Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2016, 18:42   #24
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Elin, Freyvind

Elin syknęła zawiedziona i ku jarlowi się ponownie zwróciła.
- Uciekł… - Przyklękła przy boku jego, wzroku nie unosząc. - Nie będzie już Cie obrażał… - Głos zniżyła, głowę pochyliła, gdyż bała się, że znowu niezadowolenie wywoła.
Agvindur dłoń na głowie volvy położył i lekko po włosach jej przesunął w szorstkiej pieszczocie.
- Idź daj znać, by się gotowali do stosów palenia - nakazał podbródek dziewczyny unosząc ku górze. - A potem do podróży się szykuj.
Spojrzał i na Freyvinda:
- I ty takoż.
- Stanie się Twa wola - Frey skinął sztywno głową idąc krok po kroku tyłem. Do wyjścia.
Bez podnoszenia wzroku jarl rzucił do Rudowłosego:
- Ty, zostań. Samych nas zostawcie.
Wampirzyca uśmiechnęła się promiennie na taki gest, a w błękitnym oku szczęście się czaiło.
- Powiedz tylko dokąd mam się udać, bym przygotowania odpowiednie poczynić mogła. - Zapytała nieśmiało.
- Do Aros ruszysz z Freyvindem….
Wpatrzona w jarla każde jego słowo chłonęła.
- Będzie jako mówisz. - Szepnęła z ziemi się podnosząc powoli i wzroku z niego nie spuszczając, gdyż chwilę kontaktu przedłużyć pragnęła. Gdy Agindur słowa więcej nie rzekł z ciężkim sercem wycofała się ku drzwiom.

Skald po wyjściu z chaty dopiero odetchnął głębiej uwalniając się od wpływu Agvindura, którego majestat zgniótł go i stłamsił. Był lekko zszokowany reakcją Odgera i Elin.
Owszem wyciągnął miecz i zaczął rąbać nim chaotycznie Pogrobca, lecz nie podejrzewał aby jarl chciał ostatecznej śmierci tego który butnymi słowy autorytet jego podważał. Kara - tak, lecz nie śmierć, Freyvind nie wierzył w to. Rudowłosy zaś… zaczął spijać Volunda jakby chciał ostawić jeno pustą skorupę, siły starego wampira przejmując, co potępiane było. Volva też wpiła się zębami chłepcząc płyn życia… co musiało oznaczać iż nie liczyła się z tym, że Pogrobiec przetrwa. Mało który afterganger z własnej woli chciałby pić krew innego wiedząc, że z każdym łykiem zbliża się do więzów poddaństwa jakie krępowały (by nie szukać daleko) ghule… Volund zniknął, a zatem najprawdopodobniej uchronił się od ostatecznej śmierci, a Odger i Elin zapoczątkowali tym samym słabe zaczątki niewolnej więzi.
Stał tak przed chatą rozmyslając i spoglądając ku przygotowanemu stosowi.

Volva wyszła i stanęła gwałtownie jakby ktoś ją szarpnął gdy tylko dotarło do niej co uczyniła… i co jarl uczynił jej. Ręce mimowolnie do gardła powędrowały ale w połowie drogi się zatrzymały. Pięść zacisnęła i wyprostowała się. Wzrok ku Freyvindowi odwróciła.
- Nie ruszamy do Aros. - Rzekła.
- Agvindura słowa przynosisz?
- Pomówię z nim… gdy posługę zmarłym oddamy. - Zwróciła głowę w stronę stosu i brwi zmarszczyła. - Sigrun pierw trzeba odnaleźć…
- Pomiot Lokiego co Sigrun porwał jak i ją samą odnaleźć nam przyjdzie czy to zostaniemy tu czy do Aros ruszymy, czy do Hedeby droga nam wypadnie.
- Nie ma co po omacku biegać i szukać… Każda chwila, w której Słoneczko w łapach tych kurwich synów się znajduje... - Elin niemal syczała. - Każda chwila jest cenna. Musimy wiedzieć, gdzie ruszać.
- Niełatwo znaleźć ich będzie, choć to możliwe. Wierz mi, że gdybym wiedział gdzie ich szukać nie stałbym tu, lecz szedł ku nim. - Skald zacisnął szczęki. - Potrafisz pomóc? Zobaczyć gdzie są?
- Muszę - odparła po prostu. - Śladów żadnych nie mamy, muszę zobaczyć… Ale kości w środku ostały. - Wskazała na chatynkę.
- Nie sądzę by Agvindur zdanie zmienił. Z myślą, że do Aros nam przyjdzie ruszyć nawet tej nocy, musisz się zmierzyć - skald mruknął ze złością. - Co obmyślił… od tego oderwać go niełatwo. Ale masz we mnie sprzymierzeńca w tym aby zostać tu i sprawę wilków i Sigrun rozwiązac nim na północ przyjdzie wyruszyć.
- Jeno Bogowie mogą mi mówić, gdzie mam ruszyć. - Odparła dumnie głowę podnosząc. - Radziłam Agvindurowi z woli własnej… Nie z nakazu. Widać zbyt długo… i zapomniał o tym. - Głową skinęła. - Dziękuję. - Ponownie spojrzała na stos. - Ludzi powiadomić trzeba, by się szykowali.
- Mówiłaś… - Frey zawahał się. - Mówiłaś, że ten co Sigrun porwał wypełniony był żądzą pomsty. Zobaczyłas coś więcej? Czemu zemsty łaknął?
Pokręciła powoli głową.
- Zbyt krótko w miejscu tym przebywał… Jeno to, że młody jeszcze był… - Zacisnęła pięść mocniej. - Przez szczeniaka wywiedziona w pole… - Dokończyła ze złością.
- Nie przejmuj się Elin. To potomkowie boga kłamstwa. Loki nad nimi czuwa, a on wielce potrafi na myśli wpływać. Pomocy chcesz mej w czym zanim Agvindur ceremonię zechce rozpocząć?
- Mam wrażenie, że Ognisty Olbrzym od początku thingu mieszał… - Mruknęła cicho i nagle wizja mężczyzny stała się dla niej jasna. - Nie… Dziękuję. Co z jarlem ustalę pewnie szybko się dowiesz… - Uśmiechnęła się leciutko. - Sądzę, że wszyscy się dowiedzą. - Dodała i skinęła mu głową chcąc odejść w kierunku stosu.
Również skinął bez uśmiechu, owładnięty czarnymi myślami. Nie wstrzymywał jej dłużej, tym bardziej, że musiał się posilić.

Nim ku stosowi podążyła zatrzymała jedną ze służących.
- Pożywić się muszę. - Powiedziała i dziewczyna głową skinęła prosząc, by do wskazanej chaty podążyła, a ona przyśle kogoś. Elin tak zrobiła i po krótkim oczekiwaniu do ziemianki weszły dwie niewolnice. Jedna postawna, o ciemnych włosach i oczach, druga równie jasnowłosa co wieszczka i szczupła jak ona.
- Usiądź… - Nakazała pierwszej wskazując miejsce na ławie obok siebie i gdy służka wypełniła polecenie, bez zbędnych ruchów wpiła się w jej szyję. Kobieta westchnęła cicho przymykając oczy, a wampirzyca wraz z wypitą krwią oddalała od siebie krążące nad nią zmęczenie. W końcu odsunęła się od służki, która zachwiała się lekko.
- Ciebie już nie będę potrzebować, pomóż jej. - Odezwała się łagodnie i pogłaskała obie po policzkach. - Dziękuję. - Powiedziała wychodząc z chatynki.

Volva pożywiona krwią podeszła do stojących przy stosie i rozejrzała uważnie.
- Gdzie Thora i Eggnir? - Zapytała.
Stos przygotowan był już i ciała poskładane na nim. Wśród zebranych panowała względna cisza. Względna po rozpraszana jedynie szeptami tu i ówdzie, cichymi szlochami, wyrywającymi się z nienacka z piersi tych, co żywi zostali. Freyvind stał blisko naręczy drewna i ciał leżących na tej górze brewion. Lekko z boku ale bliżej niż mieszkańcy Ribe otaczający kołem stos pogrzebowy. Zdążył wrócić już z dość szybkiego polowania w czasie którego wypełnił się napojem życia. Nie chciał iść do służby jarla gotowej nadstawić szyi gościowi władcy Ribe na jedno skinienie, a nie było czasu na to by Chlotchild z Bjarkim zorganizowała kolejnych kilka osób. Tym bardziej, że sama gdzies znowu zniknęła.
Krążył po mieście i mocą słowa niedopuszczającego sprzeciwu lub gładkimi słowy wspomaganymi wrodzonym magnetyzmem jakim działał na piękniejszą z płci - spijał z mężczyzn i kobiet niewielkie ilości krwi pozostawiając po sobie szlak ekstazy jaką wzbudzał pocałunek wampira. Ludziom jacy doświadczyli nocnego ataku i straty sąsiadów lub bliskich nie mogło to zaszkodzić.
Kilkoro z nich zauważył w zgromadzonej wokół stosu ciżbie ludzi, bladych i o marniejszej, lekko zmęczonej postawie. Zerkali czasem na skalda z mieszaniną strachu i nuty dyskretnej tęsknoty za ledwo dająca się opisac słowami przyjemnością.

Przez tłum przedarł się niski blondyn, co rozmawiał z nią uprzednio. Skinął głową krótko, rozglądając się:
- Jarl gdzie?
Gdy Elin stanęła przy stosem poczuła na sobie spojrzenia ludzi. Dorosłych opatulonych w skóry, i dzieci zasmarkanych z zimna, wtulonych ciasno w rodziców. W tłume takoż i młodzi, co na wojów się szkolili, pod bronią stali.

Czuć było smutek i napięcie, co wraz ze wszechobecnym swądem ulatniajacej się spalenizny siedziało jakby wielką czapą nad gwarnym dotąd Ribe.
- Zaraz wyjdzie, nakazał szykować wszystko do rozpoczęcia ceremonii. - Odparła
Rune uśmiechnął się krzywo i sztucznie:
- A zatem zaczekamy. Ludzie nieweseli. Sporo poległo. Jarl pełne ręce roboty będzie mieć.
Pokiwała głową ze smutkiem i ponowiłą swoje pytanie.
- Eggnir ranion, leży w gorączce. Thora posługę szykuje z Ljubow dla poranionych. - Rune nieco zdziwionym tonem odparł - A Magni uspokoił się i przestał szczekać jak pies. Na ile, nie wiedzieć mi.
Pokiwała powoli głową.
- Dobrze. Stos do zapalenia szykujcie. Magnim narazie nie trzeba się przejmować. Do ludzi pójdę… - Powiedziała widząc te wszystkie nieszczęśliwe twarze.

Z kierunku chaty nadciągnął i sam jarl wraz z Rudowłosym kompanionem.
Ødger nieco z boku jarla się trzymał jednak nic więcej z jego postawy czy miny wyczytać się nei dało. Do jego boku przystąpiła Chlo z uśmiechem oczy podnosząc i szeptem się odzywając.
Rudy odpowiedział jej coś, lecz od siebie nie odgonił.
Jarl zaś od Rune odebrał słów kilka o stanie rannych i ich rodzin i skinąwszy głową na znak, że rozumie rozpoczął:
- Wiele istnień skończyło się wczorajszej nocy. Nie z woli bogów lecz z woli krwiożerczych wrogów, co skłócić chcą swym tchórzliwym atakiem. - zamilkł na chwilę by wzrokiem potoczyć po zebranych czekających słów jego - Wielu z nas straciło bliskich sercom swym. I za to, w imię ich, w swym imieniu i imieniu Najwyższego przysięgam pomstę. - obietnica rzucona przez jarla brzmiała może i lekko, niepozornie. Lecz jego poddani wiedzieli, że słów swych jarl na wiatr nie rzucał nigdy. Pomruk poszedł przez tłum, gdy mieszkańcy Ribe przyjęli jego obietnicę. Był ich obrońcą: i oni i on sam wiedzieli jaka odpowiedzialność na nim spoczywa.
W tłumku bliżej Freya jakiś głos się podniósł lecz szybko go mężów dwóch uciszyło. Rune zaś pochodnię zapaloną pod stos podłożył, w jednym miejscu i drugim i trzecim. Płomienie w ciszy zaczęły z razu powoli pożerać ułożony stos. Im wyżej się wzbijały tym częściem słychać było szeptane słowa pożegnania i życzenia szczęścia w Valhalii.
Skald wraz z żywiołem zaczynającym pożerać chrust, rąbane drewno i całe bele rzucone pod ciała zabitych w ataku, zaczął śpiewać.
Z początku cichym głosem, ale nabierającym mocy z każdym słowem.
Deyr fé deyja frændur,
deyr sjálfur ið sama;
en orðst�-r
deyr aldregi
hveim er sér góðan getur.
Pieśń niosła się ponad trzaskiem brewion. Melodyjny, niczym zaklęty głos Freyvinda wyśpiewywał pożegnanie dla zmarłych z siłą i mocą. Nie było znać w zaśpiewie żalu, bardziej zespalało się to z obietnicą Agvindura poczynioną zanim Rune podpalił stos. Pożegnanie ale z zapowiedzią pomsty, nie z płaczem nad rozlaną krwią.
Deyr fé deyja frændur,
deyr sjálfur ið sama.
Ég veit einn,
að aldrei deyr;
dómur um dauðan hvern.
Nie krzyczał, ale głos podniósł tak, że niektórzy mogli czuć ciarki przebiegające po plecach. Śpiewając odwrócił się ku ludziom odrywając wzrok od płomieni. Wpił go w starzawego mieszkańca Ribe wskazując lekko i akcentując jedno ze słów pieśni tak by ten odczuł, że skald chce by człowiek włączył się do niej. Wzrok swój przerzucił na jego sąsiada. Na kolejnego. Przejechał tak po obliczach patrzących na pożegnanie zmarłych.
Deyr fé deyja frændur…
Zaintonował jeszcze raz, trochę ciszej, aby inni włączyli się w zaśpiew.
Elin spoglądała ze smutkiem na wszystkich, gdy pieśń rosła i potężniała. Dotarło do niej że w swej rozpaczy zapomniała, iż Agvindur jeno tylko nad Sigrun wszak nie czuwał. Ci wszyscy ludzie liczyli na niego. Łza krwawa spłynęła po jej policzku, gdy dołączała cicho do śpiewu.
Pomimo śpiewu zajmującego oboje, Elin i Frey oboje nagle z zachodu parę jarzących się w ciemnościach ślepi dostrzegli. Wpatrzonych w skupisko ludzi, jakby się ich właściciel przysłuchiwał się pożegnalnym słowom i obietnicom.
Volva uważniej zaczęła się rozglądać śpiewu nie przerywając, a próbując zorientować czy więcej bestii w okolicy już czyha, czy to jeno zwiadowca jeden. Freyvind za to rozgarniając śpiewających ludzi nienazbyt szybkim krokiem zaczął iść w kierunku gorejących oczu.
Im bliżej się nich znajdował, tym lepiej widział zarys postaci wielkiego wilka, co do siadu się podnosił. Oczy zwierza napotkały w końcu spojrzenie skalda i wilk… zaraz podbiegł lekkim krokiem do niego. Ozór wywalił na wierzch i cicho warknął. Frey cofnął się i miecz wyciągnął, lecz zaskoczony był wielce. Szarooka do walki szła inaczej niż jej pobratymcy, jako człowiek, nie bestia. Ale żeby podbiegać do aftergangera w samym srodku Ribe w wilczej postaci… to już w głowie skalda się nie mieściło. Tylko dlatego, że ‘wilk’ nie był tak groźną formą pomiotu Valiego jak potwór lub (co pokazała mu szarooka) człowiek, nie sięgnął jeszcze ku mocy krwi. Bojową postawę jednak przybrał spoglądając w zwierzęce ślepia ze złością i lekko skołowany czekając na ruch wroga. Nadzieję miał, że przybierze ludzką formę, bo w tysiącu pytań jakie przebiegały mu przez głowę jedno wybijało się na wierzch:
“Dlaczego”.
Wilk odpowiedzieć nie mógł tak jak człowiek.
Zwierz na to klapnął na zadzie i łeb przekrzywil, uszami strzygąc.
- Przybierz formę jakiej Heimdal pobłogosławił nim mieczem cię raz jeszcze naznaczę - warknał Freyvind.
Wieszczka widząc skalda stojącego przed wilkiem, który zachowywał się wyjątkowo dziwnie zaczęła pomalutku przeciskać się w stronę jarla. Nie przestawała obserwować przy tym okolicy. To mógł być podstęp jakowyś, by ich uwagę odwrócić.
Wilk - Frey mógł przysiąc - zaśmiał się.
Iskierki radości pojawiły się w jego oczach, paszczę rozdziawił i jęzorem czubek nosa polizał.
Skald zauważył ruch gdy bestyja sus wykonała, lecz zwierz jakby w ostatnim momencie o mieczu sobie przypomniał i zawinął się w pół skoku by o nogę skalda się połasić ogromnym cielskiem, mokrym i ziemią i śniegiem pachnącym. Wilk cicho szczeknął… co już totalnie rozbiło Freyvinda. Zwierz nie wyglądał jakby przejawiał jakiekolwiek złe zamiary… z drugiej strony patron wilczych kurwich synów był bogiem kłamstwa. To mógł być wilczur kogoś z Ribe, zwykły wilk wychowany od szczenięcia przez jakiegoś wikinga. Mógł to być też… lub mogłaby… tylko czekając na uspienie myśli by uderzyć. Lub by szpiegować podszywając się pod zwykłe zwierze.

Skald odskoczył i ciął z zamachu.

Elin tymczasem dotarła przed Agvindura i wzrokiem pokierowała w kierunku brata jego.
Wilk nie spodziewał się ataku lub może nie zauważył ciosu skalda. Miecz zagłębił się w bok zwierzęcia, którego skomlenie poniosło się w noc i zmieszało ze śpiewem ludzi. Z warkotem i kłapaniem wściekłym odsłonietych kłów, zmarszczonym nosem i zjeżoną sierścią na grzbiecie, bestia odskoczyła i odbiegła w kierunku, z którego przyszła, swe ślady znacząc kilkoma zaledwie kroplami krwi. Freyvind potoczył wzrokiem za umykającym zwierzęciem. Wilk wydawał się jednak zwykłym patrząc na jego reakcje na raz zadany mieczem. Zły afterganger schował miecz ciesząc się, że nie wie którego z mieszkańców to pupil. Bo chyba na strzępy rozdarłby sukinsyna jaki w taką noc nie dość mocno uwiązał zwierzaka pozwalając aby udomowiony wilk chodził ulicami Ribe.
Za plecami jego stanął Agvindur.
- Coże to stało się? - Wpatrzył się w dal podążając za spojrzeniem skalda.
- Wilk - stwierdził Freyvind lakonicznie. - Ale zwykły zapewne - dodał. - Udomowiony. Łasił się i zemknął gdy mieczem oberwał. Pewności jednak mieć nie można.
- Rzadko kiedy wilki tak blisko podchodzą. A tutaj, w Ribe, nie trzymamy, nie pamiętasz? - spytał przypominając Freyowi, że pod jego panowaniem pewne rzeczy niezmienne są. Zasępił się - Czyżby… czyżby Gudrunn jednak wróciła? - Rozejrzał się kogoś wzrokiem w tłumie szukając.
Skald spojrzał na jarla zadziwiony. Słyszał co prawda, raz nawet widział jak afterganger z rodu najbardziej bestii przez Canarla przynaleznego, w zwierza się zamienia. Nie wiedział, czy Gudrunn czynić to potrafi. Gdyby wiedział jeszcze kilka chwil temu…
- Jesli to ona, to za mało oberwała jak w taką noc po ataku suczego pomiotu do Ribe w wilczej formie wchodzi. - Zacisnął szczęki z zawziętością, złością i żalem.
- Jeśli subtelności w niej szukasz, to po próżnicy. - wzruszył lekko ramionami jarl - Prócz tego, mówiła mi, że zmiana w waderę kosztuje ją sporo. Może nie chciała formy zmieniać? A może to nie ona. Jeśli ludzie Ødgera wrócili, więcej wiedzieć będą.
Odwrócił się i nim odszedł dodał:
- Czego Ci brak? Na drogę? Baczenie będziesz mieć na Elin? - spytał brata krwi.
- Będę. Nie mniejsze niż na siebie. A brak zbrojnych i jakby krwi się dało w bukłaki wziać… Chcę też z tym uchodźcą z Aros się rozmówić.

Jarl głową skinął:
- Chodźmy - odwrócił się by ruszyć do uciekiniera z Aros.
Za Agvindurem podążywszy volva słyszała doskonale jego słowa i gdy się odwrócił wzrok jej napotkał, niemalże wpadając na blond wampirzycę stojącą za jego plecami.
- Odsyłasz nas a Sigrun? - Zapytała bacznie mu się przyglądając.
- Elin - zwrócił się bez tytułu do kobiety - są sprawy, które ważniejsze ode mnie i od Sigrun.
- Jeno o chwilę przed wyjazdem proszę… - Rzekła po milczeniu dłuższym, w którym czuć było że dużo więcej chce powiedzieć.
Skinął głową i dłoń wielką na ramieniu na chwilę jej złożył.
- Chodźmy - rzucił do Freyvinda.
- Chodźmy. Nawet jeżeli okaże się, że błąd czynisz, silny jarl winien podążać drogą jaką umyslił. Kiedy statek co ma nas zabrac do Aros gotów będzie?
- W zatoce dwa stoją. Wybrać możecie.
Poprowadził skalda bez słowa przez osadę. Tłum żegnający stał jeszcze czekając aż stos w całości się spali. Za jarlem i jego towarzyszem ruszyło kilkoro młodzieńców, co to jeszcze wąsa nie mieli pod nosem.
W milczeniu kroczyli, lecz z zaciętymi minami. Agvindur uśmiechem jeno skwitował ten widok i nie odsyłał chłopców od siebie.

Elin

Elin chwilę przyglądała się odchodzącym, a potem z cichym westchnięciem ruszyła do chatynki zebrać swe runy i sztylet. Następnie należało przygotować się do podróży. Odnalazła służki i nakazała znalezienie dla niej strojów na drogę i przygotowanie skrzyni, w której mogłaby za dnia podróżować. Znowu płynęła… Ale jeśli to Lokiego widziała w wizji może tak będzie lepiej iż nie tu ją spotka... Radowała się na tą myśl i jej bała, gdyż nie czuła się gotowa. Potrząsnęła lekko głową. Teraz należało skupić się na czym innym. Z ciężkiem sercem ruszyła w stronę domu Sigrun.
Chata rodziny Sigrun cicha była. Strata dwójki dzieci piętnem odcisnęła się na małżeństwie: Svendie i Ingeborg. Ta ostatnia z ustami zaciśniętymi w bladą, wąską kreskę volvę do środka wpuściła. Svend siedział z twarzą ukrytą w dłoniach, lecz na odgłos kroków, wyprostował się dumnie. Ciemne włosy siwymi pasmami przetykane dodawały mu nagle lat. Elin wcześniej nie zwróciła na to uwagi.
- Czy jakoś pomóc możem? - spytał gdy gardło odczyścił głośnym chrzaknieniem.
- Wybaczcie, iż w takiej chwili i przyjmijcie wyrazy żalu lecz Sigrun żyw jeszcze i by móc ją odnaleźć rzeczy jej potrzebuję. - Odezwała się tonem pełnym troski i smutku.
Oboje podskoczyli do Elin:
- Żywa ona? Gdzie? Jak? - dopytywali na przemian. Ingeborg do łóżka jednego się rzuciła raptownie.
- Tu suknie… tu… grzebień… barwiczka, spina… - wyliczała drżącym głosem płacz hamując.
- Porwali ją… lecz nie widziałam gdzie. Potrzebuję wszystkiego co może mi pomóc. - Odpowiedziała uspokojająco klepiąc po rękach oboje i za kobietą poglądając. - Grzebień… Pokaż, proszę.
Grzebień z kości jelenia, o gęsto osadzonych zębach nosił znaki długoletniego używania. Nosił też niewielki znaczek słonecznej tarczy wyskrobany czymś cieniutkim.
- To on.. Tu - matka Sigrun wcisnęła go w ręce Elin. Sama drżąca i przerażona.
- Dziękuję… - Przycisnęła grzebyk do martwej piersi. - Zrobię co w mej mocy, by ją odnaleźć. - Odrzekła i ku drzwiom się skierowała. - Bądźcie myśli dobrej...
- Volvo… a runy… runy nic nie powiedziały? - załkała lekko Ingeborg.
- Nie zawsze się słuchają, szczególnie, gdym wzburzona… A tak wczoraj było. Teraz łatwiej być winno.
- A co z Eggnirem? My dać ofiarę możemy. - Ingeborg na Svenda znak uczyniła a ten rzucił się do szkatuły co wyciągnął spomiędzy skór u wezgłowia łóżka. Wyciągnął z niej dwie grube srebrne nabijane kamieniami bransolety. - To na posag Sigrun ale bogów teraz ważniejsze przebłagać o pomoc. - Ingeborg wcisnęła i te w ręce volvy.
- Eggnir ranion ale ma opiekę. - Wieszczka spojrzała na bransolety i jeno głową skinęła bojąc się, że głos ją zawiedzie. - Niech tak będzie. Czekajcie na wieści. - Odrzekła w końcu cicho i opuściła domostwo.

Kroki swe skierowała ku ołtarzowi, by tam zostawić bransolety i pomodlić się za Słoneczko. Prosiła o siłę i nadzieję dla niej, by zdołała dotrwać do momentu, gdy ją odbiją. Skończywszy znów swe ramię nacięła i zrosiła krwią bransolety dopełniając ofiary, a chwilę potem kości, którymi rzuciła trzymając kurczowo w drugiej ręce grzebyk.
- Sól varp sunnan, sinni mána,
hendi inni hœgri um himinjódyr;
sól þat ne vissi hvar hon sali átti,
máni þat ne vissi hvat hann megins átti,
stjörnur þat ne vissu hvar þær staði áttu.
- Szeptała. - Gdzie Sigrun z rodu Agvindura odnajdziem?

Widzi bór ciemny i mroczny,
Nocą przepełniony
Gdzieś dźwięk pęknietej gałezi, gdzieś pohukiwanie sowy, łopot skrzydeł nocnych drapieżników
Wilk kłapiący zębiskami, jeno nieprawdziwy a z dymu i mary utkany
Łapa pazurzasta z mgły się pojawiająca i znak na drzewach czyniąca




Ciągnie dalej, w głąb lasu, znaków coraz więcej…
Trawa wysoka oświetlona księżycowym blaskiem…
Słoneczko biegnie oglądając się za siebie, w pół kroku zawieszone w powietrzu…
Gdzie nie stanie tam głowa wilka się pojawia…
Na polanę wypada co 4 dęby ma…
Między dwoma stoi ktoś
Wysoki półnagi chudy, zylasty
Blizn więcej niż czystej skóry
Przygląda się z dala…




Wtem jakby wyczuł czyjąś obecność bo twarz raptownie odwrócił w stronę, z której Elin patrzyła…
Słoneczko padła na środku polany, przy kamieniu jakby olbrzyma ręka go za młot używała.
Wilcy się nad nią pochylili, zęby szczerząc i warcząc…


Przestraszona krok w tył zrobiła i wizję przerwała. Widział ją… ale jak kto możliwe? Sigrun… Zatrzęsła się cała, Werdandi musiała tym razem odpowiedzieć… Słoneczko gdzieś teraz… Pojrzała w dal i zacisnęła pięść. Miała miejsce charakterystyczne, trzeba Agvindurowi powiedzieć. Zebrała swoje rzeczy i ściskając grzebyk ruszyła szukać jarla.

Agvindura znalazła w zatoce, gdzie statki doglądał i wojów przygotowania nadzorował. Z Rune omawiał podróż.
Przystanęła w pobliżu nie chcąc przerywać i czekając aż ją zauważy.
Miała możliwość zapatrzeć się po raz kolejny w jarla Ribe. Wysoka, barczysta sylwetka, zdecydowane ruchy, mocne nogi co jak drzewa z głęboko sięgającymi korzeniami trzymały go mocno zagruntowanego w osadzie. Zeszłej nocy Agvindur stracił o wiele więcej niż jeno ostatnią żywą ze swego rodu. Jego siła została poddana w wątpliwość, jego ludzie narażeni, jego domena nadgryziona. Tymczasem stojący w porcie długowłosy, dziki mąż dla ludzi otaczających go emanował pewnością siebie, wydawał konkretne rozkazy i działał uspokajająco samą swą obecności. Widać było, że mężczyźni pokładali w nim zaufanie. Co więcej, szanowali go.
W końcu jego uwagę na Elin zwrócił któryś z szykujących się do wypłynięcia.
Jarl niecierpliwym gestem włosy odsunął co na twarz mu wiatr idący od morza nawiewał. Spojrzał na volvę i ruszył do niej.
- Gotowaś? - spytał spoglądając na kobietę z góry.
- Jeśli skrzynię przygotowali pewnie tak… - Odparła zamyślonym głosem. Rozpacz po Słoneczku myśli jej przytłumiła, zapomniała jak ważne Ribe jest dla jarla, jak jarl ważny jest dla tych wszystkich ludzi. - Mam wskazówki. - Dodała.
- Cieszę się. - dodał jakoś pokojowo Agvindur - I dziękuję. - dłonie na ramionach volvy położył - Jakie wskazówki, Elin? - nie wiedziała, czy specjalnie tego imienia użył.
- Nie dziękuj… - Powiedziała cicho. - Gdybym ostrożniejsza była… - Zagryzła wargi ale kontynuowała po chwili. - Polanę widziałam z dębami czterema i głazem wielkim o kształcie młota, który jeno olbrzym bądź sam Thor mógłby unieść. Słyszałam o takowej w okolicach Jelling… Ludzie bali się tam podchodzić… I, jeden z nich mnie widział... Jeśli, jeśli oni mają wieszcza, będą wiedzieć, żeś sam tu został… - Ostatnie słowa z troską wielką wypowiedziała.
- Nie musisz się martwić - pasmo włosów odsunął za ucho wampirzycy lekkim gestem. Surowy uśmiech mu twarz rozjaśnił na chwilę - Sam nie jestem. A do Aros chcę byś płynęła bo zaufanie w Tobie pokładam. Wierzę, że pieczę nad wydarzeniami trzymać będziesz. Freyvind w gorącej wodzie kąpany i kto wie co mu do ucha demony szepną. Volund wielki wojownik, ale to dzika karta. Ciebie ślę jako moje oko - kciukiem przesunął po pustym oczodole - i uszy. Jeśli by się tam źle działo, wracaj natychmiast. - twarz wampirzycy w dłonie ujął. - Tu, gdzie Twoje miejsce.
Zamarła od bliskości Agvindura ale w spojrzeniu strachu nie było. Dotyk przyjemność dawał, o której nie wiedziała, że ją zna. I więcej go pragnęła. Dłoń swoją delikatnie na jego dłoni położyła i skinęła głową.
- Obiecaj, że i Ty uważać będziesz. - Szepnęła tylko.
- Obiecuję. - skinął głową dając słowo, którego dotrzymanie znaczyło u niego honor. Lekki pocałunek na czole Elin złożył i na chwilę przygarnął do siebie. Odpuścił nagle pieszczotę nieco jakby szorstko i wrócił do swej przywódczej postawy. - Zbierz resztę, byście tej nocy ruszyli.
Oszołomiona lekko skinęła głową i ruszyła w poszukiwaniu Freyvinda. Na Volunda chyba będzie musiała czekać przy chatce.

Napotkała Freyvinda po raz wtóry z … kobietą.
 
Blaithinn jest offline