Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2016, 06:12   #212
Krieger
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Przechadzając się powoli po zbrojowni, Kas muskał porzucone tam sprzęty koniuszkami palców, jakby chciał sprawdzić czy w rzeczywistości się tam znajdują. Po raz kolejny bogowie spojrzeli na nich przychylnym okiem - pomieszczenie do którego poprowadził ich Schultz było prawdziwym skarbcem, którym mogliby wyposażyć całą armię. Gdyby tylko jakąś mieli, pomyślał ze smutkiem, przymierzając wiszącą na stojaku przeszywanicę. W komnacie było sucho, więc poza delikatnym zapachem zakurzonej stęchlizny oręż i pancerze były w wyjątkowo dobrym stanie. Gdy już się dozbroił, grabarz ruszył z powrotem na dziedziniec, przyzwyczając się do ciężaru zbroi i powoli krocząc pośród zgliszcz i zniszczenia które zaległo w całej Goboczujce lata temu. Patrząc na zmarniałe szczątki obrońców i napastników, chłopak nie mógł powstrzymać refleksji nad sensem stawiania czoła Wielkiemu Wrogu. Jeśli ci ludzie wierzyli że swoim poświęceniem na zawsze zakończą zagrożenie z północy, mylili się. Ich życia posłużyły jedynie jak opóźnienie nieuniknionego - kilka lat później imperialne wsie dalej płonęły, a okrutne mutanty i przebiegli heretycy kryli się po lasach i ruinach ludzkiej cywilizacji. To nie obrona przez hordami chaosytów zadecyduje o przetrwaniu Imperium, lecz zdecydowany, bezlitosny atak, równie nieustępliwy i brutalny co te którymi napastowały ich ludy północy, zwierzoludzie i wewnętrzni wrogowie.


***



Na dziedzińcu niemałe zamieszanie spowodował Lambert. Kapłan bitewny bez większych cergieli oznajmił, że podróżująca z nimi Katarina zerwała kotarę oddzielającą prawdziwy świat od jego karykaturalnego odbicia w Spaczni i przywołała i przyzwała stamtąd bestię z piekła rodem.

- To niemożliwe - powiedział Albert Schulz, podchodząc do kapłana. Nie mógł uwierzyć jego słowom; nie potrafił, nie chciał.

- To idź i sam zobacz - odpowiedział Lambert z beznamiętnym wyrazem twarzy.

- Gdzie ona teraz jest? Gdzie jest reszta? - Zapytał Schulz kierując się w stronę warowni.

- Na dachu… - odparł kapłan wzruszając ramionami. Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz weteran niespodziewanie zniknął mu z oczu.
- Cóż… - powiedział zwracając się w stronę otaczających go mieszkańców Mühlendorfu. [i]- Wypadałoby was jakoś przywitać i dobrze przygotować do czekającej nas wyprawy. Zaprowadzę was do zbrojowni.[i/]

- Co, kurwa? Demony? Ktoś zranił Severusa? - Wzrok młodego Kasimira skakał po obecnych jakby podążał za odbijającą się od ścian piłeczką. Młodzieniec wykonał zabobonny gest i zrobił krok w tył. Zaraz jednak zmitygował się, świadom obecności przybyszy z Muhlendorfu. Kiepskim pomysłem byłoby zasiać pośród nowych sojuszników ziarna nieufności i chociaż Kasimir palił się by dowiedzieć co się dzieje, musiał na razie robić dobrą minę do złej gry i zostawić sytuację w rękach Schultza i Pyotra. Z nieodgadnionym wyrazem na okaleczonej twarzy podążył za Lambertem i odsieczą, by w czeluściach twierdzy przygotować ich do nieuniknionej potyczki. Gdy wszedł jednak w cień wąskich korytarzy, chłopak czmychnął na wspinające się ku wieży schody i z wyrazem determinacji na połowie twarzy zaczął iść po dwa stopnie naraz.

Wilhelm z ponurym spojrzeniem odprowadził Kasimira, kiedy ten wymknął się i ruszył na górę. Powinien zrobić to samo. Powinien dołączyć do reszty towarzyszy, by dowiedzieć się, co się stało, a nawet spróbować pomóc jak tylko mógł. Zapewne tak postąpiłby Andree sprzed kilku dni. Kiedy jeszcze sądził, że dobrymi chęciami, optymistycznymi myślami oraz szerokim uśmiechem, zdołałby przezwyciężyć każdą przeszkodę na swojej drodze i uratować świat. Jednak podczas tej wyniszczającej podróży, wszystkie te głupie, dziecinne ideały w końcu prysnęły. Dlatego niechętnie odwrócił wzrok od grabarza, przyspieszając kroku. Nie był bohaterem. Chciał jedynie przetrwać tę piekielną podróż.

Wyminął kilku podążających za Lambertem wieśniaków i zrównał się z nim.
- Chyba spróbuję wyciągnąć coś z tego pojmanego goblina - rzekł półgłosem. Zachowywał się tak, jakby nie usłyszał wcześniejszych słów odnośnie Katariny, Severusa i demona. - Nie wiem czy gada po naszemu, ale nie zaszkodzi sprawdzić. O coś konkretnego powinienem go wypytać?

- Wątpię - odparł krótko Lambert na wspomnienie o możliwości porozumienia się z goblinem. - Na twoim miejscu nie traciłbym czasu, ale jeśli jednak zdołasz coś z niego wydusić, to wypytaj o zwierzoludzi.

- Nie zaszkodzi spróbować - stwierdził Wilhelm. - Zajmę się tym jutro, kiedy wypocznę. Jeżeli nic nie będzie się dało od niego dowiedzieć, to po prostu go zabiję.


***


- Czy to prawda? Co powiedział nam Lambert? - Z otworu na szczycie wieży wyłoniła się charakterystyczna w swej brzydocie sylwetka grabarza. Para tak bardzo różnych od siebie oczu omiotła bezwładną sylwetkę wiedźmy, próbującego pomóc jej kuchcika i spoczęła na starcu, świdrując go wzrokiem. Jego dłoń spoczywała na rękojeści topora.

- Lambert to zakuty w zbroje złocisty fanfaron, który jeno myśli, że je nieomylny. Uważa, że to co robi i mówi to wola bogów, ni zważając na jej faktyczny kształt. Zabił krasnoluda, a swoim fanatyzmem przyniesie zgubę na nas wszystkich. Czy to prawda? Co ci powiedziałem? – odparł zagadkowo Pyotr.

- Uratował mi życie, dziadku. Czy kobieta przyzwała demona? - Powtórzył pytanie Kasimir.

- Doskonale wiesz, że mnie tu ni było, kiedy to się zdarzyło. Sam ni pokładam wiary w ani jedno słowo Lamberta. - Mówiąc to, nieco rozwścieczony starzec, ponaglił Adara, by schować się w środku wieży przed deszczem.

Adar wraz ze starym guślarzem, podeszli do drabiny prowadzącej w dół.
[i]- Poczekaj - powiedział Szarak. Spojrzał niezbyt optymistycznie na drabinę, a następnie przeniósł wzrok na lodową czarownicę. Odpiął swoją tarczę i odłożył ją na bok, po czym wyciągnął zwój liny. - Pomogę ci zejść - zwrócił się do Katariny. - Wejdź na moje plecy i złap się mocno. Pyotrze, przywiążesz ją do mnie szczelnie. Dobrze? - zapytał z wyciągniętą liną w ręce i czekając na ich reakcję.

Pyotr przyglądał się chłopakowi nie bardzo rozumiejąc co robi, po czym zwrócił się do Katariny swym słabym głosem, zupełnie ignorując kuchcika w kolczudze.
- Zejdź chociaż jeden poziom, dobrze?

Dziewczyna, na żałosny pomysł Adara, zdecydowanie wróciła do rzeczywistości. Pusty wyraz w oczach zastąpił gniew gotowy zmienić kogoś w drobny mak. Splotła ręce na piersi, a na jej wyraz twarzy zdecydowanie wyrażał, o co tym myśli.
- Nie, dzięki. Pójdę sama. I dajcie mi wszyscy spokój, skoro nie możecie nawet pojąć, co się tutaj stało - odepchnęła sługę na bok, a następnie zmierzyła lodowatym wzrokiem grabarza - Uratował ci życie raz, a jutro może cię zabić. Krausnick dało ci to życie, a teraz się od niego odwracasz.
Zbliżyła się do drabiny i po niej zeszła, choć ledwo miała siłę, by trzymać się drabiny.

- Moja mamusia dała mi życie, wiedźmo z Kislev. A ty na pewno nie reprezentujesz Krausnick. - Grabarz odsunął się powoli od włazu, pozwalając przejść towarzyszom, ale nie pomagając im w żaden sposób. Gdy został sam na wieży, uważnie i ostrożnie przyjrzał się pobojowisku, po czym schował twarz w dłoniach i westchnął przeciągle. Komu wierzyć? Kto był zagrożeniem?
- Wybaczysz mi, dziadku? - Spytał cicho.


***



Gdy Schultz zostawił odpoczywających samym sobie i opuścił komnatę, Kas czekał na niego, oparty barkiem o ścianę i z rękami skrzyżowanymi na piersi. Skinął głową starszemu mężczyźnie w geście pojednawczego powitania.
- Możemy porozmawiać? - Spytał.

Albert zmierzył chłopaka nieufnym spojrzeniem, po czym powoli domknął za sobą drzwi, tak aby nikt inny ich nie słyszał. Uważał, że Kasimir zbyt dużo czasu spędza z Lambertem i najemnikami, zdecydowanie więcej niż z mieszkańcami Krausnick. Dobrze wiedział, że to była jego decyzja, lecz wcale mu się to nie podobało.
- Co się stało? - Zapytał, unikając jego spojrzenia.

Zdrowa połowa ust grabarza podniosła się w smutnym uśmiechu.
- Patrzysz na mnie jak na Lamberta. Gardzisz mną, prawda? - Bardziej powiedział niż spytał młodzieniec. - Wiele się zmieniło od czasu gdy wyruszyliśmy z Krausnick. Żaden z nas nie jest już tym samym człowiekiem. Kiedyś cię nie rozumiałem, Albercie. Uważałem cię za skwaszonego starucha z kijem w dupie, wiesz? - Młodzieniec zarechotał na myśl o wspomnieniach swoich dawnych przygód i przewinień. - Ale… teraz zrozumiałem. Kiedyś żyłem tylko dla siebie. Ale teraz widzę, ilu mamy wrogów. Rozumiem, co znaczy obowiązek, którym ty żyłeś. Ciężar obrońcy Imperium. - Oczy młodzieńca błyszczały niezdrowo. - Więc czemu teraz, gdy jesteśmy bardziej podobni niż kiedykolwiek, patrzysz tak na mnie?

Starzec głośno westchnął, po czym podrapał się po głowie szukając odpowiedni słów. Na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie i przez chwilę nic nie powiedział. W końcu jednak przemówił, a w jego głosie dało się usłyszeć ledwo wychwytywaną nutkę gorzkości.

- To ty się od nas odwróciłeś - powiedział podnosząc głowę, aby spojrzeć chłopakowi prosto w oczy. - Porzuciłeś nas w możliwe najgorszym momencie, wyczuwając większą szansę na przetrwanie z Lambertem. Nie mydl mi oczu pięknymi słowami, wcale ci na nas nie zależało, nigdy tak nie było. Byłeś, jesteś i będziesz niechcianym bękartem. Nie pasowałeś do nas, bo nie chciałeś do nas pasować. Zależało ci ledwie na kilku panienkach w wiosce, a swojego opiekuna i tak nigdy nie słuchałeś, a jakby nie patrzeć był najmądrzejszą osobą w wiosce - mówił Albert, a jego rozmówca mógł zauważyć jak ręka weterana zbliża się niebezpiecznie do rękojeści miecza. Starzec nie miał zamiaru go użyć, lecz dla pewności wolał trzymać dłoń w jego pobliżu.
- Teraz widzę, że nie odstępujesz Lamberta na krok. Opowiada ci o bogu, chwale i innym bzdurom, które łykasz jak pelikan. Razem trenujecie… Nie dostrzegasz, że ten człowiek jest dla nas zagrożeniem? Prawie zabił Katarinę, zabił swojego towarzysza tam w lesie i pewnie jeszcze gorszych zbrodni dopuścił się w przeszłości, ale tobie to nie przeszkadza - Schulz aż wzdrygnął się na samą myśl o czynach kapłana Sigmara, który uważał się za czempiona swego boga. Nie mógł mu odmówić niezachwianej wiary, ale w jego przypadku to już był czysty fanatyzm, który często jest o krok od destrukcji.

Kasimir słuchał wypowiedzi weterena w pełnym skupienia milczeniu. Kilka razy widać było jak zaciska pięści, powodując że Schultz chcąc nie chcąc trzymał dłoń w pobliżu rękojeści miecza, ale odwrócony do starego wojownika zranioną cześcią twarzy grabarz skutecznie ukrywał powierzchowne emocje które w nim grały.

- Szanse na przetrwanie? - Grabarz spojrzał na Schultza z wyrzutem. - To są twoje szanse na przetrwanie! - Warknął, wskazując kciukiem na zmieloną połowę swojej głowy. - Rzuciłem się w wir śmierci, ty bydlaku. Dla was! Albo i dla siebie, kogo to teraz obchodzi? Poszedłem dalej wtedy, gdy wy nie mogliście! Nie wiedziałem, że zajdziemy tak daleko. Nie sądziłem, że pozostaniemy rozdzieleni tak długo. Obiecałem, że spotkamy się znowu, i tak się stało. Wybacz mi, że nie widzę przyszłości. Mogę ją tylko tworzyć. I wybacz, że z dziesiątką ludzi miałeś mniejsze szanse niż ja z trójką. Zależy mi na was w takim samym stopniu, jak tobie, Albercie Schultz. Ty, który powiodłeś nas do Lasu Cieni, żeby odzyskać swoją ukochaną rodzinę. Lambert zabił tego obłąkanego dawi? Ty masz na rękach krew Wilhelma, Franza, Daniela, Magnusa… że poszli za tobą z własnej woli? Krasnolud sprzeciwił się Lambertowi i spróbował szczęścia na ubitej ziemi.

- Gówno tam wiesz - Albert splunął prosto pod stopy młodzieńca, a jego twarz przybrała czerwonego odcienia.
- Poszli nie dlatego, że im kazałem, lecz dlatego, że czuli bratnią więź z resztą mieszkańców Krausnick. Poszli, bo sami stracili rodziny lub zostały one uprowadzone, jak to było w przypadku Magnusa i w przeciwieństwie do ciebie nie opuścili reszty. Nie obchodzą mnie twoje rany, ja straciłem przyjaciół, bo nie byłem w stanie ich obronić. To o wiele gorsza rana, która nigdy się nie zagoi. Wiedziałeś, że Lambert i jego ludzie to zaprawieni w bojach wojownicy, zaś w naszej grupie nikt nie miał wojskowego przeszkolenia z wyjątkiem mnie. Franz trochę widział, Magnus też parę razy musiał walczyć, a przynajmniej tak nam opowiadał, ale co z tego skoro obaj teraz gryzą piach? Lambert przestraszył się jednej dziewczynki, podkulił ogon i rozbił silną drużynę, a tyś za nim pobiegł skazując nas na śmierć. Daniel, Magnus i Wilhelm zginęli, bowiem was tam nie było! - Wykrzyczał prosto w twarz Kasimira.

- Przestraszył się dziewczynki, a na własne oczy widziałem jak stawiał czoła wielkiemu trollowi. Może to ci coś powie o tej twojej dziewczynce. Skąd to zaufanie do wiedźmy spoza naszej krainy? Jesteśmy Ostlandczykami! Ha, więc to moja wina że nie żyją?!

- Pyotr jej ufa i to mi wystarczy - burknął w odpowiedzi były żołnierz i obrócił się plecami do chłopaka, po czym ruszył w stronę schodów, uznając rozmowę za zakończoną.

- W jednym się nie myliłeś, Schultz! - Krzyknął za nim Kasimir. - W dupie was mam!
Albert Schulz nawet się nie odwrócił, aby uraczyć go spojrzeniem. Zniknął na schodach, zostawiając kipiącego od wściekłości Kasimira samego z własnymi myślami. Młodzieniec po chwili odwrócił się na pięcie i odszedł w odwrotnym kierunku, by znaleźć w fortecy kaplicę Sigmara i móc zaznać tam chwilę spokoju.
 
Krieger jest offline