenie tej szabli było idealne. Stal radośnie błyszczała w świetle świec, a lekki zamach wyzwolił krótką, czystą pieśń przecinającej powietrze klingi. Kislevianka od razu poznała robotę swojego ludu. To właśnie w Kislevie preferowano taką broń i przykładano do niej olbrzymią wagę. Ta jednak była praktyczna - bez zdobień, gotowa do walki z najeźdźcą. Podobnie jak mistyczna szabla Natalyi błyszcząca niebieskimi runami, kiedy nadchodził mróz.
Aż nagle stanęła w miejscu, miotając dookoła coraz bardziej spanikowanym wzrokiem. Jeśli ktoś nie zauważył tego, co się zaczęło dziać, to brzdęk upadającej stali całkowicie skupił uwagę na Katarinie. Zasłaniała swą twarz tak, jakby po miesiącu siedzenia w podziemiach wyszła właśnie na oślepiające światło słoneczne. Nagle opuściła ręce. Nasłuchiwała. Zdawała się nie zauważać nikogo innego w zbrojowni. Na jej bladej twarzy błyskawicznie wymalował się strach. Z niepodobną do siebie energicznością kolejny raz chwyciła za rękojeść broni i wybiegła z pomieszczenia, prawie się przy tym przewracając z niewiadomego powodu. Nie wyglądało to tak, jakby się o coś potknęła.
Lexa nie do końca zainteresowana była wyposażeniem pomieszczenia. Fakt, zastanawiała się nad doborem jakiejś tarczy, być może i zbroję by wymieniła na nowszą i nie cuchnącą potem, a wilgocią, jednak nie było widać w jej ruchach pośpiechu. Wchodząc do zbrojowni oddychała miarowo i spokojnie, leniwie wręcz rozglądając się wokół i przejeżdżając dłonią po broniach i zbrojach, jakby sprawdzając nagromadzoną warstwę kurzu. Wzięła tarczę oraz zbroję, wymieniła kiepski topór, na lepszy, mając teraz dwa takie same. Mimo dodatkowego uzbrojenia wcale nie poczuła się szczęśliwsza. Norsmanka automatycznie zareagowała gotowością bojową, kiedy usłyszała brzęk stali, jednakże szybko spojrzenie w stronę źródła dźwięku uświadomiło ją, że to nie wróg nadchodzi. Mimo to reakcja Katariny i to, co się z nią działo, sprawiło, że kobieta popadła w zadumę oraz niepokój. Bez wahania wyszła za wiedźmą, aby ją dogonić i spytać, co się stało. Nie zatrzymywała się, depcząc wciąż Wiedźmie po piętach. Musiała jej pilnować, musiała znać przyczynę tego zachowania.
Adarowi zaświeciły się oczy. Widok rzędami poukładanej broni i stojaków z pancerzami wręcz zaparł mu dech w piersi. Zacisnął dłoń na rękojeści Pobrzasku i podekscytowany ruszył wzdłuż zbrojowni, wzrokiem pochłaniając każdą sztukę narzędzi wojennych i opancerzenia. Przystanął przed jednym stojakiem z zawieszoną przezeń kolczugą i przyglądał się skrupulatnie połączonym stalowym kółeczkom. Następnie spojrzał na swój poplamiony, poszarpany, nędzny skórzany kubrak zdobyty po minotaurach i opuścił ramiona. Jeszcze przed chwilą rysował się na walecznego, może nawet niepokonanego wojownika, jednak te kunsztowne zbroje jasno świadczyły o tym, że jest nikim. Szarak stanowczymi ruchem odpiął klamrę, a z jego pleców zsunęła się zadrapana tarcza, z hukiem uderzając o posadzkę. Następnie poszedł pas, jednak ten odłożył już bardziej delikatnie, nie chcąc uszkodzić runicznego miecza. Chwilę później stał już w samym ubraniu, pozbywając się przedtem swojej skórzni. Nieruchomy, wpatrywał się w stojak, próbując wyobrazić sobie, jak by w tym wyglądał.
Po kilku chwilach w zbrojowni stał już całkiem inny Adar. Kolczuga, a pod nim nowy skórzany pancerz prezentował się na sylwetce kuchcika. Wytrzymały pas z przytroczonym doń Pobrzaskiem, opinał jego biodra. Marsowa mina malowała się na twarzy przebranego sługi. Szarak spojrzał na swoją starą tarczę. Była dowodem jego waleczności. Ale była też uszkodzona i niezbyt poręczna. Kątem oka zauważył coś zawieszonego na przeciwległej ścianie. Tarcza. Niezwykła. Błyszcząca, kunsztownie wykończona, z klejnotami weń wtłoczonymi, hipnotyzowała. Adar nie czekał i podszedł do niej, a następnie zdjął ją z namaszczeniem i zważył w ręce. Była piękna. Idealnie pasowała do Pobrzasku. Na koniec Szarak zgarnął jakiś zdobiony sztylet, który zatknął za pas i odwrócił się do reszty. W samą porę, by zobaczyć wybiegającą Katarinę, a za nią Lexę. Przez chwilę zastanawiał się, czy ruszyć za nimi. Właściwie obecność norsmenki trochę go odstręczała, zwłaszcza po tym, co zobaczył na dziedzińcu. Normalnie by sobie odpuścił, ale… no właśnie ale. Przebrał się za rycerza, więc niech się chociaż zachowuje jak rycerz. Adar wziął głębszy wdech i z brzdękiem uzbrojenia wybiegł ze zbrojowni.



Norsmanka pokonała tę samą drabinę, co nie tak dawno Katarina i Severus. Wchodząc na dach, dostrzegła przerażoną dziewczynę oraz najemnicze chuchro, którego tak bardzo nie lubiła. Nie to jednak było powodem jej własnych zmartwień, a fakt zauważenia olbrzymiego brzydala, który mógł zagrozić wszystkim, nie tylko osobom znajdującym się na dachu. Był bezkształtną masą, stworzoną z czystej, nieposkromionej magii, będącej kwintesencją natury Chaosu. Na jej własnych, szeroko otwartych ze zdumienia oczach, zaczął przybierać materialny kształt; jako pierwsza pojawia się twarz zakończona dziobem, kilka sekund później wyrosła reszta różowawego ciała. Demon posiadał wielkie, ptasie skrzydła, zaś jego nienaturalnie chude ramiona zakończone były długimi szponami. Bestia spojrzała z głodem wymalowanym na paszczy, na zebraną na dachu grupę osób, rzucając się lotem do ataku.

- O kurwa. Przydała by się większa broń. Potrzebujemy większej broni. Sigmarze chroń - Severus wyjął miecz i warknął - W imieniu Sigmara NIE PRZEJDZIESZ !! - wykrzyczał zapuszczając szarżę i atakując demona mieczem. Ostrze zatopiło się miękko w jego ciele, a ten zdawał się nawet nie odczuć rany.
Lexa widząc to rzuciła się biegiem, wykonując szarżę aby wbić ostrze topora w demona
- Kata, czar! Rusz się! - krzyknęła do dziewczyny, aby wyrwać ją z szoku, która, będąc całkowicie przerażona i bardzo słaba, próbowała odczołgać się jak najdalej od nowego monstrum.
Potężny cios blondynki wbił się w plecy stwora, dotkliwie go raniąc. Demon zaczynął wypowiadać jakieś potężne zaklęcie, które sprawiło, że jego szpony zaczęły błyszczeć od nieskrępowanej mocy Chaosu. Silne uderzenie trafiło przedramię Severusa zamieniając je w krwawy ochłap, zaś potężna magia zaczęła wysysać z niego życie. Mężczyzna upadł na ziemię, brocząc we własnej krwi, spoglądając z niedowierzaniem na własną rękę, która przypomina teraz bardziej ociekający krwią kikut.

Adar dyszał jak pies, nieporadnie gramoląc się po drabinie. Przebieżka w pełnym rynsztunku szybko pokazała mu, z czym rycerz musi zmagać się każdego dnia. Całe szczęście, że on nie był rycerzem. Z potężnymi rumieńcami na twarzy, dotarł w końcu na samą górę, tylko po to, by o mało co nie zlecieć w dół.
- D… d… demon? - wydukał, kurczowo trzymając się ostatniego szczebla. Bardzo chciał w tej chwili zawrócić i zapomnieć o tym przerażającym widoku. Demony były akceptowalne, ale tylko w bajkach i opowieściach. Spotkać takiego na żywo? W życiu by sobie tego nie życzył! No dalej Adar, zbieraj się stamtąd!
Szarak obrzucił spojrzeniem walczących towarzyszy, a zwłaszcza Katarinę. Poczuł się bardzo głupio, że ucieczka przebiegła mu chociaż przez myśl. Nie zostawi ich. Nie schowa się tak, jak w Krausnick. Teraz był czas, by pokazać, kim jest naprawdę. Czas, by się przekonać.
Szarak zszedł z drabiny i dobył broni. Pobrzask zabłysnął jak zawsze runicznym światłem, które odbijało się od jego nowej zbroi. Ze zdobioną tarczą w drugiej ręce, postąpił ostrożnie naprzód. Adrenalinowy kop omal nie zbił go z nóg, jednak jakimś cudem opanował drżenie rąk. Aby nie stać bezczynnie, spróbował zajść demona z boku i wykorzystać przerwę pomiędzy atakami Lexy, by zaszarżować.

Nagle od boku demona pojawił się Adar, który chcąc wykorzystać przerwę pomiędzy atakami Lexy, zaszarżował na potwora. Wbił mu miecz tuż obok miejsca, gdzie chwilę wcześniej wylądował topór Lexy. Przebity na wylot demon wydał z siebie przypominający jęk bólu skowyt, po czym odwrócił plugawy łeb stronę atakujących.

-Ty jebany kutafonie - wycedził Severus, gdy z jego ust wypływała krew. Wziął zamach uderzając z pięści demona prosto w ryj, a potem padł na ziemię, co nie uszło uwadze Lexy. Cios akolity wydawał się być silny, choć nikt by nie przypuszczał, że jest on w stanie zamroczyć demona. Tak się jednak stało; przybysz z innego świata zachwiał się na nogach, co natychmiast wZostało wykorzystane przez Norsmankę i nie tylko. Miecze i topory przebiły demona na wylot, wysyłając go z powrotem w zaświaty, tam skąd przybył.

Blondynka po wszystkim doznała niemałego zaskoczenia, które nie było spowodowane tylko obecnością demona. Wydawało jej się z początku, że jedyna osoba, na którą może liczyć w walce to Katarina, a Severus zaraz podwinie ogon i spieprzy choćby miał skakać z dachu - nie zrobił tak. Zamiast tego przeklął głośno i rzucił się na demona w czystej postaci z gołymi rękoma gotowymi do walki, chcącymi zmiażdżyć potężny i plugawy byt, który śmiał w ogóle się tutaj pojawić. Lexa zamarła tylko na moment, kiedy akolita padł na ziemię w kałuży własnej krwi, a jego ręka przypominała miazgę mięsa i mięśni.
- Kata! - wydarła się wściekle szczerząc zęby w kierunku wiedźmy i wskazując ją ostrzem swojego topora ociekającego demonią posoką.
- Na co czeka, sraka ruszać, ale już! - rozkazała w formie groźby, która utkwiła gdzieś w jej gardle. Widać było w jej oczach, że jest zła na dziewczynę. Lexa podeszła do Severusa i uklękła obok niego. Niby ktoś nauczył ją leczyć, ale nie była ona na tyle inteligentna, aby wierzyć, że potrafi pomóc w tak ciężkiej ranie. Jego ręka wyglądała, jakby nadawała się tylko do amputacji. Kobieta sposępniała ponownie rzucając spojrzenie Katarinie oraz obrywając materiał z koszuli akolity, aby spróbować zabandażować jego ramię
- Leczy umie, to lecz. Zobacz Kata, do czego niezdecydowana twoja doprowadza, Lexa krzyczeć byś czar. Winić przestań siebie, żeś wiedźma, zrób cokolwiek by być ta dobra. Pomóż szybca, nie stoi jak widłak w gównie, czasu brak, umrzeć może! - uniosła się warknięciem, przez co dziewczyna mogła poczuć się zastraszona. Mimo to, gdyby Norsmanka chciała jej przywalić, zrobiłaby to już dawno, zamiast wiązać pętelki wokół zmiażdżonej ręki akolity. Kobieta była pod wrażeniem jego odwagi, hartu ducha, determinacji. Od samego początku to męskie chuchro było dla niej nikim, jak robalem do zdeptania jednym depnięciem buta.
- Wyleczymy ci ręka, nic nie bój. Jeszcza niejeden plugawiec chaosu zatrzaskasz, w imię swego boga - mówiła spokojnie pochylając się nad nim. Zakrwiawioną ręką odgarnęła opadający pukiel blond włosów za ucho, pozostawiając na nim szkarłatny ślad posoki akolity.

Adar stał z opuszczonym mieczem i nabierał oddechu po stoczonym pojedynku. Runiczne ostrze skąpane było we krwi, która leniwie skapywała pod stopy sługi. Szarak spojrzał z niedowierzaniem na swoich kompanów. Wszyscy żyli. Przetrwali spotkanie z najprawdziwszym demonem. Czyż taki wyczyn nie był godny opiewania?
Szarak zarumienił się, wyobrażając sobie tych wszystkich dziadów, którzy w swych baśniach będą wspominać o nim.
Widząc, że rannym Severusem zajęła się norsmenka, Adar postanowił sprawdzić co z Katariną. Z chrzęstem zbroi podszedł do lodowej czarownicy i nie odkładając tarczy ani miecza, przystanął u jej boku.
- Wszystko w porządku? - zapytał.


- Co tu się stało? - Wszyscy zgromadzeni na szczycie warowni usłyszeli znajomy, surowy głos. Był to Brat Lambert, który w momencie, gdy przemówił, zdołał jedynie wystawić głowę ponad otwór. Widząc leżącego na ziemi, ciężko rannego Severusa natychmiast wdrapał się na górę.
Kapłan Sigmara minął bez słowa Adara i zatrzymał się w miejscu, gdzie kilka chwil wcześniej stał demon. Chwycił się za swój amulet, symbol Młotodzierżcy, po czym odprawił pod nosem jakiś egzorcyzm, a następnie przeniósł swoje karzące spojrzenie na leżącego w kałuży krwi Severusa i opatrującą jego dłoń Lexę. Nic nie powiedział, tylko przyglądał się w milczeniu rannemu, aż w końcu podniósł wzrok i jego spojrzenie zetknęło się ze spojrzeniem Katariny.
- Ty...! - Ruszył w jej stronę szybkim krokiem, sprawiając, że młoda kobieta zadrżała na całym ciele. Kapłan chwycił ją za strzęp szaty na wysokości piersi, którą mocno ścisnął i pociągnął ku blankom. Pchnął ją do przodu jakby chciał ja zrzucić z wieży, lecz w połowie drogi zdołał zatrzymać wciąż zaciśniętą dłoń. Katarina wisiała nad trzydziestometrową przepaścią i jedyne co powstrzymywało ją przed upadkiem była silna, zaciśnięta dłoń Lamberta.
- Ty go tu sprowadziłaś, wiedźmo! - Na jego twarzy malował się gniew, którym kapłan Sigmara wręcz tryskał, lecz mimo to nie puszczał kobiety, jakby coś go powstrzymywało przed tym czynem.
- Rolig selv! - krzyknęła Lexa po norsku, jednak Lambert zdawał się jej nie słyszeć.
- Ostrzegałem Schulza, że sprowadzisz na nas kłopoty i właśnie to uczyniłaś. Nie dość, że jesteś bezużyteczna to jeszcze stwarzasz zagrożenie dla nas wszystkich! - Wykrzyczał jej prosto w twarz, po czym opuścił ją jeszcze mocniej jakby chciał już rozluźnić chwyt i pozwolić jej spaść w dół. Na obliczu kapłana widać było toczący się w nim wewnętrzny konflikt, tak jakby jedna ze stron chciała zabić dziewczynę, a druga powstrzymać go przed tym. W końcu jednak ta druga zwyciężyła.
Lambert westchnął głośno, choć było to bardziej westchnienie zawodu i irytacji, niż czegokolwiek innego, po czym pociągnął ją ku sobie, a następnie silnym pchnięciem posłał ją na ziemię obok.
- Nie chcę już ciebie widzieć. Lepiej będzie jak nas opuścisz… - powiedział, po czym ruszył w stronę drabiny.
- Przestań żeś i ty! - ponownie uniosła głos Norsmanka, wstając i prostując się. Zmierzyła Lamberta gniewnym spojrzeniem
- Kata za Severus przybiec, nie odwrotna. Paranoj masz jakaś, ale Lexa obrażać nie będzia jak ty obrażasz inna człowiek. Pomóż zabrać Severus stąd, sama Lexa nie wziąć - ukucnęła ponownie przy akolicie aby podnieść go w bezpieczny sposób.
- Już raz nas opuścił, a ty mu jeszcze pomagasz? To tchórz niegodny życia, którym go obdarowano - Odpowiedział Lambert zatrzymując się w połowie drogi dzielącej go od drabiny.
- On demon zabić własna ręka. Lambert przestać stroszyć pióro i pomóc po ludzku - powiedziała surowo, jakby planowała rozpocząć wojnę spojrzeń.
Lambert westchnął w odpowiedzi, po czym podszedł do leżącego na ziemi Severusa i pochylił się nad nim. Bez większego trudu przerzucił rannego mężczyznę przez bark i ruszył w stronę drabiny.
- Zaiste w kurewskim położeniu jesteśmy, skoro dostrzegłem w tobie jakąś wartość - powiedział do młodego akolity, który w jego mniemaniu powinien zamknąć się w klasztorze i przez resztę życia nie opuszczać jego bram. Blondynka wcale odmiennego zdania nie miała, choć i wyrażać go głośno wcale nie planowała. Podniosła się z klęczek, aby ruszyć za Lambertem.
- Przynieś jakieś bandaże - zwrócił się do Lexy i z tymi słowami zszedł na dół.
Lexa ostatni raz spojrzała na Katarinę i westchnęła
- Sie nie przejmuj mała, to tylko lew w klatka, kły szczerzyć, ale nie gryźć. Zostawia cie Lexa z przyjaciel. Zobaczyć później - machnęła jej raz ręką na pożegnanie i zeszła za Lambertem.


Kobieta schodząc za Lambertem nie była do końca z siebie zadowolona. Jej zimna postawa mogła sprawić, że Katarina już nigdy nie zechce z nią rozmawiać. Może to i lepiej? Im mniej przyjaciół, tym mniej cierpienia. Zawsze łatwiej jest odtrącać od siebie ludzi, niż potem patrzeć jak giną, jeden za drugim. Otrząsnęła się w myślach gdy zeszli już z dachu, stawiając stopy na twardym gruncie.
- Lexa prosza, do kwatera zanieść i opatrz, potem ja cała noc w jeden pokój z akolita zostać i Lambert nie musieć się interesować. Dobra? - skrzywiła się słuchając swojego pokracznego języka i wyminęła Kapłana idąc po rzeczy, jakie zostawiła w ruinach jednego z domów przed wieżą.
Pozbierawszy rzeczy i wracając, minęła szesnastu nieznanych sobie chłopów, na których czele stał Dziadek z Wioski. Uniosła badawczo brwi przyglądając się każdemu z osobna i wszystkim jednocześnie, a jej mięśnie ramion były groźnie napięte, gotowe ewentualnie spuścić któremuś z nich wpierdol, gdyby tylko usłyszała jakiś komentarz. Lambert coś biadolił na temat swoich fantazji o tym, że Katarina przyzwała demona, na co Lexa nawet nie zdążyła zaprotestować. Nie dała rady przebić się głosem przez głośną wymianę zdań między kapłanem a Schulzem, który od razu pobiegł na dach. Całe szczęście, że biedna Kata nie była tam sama i będzie miał ją kto ochronić, przed gniewem wojskowego.
Norsmanka zaś udała się do kwatery, w której powinien leżeć ranny Severus. Przyniosła więcej opatrunków, trochę alkoholu oraz swój własny tobół, który od razu rzuciła pod ścianę. Usiadła na przeciwległym łóżku z głośnym opadnięciem na skrzypiące sprężyny, po czym zmęczona zdjęła brudne buty oraz całą zbroję i położyła się na pryczy, rozciągając nogi i ręce. Przekręciła głowę w bok obserwując Severusa, nie wiedząc po jaką cholerę zgłosiła się do opieki nad nim.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 15-06-2016 o 17:47.
Nami jest offline  
Stary 12-06-2016, 10:33   #207
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Severus zszedł milczący do zbrojowni. Co jakiś czas tylko zatrzymywał się, by oprzeć się o ścianę. Pot spływał mu po czole. Nie mówił za wiele. Spoglądał tylko z przerażeniem i lekkim powątpiewaniem na trupy zalegające w wąskich korytarzach twierdzy. Ubrane tak jak zmarły, spoglądały pustym wzrokiem na przechodzących obok ludzi. Gdy im się dłużej przyjrzało mogło się mieć wrażenie, że te czekają tylko na jakiś znak, by powstać z ziemi i zaatakować. Serce z jakiegoś dziwnego powodu zaczęło akolicie bić coraz mocniej i szybciej. Oddech stał się ciężki, jakby oddychanie sprawiało mu coraz większy problem albo nie mógł on złapać odpowiedniej ilości powietrza. Mgła zaszła mu przed oczami.

Ciemność pogłębia się, świat przestaje się wydawać tym czym jest w oczach śmiertelnika. Światło zamienia się w cień, postacie stają się rozmazane, szare, powoli bledną z otoczeniem, aż w końcu zanikają. Na chwilę zapada kompletna ciemność, a jedynym źródłem dźwięku jest powolne, rytmiczne bicie serca. Niespodziewany wybuch światła oślepia Severusa, i ten zakrywa twarz, próbując zasłonić oczy przed oślepiającym blaskiem. Po chwili jednak jasność zaczyna słabnąć a wraz z opadającą jasnością, dźwięk przybiera na sile. Na początku odległe echo, lecz z każdą chwilą staje się coraz wyraźniejszy, aż w końcu zagłusza wszystkie inne zmysły.
Bitwa. Młody Sigmarita widzi bitwę. Przerażającą armię zakutych w czarnych jak heban pancerzach wojowników nacierających na samotną warownię. Jej los zdaje się być przesądzony. Potężne machiny wojenne burzą mury, tryskają ogniem, który kruszy kamień, lecz samotna warownia opiera się tym atakom. Przed upadkiem broni ją nie tylko wspaniałe rozwiązania inżynierii jej konstruktorów, lecz także pojedynczy arcymag kolegium niebios, który stoi na szczycie fortecy, rozpętawszy wokół niej prawdziwą nawałnicę. Jego oczy błyszczą od nagromadzonej w niej magicznej energii, która tryska wręcz od drobnych wyładowań elektrycznych. Pod jego mocą oblegający Goboczujkę wojownicy chaosu giną całymi regimentami, dając obrońcom nadzieję na przetrwanie. Severus uśmiecha się, widząc to. Otwiera usta by coś powiedzieć, ale odpowiada mu tylko cisza. Nikt go nie słyszy. To co widzi, musi być zesłaniem od Sigmara, albo z tej drugiej przyczyny. Innego wytłumaczenia nie ma. Przygląda się po prostu temu wszystkiemu z początku spokojnie. Wredny uśmiech pojawia się na jego twarzy. Sugeruje że zna zakończenie tej walki. Po chwili jednak z niebios spada potężny słup ognia, rozbijają się o przesiąkniętą krwią ziemię. Na niebie pojawiają się burze - nagłe i gwałtowne. Kłęby dziwnych chmur przesuwają się po niebie, zmieniając kształty i przyjmując nowe formy, które zwijają się i skręcają w bezustannym procesie powstawania. Nawet bezwładne ciała zaczynają ulegać mutacji. Wykrzywione w jakiś potworny sposób ulegają zmianom i mutacji. Szare, skruszone skały zaczynają przybierać jaskrawe kolory, jakby jakiś malarz je pomalował na ostre, kontrastowe odcienie.
Głowa Severusa zaczyna pękać. Ciało drżeć. A oczy dziwnie błyszczeć. Blizna na piersi piecze. Świat się zaczyna zmieniać. Tego nie da się nie czuć. Severus wie co nadchodzi i czuje jak serce ze strachu zaczyna mu się kurczyć. On sam zaczyna momentalnie maleć, wręcz jakby modli się o to by zniknął stąd. Oto bowiem nadchodzi starożytny, przerażający byt, znacznie starszy niż otaczającego go skały, starszy od gór, które rysują się w oddali. Przypominający ptaka demon, którego ptasia głowa podtrzymuje wątła szyja, zaczyna rozglądać się swoim wszystkowidzącym okiem po arenie walki. Ostre szpony demona mogące jednym ruchem przedziurawić najgrubszą zbroję delikatnie i niemrawo zaczynają się poruszać. Jasno, różnokolorowe skrzydła zaczynają poruszać się na wietrze, hipnotyzując wielu wojowników. Skóra demona pulsuje nadnaturalną energią, a magia krąży w jego spaczonym ciele niczym krew w żyłach śmiertelników. Oto przybył Pan Zmian, Oko Tzeentcha, Pierzasty Władca. Najpotężniejszy demon Wielkiego Konspiratora. Istota mogąca zaglądać w przeszłość i przyszłość, a jej jedynym sensem istnienia jest tylko mutacja, podział, konflikt i niezgoda.


Młodzieniec patrzył tylko jak demona wyciąga swoją otwartą dłoń w stronę warowni, a później jednym zdecydowanym ruchem zaciska ją w pięść. Skumulowana wokół fortecy mroczna energia wpada przez wszystkie strzelnicze otwory i wydziera z ciał dusze jego obrońców. Straszliwy jęk umierających przedziera się przez zaświaty, i nawet umarli by go usłyszeli. Severus padł na kolana tylko po to by zamknąć oczy i zakryć uszy. Kuląc się w oczekiwaniu na nieuchronne młody adept czuł jak magia penetruje warownię od najniższych kondygnacji i pnie się coraz wyżej, aż w końcu dociera do arcymaga, wokół którego tworzy nieprzeniknioną sferę ciemności. Walka woli toczy się między dwoma władającymi magią istotami, lecz dla zrodzonego z nieskrępowanej magicznej energii Obserwatora jest ona tylko igraszką. Jednym zdecydowanym ruchem dłoni, powoduje, że cała cienista sfera otaczająca maga wsiąka w niego i kilka sekund później eksploduje, rozsypując strzępy ciała arcymaga po całym dachu fortecy.
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła powiadają, i wiedząc że i tak jego los jest z góry przesądzony Severus otwiera oczy. Dostrzega straszliwie zamordowanych obrońców Goboczujki i zauważa jak ich dusze wplatane są w mury przez potężne zaklęcie. Nawet po śmierci mieli nie zaznać spokoju. Stali się strażnikami tego miejsca, a ich spoczynek zakłóciło pojawienie się intruzów


Wizja minęła, a akolita odkrył że leży na ziemi skulony w kącie. Pot spływał mu dosłownie po plecach i twarzy. Dłonie trzęsły mu się z przerażenia i bezradności. To co widział było przerażające. Nadal czuł zapach tej potwornej i niepokonanej istoty. Każdy teraz stawiany krok miał być ostrożny, i pełen niepewności. Emocje odczuwał teraz głębiej. Mocniej. A to co dostrzegał wykraczało poza rozumowanie zwykłych ludzi. Podniósł się z ziemi powoli, podążając za swoimi towarzyszami. Nieświadomi tego co tu miało miejsce. Głupcy? Szczęśliwi w swojej niewiedzy? Na te pytania nie znał odpowiedzi. Na razie mógł dalej obserwować i patrzeć. To co myśleli o nim inni, nie miało znaczenia. Nikt z tu zebranych nie miał znaczenia. Zadanie. Tylko ono się liczyło.


Zbrojownia, którą odkryli pod klapą w podłodze. Miejsce zbawienne dla nich, bowiem spoglądając na oręż Severus domyślił się, że przynajmniej teraz mogą mieć do dyspozycji coś więcej niż poniszczoną stal, czy widły. Wszyscy zgodnie uznali to za dobry omen, więc i akolita rozpoczął poszukiwanie czegoś dla siebie. Poza mieczem i sztyletem, którego zdobieniom nie mógł się nadziwić wybrał parę innych jeszcze rzeczy. Sama stal niby powinna mu wystarczyć, ale strzeżonego Sigmar strzeże. Dzięki Schulzowi Severus nauczył się dość szybko, jak obsługiwać się bombami, których parę sztuk zamierzał przygarnąć. Tak samo jak i kuszę, i bełty do niej.

Dla niego samego stal nie znaczyła wiele, ale skoro sama pchała mu się w łapy byłby głupcem gdyby nie skorzystał z tego. Gdy już jednak uzbroił się, a starą broń zostawił na miejscu, postanowił udać się w jedno możliwe miejsce. Szczyt. Ten sam szczyt, który dostrzegł w swojej wizji. Skoro została mu ona objawiona musiała coś znaczyć. Musiał być jakiś sens że, dostrzegł to co dostrzegł. Cel.
Severus więc piął się schodami coraz wyżej, po drodze pokonując coraz kolejne piętra fortecy, aż w końcu trafił na ostatnie piętro. Przed nim rozpościerał się długi korytarz, na końcu którego znajdowała się drabina prowadząca na dach przez kwadratowy otwór, który jest otwarty. Owa drabina była cała spróchniała, przez lata była wystawiona na niszczycielskie działanie deszczu i wilgoci. Pomimo wątpliwości czy zdoła utrzymać ciężar Severus zdecydował się wejść na górę. Nagle usłyszał za sobą kroki. To zbliżała się Katarina, cała blada jak papier. Ją również przywiodła tu wizja, przynajmniej tak można było przypuszczać. Przez chwilę spoglądała na młodego akolitę, tak jakby rozumiała jego prawdziwą naturę, ale potem przeniosła swój wzrok na drabinę. Bez słowa przeszła obok młodzieńca dalej i zaczęła się wspinać. On po chwili poszedł w jej ślady. Nie było czasu na wahanie i rozmyślanie.

Bez problemów udało im się wspiąć na dach, który otoczony jest zewsząd blankami. Forteca była okrągła, dach również i rozpościera się na całej jej szerokości. Wieża. Znajdowali się na najwyższym poziomie wieży - zapewne obserwacyjnej. Severus spokojnie rozglądał się dookoła i gdy przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje, zaczął ogarniać go spokój. Zimny deszcz wciąż padał, i od czasu do czasu niebo rozjaśnia błyskawica. A potem znów wizja wraca

Świat materialny zanika, a odgłosy walki powracają. Za plecami pojawia się arcymag kolegium niebios, ten sam, którego wcześniej Sigmarita widział w swojej wizji. Ramiona wzniesione do góry, szeroko rozpostarte, zaś jego dłonie lśnią od magicznej energii, podobnie jak oczy, które przybrały niebieską barwę. Nic nie mówi. Milczy. Coś Severusowi każe podejść do blanek, spoglądając w dół na przedpole otaczające Goboczujkę. Armia wojowników Chaosu naciera w waszą stronę, pokonując wzgórze i ostatnie metry dzielące ją od murów twierdzy. Wizja, którą wcześniej widział zapętla się. Na nowo ją przeżywa. Doświadcza. I ponownie pojawia się potężny demon, Pan Zmian. Wyciąga on dłoń, lecz tym razem nie w stronę arcymaga, ale w jego i Katarinę.

-Kurwa… - wydostaje się z ust akolity

Demon w tym czasie wypowiada słowa w jakimś plugawym, niezwykle starożytnym języku, które wydaje się być nasycony magią. Severus przeżył wiele. Spotkał już kiedyś demona, ale tamten przy tym wydawał się być dzieckiem stąpającym we mgle. Ciałem młodzieńca szarpie potężny ból. Głowa zdaje się mu pękać, a kolana uginają się pod naporem tej prastarej siły. Całe ciało drży i przeżywa katusze, a potem wizja przemija.



Tym razem jednak nie miało być tak łatwo. Co z tego że wraca świat materialny, lecz tym razem coś straszliwego zdołało przedostać się do tego świata. Oto przed nimi unosi się bezkształtna masa, stworzona z czystej, nieposkromionej magii, będącej kwintesencją natury Chaosu. Po chwili zaczyna przybierać materialny kształt; jako pierwsza pojawia się twarz zakończona dziobem, kilka sekund później wyrasta reszta różowawego ciała. Demon ma wielkie, ptasie skrzydła, zaś jego nienaturalnie chude ramiona zakończone są długimi szponami. Jej wzrok przesycony był pełen nienawiści, głodu. Bez słowa demon rzucił się na najemników. Na Severusa.

Strach. Akolita nie czuł go. Strach utożsamiał się z Panem Zmian. To była tylko jakaś popierdułka, a mimo to młodzieniec czuł wewnątrz jak kret wystawia wąsy. Demon. Mały czy duży nie robiło to żadnego znaczenia. Co za różnica. Skoro on był tylko zwykłym akolitą. No może nie zwykłym ale i tak z jego ust wydostało się:

-O kurwa. Przydała by się większa broń. Sigmarze chroń - po tych słowach wyjął miecz i warknął - W imieniu Sigmara NIE PRZEJDZIESZ !!!!! - wybór. Trzeba było go dokonać. Katarina stała jak zamurowana. Może myślała że demon przyszedł po jej dziewictwo, ale zapewne do tego pierwszeństwo rościł sobie Adar. Chyba nie zdoła. Prawie się zaśmiał, ale nie było mu do śmiechu w obecnej sytuacji. Demon to demon, i jakikolwiek by nie był, lepiej było załatwić to po prostu wręcz. Moc. Nie miał jej wcale. To co wystarczało na gobliny, tutaj mogło okazać się zgubą wszystkich.

-Wracaj do swojej domeny. Przekaż swojemu Panu pozdrowienia ode mnie - I po tych słowach przypuścił szarżę atakując go swoim nowym mieczem, wykonanym z najlepszej jakości materiałów. Z nadzieją w sercu. Wiarą w duchu. I modlitwą na ustach akolita ruszył na przeciwnika.

Cios idealnie trafił, a miecz zagłębił się po samą rękojeść w ciele demona. Tylko co z tego, jak to nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. W końcu to demon, więc Severus nie wyglądał na zbytnio zaskoczonego. Raczej dochodził do niego fakt że właśnie ma przejebane. I to bardzo.

Walka toczyła się szybko i po chwili demon zaczął wypowiadać jakieś zaklęcie. Zaburzenie eteru, zbierająca się fala Dhar podpowiadała że, demon zamierzał użyć poteżnej magii. I tak też się stało, bowiem po chwili, jego szpony zaczynęły błyszczeć od nieskrępowanej mocy Chaosu. Silne uderzenie trafia przedramię Severusa zamieniając je w krwawy ochłap, zaś potężna magia zaczyna wysysać z niego życie. Nawet zmiażdżenie barku przez sługę Pana Zarazy nie było tak niszczące jak ten cios. Akolita padł na ziemię brocząc we własnej krwi, spoglądając z niedowierzaniem na własną rękę, która przypominała teraz bardziej ociekający krwią kikut.

Demon zaczyna wypowiadać jakieś potężne zaklęcie, które sprawia, że jego szpony zaczynają błyszczeć od nieskrępowanej mocy Chaosu. Silne uderzenie trafia przedramię Severusa zamieniając je w krwawy ochłap, zaś potężna magia zaczyna wysysać z niego życie. Mężczyzna upada na ziemię, brocząc we własnej krwi, spoglądając z niedowierzaniem na własną rękę, która przypomina teraz bardziej ociekający krwią kikut.

Severus wyglądał jak kawał mięsa. Przynajmniej jego dłoń. On sam pokryty krwią, wyglądał jak kurczak, który ledwo co uciekł z pod rzeźnickiego noga. Twarz, całe ubranie było we krwi.
-Ty jebany kutafonie - wycedził, a z ust. Krew wypłynęła mu z nich, ale szaleńczy uśmiech i obłąkany wyraz twarzy pozostał. Nie wyglądał jak akolita. Po prostu ta druga część jego osobowości doszła do głosu. Powoli powstał z ziemi, nie patrząc jak krew spływa po nim na ziemię. Usta zaczęły poruszać się w bezdźwięcznej mowie, jakby chciał coś wypowiedzieć jeszcze, ale tylko bordowa maź wypływała mu z ust. Powolnym krokiem podszedł do demona. Wiedział że to będzie jego być albo nie być. Jeśli nie miał przeżyć tego dnia, niech zapamiętają go takim jakim był naprawdę. To co widzieli do tej pory było tylko fasadą. Stanął więc na przeciw swojego przeciwnika i przekrzywił głowę na bok i wyszczerzył zęby w dzikim grymasie. A potem bez słowa przypierdolił mu pięścią w twarz. Cios doszedł do celu i inni mogli tylko spoglądać ze zdumieniem jak demon zostaje zamroczony. Przybysz z innego wymiaru zachwiał się na nogach i zastygł w bez ruchu.

-Jest wasz - rzucił jeszcze wesoło, a potem padł na ziemię. Nim jednak pocałował glebę, spojrzał jeszcze na to co tylko przypominało jego dłoń. Drugi demon w życiu i druga pamiątka, której nigdy nie zapomni. O ile nie wykrwawi się, bo jak by nie patrzeć poza stojącą jak słup Katariną na mało kogo można tu było liczyć. Tak czy inaczej warto było. Szkoda było tylko tej Norsmenki. Harpia. Fajne imię. Uśmiech został na twarzy Severusa, gdy ten tracił przytomność.

Choć nie do końca. Był świadomy wydarzeń, które się rozgrywały. I obiecał sobie jedno. Nim umrze, zobaczy jak Lambert będzie zdychał. Kapłan pogrążył się totalnie w swoim szaleństwie. Jego słowa tylko to potwierdzały. Gniew, strach i buta przebijały się przez usta Lamberta. Na razie jednak nie miał siły by to załatwić, ale przyjdzie czas. Przyjdzie odpowiedni moment, gdy kości zostaną rzucone. Przyjdzie moment, gdy karty ponownie się odkryją. A wówczas płomień pochłonie kapłana. Nie zemsta. Sprawiedliwość. A na razie...musi odpocząć. Był zmęczony. Jak spierdolą sprawę, nigdy już nie będzie mógł się podetrzeć ręką i podrapać po dupie. Przejebane. Bardziej go jednak martwiło to że już może nigdy nie pomacać dwóch cycków jednocześnie. Żałosne. Smutne. Prawdziwe. Sen.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 12-06-2016 o 11:01.
valtharys jest offline  
Stary 12-06-2016, 11:15   #208
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Panujący w cytadeli nastrój nie przypadł Ernstowi do gustu. Nie da się ukryć - zdecydowanie wolałby otwarte przestrzenie, lub też własnoręcznie postawioną palisadę, jednak nie zamierzał zrezygnować z obejrzenia wnętrza fortecy.
I, w końcu, okazało się, ze się opłaciło.
Zbrojownia była tak wyposażona, że w pierwszej chwili Ernst nie uwierzył własnym oczom. Brać, wybierać... i wszystko za darmo.
Jakim cudem nikt wcześniej tu nie przybył i nie zabrał tych wszystkich dóbr, tego Ernst nie wiedział, ale nie zamierzał się tym wcale przejmować. Było pod ręką, było potrzebne - trzeba było brać, podobnie jak to robili inni.

Na pierwszy ogień poszła broń.
Co prawda Ernst nie narzekał na swoją rusznicę, ale hochlandzki muszkiet natychmiast przyciągnął jego uwagę. Do tego woreczki z kulami i rożki z prochem. Te ostatnie szczelnie zamknięte i zalane woskiem.
Dwa pistolety świetnej roboty wzbogaciły Ernstową kolekcję broni, a potem dołączył do nich pięknie wykonany miecz i równie wspaniały sztylet. Widać było, że tworzył je prawdziwy mistrz, i że świetnie się sprawdzą podczas walki.

Chociaż najlepszą obroną jest atak, to o innym rodzaju obrony też warto było pomyśleć. Wnet Ernst przyodział nową skórznię, na którą założył kolczugę.
Do tego doszła jeszcze tarcza - może nie tak wspaniała, jak inne, ale bardzo solidna - i Ernst był gotowy do dalszej walki ze wszystkim, co mogło stanąć im na drodze.

Rozglądał się jeszcze po zbrojowni zastanawiając się, co by z tego wszystkiego zabrać.
Wpakował do plecaka dwie bomby, ale gdy sięgnął po trzecią, usłyszał jakieś krzyki.
Z pewnością nie były to okrzyki pełne radości...
Ernst obrócił się na pięcie i wybiegł ze zbrojowni, by po chwili stanąć oko w oko z wojakami, którzy nie reagowali na jego pojawienie się.
Może i dobrze, bo Ernst nie znał żadnego z nich, a nie było wiadomo, jak tamci potraktują kogoś obcego... Może sztychem sztyletu, zanim zaczną wypytywać.
Powodem zaniepokojenia 'obcych' był jednak nie on, czy jego towarzysze, tylko nad wyraz liczna horda wojowników Chaosu, dobijająca się do wrót fortecy.
Skąd, na demony, oni się tu wzięli, pomyślał Ernst, nie dowierzając własnym oczom.
Zaczął się szykować do walki, chcąc wspomóc obrońców (i ratować zarazem własną skórę), gdy nagle i napastnicy, i obrońcy rozwiali się jak dym.
Wizja z przeszłości? Ostatnie chwile przed upadkiem Goboczujki?
Ernst nigdy takich widzeń nie miewał, a to był wyraźnie sen na jawie. I to, sądząc po zachowaniu innych, nie tylko on to widział.
Co to miało być? Co to miało znaczyć? Po co to było? Dla kogo?
Ernst nie sądził, by ktokolwiek z obecnych potrafił odpowiedzieć na to pytanie. No a, prawdę powiedziawszy, nie zamierzał nikogo wypytywać...

Pojawienie się Pyotra na czele garstki wieśniaków Ernst przyjął z umiarkowanym entuzjazmem.
Zrobienie z wieśniaka wojaka nie było rzeczą łatwą. O ile przyuczyć do władania kuszą dało się w mig, o tyle machanie mieczem czy strzelanie z rusznicy było nieco bardziej czasochłonne.
Czy mieli tyle czasu?
Z drugiej strony... lepszy kmiotek z mieczem niż nikt.
Chociaż tempo, w jakim pojawiła się owa pomoc było... dość dziwne. Jednak Ernst nie zamierzał dociekać, ani zadawać niewygodnych pytań. Lepiej było przeznaczyć ten czas na pożyteczniejsze rzeczy.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-06-2016, 12:34   #209
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Młody myśliwy wkraczał w głębiny twierdzy bez większej nadziei w sercu. Bo niby cóż mogli tu znaleźć prócz kurzu i pajęczyn? Odziane w zbroje trupy korciły swym rynsztunkiem, z drugiej strony ostrzegawczy głos kapłana nie musiał być nikomu powtarzany. Instynktowny opór przed okradaniem zwłok był nad wyraz silny, choć w zasadzie czym one różniły się od poległych w drodze towarzyszy , których każdy bez większego skrępowania oskubał z wszystkiego co przydatne? ...

A przecież do tamtych Klaus miał większy szacunek niż do tych bezimiennych, obcych, starożytnych trupów.

W miejscu jednak czuć było nienazwaną aurę która potęgowała uczucie strachu i nakazywała ostrożność. Myśl że te wszystkie trupy mogłyby ożyć i zaatakować zdawała się zatrważająca. W morowym nastroju szedł więc za innymi aż dotarł do sali której wnętrza za nic w świecie nie byłby sobie w stanie sam wyobrazić - przynajmniej dopóki go nie zobaczył.

Klaus wszedł z wolna do środka i wciągnął powietrze z wyrazem zdziwienia. Nie dowierzał że tyle pięknej broni i zbroi może się jeszcze znajdować w tym opuszczonym przez żywych miejscu. Nie tracił czasu na podziwianie lecz od razu przystąpił do przeglądania broni i zbroi chcąc jak najlepiej przygotować się na nadchodzące walki. Powoli zaczynał wierzyć że jednak mogą mieć jakieś szanse w pokonaniu zwierzoludzi. Podszedł do stoisk z bronią, minął miecze, włócznie i inne piękne , kunsztowne bronie. Uchwycił za topór - widać było że najlepszej jakości, dużo lżejszy od tego który posiadał.

Przejrzał jeszcze kilka innych w poszukiwaniu różnić, próbując dopasować który lepiej leży mu w dłoni po czym w końcu dopasował pod siebie topór z zdobieniami na rękojeści, gdy jednak obrócił głowę w inny kąt zbrojowni i dostrzegł łuki, opadła mu szczeka. Niemal podbiegł podekscytowany zapominając choć na chwilę o rodzicach. Zaczął przeglądać jeden po drugim aż w końcu gdy już wszystkie obmacał wybrał ostatecznie piękny długi łuk.

Niedaleko leżały bolasy, arkana, sieci i inne tego typu narzędzia które chwytały ofiarę na odległość. Spośród nich postanowił zabrać bolas mając nadzieje że nauczy się nim porządnie władać, podobnie jak i rzucać nożami - których piękne wykonanie i zadziwiająca lekkość nie pozwoliły mu przejść obok nich obojętnie. Chwycił dwa i zapakował. Wymienił też swój wysłużony sztylet po czym wzrok skierował na tarcze i zbroje. Skórznia na którą padł jego wzrok i zbroja kolcza zdawały się niemal dopasowane do niego. Zapewne dobry płatnerz byłby w stanie je poluźnić i poprawić gdzie trzeba, ale nie było to obecnie w jego głowie. Ściągnął dotychczasowy pancerz który ochraniał jego ciało i przebrał się w nowy, czując się w nim znacznie wygodniej i bezpieczniej. Gdy dopasował do kompletu tarczę uznał że ma już wszystko co potrzeba…


Choć nie… Jego wzrok padł na palną cześć zbrojowni, były tam granaty, pistolety, muszkiety. Klaus nie znał się na tym, lecz wiedział że były sporo warte i chyba dlatego tylko chwycił za pięknie wykonany pistolet. Obrócił go w dłoni kilka razy, zajrzał mu do lufy, wymierzył w ścianę i przycisnął za spust. Nie rozległ się nawet klik gdyż nie odciągnął kurka. Nie znał się na tym zupełnie. Z granatami już tak bawić się nie zamierzał, podszedł jednak do Schultza prosząc go o instrukcję obsługi bomb - dołączając tym samym do Wilhelma. Wiedział że ma celne oko, a w połączeniu z taką bronią zagłady mógł kosić całe chmary wroga, nie tylko pojedyncze sztuki.

Nowa fala ciepła zalała jego serce, poczuł gwałtowny przypływ nadziei. A gdy zobaczył Dziadka na czele armii wiedział już że dobrzy bogowie tego świata jednak nad nimi czuwają w tej prastarej rozgrywce dobra ze złem.
 
Eliasz jest offline  
Stary 15-06-2016, 14:06   #210
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Goboczujka - mogłoby się wydawać, że miejsce o takiej nazwie powinno należeć do tych przyjemniejszych. Jakże złudna nadzieja. W ich podróży nie mogła istnieć przecież choćby jedna przyjemna rzecz. Ponura twierdza otworzyła przed nimi swoje wrota, sprawiając, że Wilhelm poczuł się niepewnie. Z podejrzliwą ostrożnością wszedł do środka za resztą, ciągnąc za sobą związanego i zakneblowanego goblina, którego zdołał pojmać. Był gotów w każdej chwili wykorzystać swojego jeńca jako żywą tarczę przeciwko nieznanemu.
Miejsce, choć z początku nie napawało optymizmem, okazało się bezpieczne. Wprawdzie nie wiedzieli co czeka ich na wyższych kondygnacjach, jednak to obecnie nie stanowiło ich głównego priorytetu. A przynajmniej tak mu się z początku wydawało. Lexa, Severus i Katarina mieli najwyraźniej inne zdanie na ten temat.
Z całą trójką, która wybiegła w nieznanym celu ze zbrojowni minął się zdezorientowany Wilhelm, który do tej pory zajęty był maltretowaniem pojmanego goblina, znajdującego się obecnie w jednej z cel ponurego lochu. Aktor kilkukrotnie musiał upewnić się, że dostatecznie mocno zacisnął węzły krępujące zielonoskórą kreaturę, dlatego został nieco z tyłu i dopiero teraz mógł zagłębić się w wojennych skarbach oferowanych mu przez zbrojownię. Przez kilka sekund zastanawiał się, czy aby nie powinien sprawdzić o co chodziło tej, widocznie zaaferowanej czymś, trójce, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że była wśród nich Lexa, jednak ostatecznie zrezygnował. Z pewnością chodziło o jakąś błahostkę. A przynajmniej miał taką nadzieję.
Zamiast tego, z dziwnym, wcale nie podobającym się mu uśmieszkiem, były aktor zaczął tonąć wśród stosów broni, pancerzy i innego sprzętu, którego sposób działania był mu kompletnie nieznany. Niegdyś piękny, teraz jednak mocno sfatygowany i zakurzony pancerz płytowy od razu rzucił się mu w oczy. W nurcie wspomnień, który nagle napłynął do jego umysłu, Wilhelm widział siebie na scenie w imitacji takiej właśnie zbroi, podczas gdy odgrywał rolę jakiegoś znamienitego rycerza. “Wspaniałe czasy”, pomyślał, ocierając z kurzu piękny hełm. Wtedy jednak to zobaczył. Naznaczoną ranami, brudem i zaschniętą krwią twarz, odbijającą się w wypolerowanej płycie. Rażący opatrunek na uchu sprawił, że Wilhelma przeszły dreszcze i zrozumiał, że nie jest już tym, kim był jeszcze przed kilkoma dniami. Nie jest już ani aktorem, ani tym bardziej nie stał się rycerzem. Z rezygnacją odłożył hełm na miejsce i wziął leżący nieopodal ćwiekowany skórzany pancerz.
Odziany w nową, niekrępującą ruchów zbroję, aktor zaczął zagłębiać się w stosie nowych oręży. Szybko odnalazł jakiś przyzwoicie wykonany miecz i jeszcze lepszą tarczę, które mogły w końcu zastąpić jego zasłużony, podniszczony sprzęt. A chwilę później, zagłębił się w broniach dystansowych. Nowy łuk, który już posiadał nie wymagał wymiany, jednak wziął dodatkowo jedną kuszę, która mogłaby posłużyć mu na wypadek, gdyby przeciwnik znajdował się w większej odległości. Jednak tym, co naprawdę przykuło jego uwagę, były niewielkie kule, w których szybko rozpoznał słynne ze swojej destrukcyjnej mocy bomby. Ostrożnie wziął jedną do ręki i zwrócił się do Schulza.
- Wiesz może jak to działa? Znaczy się, słyszałem co to cacko potrafi, ale może wiesz, jak powinienem się tym posługiwać, bym sam nie skończył przypadkiem w strzępach?
- Pokażę wam, ale nie w tym miejscu. Zbyt dużo prochu w pomieszczeniu, a ta kula, którą trzymasz w dłoni, leżała tu ładnych parę lat. Dziś wieczorem poćwiczymy na placu - odpowiedział Schulz, wciąż trzymając w dłoni kunsztownie wykonany muszkiet hochlandzki.
- Zawsze o czymś takim marzyłem - mruknął pod nosem urzeczony widokiem broni, po chwili jednak podniósł wzrok jakby sobie o czymś przypomniał.
- Niech ktoś pójdzie za Katariną i zobaczy co z nią. Lepiej nie błąkać się samemu po twierdzy, podczas gdy nie została jeszcze dokładnie zbadana - zwrócił sie do reszty.
Andree jednak udał, że go nie słyszy. Posłał krótkie spojrzenie pozostałym osobą znajdującym się w zbrojowni, po czym wrócił do swoich spraw. Zaczął skrupulatnie czyścić swój nowy oręż, starając się nie myśleć o poczuciu obowiązku, które zaczęło go dręczyć. To nie była jego sprawa. Wykazywanie inicjatywy zwykle kończyło się dla niego źle, a nawet bardzo źle. Wciąż nie przyzwyczaił się do utraty ucha i częściowej głuchoty. Lepiej byłoby, gdyby przez resztę podróży trzymał się z tyłu. Jednak czy przez cały czas mógł unikać niebezpieczeństw?
Nim odpowiedź zdążyła przyjść mu do głowy, do zbrojowni dotarły krzyki z wyższych pięter. Wszyscy ruszyli by sprawdzić, co się dzieje, nawet on. To zdawało się być silniejsze od niego. Wciąż gdzieś w nim tkwił pragnący prestiżu i uwagi aktor. Nie mógł kroczyć tą nową ścieżką, którą obrał, niczym cień. To co jednak zobaczył nieco zachwiało jego postanowienie. Duchy, wizje przeszłości. Wszystko wyglądało jak ze scenariusza jakiejś sztuki. Mroczna, smutna i straszliwa opowieść, która mogłaby zachwycić tysiące widzów. Wszystko wizje wciąż tkwiły przed oczami Wilhelma, nawet po tym jak wszystko się rozmyło, a duchy wojowników chaosu zastąpił wioskowy staruch wraz z “oddziałem” podobnych sobie wieśniaków.
Były aktor wraz z Albertem i resztą udał się na spotkanie z niespodziewanymi gośćmi, który, jak się później okazało, zamierzali wspomóc ich w walce ze zwierzoludźmi. Powitanie nowych przerwał jednak Lambert, który jak oparzony wyskoczył z twierdzy i zaczął wrzeszczeć na Schulza. Wyglądało na to, że Andree ominęło dosyć niebezpieczne wydarzenie. Zaczął nawet żałować, że nie udał się z tamtą trójką. Ale ta myśl zniknęła w przeciągu kilku sekund, zastąpiona ulgą, że nie musiał ryzykować życia w walce z jakimś demonem. Czuł jednak również wstyd.
Rolę przewodnika przejął Lambert, kiedy Schulz ruszył sprawdzić, czy wieści przyniesione przez kapłana były prawdą. Wilhelm z ponurym spojrzeniem odprowadził Kasmira, kiedy ten wymknął się i również ruszył na górę. Powinien zrobić to samo. Powinien dołączyć do reszty towarzyszy, by dowiedzieć się, co się stało, a nawet spróbować pomóc jak tylko mógł. Zapewne tak postąpiłby Andree sprzed kilku dni. Kiedy jeszcze sądził, że dobrymi chęciami, optymistycznymi myślami oraz szerokim uśmiechem, zdołałby przezwyciężyć każdą przeszkodę na swojej drodze i uratować świat. Jednak podczas tej wyniszczającej podróży, wszystkie te głupie, dziecinne ideały w końcu prysnęły. Dlatego niechętnie odwrócił wzrok od grabarza, przyspieszając kroku. Nie był bohaterem. Chciał jedynie przetrwać tę piekielną podróż.
Wyminął kilku podążających za Lambertem wieśniaków i zrównał się z nim.
- Chyba spróbuję wyciągnąć coś z tego pojmanego goblina - rzekł półgłosem. Zachowywał się tak, jakby nie usłyszał wcześniejszych słów odnośnie Katariny, Severusa i demona. - Nie wiem czy gada po naszemu, ale nie zaszkodzi sprawdzić. O coś konkretnego powinienem go wypytać?*
- Wątpię - odparł krótko Lambert na wspomnienie o możliwości porozumienia się z goblinem. - Na twoim miejscu nie traciłbym czasu, ale jeśli jednak zdołasz coś z niego wydusić, to wypytaj o zwierzoludzi.
- Nie zaszkodzi spróbować - stwierdził Wilhelm. - Zajmę się tym jutro, kiedy wypocznę. Jeżeli nic nie będzie się dało od niego dowiedzieć, to po prostu go zabiję.
To były jego plany na następny dzień. Bez dalszych słów odprowadził wieśniaków do zbrojowni i pokazał co gdzie się znajduje. Następnie, nieco niechętnie wyszedł z pomieszczenia i ruszył, by dowiedzieć się nieco więcej na temat incydentu na dachu. Wątpił w słowa Lamberta, ale mimo wszystko coś się tam przecież musiało wydarzyć. Dręczyło go namolne poczucie winy, że powinien być wtedy z nimi… Byłoby lepiej, by w końcu zdołał uporządkować swoje myśli. Byłoby lepiej, gdyby nigdy się w tą wyprawę nie wpakował.
 
Hazard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172