Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-06-2016, 20:35   #211
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Goboczujka,
Błonia twierdzy,
Zmierzch


Szedł wraz z szesnastoma uzbrojonymi mężami oraz trzema wierzchowcami. Otaczające Goboczujkę wzgórze rozpościerało się w promieniu pięćdziesięciu metrów. Kiedy ich zobaczyli, byli u stóp owego wzgórza. Pyotr szedł z początku pewnie, lecz coś sprawiło, iż przystanął, kiedy burza oświetliła twierdzę. Dziadek Rybak pod wpływem chwili sięgnął po coś do kieszeni i przyjrzał się temu, by po chwili spojrzeć zlęknionym wzrokiem na basztę. Nie czekał dłużej. Ruszył śpiesznym krokiem.


Albert Schulz razem z resztą towarzyszących mu chłopów oraz najemników, wyszedł na plac, aby powitać nadejście oddziału z Mühlendorfu . Na jego zmęczonej latami ciężkiej pracy twarzy malowała się powaga, lecz oczy zdradzały radość jaką odczuwał na widok mieszkańców sąsiedniej wioski.
– Dobrze się spisałeś – powiedział do Dziadka Rybaka, gdy ten przekroczył bramę wjazdową, uścisnęli nawzajem swe przedramiona, po czym zwrócił się do reszty towarzyszących mu chłopów.
Bądźcie powitani! Rad jestem, iż zjawiliście się w samą porę. Rozumiem, że chcecie nam pomóc odbić nasze rodziny z rąk hordy zwierzoludzi. W zbrojowni, w podziemiach warowni, znajduje się wystarczająco mieczy i zbroi dla nas wszystkich. To nie byle jaki oręż; został on wykuty dłońmi najlepszych imperialnych kowali...

– Albercie…¬–
przerwał mu Pyotr, który z pewnością również był rad widzieć starego przyjaciela, jednak na jego twarzy malował się dziwny niepokój. – Czy ktoś jest na wieży? – spojrzał na basztę, wznoszącą się ponad nimi.

Weteran spojrzał na niego ze zdziwieniem malującym się na twarzy. Odwrócił się w stronę wskazanych przez starca blanek na szczycie baszty, lecz nikogo tam nie zobaczył.
– Pewnie Katarina udała się tam wraz z resztą. Adar, Severus i Lexa gdzieś zniknęli, więc podejrzewam, że to z nimi się tam udali. No i Lambert również rozpłynął się w powietrzu – powiedział, zwracając się do Dziadka Rybaka, wciąż nie bardzo go rozumiejąc.

– Bogowie… – Pyotr natychmiast ruszył w kierunku baszty, lecz powstrzymał go widok wychodzącego przez wrota Lamberta, który zakuty był w zbroję pełnopłytową. Przez bark przerzucony miał swój potężny młot i jedyną nieosłoniętą częścią ciała była jego łysa głowa.
– Severus jest ciężko ranny – powiadomił resztę ponurym głosem. – Twoja Katarina przyzwała demona, niemalże sprowadzając zagładę na nas wszystkich!

Pyotr, chciał zapytać co z Katariną, lecz Hieronim Lambert nie był najlepszym rozmówcą w tej kwestii. Dlatego nie wypowiadając nic, wszedł do wnętrza wieży, by zobaczyć to na własne oczy. Idąc w tym kierunku minął Harpię niosącą rannego akolitę. Pyotr ze strachem spojrzał na rozszarpaną dłoń Saverusa.


Chwilę później na wieży pojawiła się przygarbiona sylwetka Dziadka Rybaka. Wątła i w swym wieku, przygięta do ziemi. Obwiódł wzrokiem blanki, lecz to Katariny szukał wzrokiem.
– Natalyo! – Pyotr zdawał się nie zauważyć, że pomylił imię dziewczyny. Na tyle śpiesznie, na ile pozwalał mu jego stan, zbliżył się do młodej Kislevianki. – Użyłaś magii? Mów! Czy zaczerpnęłaś wiatrów?!

Odpowiedziała mu jednak cisza. Młoda czarownica ciągle leżała w pozycji pozostawionej po rzuceniu nią na ziemię przez Lamberta, czyli na prawym boku. Nie wykazywała żadnego kontaktu z otoczeniem – była bierna, apatyczna. Strużki gorzkich łez ściekały z kącików jej oczu na chłodną posadzkę twierdzy. Delikatnie drżała na całym ciele, a jej usta w kółko wymawiały bezgłośne słowa:
… bezużyteczna... zagrożenie... bezużyteczna... zagrożenie...

Starzec opadł na kolana i osunął się do pozycji siedzącej, opierając o blanki wieży. Spojrzał na Adara w niemym pytaniu.

Ten jedynie skinął głową do Dziadka Rybaka i odsunął się, dając im chwilę prywatności. Sam natomiast przystanął nieopodal i uważnie obserwował otoczenie widoczne ze szczytu wieży.

Po jakimś czasie Pyotr zaczął cicho mówić. Nie zważał na to, czy ktoś go w ogóle słucha.
– Obwiniasz się. Myślisz, że Natalya zginęła przez ciebie. Miałaś przeczucie jako ja, a ona albo cię nie posłuchała, albo jej ni powiedziałaś... Ona wiedziała moje dziecko, wiedziała co się wydarzy. Wiedziała tako samo jak ja i ty. Rozmawiał żem z nią i choć sam niewiele rozumiem, wiem że jesteś niezwykle ważna. To jej słowa, a to mądra kobieta. Mądrzejsza niż ktokolwiek z nas. – starzec czuł się bezsilny w obliczu roztrzęsionej Katariny, czuł się paskudnie niemal tak samo jak wtedy, gdy oddawał swą wnuczkę pod opiekę wiedźm. – Kiedy przybyłyście do Krausnick, zastanawiałem się, czy to ta Natalya, którą znałem. Bałem się zapytać. Ni miałem pewności, lecz czułem, że pani Natalya to ta sama dziewczynka, która była moją wnuczką. Ten kolor oczu, włosy... Czy ona mnie rozpoznała? Ni wiem, bałem się pytać. Powinna mnie nienawidzić... była dla mnie dobra.
- Nie znalazłyście się w Krausnick przypadkiem. Ni interesuje mnie czy to ty byłaś przyczyną tego co się tu wydarzyło, jeno pamiętaj... pamiętaj by wystrzegać się magii co dzień, jeno nie wahać się gdy to nizbędne. Bogowie cię poprowadzą, moje dziecko, tako jak poprowadzili mnie.


Pyotr spojrzał na skuloną dziewczynę, lecz ta nie dawała żadnych oznak kontaktu z rzeczywistością. Starzec westchnął.
– Obiecywałaś coś, pamiętasz? Ni zginiesz, póki ni zabijesz tego, który uczynił to Natalyi. Dołączam się do tej obietnicy… a gdybym wcześniej umarł… ni chowajcie mojego ciała i ni palcie go, bowiem wrócę choćby z świata umarłych by wypełnić ją. Wstanę choćbym ni miał sił. A ty, dziecko? Masz jeszcze siły?

Lecz i tym słowom odpowiedziała cisza wypełniona uderzeniami kropel rzęsistego deszczu o ziemię.

Cisza ta przedłużała się, bowiem i Pyotr zamilkł. Być może potrzebował tej chwili także dla siebie, a może po prostu nie wiedział jak pomóc tej dziewczynie. Próbował – tego nie można mu odmówić.
– Być może postrzegasz każde spojrzenie, jak przekleństwo. Inni mają ci za złe kim jesteś, jeno ni dostrzegasz, że starzec, który siedzi obok, miał podobną przeszłość. Mamy wiele wspólnego, dziecko. Ni jesteś w tym odosobniona, ...a teraz wstawaj. Zmokniesz doszczętnie i przeziębisz się na tych kamieniach.

Powstawszy, Pyotr oraz Adar unieśli Katarinę z ziemi. Było to ciężkie, bo choć bez problemu byli w stanie ją podnieść, to sama zachowywała się tak, jakby duch ją opuścił. Przypominało to trochę osobę martwą. Dopiero po dłuższej chwili stanęła na swych nogach i odsunęła się pod blankę. Całość prawdopodobnie była wynikiem reakcji na kolejne, coraz głośniejsze postukiwanie butów o drabinę. Ktoś znów zmierzał na górny poziom twierdzy.

– Czy to prawda? Co powiedział nam Lambert? – Z otworu na szczycie wieży wyłoniła się charakterystyczna w swej brzydocie sylwetka grabarza. Para tak bardzo różnych od siebie oczu omiotła bezwładną sylwetkę wiedźmy, próbującego pomóc jej kuchcika i spoczęła na starcu, świdrując go wzrokiem. Jego dłoń spoczywała na rękojeści topora.

– Lambert to zakuty w zbroje ignorant, który jeno myśli, że je nieomylny. Uważa, że to co robi i mówi to wola bogów, ni zważając na jej faktyczny kształt. Zabił krasnoluda, a swoim fanatyzmem przyniesie zgubę na nas wszystkich. Czy to prawda? Co ci powiedziałem? – odparł zagadkowo Pyotr.

– Uratował mi życie, Dziadku. Czy kobieta przyzwała demona? – Powtórzył pytanie Kasimir.

– Doskonale wiesz, że mnie tu ni było, kiedy to się zdarzyło. Sam ni pokładam wiary w ani jedno słowo Lamberta. – Mówiąc to, nieco rozwścieczony starzec, ponaglił Adara, by schować się w środku wieży przed deszczem.

Adar wraz ze starym guślarzem, podeszli do drabiny prowadzącej w dół.
– Poczekaj – powiedział Szarak. Spojrzał niezbyt optymistycznie na drabinę, a następnie przeniósł wzrok na lodową czarownicę. Odpiął swoją tarczę i odłożył ją na bok, po czym wyciągnął zwój liny. – Pomogę ci zejść – zwrócił się do Katariny. – Wejdź na moje plecy i złap się mocno. Pyotrze, przywiążesz ją do mnie szczelnie. Dobrze? – zapytał z wyciągniętą liną w ręce i czekając na ich reakcję.

Pyotr przyglądał się chłopakowi nie bardzo rozumiejąc co robi, po czym zwrócił się do Katariny swym słabym głosem, zupełnie ignorując kuchcika w kolczudze.
– Zejdź chociaż jeden poziom, dobrze?

Dziewczyna, na żałosny pomysł Adara, zdecydowanie wróciła do rzeczywistości. Pusty wyraz w oczach zastąpił gniew gotowy zmienić kogoś w drobny mak. Splotła ręce na piersi, a na jej wyraz twarzy zdecydowanie wyrażał, o co tym myśli.
– Nie, dzięki. Pójdę sama. I dajcie mi wszyscy spokój, skoro nie możecie nawet pojąć, co się tutaj stało – odepchnęła sługę na bok, a następnie zmierzyła lodowatym wzrokiem grabarza – Uratował ci życie raz, a jutro może cię zabić. Krausnick dało ci to życie, a teraz się od niego odwracasz.
Zbliżyła się do drabiny i po niej zeszła, choć ledwo miała siłę, by trzymać się drabiny.

– Moja mamusia dala mi życie, wiedźmo z Kislev. A ty na pewno nie reprezentujesz Krausnick.
Grabarz odsunął się powoli od włazu, pozwalając przejść towarzyszom, ale nie pomagając im w żaden sposób. Gdy został sam na wieży, uważnie i ostrożnie przyjrzał się pobojowisku, po czym schował twarz w dłoniach i westchnął przeciągle. Komu wierzyć? Kto był zagrożeniem?
– Wybaczysz mi, dziadku? – spytał cicho.

Goboczujka,
Wnętrze twierdzy,
Zmierzch


Wybaczcie mi, że tak późno przybyłem – powiedział Schulz, wchodząc po schodach na ostatnie piętro. Przed nim stała Katarina, Pyotr oraz Adar, wszyscy wyglądali na poruszonych tym co się wydarzyło na szczycie warowni.
– Nic ci nie jest? – Zapytał dziewczynę, a gdy zawahała się z odpowiedzią, przeniósł spojrzenie na Dziadka Rybaka, lecz ten najwyraźniej również nie wiedział co powiedzieć.
– Lambert… był tutaj. Wszystko słyszałem, ale nie wierzę w ani jedno z jego słów – Albert otworzył znajdujące się obok nich drzwi, które odsłoniły przed nimi kwatery należące do jednego z dowódców tego miejsca. Było tu podwójne łóżko, biurko, kilka szaf i wszystko wyglądało tak jak zostało zostawione kilka lat wcześniej.
– Wejdźmy do środka i pogadajmy. Jej przyda się długi odpoczynek, nam wszystkim zresztą też.

Katarina posłusznie położyła się na łóżku, które było bardzo wygodne, wygodniejsze niż te, w których spała przez ostatnie kilka lat, a po ciężkiej podróży przez las i wrzosowiska, owe łóżko wydawało się być tak wygodne, iż myślała, że zaraz zapadnie się do jego wnętrza. Westchnęła głośno z zadowolenia i wtuliła się w jedną poduszkę z olbrzymią dozą czułości.

– Uważajcie na niego. Mam wrażenie, że im dłużej z nami przebywa tym coraz bardziej nieobliczalny się staje. Zauważyłem, że Kas często z nim przebywa, zdecydowanie za często i bardzo mnie to martwi. On ma na niego zły wpływ…

– On... On powiedział, że przyzwałam demona? – zapytała się słabym, stłumionym przez poduszkę głosem. W cichym pomieszczeniu jednak słowa te były dobrze słyszalne.

– Kłamstwa… na pewno żeś tego nie zrobiła. Masz zbyt czyste serce – zaprzeczył Albert, choć sam nie był pewien, mimo to wolał wierzyć w swoje słowa, niż dawać wiarę znienawidzonemu kapłanowi.

– To dobrze, że temu nie uwierzyłeś – rzekła mu z ulgą – Doznałam wizji, widziałam całą bitwę od nowa... I jakiegoś maga... Był niesamowicie potężny, ale to coś... to coś go rozerwało. Tak jakby sam Pan Zmian przyszedł. Wyciągnął swą rękę i tylko ją zacisnął.
Żywe emocje na całym jej ciele jedynie podkreślały prawdziwość tej historii, gestykulowała, pokazała nawet ten sam ruch potwora, mnąc rąb poduszki w ten sam sposób, jakby był ów magiem.
– A później pojawił się ten demon... A później Lambert.. Wszyscy chcą mnie zabić.. Dlaczego...? – dodała płaczliwym tonem i schowała znów twarz w pościeli.

Adar warował przy łóżku, na którym spoczywała lodowa czarownica, niczym pies, dumnie prezentując swój rynsztunek. Gdyby miał w sobie większego ducha, wyprosiłby wszystkich z pomieszczenia i pozwolił Katarinie w spokoju odpoczywać. Jednak piętno sługi wciąż na nim ciążyło, toteż nie odważył się podnieść głosu na innych, a już w szczególności na starego Schulza.
– Panie, masz rację, to nie mogła być ona – zwrócił się do weterana. – Byłem tuż za nimi. Demon musiał tam na nich czekać. To niemożliwe, iż przyzwała go Katarina. – dodał, po czym odchrząknął w pięść. Tak właściwie nie widział całego zajścia od początku, ale był w stanie poręczyć życiem za młodą dziewczynę. A przynajmniej wierzył, że byłby w stanie to zrobić.

– Adar… Zostań z nią tu przez noc i zaopiekuj się nią – zwrócił się do chłopaka Schulz, po czym podszedł do leżącej na łóżku Katariny, która swą twarz wciąż chowała w pościeli.

– Nie przejmuj się. To nie twoja wina, niczym tu nie zawiniłaś… My wszyscy widzieliśmy duchy, widzieliśmy walkę i potężnego demona, lecz nie wierzę by to była twoja sprawka. Zawsze byłaś taka silna i pomagałaś innym, przypominałaś nam, że w jedności siła… Nie poddawaj się. To wszystko niebawem dobiegnie końca.

– Ja jeszcze muszę... – powiedziała, gdy uniosła swą głowę znad poduszki – Gdzie są komnaty czarodzieja? Muszę tam iść.

– Kwatery są w jednym z pokoi na końcu korytarza. Nie pamiętam już w którym, ale to nie jest istotne teraz. Zostań tu, wyśpij się, jesteś cała blada… Jutro przeszukamy je wspólnie, dobrze? – Powiedział Schulz, wciąż klęcząc obok jej łóżka, z dłonią na jej plecach.

Katarina odwróciła głowę i spojrzała na Alberta z iskrą podobną do tej należącej do córki, gdy patrzy na swego ukochanego ojca. Milcząco więc zaakceptowała taki stan rzeczy, przestając stawiać i tak nikły opór.


Pyotr przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu, lecz nie bez zaskoczenia malującego się na twarzy. Kiedy wraz z Schulzem opuścił pokój, wypytał go o szczegóły wizji, która objęła wszystkich w Goboczujce. Pyotr spijał słowa Alberta, lecz samemu nie wyjawiał nic ze swych przemyśleń. Duchy, arcymag a na koniec demon... Właśnie... arcymag. Czy to był ów starzec z jego snu?

Albert mówił, że widział jak mag ów poskromił pioruny, a wtedy rano w Mühlendorfie... Teraz dopiero sobie przypomniał. Tak. Odczuwał w owym starcu silną aurę niebios.

Wciąż mógł się mylić, lecz im dłużej się nad tym zastanawiał, tym wyraźniej to widział. Tak. Tamten starzec też władał wiatrami nieba, choć to jeszcze niczego nie przesądzało.
 
Rewik jest offline  
Stary 16-06-2016, 06:12   #212
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Przechadzając się powoli po zbrojowni, Kas muskał porzucone tam sprzęty koniuszkami palców, jakby chciał sprawdzić czy w rzeczywistości się tam znajdują. Po raz kolejny bogowie spojrzeli na nich przychylnym okiem - pomieszczenie do którego poprowadził ich Schultz było prawdziwym skarbcem, którym mogliby wyposażyć całą armię. Gdyby tylko jakąś mieli, pomyślał ze smutkiem, przymierzając wiszącą na stojaku przeszywanicę. W komnacie było sucho, więc poza delikatnym zapachem zakurzonej stęchlizny oręż i pancerze były w wyjątkowo dobrym stanie. Gdy już się dozbroił, grabarz ruszył z powrotem na dziedziniec, przyzwyczając się do ciężaru zbroi i powoli krocząc pośród zgliszcz i zniszczenia które zaległo w całej Goboczujce lata temu. Patrząc na zmarniałe szczątki obrońców i napastników, chłopak nie mógł powstrzymać refleksji nad sensem stawiania czoła Wielkiemu Wrogu. Jeśli ci ludzie wierzyli że swoim poświęceniem na zawsze zakończą zagrożenie z północy, mylili się. Ich życia posłużyły jedynie jak opóźnienie nieuniknionego - kilka lat później imperialne wsie dalej płonęły, a okrutne mutanty i przebiegli heretycy kryli się po lasach i ruinach ludzkiej cywilizacji. To nie obrona przez hordami chaosytów zadecyduje o przetrwaniu Imperium, lecz zdecydowany, bezlitosny atak, równie nieustępliwy i brutalny co te którymi napastowały ich ludy północy, zwierzoludzie i wewnętrzni wrogowie.


***



Na dziedzińcu niemałe zamieszanie spowodował Lambert. Kapłan bitewny bez większych cergieli oznajmił, że podróżująca z nimi Katarina zerwała kotarę oddzielającą prawdziwy świat od jego karykaturalnego odbicia w Spaczni i przywołała i przyzwała stamtąd bestię z piekła rodem.

- To niemożliwe - powiedział Albert Schulz, podchodząc do kapłana. Nie mógł uwierzyć jego słowom; nie potrafił, nie chciał.

- To idź i sam zobacz - odpowiedział Lambert z beznamiętnym wyrazem twarzy.

- Gdzie ona teraz jest? Gdzie jest reszta? - Zapytał Schulz kierując się w stronę warowni.

- Na dachu… - odparł kapłan wzruszając ramionami. Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz weteran niespodziewanie zniknął mu z oczu.
- Cóż… - powiedział zwracając się w stronę otaczających go mieszkańców Mühlendorfu. [i]- Wypadałoby was jakoś przywitać i dobrze przygotować do czekającej nas wyprawy. Zaprowadzę was do zbrojowni.[i/]

- Co, kurwa? Demony? Ktoś zranił Severusa? - Wzrok młodego Kasimira skakał po obecnych jakby podążał za odbijającą się od ścian piłeczką. Młodzieniec wykonał zabobonny gest i zrobił krok w tył. Zaraz jednak zmitygował się, świadom obecności przybyszy z Muhlendorfu. Kiepskim pomysłem byłoby zasiać pośród nowych sojuszników ziarna nieufności i chociaż Kasimir palił się by dowiedzieć co się dzieje, musiał na razie robić dobrą minę do złej gry i zostawić sytuację w rękach Schultza i Pyotra. Z nieodgadnionym wyrazem na okaleczonej twarzy podążył za Lambertem i odsieczą, by w czeluściach twierdzy przygotować ich do nieuniknionej potyczki. Gdy wszedł jednak w cień wąskich korytarzy, chłopak czmychnął na wspinające się ku wieży schody i z wyrazem determinacji na połowie twarzy zaczął iść po dwa stopnie naraz.

Wilhelm z ponurym spojrzeniem odprowadził Kasimira, kiedy ten wymknął się i ruszył na górę. Powinien zrobić to samo. Powinien dołączyć do reszty towarzyszy, by dowiedzieć się, co się stało, a nawet spróbować pomóc jak tylko mógł. Zapewne tak postąpiłby Andree sprzed kilku dni. Kiedy jeszcze sądził, że dobrymi chęciami, optymistycznymi myślami oraz szerokim uśmiechem, zdołałby przezwyciężyć każdą przeszkodę na swojej drodze i uratować świat. Jednak podczas tej wyniszczającej podróży, wszystkie te głupie, dziecinne ideały w końcu prysnęły. Dlatego niechętnie odwrócił wzrok od grabarza, przyspieszając kroku. Nie był bohaterem. Chciał jedynie przetrwać tę piekielną podróż.

Wyminął kilku podążających za Lambertem wieśniaków i zrównał się z nim.
- Chyba spróbuję wyciągnąć coś z tego pojmanego goblina - rzekł półgłosem. Zachowywał się tak, jakby nie usłyszał wcześniejszych słów odnośnie Katariny, Severusa i demona. - Nie wiem czy gada po naszemu, ale nie zaszkodzi sprawdzić. O coś konkretnego powinienem go wypytać?

- Wątpię - odparł krótko Lambert na wspomnienie o możliwości porozumienia się z goblinem. - Na twoim miejscu nie traciłbym czasu, ale jeśli jednak zdołasz coś z niego wydusić, to wypytaj o zwierzoludzi.

- Nie zaszkodzi spróbować - stwierdził Wilhelm. - Zajmę się tym jutro, kiedy wypocznę. Jeżeli nic nie będzie się dało od niego dowiedzieć, to po prostu go zabiję.


***


- Czy to prawda? Co powiedział nam Lambert? - Z otworu na szczycie wieży wyłoniła się charakterystyczna w swej brzydocie sylwetka grabarza. Para tak bardzo różnych od siebie oczu omiotła bezwładną sylwetkę wiedźmy, próbującego pomóc jej kuchcika i spoczęła na starcu, świdrując go wzrokiem. Jego dłoń spoczywała na rękojeści topora.

- Lambert to zakuty w zbroje złocisty fanfaron, który jeno myśli, że je nieomylny. Uważa, że to co robi i mówi to wola bogów, ni zważając na jej faktyczny kształt. Zabił krasnoluda, a swoim fanatyzmem przyniesie zgubę na nas wszystkich. Czy to prawda? Co ci powiedziałem? – odparł zagadkowo Pyotr.

- Uratował mi życie, dziadku. Czy kobieta przyzwała demona? - Powtórzył pytanie Kasimir.

- Doskonale wiesz, że mnie tu ni było, kiedy to się zdarzyło. Sam ni pokładam wiary w ani jedno słowo Lamberta. - Mówiąc to, nieco rozwścieczony starzec, ponaglił Adara, by schować się w środku wieży przed deszczem.

Adar wraz ze starym guślarzem, podeszli do drabiny prowadzącej w dół.
[i]- Poczekaj - powiedział Szarak. Spojrzał niezbyt optymistycznie na drabinę, a następnie przeniósł wzrok na lodową czarownicę. Odpiął swoją tarczę i odłożył ją na bok, po czym wyciągnął zwój liny. - Pomogę ci zejść - zwrócił się do Katariny. - Wejdź na moje plecy i złap się mocno. Pyotrze, przywiążesz ją do mnie szczelnie. Dobrze? - zapytał z wyciągniętą liną w ręce i czekając na ich reakcję.

Pyotr przyglądał się chłopakowi nie bardzo rozumiejąc co robi, po czym zwrócił się do Katariny swym słabym głosem, zupełnie ignorując kuchcika w kolczudze.
- Zejdź chociaż jeden poziom, dobrze?

Dziewczyna, na żałosny pomysł Adara, zdecydowanie wróciła do rzeczywistości. Pusty wyraz w oczach zastąpił gniew gotowy zmienić kogoś w drobny mak. Splotła ręce na piersi, a na jej wyraz twarzy zdecydowanie wyrażał, o co tym myśli.
- Nie, dzięki. Pójdę sama. I dajcie mi wszyscy spokój, skoro nie możecie nawet pojąć, co się tutaj stało - odepchnęła sługę na bok, a następnie zmierzyła lodowatym wzrokiem grabarza - Uratował ci życie raz, a jutro może cię zabić. Krausnick dało ci to życie, a teraz się od niego odwracasz.
Zbliżyła się do drabiny i po niej zeszła, choć ledwo miała siłę, by trzymać się drabiny.

- Moja mamusia dała mi życie, wiedźmo z Kislev. A ty na pewno nie reprezentujesz Krausnick. - Grabarz odsunął się powoli od włazu, pozwalając przejść towarzyszom, ale nie pomagając im w żaden sposób. Gdy został sam na wieży, uważnie i ostrożnie przyjrzał się pobojowisku, po czym schował twarz w dłoniach i westchnął przeciągle. Komu wierzyć? Kto był zagrożeniem?
- Wybaczysz mi, dziadku? - Spytał cicho.


***



Gdy Schultz zostawił odpoczywających samym sobie i opuścił komnatę, Kas czekał na niego, oparty barkiem o ścianę i z rękami skrzyżowanymi na piersi. Skinął głową starszemu mężczyźnie w geście pojednawczego powitania.
- Możemy porozmawiać? - Spytał.

Albert zmierzył chłopaka nieufnym spojrzeniem, po czym powoli domknął za sobą drzwi, tak aby nikt inny ich nie słyszał. Uważał, że Kasimir zbyt dużo czasu spędza z Lambertem i najemnikami, zdecydowanie więcej niż z mieszkańcami Krausnick. Dobrze wiedział, że to była jego decyzja, lecz wcale mu się to nie podobało.
- Co się stało? - Zapytał, unikając jego spojrzenia.

Zdrowa połowa ust grabarza podniosła się w smutnym uśmiechu.
- Patrzysz na mnie jak na Lamberta. Gardzisz mną, prawda? - Bardziej powiedział niż spytał młodzieniec. - Wiele się zmieniło od czasu gdy wyruszyliśmy z Krausnick. Żaden z nas nie jest już tym samym człowiekiem. Kiedyś cię nie rozumiałem, Albercie. Uważałem cię za skwaszonego starucha z kijem w dupie, wiesz? - Młodzieniec zarechotał na myśl o wspomnieniach swoich dawnych przygód i przewinień. - Ale… teraz zrozumiałem. Kiedyś żyłem tylko dla siebie. Ale teraz widzę, ilu mamy wrogów. Rozumiem, co znaczy obowiązek, którym ty żyłeś. Ciężar obrońcy Imperium. - Oczy młodzieńca błyszczały niezdrowo. - Więc czemu teraz, gdy jesteśmy bardziej podobni niż kiedykolwiek, patrzysz tak na mnie?

Starzec głośno westchnął, po czym podrapał się po głowie szukając odpowiedni słów. Na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie i przez chwilę nic nie powiedział. W końcu jednak przemówił, a w jego głosie dało się usłyszeć ledwo wychwytywaną nutkę gorzkości.

- To ty się od nas odwróciłeś - powiedział podnosząc głowę, aby spojrzeć chłopakowi prosto w oczy. - Porzuciłeś nas w możliwe najgorszym momencie, wyczuwając większą szansę na przetrwanie z Lambertem. Nie mydl mi oczu pięknymi słowami, wcale ci na nas nie zależało, nigdy tak nie było. Byłeś, jesteś i będziesz niechcianym bękartem. Nie pasowałeś do nas, bo nie chciałeś do nas pasować. Zależało ci ledwie na kilku panienkach w wiosce, a swojego opiekuna i tak nigdy nie słuchałeś, a jakby nie patrzeć był najmądrzejszą osobą w wiosce - mówił Albert, a jego rozmówca mógł zauważyć jak ręka weterana zbliża się niebezpiecznie do rękojeści miecza. Starzec nie miał zamiaru go użyć, lecz dla pewności wolał trzymać dłoń w jego pobliżu.
- Teraz widzę, że nie odstępujesz Lamberta na krok. Opowiada ci o bogu, chwale i innym bzdurom, które łykasz jak pelikan. Razem trenujecie… Nie dostrzegasz, że ten człowiek jest dla nas zagrożeniem? Prawie zabił Katarinę, zabił swojego towarzysza tam w lesie i pewnie jeszcze gorszych zbrodni dopuścił się w przeszłości, ale tobie to nie przeszkadza - Schulz aż wzdrygnął się na samą myśl o czynach kapłana Sigmara, który uważał się za czempiona swego boga. Nie mógł mu odmówić niezachwianej wiary, ale w jego przypadku to już był czysty fanatyzm, który często jest o krok od destrukcji.

Kasimir słuchał wypowiedzi weterena w pełnym skupienia milczeniu. Kilka razy widać było jak zaciska pięści, powodując że Schultz chcąc nie chcąc trzymał dłoń w pobliżu rękojeści miecza, ale odwrócony do starego wojownika zranioną cześcią twarzy grabarz skutecznie ukrywał powierzchowne emocje które w nim grały.

- Szanse na przetrwanie? - Grabarz spojrzał na Schultza z wyrzutem. - To są twoje szanse na przetrwanie! - Warknął, wskazując kciukiem na zmieloną połowę swojej głowy. - Rzuciłem się w wir śmierci, ty bydlaku. Dla was! Albo i dla siebie, kogo to teraz obchodzi? Poszedłem dalej wtedy, gdy wy nie mogliście! Nie wiedziałem, że zajdziemy tak daleko. Nie sądziłem, że pozostaniemy rozdzieleni tak długo. Obiecałem, że spotkamy się znowu, i tak się stało. Wybacz mi, że nie widzę przyszłości. Mogę ją tylko tworzyć. I wybacz, że z dziesiątką ludzi miałeś mniejsze szanse niż ja z trójką. Zależy mi na was w takim samym stopniu, jak tobie, Albercie Schultz. Ty, który powiodłeś nas do Lasu Cieni, żeby odzyskać swoją ukochaną rodzinę. Lambert zabił tego obłąkanego dawi? Ty masz na rękach krew Wilhelma, Franza, Daniela, Magnusa… że poszli za tobą z własnej woli? Krasnolud sprzeciwił się Lambertowi i spróbował szczęścia na ubitej ziemi.

- Gówno tam wiesz - Albert splunął prosto pod stopy młodzieńca, a jego twarz przybrała czerwonego odcienia.
- Poszli nie dlatego, że im kazałem, lecz dlatego, że czuli bratnią więź z resztą mieszkańców Krausnick. Poszli, bo sami stracili rodziny lub zostały one uprowadzone, jak to było w przypadku Magnusa i w przeciwieństwie do ciebie nie opuścili reszty. Nie obchodzą mnie twoje rany, ja straciłem przyjaciół, bo nie byłem w stanie ich obronić. To o wiele gorsza rana, która nigdy się nie zagoi. Wiedziałeś, że Lambert i jego ludzie to zaprawieni w bojach wojownicy, zaś w naszej grupie nikt nie miał wojskowego przeszkolenia z wyjątkiem mnie. Franz trochę widział, Magnus też parę razy musiał walczyć, a przynajmniej tak nam opowiadał, ale co z tego skoro obaj teraz gryzą piach? Lambert przestraszył się jednej dziewczynki, podkulił ogon i rozbił silną drużynę, a tyś za nim pobiegł skazując nas na śmierć. Daniel, Magnus i Wilhelm zginęli, bowiem was tam nie było! - Wykrzyczał prosto w twarz Kasimira.

- Przestraszył się dziewczynki, a na własne oczy widziałem jak stawiał czoła wielkiemu trollowi. Może to ci coś powie o tej twojej dziewczynce. Skąd to zaufanie do wiedźmy spoza naszej krainy? Jesteśmy Ostlandczykami! Ha, więc to moja wina że nie żyją?!

- Pyotr jej ufa i to mi wystarczy - burknął w odpowiedzi były żołnierz i obrócił się plecami do chłopaka, po czym ruszył w stronę schodów, uznając rozmowę za zakończoną.

- W jednym się nie myliłeś, Schultz! - Krzyknął za nim Kasimir. - W dupie was mam!
Albert Schulz nawet się nie odwrócił, aby uraczyć go spojrzeniem. Zniknął na schodach, zostawiając kipiącego od wściekłości Kasimira samego z własnymi myślami. Młodzieniec po chwili odwrócił się na pięcie i odszedł w odwrotnym kierunku, by znaleźć w fortecy kaplicę Sigmara i móc zaznać tam chwilę spokoju.
 
Krieger jest offline  
Stary 16-06-2016, 11:02   #213
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Adar błąkał się po korytarzach twierdzy, a brzdęk jego rynsztunku i wygwizdywana cicho melodia ciągnęła się za nim jak ogon. Nie wiedział, gdzie idzie. To go jednak nie zatrzymywało. Czuł, że musi iść. Że musi coś znaleźć.
Niepokój. Coś wisiało w powietrzu. Coś, co oddziaływało na tymczasowych mieszkańców Goboczujki. Nerwowa atmosfera, która rodziła strach i gniew. Szarak wyczuwał to podskórnie. Empatia nabyta jeszcze za młodu wyłapywała wzburzone drgania.
Szaleństwo. Czy to tylko duchy przeszłości? A może teraźniejszość była równie niebezpieczna? Sługa się wzdrygnął.


Adar ściągnął tarczę i z dłonią na rękojeści Pobrzasku, podszedł do zamkniętych drzwi na końcu jednego z korytarzy. Drzwi, podobnie jak wszystko inne, były nadgryzione zębem czasu. Jednak ta para wciąż wyglądała na w miarę solidne. Cóż się za nimi kryje?, zastanawiał się Szarak. By się o tym przekonać, pociągnął je ostrożnie do siebie.




Jego oczom ukazała się przytulna komnata, choć „przytulna” to dużo powiedziane. W środku unosiło się zatęchłe powietrze, a na meblach, niczym zaspy śniegu, wylegiwał się kurz.
Kuchnia. Znalazł ją! Kamienny piec, rzędy lad z elementami kuchennej zastawy, a na ścianach półki z brudnymi słoikami i pudełkami. Dalej w głębi otwierała się kolejna sala, nieco większa, wyposażona w masywny, długi stół oraz ławy.
Adar odkaszlnął, zachłysnąwszy się mętnym powietrzem. Szybko do jego nozdrzy doleciał słodkawy zapach zgnilizny. Na świeże jedzenie nie było co liczyć.

Szarak przechadzał się wzdłuż i wszerz po obu pomieszczeniach, zaglądając do szafek, pojemników i kotłów. Wyposażenie było dość imponujące, nawet jak na obecny stan ten kuchni. Kiedyś to tu przygotowywano posiłek dla całego garnizonu. Ilu mogło ich tu stacjonować? Kilkudziesięciu? Kilkuset? Kuchnia w „Przyklasztornej” na pewno nie dała by rady ich wszystkich wyżywić.

Adar odłożył tarczę i odpasał miecz, a następnie oparł się o stół. Zanim zacznie gotować, będzie tu musiał posprzątać. Jednego, czego nauczył się przy babci Elnie, jego mentorce, to tego, że jakość kucharza można ocenić po jego kuchni. Ale czy będzie w stanie tchnąć w to miejsce swojego ducha? Ostatnio tak wiele się wydarzyło. Ludzie umierali, odwracali się od siebie i popadali w szaleństwo. Ich wyprawa wisiała na włosku i Adar zaczynał wątpić, czy komukolwiek uda się opanować sytuację. I choć zeszłe dni pokazały mu czym jest waleczność i odwaga, to wciąż czuł, że czegoś mu brakuje. Czegoś, nad czym nie ma kontroli i co wymykało mu się z rąk.
Sługa opuścił głowę zrezygnowany.

- Cóż mogę uczynić? Co zrobić, by ich zespoić? Jesteśmy jak mur bez zaprawy. Wyglądamy groźnie, ale nawet mocniejszy wiatr może nas obalić. Jak powstrzymać nakręcającą się spiralę oskarżeń i szaleństwa?

W kuchni zapadła głucha cisza. Żadna odpowiedź nie dobiegła do uszu stroskanego mężczyzny.
Podać się... Schować za piec. Tak jak kiedyś. Przyczaić się w kącie, tam cię nie zobaczą. Dadzą spokój. A reszta? Reszta sama się potoczy. Jak zawsze.


Nagły zryw i uderzenie pięścią w stół, po którym wzniósł się kłęb kurzu, a huk przetoczył się po pomieszczeniu.
Nie jest już tym samym człowiekiem. Nowy Adar się nie poddaje. Nie chowa się. Nie zamyka przed innymi. Będzie próbował, choćby miało to nie przynieść żadnego rezultatu. Ale zrobi to.

Zdjął swój cały rynsztunek, razem z pancerzem, i rzucił go w kąt. Następnie zakasał rękawy i poszukał miotły oraz kubeł. Będzie musiał znaleźć studnię i nabrać wody. Wyszoruje tę kuchnię oraz jadalnię na błysk, a potem przygotuje najlepszą kolację, na jaką go będzie stać. Choć na miejscową spiżarnię nie miał co liczyć, wciąż mógł wykorzystać wysuszone zioła i przyprawy – one przynajmniej dodadzą smaku. Miał naczynia i wyposażenie. Czasu było jednak mało. Musiał zdążyć przed zmierzchem. Czuł, jak rozpiera go motywacja.

- Mogę coś zrobić - powiedział do siebie.
A potem rzucił się w wir pracy.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 16-06-2016, 19:44   #214
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Wszystko miało się powoli zacząć układać, a zwiastunem tego miała być wypełniona orężem zbrojownia.
Niestety - los w Starym Świecie bywał kapryśny, tak też było i tym razem.
Wyczulona na zjawiska magiczne Katarina czuła coś niepokojącego, gdy wraz z pozostałymi poruszała się chłodnymi korytarzami Goboczujki. W ich murach była zamknięta jakaś przepełniona żalem energia. Nęciła swą smutną, ledwie słyszalną pieśń doprowadzając zmysły młodej czarownicy na skraj paranoi. Co jakiś czas zatrzymywała się, by wsłuchać się w dziwne słowa, ale wtedy, jakby robiąc sobie z niej żarty, milkły.
Jej oddech był ciężki. Czuła duchotę podobną do skwaru letniego dnia w cieplejszych częściach Imperium. Kropelki zimnego potu spływały jej po plecach.
A wnętrze budowli było chłodne.
Dopiero w ów zbrojowni głosy stały się głośniejsze, a świat zaczął się rozmywać. Dziewczyna rozglądała się w panice dookoła siebie nie rozumiejąc, co się dzieje. Ciemność gęstniała. Była wręcz namacalna. Wszelkie dźwięki ucichły. Bicie serca. Bicie. Bicie.
Nagle światło - atakujące jak słońce w bezchmurny, zimowy dzień po kilkudniowym przebywaniu w ciemnym pomieszczeniu. Desperacka zasłona w postaci rąk niewiele dała, były przeźroczyste niczym górska, źródlana woda. A może szare jak cień?
Zwalczała niechęć do blasku z heroiczną wręcz postawą, próbując dostrzec cokolwiek. Wyglądało to tak, jakby jej starania przynosiły skutek, bowiem powoli słabło, a przez tą kurtynę zaczęły się przebijać dźwięki, będące wpierw odległym echem, a później - głośne odgłosy… bitwy!
Krótkie trzęsienie ziemi prawie zwaliło ją z nóg, gdy wybiegała z pomieszczenia. Wszędzie kręcili się wojskowi, lecz ich ciała nie były rozmazane tak, jak jej - były całkowicie wyraźne. Krzyczeli coś do siebie. Biegali tu i tam, modlili się, płakali, błagali bogów o litość, lecz się nie poddawali. Pędziła wśród nich niczym niespokojny duch. Chciała znać sytuację. Chciała wiedzieć, co się dzieje. Miała podejrzenia, ale nie mogła ich uznać za prawdziwe. Nie chciała.
Serce jej biło w szaleńczym tempie. Potykała się co jakiś czas i traciła równowagę, ale biegła. Jej celem był dach, doskonały punkt widokowy zaobserwowany przez nią na samym początku, gdy przekroczyła bramę twierdzy.
Z jakiegoś powodu na jej drodze stanął Severus. Cóż ten człowiek, ten akolita tutaj robił? Nie powinno go tu być. Nikogo tu nie powinno być. Powinna tu być sama. A co jeśli… jeśli ten akolita tak naprawdę był kimś takim, jak ona? Tak, to miało sens. Jego bezużyteczność spowodowana była tym, że był cholernym imperialnym magiem. W jej sercu zaległo się ziarno nienawiści wobec tego młodzieńca. Nie używał mocy, gdy była mu potrzebna, nie robił tego, kiedy inni potrzebowali pomocy, a teraz pewnie będzie kulił się ze strachu.
Imperialny parszywiec.
Katarina czym prędzej weszła po drabinie… A widok, jaki się zeń rozciągał całkowicie ją sparaliżował.


Hordy zakutych w czarne pancerze wojowników szturmowały Goboczujkę. Płonące kule wyrzucane z trebuszy uszkadzały mury i mordowały obrońców, taran tłukł w osłabioną bramę w ogłuszający wręcz sposób, sypiąc iskry z każdym kolejnym mocarnym uderzeniem. Obrońcy się jednak nie poddawali wykorzystując spryt i niesamowite dzieła Imperialnych konstruktorów - pierwszy raz przez dziewczynę w ogóle widziane na oczy. Każdy kolejny huk powalał kolejne zastępy chaośnickich pomiotów ścieląc ziemię krwawym dywanem z potwornych ciał.
Coś obok niej zaiskrzyło, przywracając jej w ten sposób czucie w kończynach. Dopadła do blanki chowając się za nią i obejrzała się w tamtą stronę. Stał tam jeden człowiek, potężny mag miotający swą mocą dookoła warowni kładąc kolejne zastępy wrogów. Jego bogato zdobione szaty furgotały pod naporem mocy, a oczy skrzyły się od zebranej w nich magicznej energii. Był niesamowicie potężny. Młoda wiedźma patrzyła na niego ze strachem, ale również z podziwem. Nigdy nie widziała aż takiej mocy, kogoś tak potężnego, by wywoływał mordującą tysiące istnień nawałnicę. Gryzący smród spalonego mięsa oraz siarki unosił się w powietrzu kłując w oczy.
Wszystko zaczęło nagle pędzić do przodu niczym zmuszony do galopu kłusujący rumak, póki czas nie wrócił do normalności. Stosy ofiar piętrzyły się pod murami Goboczujki formując makabryczny, spływający krwią wał. Ów mag jednak wciąż niewzruszenie stał na swoim miejscu spoglądając na efekty swojej pracy. W jego zasięgu zaklęć nie było już nikogo - wszyscy się wycofali. To mogło być zwycięstwo, jednak…
Jednak chmury za plecami armii Chaosu zaczęły zmieniać kształt. Kłębić się, zmieniać kolory, intensywność, gęstość, aż w końcu na zasłaną ciałami ziemię spłynął z niebios potężny słup ognia, a z niego wyłonił się...
Demon.
Biedna Katarina aż się przewróciła. Bała się zrobić cokolwiek w obawie, że ją zauważy. Ów ptakopodobny byt, starszy niż by mogła sobie to wyobrazić, wyciągnął w stronę twierdzy swą ogromną, przesłaniającą krwawe słońce dłoń i zacisnął ją. W jej głowie eksplodował taki ból, że natychmiast się zwinęła do pozycji embrionalnej nie mogąc zrobić nic więcej poza znoszeniem cierpienia niedającego się opisać słowami. Mroczna energia zaczęła przepływać przez Goboczujkę jak rzeka. Agonalne krzyki obrońców doprowadzały ją na skraj wytrzymałości psychicznej. Zakryła drżącymi dłońmi uszy, by ich nie słyszeć.
Nic to nie dało.
Magia wspinała się po warowni od samego jej podnóża, kierując się prosto na spokojnego maga. Wyglądał tak, jakby pogodził się już ze swym losem. Plugawa rzeka przepłynęła przez Katarinę powodując jeszcze większy ból i wyciskając z jej oczu łzy. Wydała z siebie rozdzierający, agonalny krzyk.
Była słaba. Bardzo słaba. Wciąż jednak czuła, że jest w tej wizji. Ostatkiem sił otworzyła oczy.
Pojedynek woli między magiem oraz potworem był w toku. Kula ciemności skumulowała się naokoło człowieka łapczywie szukając jakiejkolwiek luki w obronie. Miała wrażenie, że słyszy śmiech. Dla tego demona to była zabawa, a jego cierpliwość widocznie się skończyła. Odrażająca energia przebiła się przez mentalną zasłonę czarodzieja i rozniosła go na strzępy po całym dachu fortecy.
Jęk umęczonych dusz znów dostał się do jej uszu, chociaż przez moment zastanawiała się czy to nie ona takie dźwięki z siebie wydaje. Wyczuła przytłaczającą moc zaklęcia wplatającą męczenników w mury twierdzy. Jej obecność ich wzburzyła… Wieczni strażnicy Goboczujki się przebudzili.

Shallyo, miej nas oraz ich dusze w opiece.


Co… Co się stało?
Katarina uniosła głowę czując się tak, jakby wypiła za dużo Kvasu. Cieszyła się, że to już koniec. Otworzyła swe oczy…
I przywitał ją kolejny demon.
Pisnęła z przerażenia i zaczęła czołgać się do kąta. Osłabione kończyny odmawiały jej jakiegokolwiek posłuszeństwa. Skuliła się więc oczekując swojej śmierci.
Wtem na dach weszła Lexa. Z dumą trzymała swoje dwa topory będące prawdopodobnie jej jedynymi przyjaciółmi i towarzyszami. Krzyknęła coś w stronę przestraszonej dziewczyny, ale ta nie zrozumiała nic. W jej głowie wciąż był demon i okropny ból. Nawet Severus walczył! TEN Severus, TEN cholerny niedorajda, który nawet nie potrafił dobrze broni chwycić. Był tam też Adar. Nie był wyszkolony w boju, lecz jego mężne serce poprowadziło go prosto na potwora z jej koszmarów.
I walczyli. I walczyli. I walczyli.
Walczyli.
A ona nie potrafiła. Chowała twarz w swych kolanach nie mogąc się nawet skupić na pomocy swoim towarzyszom. Widziała, jak mag-akolita pada w formującą się na ziemi kałużę jego własnej krwi wymieszanej z padającym deszczem. Norsmanka podeszła do młodej czarownicy i zaczęła krzyczeć na nią za jej brak zaangażowania w walkę. W oczach tej drugiej zebrały się łzy żalu z powodu swojej beznadziejności. Miała wrażenie, jakby cała ta rozmowa z Lexą odbyta całkiem niedawno, w ogóle się nie wydarzyła - straciła znaczenie przez tą chwilę słabości. W głębi serca cieszyła się, że chociaż jej i Adarowi nic się nie stało.
Lecz wtedy to przybył Lambert. W swej furii nie potrafił ujrzeć prawdziwej natury rzeczy i obwinił najbardziej oczywistą osobę. Kapłan chwycił ją za jej pobrudzone ubrania i prawie ją zrzucił z wieży. Na twarzy Katariny wymalował się strach, a oczy otworzyły się szeroko. Chwyciła swymi szczupłymi, słabymi palcami przedramię Sigmaryty, ale nie mogła nic więcej zrobić. Była na przegranej pozycji. Pogodziła się z tym. Posłała ostatnie błagalne spojrzenie w jego stronę, a następnie zwiesiła głowę zrezygnowana, a jej wiotkie ramiona opadły wzdłuż tułowia.
“To nie ja”, chciała powiedzieć, ale jej gardło zacisnęło się, nie pozwalając na jakąkolwiek formę komunikacji. “Ja chciałam tylko pomóc”. Ale wiedziała, że to by tylko pogorszyło sytuację. Krzyczał w jej strinę, chciał ją już puścić, ale ostatecznie rzucił nią znów na ziemię. Nawet nie wiedziała kiedy to się stało.
To bolało… Znów bolało.
Wszyscy na nią krzyczeli.
Poczuła się jak zbędna rzecz, którą można odrzucić, gdy się zużyje. Jej oczy stały się mętne. Całkowicie zapadła się w pesymistycznych myślach. Nie słyszała jak do niej mówiono. Skupiła się na słowach Lamberta. Że jest bezużyteczna. Że jest zagrożeniem. Nie miała kontaktu z rzeczywistością do momentu, w którym nakazano jej wstać.
Nie była w stanie ukryć wzburzenia, gdy Adar zasugerował tak absurdalną rzecz, jak przywiązanie ją sobie do pleców. Czuła się źle, jednak jej duma została ugodzona aż za mocno ugodzona. Nie przejęła się nawet wrogim spojrzeniem i oskarżycielskimi słowami Kasimira. Wyminęła go, nie omieszkując powiedzieć tego, co jej leżało na sercu, jednak martwiło ją to, co się z nim dzieje. Odwraca się od nich coraz bardziej. W końcu się zgubi i nie będzie dla niego ratunku. Będzie jak Lambert.
Nie… Będzie gorszy od Lamberta.


W ciemnym, chłodnym zamkowym pokoju nastała dziwna cisza, kiedy to wszyscy zebrani wyszli z pokoju. Zapadł zmrok. Płomyk z uszkodzonej latarni rzucał słabe światło na dębowe, podniszczone meble. Za oknem nieprzerwanie padał przynoszący nieco ukojenia jej skołowanym myślom deszcz. Ciągle nadeptywał im na pięty, a choć inni mogli rzec, iż tylko przeszkadzał, tak dla niej był w tym momencie jak najlepszy przyjaciel.
Zdecydowanie lubiła deszcz.
Flegmatycznym ruchem wstała z mięciutkiego łóżka i niczym lunatyk zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Najpierw zaryglowała stare, acz solidne drzwi. Skrzywiła się, gdy przerdzewiała zasuwa jęknęła w proteście będąc gotową obudzić wszystkich umarłych. Na tą myśl aż jej serce szybciej zabiło. Ostatnią rzeczą, jaką chciała zobaczyć, to nieumarli stworzeni z ciał niegdyś broniących Goboczujki obrońców, a potęgował to jej strach przed żywymi trupami, gdyż wymykali się znanym jej prawom życia.
Drewno pod stopami dziewczyny skrzypiało na znak minionych lat, choć wcale nie była ciężka. Podeszła do niegdyś kunsztownie wykonanej szafy i pociągnęła za drzwiczki. Z hukiem upadły na ziemię wzniecając tumany duszącego kurzu. Katarina zaniosła się głośnym kaszlem, przeklinając w myślach swój los. Uspokoiwszy go jak najszybciej - zajrzała do środka w poszukiwaniu jakichś ubrań na zmianę.
Nic. Wszystko przeżarte przez mole. Dziur było tak wiele, że równie dobrze zamiast strzępów odzienia na hakach mógłby wisieć ser dziurawiec. Ta myśl troszkę ją rozbawiła i obrzydziła. Wyobraziła sobie jak wtedy by śmierdziało w tym pokoju. Potrząsnęła głową, a następnie wykonała ręką ruch mający zamknąć szafę.
Zabrakło drzwiczek. Machnęła ręką.
Wchłaniając zapach starości przeszła na drugą stronę pokoju. Stała tam przeżarta przez korniki komoda będąca jedynie cieniem swej dawnej świetności, na ścianie wisiało pęknięte lustro, a w ciemnym rogu pomieszczenia stał ledwie widoczny stojak na broń - pusty. Pewnie kiedyś nosił w swych drewnianych ramionach wspaniałą broń godną wielkiego generała. Dziś był jedynie pamiątką po horrorze, jaki przeszedł przez to miejsce.
Na ścianie, nieco wyżej, było jednak coś jeszcze. Obraz? Ospałym ruchem Katarina wzięła do ręki latarnię, by się przyjrzeć. Tak, obraz. Choć wypłowiały, to wciąż jednak przykuł wzrok dziewczyny swą malowniczością. Poczuła się tak, jakby stała na przedstawionym nań złocistym polu, muskana przez dojrzałe fale zboża, a jej jasne włosy rozwiewał ciepły wietrzyk. Promienie słoneczne padały na jej bladą twarz nadając całej okolicy żywe barwy. W oddali stała wioska z małym kościółkiem i drewnianymi budynkami. Wśród nich widziała kontury śmiejących się dzieci i ich rodziców patrzących na nie z radością.
Oderwała swój wzrok, gdy poczuła dziwne ukłucie w swym sercu. Przeszła w inną część pokoju, by dojrzeć kolejny obraz. Malowidło to przedstawiało starszego mężczyznę w żołnierskich ubraniach. Miał kanciaste, wyrobione przez ciężką pracę rysy, siwe rzadkie włosy i mądre, szare oczy. Katarina była prawie pewna, iż był to generał tutejszego garnizonu. Swą umięśnioną ręką obejmował swoją żonę, której uśmiech niósł więcej ciepła niż letnie słońce, a oczy wyrażały olbrzymią ilość miłości i serdeczności. Swymi rękami obejmowała dwójkę dzieci, dziewczynkę oraz chłopca, które tuliły się do swej matki. Oboje miały około dziesięciu wiosen za sobą.
Miała wrażenie, że wszystkie te oczy były zwrócone na nią.
Wpatrywała się w ten obraz z narastającym żalem i zrozumieniem w swych oczach. Jakoś nigdy specjalnie się nad swoją rodziną nie zastanawiała, a teraz zupełnie ich nie pamiętała. Teraz czuła, że straciła coś ważnego i... i że jest całkowicie sama. Natalyi już nie było. Była sama na obcym lądzie nie wiedząc, gdzie jest jej dom.
Opadła na kolana i zaczęła cicho łkać. Lód, który skuł jej serce, tym samym całkowicie zamrażając te uczucia, stopniał. Od dawna skrywany żal wypłynął i całkowicie ją zdominował. Coś się właśnie zmieniło w jej życiu - teraz, kiedy jest w środku samobójczej. Ale jeśli wyjdą z tego zwycięsko, jeśli przeżyją…
Już wiedziała, co uczyni, gdy cały ten koszmar się skończy.
Dłuższą chwilę później już leżała owinięta ciepłą pościelą. Swoje brudne ubrania rzuciła na rozchwiane krzesło stojące przy zakurzonym biurku w kolorze hebanu. Broń zaś trzymała w pogotowiu - opartą o drewnianą ramę przytulnego łóżka. Planowała zbudzić się za niedługo w celu przeszukania komnat maga widzianego w wizji, jednak najpierw musiała trochę odpocząć.
Myślała o swojej przyszłości. Nie miała dokąd iść, a jej marzenia legły w gruzach wraz ze śmiercią mistrzyni. Od tamtego czasu zbyt wiele razy użyła magii - i teraz za to płaci. Aż drgnęła. Miała wrażenie, że jeśli ujrzy choćby tylko nieco więcej tych okropieństw, to całkowicie popadnie w obłęd, jednak miała zamiar to wytrzymać dla dobra pozostałych. Będzie silna.
Tego wieczoru podjęła bardzo ważną decyzję.
I wiedziała już komu o niej powie.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 17-06-2016, 17:02   #215
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Goboczujka, Wrzosowiska
9 Kaldezeit, 2526 K.I.
Północ


Zmierzch zapadł nad Starym Światem, skrywając go pogłębiających się ciemnościach, tylko czasem rozświetlanych przez wychylającego się zza chmur Mannslieba, który tej nocy jaśniał w pełni. Temperatura na zewnątrz zrujnowanej twierdzy była bliska zeru, lecz wewnątrz wcale nie było lepiej. Od grubych murów bił dojmujący chłód, którego nie sposób było przegonić ciepłem paleniska, a po zmroku Goboczujka wydawała się bardziej upiorna niż kiedykolwiek wcześniej, wzbudzając we wszystkich dreszcze na samą myśl o nocowaniu w tym miejscu. Nie mniej jednak, wydawało się to lepszym rozwiązaniem od szukania schronienia na zewnątrz, zwłaszcza że paskudna pogoda nie uległa w tym czasie choćby najmniejszym zmianom i krople deszczu wciąż wygrywały rytmiczną melodię na okrytych prymitywnym pancerzem zwłokach goblinów, których przybysze zarżnęli i porzucili na okalającym twierdzę dziedzińcu.
W tamtej chwili wszyscy marzyli tylko o tym, by udać się do swoich łóżek, do których ciągnęło ich od momentu opuszczenia zbrojowni, lecz nikt nie potrafił oprzeć się wizji ciepłego posiłku pod dachem, który przygotowywał dla nich Adar. Czekali za nim cierpliwie, siedząc w podłużnej sali na ławach przy stole, który ciągnął się przez całą długość jadalni. Pomieszczenie wieńczyło się kotarą, a tuż za nią znajdowała się kuchnia, wstępu do której dzielnie bronił Adar za pomocą wałka i patelni, tłumacząc iż nikt nie powinien przeszkadzać mistrzowi w jego pracy.
Oczekiwanie za kolacją umilili sobie piciem przemyconego z Krausnick wina, próbami odgadnięcia strawy jaką pichcił dla nich kucharz w swoim królestwie, a której zapachy unosiły się w całej jadalni, często żartując sobie i śmiejąc się przy tym. Przez chwilę wszyscy zapomnieli o dręczących ich troskach, o trudach podróży, porwanych rodzinach i zamordowanych z zimną krwią krewnych. Dla nich ten wieczór był tym czym ostatnia wieczerza była dla apostołów; być może już nigdy później nie zasiądą przy jednym stole, dlatego starali się korzystać z dobrodziejstwa losu, zamierzając miło spędzić ze sobą te ostatnie godziny przed ułożeniem się do snu.

Po zjedzeniu smacznego gulaszu po ostlandzku, na potrzeby którego Adar zużył połowę przypraw znajdujących się w spiżarni i resztki mięsa po zarżniętych w wiosce prosiakach, strudzeni ciężkim dniem bohaterowie udali się do swoich łóżek. Na własność przejęli pokoje znajdujące się na dwóch ostatnich piętrach twierdzy, zajmując pomieszczenia, w których było więcej niż jedno łóżko, a to wszystko z obawy przed nieznanym. Wyjątkiem od reguły była Katarina, która wygoniła ze swojego pokoju Dziadka Rybaka oraz Adara, tłumacząc, że potrzebuje odrobiny prywatności. Z początku nie chcieli jej posłuchać, w trosce o jej zdrowie, lecz widok wzbierającego się w niej gniewu, sprawił że w obawie przed magią czarodziejki wszyscy posłusznie opuścili jej sypialnię. Po wyjściu usłyszeli za sobą zgrzyt zasuwanych rygli i jedno słowo na pożegnanie: “Dobranoc”.

Niecałą godzinę później, gdzieś około północy, kiedy Mannslieb był najwyżej na nieboskłonie, drzwi od sypialni Katariny otworzyły się na oścież. Młoda dziewczyna wychyliła się na korytarz, rozglądając się uważnie we wszystkich kierunkach w poszukiwaniu kogokolwiek kto mógłby jeszcze nie spać. Nie zauważywszy ani jednej żywej duszy, wymknęła się po cichu, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
- Dokąd idzie? - Usłyszała znajomy głos za plecami zanim zdążyła pokonać choćby jeden krok i musiała ugryźć się w język, aby tylko powstrzymać stek przekleństw, który niemalże wydostał się z jej ust.
- Nigdzie - odpowiedziała nawet nie racząc obrócić się, lecz gdyby jednak stojąca za nią Lexa mogła dostrzec jej twarz, zobaczyłaby, że nakryta na nocnej przechadzce dziewczyna mruży gniewnie oczy, ledwo panując nad swoją złością.
- Nie bądź Kata wiecznie obrażona, co? Nie chca mówić to nie - odpowiedziała Lexa wzruszając przy tym ramionami, po czym otworzyła znajdujące się tuż obok drzwi i wyciągnęła z pokoju na korytarz Wilhelma, który podczas wspólnej uczty przedobrzył alkohol, starając się udowodnić coś wojowniczce, jednakże urodzona w odległej Norsce kobieta wydawała się mieć wrodzoną tolerancję na wszelkiego rodzaju napoje wyskokowe. Teraz były aktor chwiał się lekko na nogach i wydawał się być aż nazbyt rozbawiony całą tą sytuacją.
- Lexa iść na zwiad. Jak Kata chce to chodź, może znaleźć coś ciekawego - dodała po chwili, widząc jak czarodziejka przez cały ten czas milczy.
- Może później - odparła bez chwili namysłu Katarina, po czym ruszyła w przeciwnym do Lexy kierunku. Kobieta z Norski rzuciła pytające spojrzenie Wilhelmowi, który w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i posłał jej uwodzicielski uśmiech, który był efektem nadmiernego spożycia alkoholu, a na widok którego wojowniczka nie mogła powstrzymać się przed wywróceniem oczami.
Przez chwilę oboje przyglądali się z ciekawością oddalającej się czarodziejce, a gdy ta się odwróciła w ich stronę, aby sprawdzić czy wciąż tam stoją, Lexa i Wilhelm szybko odwrócili się do niej plecami i popędzili schodami na dół.


Katarina skradała się wzdłuż długiego korytarza w poszukiwaniu pokoju, w którym mógł być zakwaterowany arcymag z jej wizji. Po minięciu kilku par drzwi, zaczęła otwierać każde następne, lecz prawie wszystkie pomieszczenia były porzucone i nie kryły w sobie nic interesującego. Wyjątkiem od reguły był pokryty grubą warstwą pajęczyn szkielet, który zdołał rozłożyć się, leżąc głową na biurku w jednym z ostatnich pokoi. Odziany był w dość kunsztownie wykonany strój, który nie przypominał w niczym żołnierskiego munduru, a pasował bardziej do wysoko postawionego urzędnika państwowego. W dłoń trzymał zanurzone w kałamarzu pióro, zaś jego głowa spoczywała na otwartej księdze. Obecność rozkładającego się trupa nie poskutkowała dobrze na stanie dziennika, którego zapisywał przed swoją swoją śmiercią, lecz Katarina zdążyła odczytać kilka zdań, bez potrzeby wyrywania książki z jego objęć.
Mężczyzna nazywał się Leonhard Breuer i w chwili spisywania dziennika był w pełni świadom czekającej go śmierci. Na otwartej stronie zapisywał swój testament, licząc na to, że kiedyś przeczyta go oficer Imperium czy inny obdarzony umiejętnością czytania urzędnik państwowy. Leonhard pochodził z Ostermarku, gdzie mieszkał w przyportowej posiadłości w Bissendorfie wraz ze swoją córką Janną, której pragnął przekazać resztę swego majątku. Według tego co zdołał zapisać przed śmiercią, Leonhard miał ukryty na czarną godzinę mieszek złotych koron i innych kosztowności, które schował w grobie jego ojca, Rufusa Breuera, pochowanego na lokalnym cmentarzu. Na końcu zapisanej strony urzędnik błagał znalazce dziennika o dostarczenie jego córce wieści o swoim zgonie, prosząc o przekazanie jej owej notki, aby ułatwić przejęcie majątku.
Katarina przez moment czytała zapiski urzędnika państwowego z poczuciem współczucia i z delikatnym ukłuciem zazdrości. Za młodu, jeszcze jako chłopska dziewczyna, została wygnana na kislevskie pustkowia, walcząc o przetrwanie w niegościnnym środowisku, próbując w ten sposób udowodnić swą przydatność przed lodowymi wiedźmami, dla których owa próba wydawała się być przednią rozrywką. Przetrwała, choć większość podobnych jej dziewczyn zamarzło na śmierć lub zostało rozszarpane przez wilki czy inne, o wiele groźniejsze stworzenia. Szybko udowodniła swoją przydatność i zaczęła pobierać nauki, lecz w efekcie niemalże zapomniała o swojej przeszłości. Z trudem przypominała sobie teraz twarze rodziców, przyjaciół i reszty rodziny. Zastanawiała się czy wciąż o niej pamiętają, czy też może spisali ją na straty, podobnie jak to bywało z większością kandydatek na czarodziejkę.

Z niezrozumiałych dla siebie powodów wyrwała ostatnią zapisaną stronę w dzienniku, po czym schowała ją do wewnętrznej kieszeni swojej zabrudzonej szaty. Po cichu opuściła pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi i ruszyła dalej w poszukiwaniu komnaty arcymaga.


Lexa i Wilhelm ruszyli krętymi schodami na dół, po drodze mijając kilka opustoszałych pięter. Nocna eskapada pogrążonymi w mroku korytarzami, wypełnionej odorem śmierci warowni, przyprawiała o ciarki, lecz w żyłach śmiałków wciąż płynął alkohol, sprawiając, że odrobina adrenaliny stała się czymś niemalże pożądanym.
Poruszali się najciszej jak to tylko było możliwe. Lexa szła z przodu, trzymając w ręku przed sobą pochodnię, zaś uzbrojony w garłacz Wilhelm podążał tuż za nią, niemalże przylepiony do jej pleców. Przez cały ten czas prawie w ogóle się do siebie nie odzywali, wybierając milczenie i zrozumiały dla każdego język migowy nad szepty.
Po dotarciu na parter, dokładnie obeszli i zbadali każde pomieszczenie, lecz poza kilkoma złotymi pierścieniami nie znaleźli nic cennego. Po godzinie spędzonej na przeszukiwaniach, zawiedzeni słabym łupem chcieli już wracać na górę, do swoich łóżek, kiedy niespodziewanie w jednym z bocznych pomieszczeń odkryli otwartą klapę w podłodze. Tuż obok leżała rozwalona kłódka, której obecność świadczyła o tym, że ktoś niepowołany próbował dostać się do środka całkiem niedawno.
Lexa wyciągnęła topór i popchnięta ciekawością ruszyła wyjątkowo stromymi i wąskimi schodami do podziemi twierdzy. Towarzyszący jej Wilhelm zawahał się na krótką chwilę przed zejściem, lecz widok zanurzającej się w ciemności kobiety przekonał go do udania się jej śladem - wolał nie zostawać sam w tak upiornym miejscu.
Po pokonaniu kilkunastu wąskich stopni, śmiałkowie znaleźli się na powrót w lochach, lecz te ulokowane były w zupełnie innej części twierdzy i sprawiały wrażenie bardziej zatęchłych. Ruszyli długim korytarzem, rozświetlanym jedynie przez światło pochodni trzymanej przez Lexę, kiedy zupełnie niespodziewanie, po pokonaniu kilkudziesięciu kolejnych kroków, usłyszeli przed sobą jakiś dziwny hałas, który przypominał głośne szurnięcie butem.
Niemalże natychmiast zastygli w bezruchu, poprawiając chwyt na broni. Przed nimi znajdowało się skryte w ciemnościach skrzyżowanie - korytarz, którym podążali prowadził dalej, lecz w połowie jego długości łączyło się z nim inne przejście, skąd najprawdopodobniej pochodził nieznany dźwięk.
Po dłuższej chwili bezgłośnego oczekiwania, usłyszeli powoli zbliżające się w ich stronę kroki. Wilhelm, który od samego początku podróży przez lochy kurczowo trzymał się swego wiernego garłacza, wycelował końcem szerokiej lufy w stronę skrzyżowania przed nim, zamierzając pociągnąć za spust, kiedy tylko intruz pojawi się w zasięgu wzroku.
Kilka następnych sekund, które upłynęły w bezwzględnym napięciu, wydawało się być wiecznością. Odgłosy kroków, które przytłumionym echem zbliżały się nieustannie w ich kierunku, narastając z każdą chwilą, sprawiły, że w oka mgnieniu wytrzeźwieli i z drżącymi od adrenaliny dłońmi czekali na nieuchronną konfrontację.
Intruz był już bardzo blisko. Wilhelm dotknął palcem spustu, zamierzając wystrzelić, kiedy tylko przeciwnik pojawi się w zasięgu wzroku. Stojąca kilka kroków od niego Lexa wciąż trzymała w dłoni pochodnię, oświetlając korytarz przed nimi, kiedy nagle zza rogu wychylił się Klaus z napiętym łukiem w dłoni. Tuż za nim pojawił się Ernst, celując rusznicą w Lexę i Wilhelma, który nieomal zasypał ich gradem pocisków.
- Głupi Klaus - sarknęła kobieta z Norski, kalecząc reiklandzki swym hardym akcentem. - Lexa prawie was zabić!
- To samo mógłbym powiedzieć o tobie - mruknął w odpowiedzi myśliwy, po czym ściągnął strzałę z cięciwy i schował ją z powrotem do kołczanu. - Co tu robicie?
- Zapewne to samo co wy - odparł Wilhelm, po czym wydał z siebie westchnienie ulgi. Jego wybujała wyobraźnia jak zwykle podsuwała mu możliwie najgorsze scenariusze tego spotkania i cieszył się, że żaden z nich się nie sprawdził. - Rozglądamy się. Znaleźliście coś ciekawego?
- Jeno same szkielety i szczury - odezwał się Ernst. - Ale nie sprawdziliśmy jeszcze dokąd biegnie ten korytarz - powiedział, mając na myśli przejście, którym podążała Lexa z Wilhelmem.
- Może do kolejna zbrojownia. Sprawdźmy - Powiedziała Lexa ucinając rozmowę, po czym już bardziej zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie. Reszta towarzystwa podążyła jej śladem, chcąc jak najszybciej sprawdzić to miejsce i czym prędzej wrócić do swoich łóżek, aby wyspać się przed kolejną długą podróżą.

Podążając zatęchłym korytarzem, mijając po drodze szczury, wśród których były okazy niewiele mniejsze od pospolitego kota, śmiałkowie dotarli na sam koniec lochu, gdzie natknęli się na zamknięte drzwi. Za pomocą topora i kilku solidnych kopnięć udało im się je wyważyć.
Dostali się w ten sposób do kolejnej części tego samego korytarza, lecz tym razem po jego bokach nie było już cel więziennych, a jedynie puste ściany. Na jego odległym końcu jaśniało blade światło, które od razu przykuło ich uwagę. Przyśpieszyli kroku, niemalże biegnąc w jego kierunku, kiedy nagle spostrzegli, iż owe światło samoczynnie zbliża się również w ich stronę. Natychmiast zatrzymali się, czując na skórze niespotykany chłód i dreszcz. Chwilę później zgasła również trzymana przez Lexę pochodnia.
Czymkolwiek był ów ognik, zbliżał się do nich zupełnie bezszelestnie. Dopiero po chwili spostrzegli, że nie było to zwykłe światło, a latarnia trzymana przez unoszącą się w powietrzu postać. Skryta pod kapturem zjawa, odziana była w podarty płaszcz, przepasany łańcuchami, które okalały jej tors. Gdy znalazła się dostatecznie blisko, wydała z siebie przeraźliwy jęk, który przyprawił ich o ciarki na skórze.
Wilhelm nie wytrzymał napięcia i pociągnął za spust. Wystrzelony z końca lufy śrut zasypał zjawę, lecz jak się mógł spodziewać - nie wyrządził jej najmniejszej krzywdy. Spotęgowany przez echo wystrzał z garłacza poniósł się przez cały korytarz i był słyszalny we wszystkich zakątkach budowli, budząc nawet najbardziej twardo śpiących.
Wyraźnie rozgniewany przez Wilhelma duch pomknął w jego stronę, wystawiając przed siebie cieniste ramiona tak jakby chciał go złapać. Po drodze otrzymał cios toporem od Lexy, lecz jej broń nie napotykając oporu zwyczajnie przecięła powietrze, nie robiąc na intruzie choćby najmniejszego wrażenia.
Cofając się do tyłu Wilhelm potknął się i upadł twardo na ziemię w tym samym momencie, kiedy zjawa przeleciała przez niego zostawiając po sobie mrożący krew w żyłach chłód. Następnie zatoczyła pętlę w powietrzu i przeleciała nad głowami bohaterów, mknąć wzdłuż korytarza oświetlanego po drodze przez jej wzbudzającą postrach latarnię, aż w końcu zniknęła za następnymi zamkniętymi drzwiami.

Za swoimi plecami, przerażeni uczestnicy nocnej eskapady usłyszeli kroki oraz nawoływania reszty swoich towarzyszy, którzy po krótkiej chwili intensywnych przeszukiwań, natrafili na otwarty właz prowadzący do lochu, w którym przebywali śmiałkowie.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 21-06-2016, 13:32   #216
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Cokolwiek Wilhelm próbował jej udowodnić, zdecydowanie nie taki skutek pragnął osiągnąć. Norsmanka twardo trzymała się na nogach po wypiciu dużej ilości alkoholu i nawet zawroty głowy jej nie doskwierały. Dla niej mocne trunki były jak mleko dla noworodka, czymś naturalnym i jedynym do picia, odżywcze soki! Chlanie i pierdolenie były nieodzownym elementem jej kultury pochodzeniowej, której nawet jako urodzona kobieta, nie potrafiła się wyprzeć. W zachowaniu często przypominała swoich pobratymców, z tą różnicą, że ona miała cycki i zupełnie inny sprzęt, który jakby wykluczał ją z możliwości pieprzenia się bez konsekwencji i silnego zdominowania kochanka.
Lepiej miała się sprawa z piciem. Tutaj płeć nie stawiała limitów, a Norsmanka potrafiła dorównać innym chłopom z Norski, stając często w szranki na najmocniejszą głowę. Była to przednia rozrywka, bardzo prostacka, ale Lexie sprawiała wiele przyjemności. Była ubawiona i podekscytowana niemal tak samo, jak po krwawej rzezi na zwierzoludziach.
Blondynka weszła do pokoju zamykając za sobą drzwi. Wewnątrz było ciemno i tylko nieszczelne okno wbudowane w mury, dawało nieco światła. Kobieta posadziła nieco wstawionego Wilhelma na jego łóżku, nachylając się nad nim, aby ostrożnie usiadł i nie przywalił potylicą w znajdującą się za nim ścianę.
- U nas w Norska to by taka pijana facet zostawić pod stół, jak jebł tak spał. Lexa mieć dobra zabawa, choć wasza Imperium słaba mieć głowa - powiedziała z uradowaniem na ustach. W sumie Wilhelm nie był jakoś mocno strzepany alkoholem, wręcz sam zaproponował, żeby pójść z nim i dokończyć bitwę na picie w pokoju, ponieważ miał w plecaku jeszcze swój prywatny zapas. Lexa jednak nie była pewna, czy dalsze picie to taki świetny pomysł
- Imperium a Norska to dwa różne światy - stwierdził Wilhelm opierając się wygodnie o ścianę. Czuł, że mocno przeholował z alkoholem, jednak nie przejmował się tym wcale. Ba! Z chęcią wypiłby jeszcze więcej! Kiedy każdy dzień mógł być jego ostatnim, hedonistyczne nawyki zyskały na sile, a wszelkie konsekwencje zdawały się jedynie nieznaczącymi wiele przestrogami. Za dawnych czasów również raczej nie skąpił od przyjemności, jednak zwykle potrafił wyznaczyć sobie granicę (lub jego sakiewka je wyznaczała), których wolał nie przekraczać. Teraz jednak wszelkie te ograniczenia wydawały mu się jedynie śmiesznym żartem. Chciał nacieszyć się życiem, póki jeszcze je miał.
- Wy, tam w Norsce, kiedy nie toczycie krwawych walk, to chyba nie macie zbyt wiele ciekawych rzeczy do roboty. Więc co wam pozostaje? Chlanie, albo pieprzenie się. Nie dziwne, że macie takie mocne głowy - mówił całkiem rozbawiony. - Swoją drogą… - Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, a oczy roziskrzyły się wesoło, kiedy spoglądał na wojowniczkę. - Ciekawe czy to drugie wychodzi wam równie dobrze jak pierwsze.
Kobieta nie wyprostowała się, gdyż w tej pozycji zatrzymały ją jego slowa. Zmrużyła nieco oczy i przechyliła głowę lekko w bok, nie odrywając spojrzenia od Wilhelma. Jej długie, jasne jak poranne słońce włosy układały się miękko na prawym ramieniu i spływały prosto w dół, zatrzymując się niewiele niżej niż niewielkie piersi. Początkowo otworzyła usta z szerokim uśmiechem, aby coś odpowiedzieć, jednak gdy nabrała do płuc powietrza, zatrzymała się. Lexa od samego początku wiedziała, że kaleczy znany wszem i wobec język, tym samym nastawiajac się na drwiny. Naturalnie wcale jej to nie obchodziło i porozumienie się z tymi ludźmi było jej obojętne, gdyż miała nadzwyczajną pewność, że ich mordy i uśmieszki szybko znikną, kiedy ulatująca ciurkiem krew z ich żył i tętnic zatrzyma ich życie. Teraz jednak stała przed mężczyzną, który już od momentu wyprawy ją irytował i śmieszył. Jego gadulstwo, choć płynne i niepozbawione piękna dokładności mowy Reiklandzkiej, drażniło z początku ze względu na to, iż kobieta nie lubiła być ciągnięta za język. Po prostu nie lubiła mówić w tej ich mowie.
Dotychczas twarz blondynki była blisko jego twarzy, a ciśnienie jak i napływ gorąca poczęły w niej narastać, jednakże Norsmanka w końcu się wyprostowała, górując nad siedzącym mężczyzną wzrostem. Odgarnęła roztargane włosy przyglądając się mu w przedłużającym się milczeniu, a cisza jaka nastała zdawała się być krępująca. Przełknęła głośno ślinę, paraliżując go swoim spojrzeniem, jakby chciała sprawdzić jego strach. Nie dało się ukryć, że ciało Lexy było silnie umięśnione i skażone licznymi bliznami. Na jej brzuchu wyraźnie rysował się każdy mięsień, a zagojone, dawne rany pozostawiły po sobie blizny jaśniejsze od jej cery. Była również posiadaczką wielu, czerwonych tatuaży. To samo działo się na jej ramionach, a także udach. Wszystko to było dla Wilhelma odsłonięte i podane jak na talerzu, gdyż Norsmanka chcąc odpocząć od ciężkiej zbroi, pozostała jedynie w swojej skórzanej przepasce, zasłaniającej piersi, oraz drugiej na biodrach, która skutecznie osłaniała jej pośladki. Reszta ciała była obnażona i postawiona tuż przed jego oczami, jak nieudane dzieło sztuki lub trofeum
- Nie bać się? - spytała w końcu twardym tonem głosu, wydobytym prosto z gardła, nie konkretyzując o co dokładnie jej chodzi. Im mniej słów, tym lepiej.
Wilhelm na sekundę spoważniał. Wcale nie ugiął się przed miażdżącym spojrzeniem kobiety, ani przed jej słowami. Wpatrywał się w nią bez ustanku, a jego oblicze nie okazywało ani strachu ani jakiegokolwiek wahania. I ewidentnie ta odwaga nie była jedynie efektem działania alkoholu. Norsmanka mogłaby pomyśleć, że siedzi przed nią kompletnie inna osoba, niż ta, którą poznała kiedy wyruszali z Altdorfu. Tym razem w jego zachowaniu nie było nic sztucznego. Nie była to tylko kolejna gra aktorska, czy fałszywa maska, za którą krył swoje prawdziwe oblicze.
- W ciągu tych trzech dni, odkąd wkroczyliśmy do tego cholernego lasu, pogryzły mnie zmutowane wilki, zostałem poturbowany przez minotaura, czułem woń spalonego futra centigorów, nafaszerowałem kulami oddziały zwierzoludzi, spotkałem się twarzą w twarz ze smrodem trolli bagiennych i straciłem ucho w walce z całym stadem tych pomiotów chaosu - Wilhelm wymieniał wszystko poważnym tonem, niemalże na jednym oddechu. Po chwili jednak wrócił jego dobry humor. Zaśmiał się i zrelaksował. Z uśmiechem znowu zlustrował Lexę wzrokiem. - O reszcie nie chce mi się nawet wspominać. Teraz ja również mogę się pochwalić własnymi bliznami. Po tym wszystkim, mogę w końcu szczerze powiedzieć, że nie. Ja nie bać się.
Kobieta uśmiechnęła się półgębkiem, a po chwili spod jej warg ukazały się zęby, wyraźnie powstrzymywała się od śmiechu. Chciała powiedzieć mniej słów, bo im mniej mówiła, tym mniej popełniała błędów, ale widać nie sprecyzowała dokładnie, czego mógłby się bać. Lexa westchnęła głośno, przegryzając mocno dolną wargę i zbliżając się niespiesznie do mężczyzny, weszła kolanami na łóżko, siadając na Wilhelmie okrakiem i chwytając rękami kołnierza jego koszuli.
- Lexa pytała, czy nie bać się, że od sprawdzania, spuchnie tobie kutas? - doprecyzowała wulgarnie, dociskając pośladki do jego krocza i nachylając się nad twarzą mężczyzny. Jej dłonie mocno ścisnęły koszulę, jakby chciała ją z niego zedrzeć siłą.
- A ja mówiłem, że się nie boję - zaśmiał się Wilhelm, ciągle spoglądając na Lexę z rozbawieniem, które jednak nie miało w sobie ani krzty złośliwości. Wyglądał nawet, jakby jej zachowanie całkiem mu pasowało. Nie był przyzwyczajony do aż tak dominujących kobiet, jednak nie był to dla niego problem. To mogło być całkiem interesujące i przyjemne doświadczenie. Życie aktora miało w sobie wiele zalet. Jedną z nich było dosyć spore zainteresowanie płci przeciwnej, dzięki czemu Andree specjalnie nie musiał martwić się dotychczas o zaspokojenie swych potrzeb. Jednak nigdy wcześniej nie miał do czynienia z podobną do Lexy kobietą. Odruchowo jego biodra lekko napięły się, a ręce zaczęły wolno wędrować wzdłuż ud dziewczyny w górę.
Na ten odruch akceptacji kobieta szarpnęła z całych sił jego koszulę, rozdzierając jej materiał i obnażając tors mężczyzny. Gwałtownie wpiła się wargami w jego usta, przylegając mocniej każdym kawałkiem swojego ciała do niego. Jej biodra poruszały się spokojnie, ocierając o przyrodzenie. Lexa czuła napięcie jego ciała i wzrost podniecenia, co jedynie bardziej ją nakręcało. Wargami pieściła jego usta, wsuwając język w ich głąb, aby zetknąć się z jego językiem. Ręce kobiety powędrowały w stronę spodni, które zaczęła odpinać. Jej ciało pomału zaczęło się skręcać napierajac na niego, aby mogli razem położyć się wzdłuż łóżka. Wilhelm w podnieceniu dał się ponieść Norsmance. Przekręcił się wraz z nią, wygodnie kładnąc się na materacu. Jego dłonie gwałtowanie wędrowało po plecach dziewczyny, wyczuwając każdą ranę i bliznę na nich. Gdy natrafił na skórzaną opaskę, chwycił za materiał i pociągnął go w dół, obnażając piersi kobiety. Z przyjemnością odczuwał ich ciepły dotyk na swym nagim torsie. Zaraz jednak jego ręce powędrowały w dół, do drugiej połowy stroju kobiety. Nie zdążyły jednak spocząć na pośladkach, kiedy to blondynka oderwała się od jego ust i przesunęła się niżej, żeby zedrzeć z niego spodnie. Te jednak pozostawiła w nienaruszonym stanie, nie rozrywając ich materiału, za co w sumie Wilhelm powinien być jej wdzięczny. Podczas powrotu na swoją poprzednią pozycję, przejechała językiem po trzonie penisa i włożyła go do ust zagłębiając do samego końca. Mężczyzna nie tylko jęknął, ale i niemal przeklął z rozkoszy, a jego ciałem targnęła ogarniająca przyjemność. Kobieta jednak nie planowała zatrzymać się tam na dłużej, bowiem po zwilżeniu ustami oderwała się od razu i zaraz potem opadła ponownie biodrami na jego miednicy. Twarda i naprężona męskość zagłębiła się gwałtownie w jej wnętrzu. Kobieta naprężyła ciało i odchyliła głowę do tyłu. Ciało aktora poruszało się rytmicznie sprawiając błogą rozkosz im obojgu. Sięgnął dłońmi do jej piersi, pieszcząc je ku swej przyjemności. Trwali tak przez dłuższą chwilę, podczas której Wilhelm mógł napatrzeć się na nagą towarzyszkę broni i dojrzeć każdą bliznę, ranę jak i wymalowane, czerwone tatuaże. Ta dzikość jedynie bardziej go nakręcała, a jej energiczne ruchy i rozwarte usta, z których wydobywało się przyjemne dla ucha westchnienie, działały pobudzająco. W końcu jednak sięgnął jedną dłonią do jej pleców, a przy pomocy drugiej podniósł się do siadu. Ponownie przywarli do siebie nieskrępowani, nadal nie przerywając rytmicznych ruchów bioder. Ich usta zwarły się razem na krótką chwilę, po czym mężczyzna zaczął wolno schodzić niżej ku jej szyi, sprawiając tym samym, że z gardła Norsmanki wydobył się cichy, podniecający jęk.
Lexa z silnej i wulgarnej wojowniczki stała się pociągającą kobietą, a jej twardy dotychczas ton głosu, zamienił się w przyjemny dla ucha pomruk rozkoszy. Choć na chwilę można było zapomnieć o jej wulgarności i braku w obyciu. Kobieta oddychała szybko i płytko, co chwilę wydobywając z siebie odgłosy podniecenia. Jej wygięte, umięśnione ciało było elastyczne, a jego ruchy rytmiczne i pewne swoich czynów. Przyciskała pośladki najmocniej do ud mężczyzny, aby czuć go jak najgłębiej w sobie. Blondynka w swych poczynaniach zdawała się być zachłanna i równie pospieszna co przy szarży na przeciwnika. Chwyciła za jego ręce, aby przesunąć je niżej i ułożyć na swoich pośladkach, stanowczością nakazując im tam zostać. Dłoniami przesunęła po nagich ramionach Wilhelma. Ogarnięty podnieceniem mężczyzna przycisnął się do Lexy mocniej, a jego ruchy stały się jeszcze bardziej intensywne. Stare łóżko zaczęło skrzypieć pod wpływem ich przeżyć, jednak z pewnością nie była to rzecz, która mogła w jakiś sposób rozproszyć dwójkę kochanków. Ręce Wilhelma znowu powędrowały na jej plecy, tym razem chwytając je jeszcze mocniej. Mężczyzna chciał się położyć plecami na łóżku,pociągając ze sobą Norsmankę, jednak ta brutalnie pchnęła jego ciało na łóżko, a gdyby spróbował się znowu podnieść, ponownie by go popchnęła. Po kilku silnych kołysaniach bioder, w końcu nachyliła się nad jego twarzą, tak że znaleźli się w pozycji leżącej, zwarci w namiętnych pocałunkach i gwałtownej, mocnej penetracji. Kobieta w chwili ekstazy przegryzła Wilhelmowi wargę do krwi, sprawiając mu tym samym ból. Mężczyzna jęknął, ale jego podniecenie jedynie narosło, kiedy to język blondynki zaczął pieścić jego wargi zlizując z nich sączącą się z rany krew.
- Znak - mruknęła mu do ucha, chwytając jego płatek w usta i ssąc mocno, póki nie poczuła jak jego ciało drży, a penetrujący mocno jej wnętrze, naprężony członek zaczął pulsować. Ciche jęknięcie mężczyzny oraz rozluźnienie mięśni dało jej znak, że jego rozkosz osiągnęła swoją granicę. Lexa oderwała się od ucha Wilhelma, przechodząc ponownie do ust, z których scałowała wciąż płynącą niespiesznie krew, a gdy odsuwała twarz ich pełne podniecenia spojrzenia spotkały się ze sobą.

Trwało to jednak tylko chwilę, gdyż wojowniczka z ciężkim oddechem i przyspieszonym biciem serca, zeszła z mężczyzny i zaczęła się ubierać. Skoro była duża szansa, że niedługo polegną w wielkiej bitwie, nie było sensu przepuszczać takiej okazji, bo być może już się nie przytrafi. Stojąc do niego plecami zerknęła przez ramię sprawdzając co robi. Nie był aż tak mocno pijany by nie móc dojść do siebie po dwóch kwadransach. Nie zważając już dłużej na jego czyny i czy ma zapasową koszulę, przygotowała się do zwiedzenia lochów, dzierżąc w rękach swój topór.
- Wilhelm - powiedziała jak gdyby nigdy nic, swoim chłodnym tonem głosu - Zwiedź razem lochy - zaproponowała stanowczo odwracając się do niego przodem.


Drzwi od pokoju otworzyły się gwałtownie, ukazując wyłaniających się na korytarz Norsmankę i Aktora. Obydwoje dziwnie na siebie patrzyli, choć Lexa chyba znowu się nabijała, że jest tchórzem i boi się ciemnych piwnic pełnych głupich szczurów. Wtem blondynka dojrzała skradającą się Katarinę i wyjątkowo nie miała ochoty na jej smęty i fochy. Próbowała dogadać się z młodą wiedźmą, jednak ta zdawała się nie być nawet ku temu chętna. Wojowniczka rzuciła norskimi wulgaryzmami w jej kierunku i pokierowała się ku schodom prowadzącym w dół, a Wilhelm ruszył za nią.
W lochach zachowywali należytą ciszę i spokój. Kobieta nie czuła zdenerwowania, ale mimo to wciąż miała mięśnie napięte i gotowe do walki. Mężczyzna szedł tuż obok z gotowym do strzału garłaczem. Niemalże by go użył i podziurawił wieśniaka wraz z tym nowym, którego blondynka nawet nie znała z imienia.
- Głupi Klaus - wyzwała go cofając ostrze topora, które niemal rozłupało mu czaszkę. Całkowicie zignorowała fakt, że sama mogła dostać strzałą, a utkwiony w ciele grot nie byłby łatwy do wyjęcia. Od początku ta dwójka na siebie warczała, więc niekoniecznie dziwiła ta wrogość. Jednak pomimo tego, Lexa i tak była w lepszym nastroju niż zazwyczaj, więc tym razem we czwórkę ruszyli niezbadanym dotychczas korytarzem. Szli ostrożnie, rozglądając się na boki, jakby mieli się czegoś spodziewać, choć tak naprawdę wątpili w czyjąkolwiek obecność. Niespodziewane pojawienie się zjawy lekko ich zdekoncentrowało, Wilhelm wystrzelił z garłacza, a Norsmanka próbowała rozwalić ducha toporem. Wszystko jednak przez nią przeleciało, jakby zupełnie nie istniała i była wytworem ich wyobraźni.
Lexa odprowadziła zjawę wzrokiem, gniewnie mrużąc oczy. Jeszcze nic nie spierdoliło spod jej topora tak jak to małe, mroczne gówno! Kobieta chwilę musiała się zastanowić, ale tupot stóp pozostałych ludzi, zwabionych tutaj hukiem wystrzału z broni, skutecznie ją rozproszył. Warknęła pod nosem szczerząc zęby
- Lexa iść za ta zjawa, urwać jej łeb - oznajmiła jedynie mijając wszystkich i trąciła kogoś barkiem, przepychając się. Nie miała zamiaru bezmyślnie tutaj stać, a zdawało jej się, że nie ma nic normalnego w latających, niematerialnych poczwarach z jakąś latarenką w łapsku. Być może chciało im coś pokazać, a być może doprowadzić w pułapkę? Cokolwiek by to nie planowało, blondynka miała w zamiarze podążać tego śladem.
Zignorowała innych wieśniaków, którzy przyleźli tutaj zwabieni hukiem. Nie interesowali jej. Wszyscy, nie wiedząc czemu, udali się za blondynką, biadoląc przy tym niesamowicie. Lexa pomału miała dosyć tych rozmów, które do niczego nie prowadziły, ani w niczym nie pomagały. Idąc w ślad za zjawą dotarli jedynie do pokoju, w którym były zwłoki bezbronnych ludzi. Kobiecie ani się sniło przekraczać próg.
- Nie pierdolta już, gówno jest tu. Jakieś zwłoki - burknęła Lexa, a na jej twarzy zagościł kwaśny grymas. Przetarła ręką swój zakrzywiony nos i machnęła toporem na odczepne. Liczyła na coś ciekawszego. Odeszła od drzwi, obdarzając po drodze spojrzeniem Wilhelma i uśmiechnęła się półgębkiem. Rozglądając się wokoło wytężyła słuch. Oparła się plecami o ścianę i obserwowała korytarz, by wiedzieć czy coś nadchodzi.
Lexa była gotowa przypierdolić nadchodzącemu z topora, jednak usłyszawszy znajomy sobie głos bardzo zmarkotniała. Schowała broń zakładając ręce krzyżem pod piersiami i stała wciąż przez wejściem do pomieszczenia, pilnując korytarzy i tego, czy nie nadchodzi ktoś nieproszony. Pojawienie się dziadka zawiodło jej oczekiwania, wciąż nie miała komu spuścić wpierdolu. Nudniejszej wyprawy w życiu nie przeżyła!
Zbudzony ze snu Dziadek, w swej długiej pidżamce i czapeczce z pomponem, przyczłapał starczym krokiem od razu rugając wszystkich za hałas. Lexa splunęła przeżuwanym do tej pory kawałkiem skórzanego paska i zmierzyła Pyotra groźnym spojrzeniem.
- Lexa i Wilhelm bawić się w poszukiwanie - burknęła kobieta występując na przód i napinając mięśnie spojrzała wymownie na Pyotra, zaciskając przy tym pięści
- Ma z tym Dziadek jakiś problem?
- I co Lexa znaleźć?
- zapytał zniecierpliwiony.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego wskazała ręką na pomieszczenie, w którym ściany oznaczone były nieznanymi jej malowidłami. Dziadek Rybak pospiesznie przekroczył próg i rozpoczęło się wielkie główkowanie na temat zobaczonych run. Kobieta uśmiechnęła się wrednie pod nosem, słysząc rozmowę wewnątrz pomieszczenia. Najwyraźniej nawet Dziadek się wkręcił w zwiedzanie, a miał z początku tyle pretensji o hałas.
Kolejne kroki sprawiły, że Lexa przerzuciła oczami. Ile jeszcze ich się tutaj zlezie? Brakowało chyba tylko Severusa i Lamberta. Od razu rozpoznała kroki Katariny, jednak nic nie powiedziała, po prostu zmierzyła dziewczynę nieprzyjaznym spojrzeniem i skrzywiła się gorzko. Czekała, kiedy to wszystko w końcu się skończy, albo kiedy znajdą wartościowe rzeczy, jak mikstury czy opatrunki.
Zamiast tego, Lexa usłyszała wydobywający się z pomieszczenia huk, a potem płacz i krzyki Adara. Lamentował jak mała dziewczynka, więc kobieta postanowiła sprawdzić co się dzieje. Przy ścianie leżała Katarina, jakby bez życia. Norsmanka szybko do niej podbiegła sprawdzając temperaturę działa
- Zabiliście ją - rzuciła oskarżycielsko, błyskawicznie omiatając wzrokiem otoczenie. Drzwi, których wcześniej nie widziała, od razu rzuciły jej się w oczy. Przerzuciła wiedźmę przez ramię i spróbowała je otworzyć z nadzieją na znalezienie jakichś leków czy mikstur, ale nic z tego. Wyszła więc na korytarz, by dać innym nadzieję i udawać, że ratuje Katę. Jednak jak miała ją ratować? Żadnych obrażeń, krwawienia, brak pulsu i oddychania. Lexa nachyliła się nad dziewczyną wpuszczając w jej płuca nieco powietrza. To jednak nie poskutkowało. Wzięła ją na ręce i przyniosła do pokoju, położyła ją na znajdujący się tam blat
- Nie żyje - oznajmiła bez większych emocji oglądając się na pozostałych. Ich miny jednak nieco ją zafrasowały.
- To znacza… Emm.. Moja kuzyn kiedyś jak przyjebać grzbietem w gleba, też stracić oddech… Na jakaś czas - dodała nie wiedząc co mogłaby powiedzieć, aby nie musieć skupiać na sobie i martwej dziewczynie tych licznych spojrzeń.
- O, patrzta - odwróciła uwagę wskazując palcem na jakieś alchemiczne urządzenie, do którego podeszła energicznie. Wzięła je do rąk oglądając, miało jakieś dziwne rurki. Lexa nie miała bladego pojęcia, co to za gówno.
- Można jeszcza do tego podłączyć, czy coś - po tej wypowiedzi zamilkła. No cóż mogła zrobić więcej? Wskrzeszanie było złem. Nie należało budzić zmarłych i niepokoić ich ciał. Blondynka wierzyła, że może naprawdę Kata straciła na chwilę oddech. Tyle, że ta rzekoma chwila, troszkę się przeciągała.
Stali tak jeszcze chwilę, wszyscy zmartwieni, ale przecież sami doprowadzili do jej śmierci. W pewnej chwili Kata odzyskała wszystkie funkcje.
- Mówiła, że jak moja kuzyn! - potwierdziła Lexa nie wierząc w swoje własne słowa, ale próbowała załagodzić sytuację. Sprawdziła dziewczynie temperaturę, ciepłota pomału wracała. Chwyciła ją pod kolana i za plecy, unosząc i chcąc wynieść z pokoju, aby udzielić pomocy medycznej, gdyż wszystkie napary miała w swoim plecaku, który został przy łóżku. Wtedy właśnie kucharzyna stwierdził, że już nie jest rozklejającą się babą. Pewnie, bo skoro już ktoś inny pomógł uratować życie Katarinie, to on nagle też umie się nią zająć. Lexa poczuła wszechogarniającą ją wściekłość, porównywalną do kurwicy choleryka. Najpierw doprowadza do jej śmierci, a potem śmie twierdzić, że jej pomoże? Że cokolwiek potrafi?
Norsmanka nie miała zamiaru się kłócić. Odwróciła się rzucając w niego gwałtownie młodą czarodziejką i nie bacząc czy ten przewrócił się pod jej ciężarem, wyszła z lochów, agresywnymi krokami kierując się w stronę kwater.
Blondynka poszła do swojego pokoju, początkowo siadając na łóżku, potem wstając i grzebiąc w plecaku. Następnie podeszła do małej okiennicy wyglądając na zewnątrz, a potem znów usiadła na materacu. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, więc wyszła trzaskając drzwiami i udając się na małą przechadzkę, starała się unikać wracających z lochów ludzi. Nienawidziła ich, imperialny debilizm sączył się z każdego otworu tych tępych i zadufanych w sobie osób. Zero wdzięczności, zero odpowiedzialności, zero czegokolwiek. Była zła. Musiała odreagować.



* * *

- Pieprz mnie jak mężczyzna - powiedziała kiedy to ponownie znalazła się w jego pokoju. Pchnęła Wilhelma na łóżko, które zaskrzypiało pod gwałtownym upadkiem. Lexa bez zbędnych zabaw zdjęła z siebie resztki odzienia, stając przed nim naga nie po raz pierwszy. Na ten widok i słowa znów narosło w nim podniecenie. Norsmanka rzuciła się na niego z dzikością, jak poprzednio siadając na nim okrakiem, ale tym razem z większym impetem. Od razu przywarła ustami do jego warg, pożerając mężczyznę namiętnymi i agresywnymi pocałunkami. Jej nagie biodra z dzikością ocierały się o krocze, powodując gwałtownie narastające napięcie. Wilhelm poczuł, jak blondynka drugi raz próbuje go zdominować, jednak tym razem zdecydowanie bardziej ostro, więc odważył się to zmienić. Chwycił ją za pośladki i uniósł do góry, aby rzucić plecami na łóżko. Złapał kobietę za nadgarstki i przycisnął je mocno do materaca tuż nad jej głową. Kobieta szarpnęła się i mimo iż była silniejsza, Wilhelm obrał sobie za cel poskromienie jej złości. Zablokował jej ruchy nóg siadając na niej okrakiem i posyłając kobiecie cwany uśmieszek. Lexa gniewnie zmrużyła oczy i zamachnęła się głową, uderzając go niegroźnie we wcześniej przegryzioną przez nią wargę. Wilhelm syknął z bólu i językiem wyczuł metaliczny posmak krwi na wargach, zaś Lexa uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona. Gdy upewnił się, że jego czyny mimo agresywnych protestów, jednak jej się podobają, wpił się mocno w jej rozpalone usta, pozwalając zasmakować krwi płynącej z wargi, po czym zaczął robić to, o co go prosiła - pieprzyc ją.
Kobieta tym razem, w przypływie ekstazy, pozostawiła na jego plecach ślady swoich paznokci.


Lexa otworzyła oczy pół godziny przed świtem. Nie wiedziała nawet kiedy po skończonym stosunku padła ze zmęczenia i zasnęła. Obudziła się leżąc obok Wilhelma, a jej nagie ciało przykryte było podwójną warstwą koców. Nie wiedziała, w którym momencie mężczyzna ją przykrył, jednakże to był miły gest. W twierdzy unosił się nieprzyjemny chłód, który mógłby doprowadzić do spadku temperatury i osłabienia. Lexa przez chwilę przyglądała się śpiącemu obok niej mężczyźnie, jednak doskonale wiedziała, że musi stąd spadać. Nigdy wcześniej nie spała z kimś, z kim się rżnęła, więc była to dla niej nietypowa sytuacja. Chcąc się wymknąć spod ściany zaczęła przechodzić przez Wilhelma po cichu, jednak zdradzieckie łóżko zaskrzypiało nieznośnie. W połowie drogi, gdy już jedna noga niemal sięgnęła podłoża, a druga wciąż była po drugiej stronie mężczyzny, ten zatrzymał ją, chwytając mocno za uda.
- Wybierasz się gdzieś? - spytał Andree otwierając jedno oko i spoglądając na siedzącą na nim Lexe. Ta zmrużyła oczy, a jej usta naburmuszyły się w groźnej minie, która już przestała robić na nim wrażenie. Potwór, który gotów był cię zabić i plunąć ci w twarz, stał się dla niego bestią w skórze namiętnej i dumnej kobiety.
- Tak - odparła powściągliwie. Jego brew zawędrowała ku górze wymuszając bardziej rozbudowaną odpowiedź, a trzymające jej ud ręce, zaczęły gładzić skórę kobiety
- Do swoja pokój - dodała objaśniając i choć mogłaby siłą wstać, nie zrobiła tego. Zamiast tego delektowała się dotykającymi jej dłoniami i jego rosnącym podnieceniem, którego nie dało się nie wyczuć. Zawróciła nogę będącą przy podłodze i oparła kolano o łóżko, nachylając się nad Wilhelmem, aby przywrzeć do niego ustami i ostatni raz zgarnąć odrobinę rozkoszy, która po tych wszystkich przeżyciach, zdecydowanie im się należała. Za każdym razem, gdy kobieta była silnie pobudzona, wbijała mu swoje paznokcie w obnażony tors, pozostawiając na nim ślady swojej dzikości i zadowolenia.


Kiedy Norsmanka wróciła do swojego pokoju, na zewnątrz zaczynało pomału świtać. Wykończona nocnymi wrażeniami padła na swoje łóżko, zakrywając się aż po czubek głowy kocem i zasnęła w ciągu zaledwie kilku sekund. Kiedy ponownie się obudziła, był już ranek, a z korytarzy twierdzy słychać było ruch obudzonych i szykujących się w dalszą drogę ludzi. Kobieta wstała z łóźka, aby najpierw zająć się raną Severusa, nie omieszkała jeszcze wymienić z nim kilku zdań. Wciąż czuła wewnątrz siebie efekty minionej nocy, choć zmęczenie pomału zaczynało mijać. Gdy tylko skończyła pomagać akolicie, ubrała się w zbroję, spakowała i opuściła pokój, pozostawiając mężczyznę samego ze swymi myślami.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 21-06-2016, 20:42   #217
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Pobudka nie należała do najprzyjemniejszy. Adar pochrapywał cicho, przykryty swoim kocem. Komnata, którą zarezerwował, nie była pokaźna, ani specjalnie przytulna. Dominujący chłód kamieni wynagradzał natomiast ochronę przed wiatrem i deszczem. Luksusy, jeśli popatrzeć na ostatnie dni ich podróży.
Huk wyrwał go dosłownie z łóżka. Odziany tylko w bieliznę, doskoczył do przedmiotu opartego o ścianę, a chwilę później błękitne światło zalało pokój sługi.
- Co to było? - powiedział do siebie, czując, jak przyśpiesza mu tętno. - Ktoś jest w niebezpieczeństwie - dodał zaraz, naprędce wskakując w spodnie i narzucając na siebie kolczugę. Sięgnął jeszcze po tarczę, która jak zawsze skupiała na sobie światło Pobrzasku w drogocennych kamieniach zatopionymi weń, i wybiegł szukać źródła hałasu.

Jak się okazało, drużyna z Krasunick natrafiła na stałego mieszkańca Goboczujki. Duch, czy inny upiór, którego dodatkowo postanowili szukać. Z jednej strony Szarak nie chciał się narażać – z drugiej, kolejna przygoda ciągnęła go jak zły nałóg. Nic więc dziwnego, że nie cofnął się, nawet po tym, jak natrafili na stare szkielety i przeklęte znaki.

Kiedy Katarina ni stąd, ni zowąd postanowiła ich dotknąć, wypowiadając przy tym jakieś dziwne słowa, było już za późno. Straciła przytomność, a jej serce zamarło. Adar spanikował, nie wiedząc, co czynić. Nigdy nie uczono go takich rzeczy. Wiedział, jak potraktować oparzenie lub rozcięty palec – kontuzje często występujące w kuchni. Ale brak oddechu i milczące serce? Wszystko, co potrafił zrobić, to zawołać o pomoc. Całe szczęście Lexa była w pobliżu. Najpierw zaskoczyła sługę, podnosząc dziewczynę i próbując z nią sforsować drzwi, jakby w nadziei, że za nimi znajdzie jakiegoś znachora. Jednak widząc, że owe próby nie przynoszą rezultatu, położyła Katarinę na posadzkę i zaczęła robić z nią coś, czego Adar do końca nie rozumiał. Wystarczyło jednak, że pomogło, a lodowca czarownica odzyskała przytomność.

Sługa karcił się w myślach, że nie przypilnował Katariny, kiedy ta się wyrwała, by dotknąć znaków. Ostatnimi czasy coraz bardziej tracił z nią kontakt, a teraz o mało co jej nie stracił na dobre. Postanowił więc już nigdy jej nie opuszczać. Wszak kiedyś jej to obiecał.
Został jednak zaskoczony reakcją Lexy. Uratowała Katarinę, za co Adar był jej dozgonnie wdzięczny, jednak zaraz potem potraktowała ją jak swój łup, który chciała zabrać ze sobą. Szarak nie mógł na to pozwolić. Ciągle coś go od niej odciągało i w końcu, ten jeden raz się postawił. W konsekwencji Norsmanka zareagowała gwałtownym wyrzuceniem dziewczyny w powietrze. Lata praktyki w łapaniu upadających naczyń w kuchni pomogły mu w przechwyceniu Katariny, nim ta doznała jakiejkolwiek kontuzji. Awantura nie miała się jednak skończyć, bowiem swoim zachowaniem Adar szybko stracił w oczach swoich towarzyszy, którzy zaczęli go o coś obwiniać.

Kiedy Katarinie nic już nie zagrażało, ta postanowiła się oddalić. Adar chciał za nią pobiec, wyciągając do niej dłoń, ignorując przy tym całą resztę. Lodowa wiedźma obrzuciła go tylko pełnym wyrzutów spojrzeniem, co dosadnie ukłuło go w serce. Nagle poczuł, jak coś w nim pęka. Ze ściągniętymi mięśniami twarzy z trudem powstrzymywał łzy, które z niewiadomych przyczyn zaczęły mu się cisnąć na oczy. Patrzył, jak Katarina odchodzi, wciąż trzymając wyciągniętą do niej rękę.


Adar potrzebował chwili prywatności, toteż zignorował swoich kamratów i spluwając na bok, zakręcił młynka runicznym ostrzem, samemu wychodząc z podziemi. Wrócił do swojej mrocznej i zimnej komnaty, zatrzaskując za sobą drzwi z całej siły. Następnie dobył Pobrzask i zaczął nim walić bez opamiętania po meblach i innych elementach wystroju komnaty.
Głupcze!, powiedział do siebie w myślach. Myślałeś, że jej na tobie zależy! Ty kretynie, coś ty sobie wyobrażał? Jesteś pieprzonym sługą! Nikim, rozumiesz? Jesteś nikim! Myślałeś, że gotowanie obiadków i sprzątanie po nich sprawi, że zaczną cię szanować? Gówno! Są tacy jak wszyscy. Myślą tylko o sobie, a na ciebie wyleją wiadro pomyj!

- Aaaarhhgg! -
warknął, jednym potężnym ciosem przepoławiając stolik nocny. - Zawsze będziesz ten gorszy! Nigdy się to nie zmieni! - wykrzyknął pod samo sklepienie, upadając na kolana i przyciskając pięści do głowy.
Trwał tak przez jakiś czas, dysząc ciężko i roniąc kilka łez.

Kiedy w końcu udało mu się uspokoić, odetchnął, kładąc przed siebie Pobrzask, któremu natarczywie się przyglądał.

- On ciebie nie zmieni, jeśli sam tego nie potrafisz... - wymamrotał cicho. Wytarł rękawem nos i wstał, rozglądając się wokół siebie. Z mebli na nogach ostała tylko szafa, do której zaraz też podszedł. Chwycił ją pewnie i pociągnął mocno, odrywając nieco od ściany. Ręką wyzbierał co większe pajęczyny i nie zdejmując nawet swojego pancerza, wcisnął się za mebel, siadając w kątku.

Tak jak dawniej, kiedy był tylko przestraszonym dzieciakiem.
Schowany na szafą.
Drżący z zimna.

Dlaczego? Cóżem ja złego uczynił? Chciałem tylko pomóc. Chciałem tylko... chciałem tylko być przy niej.

Oparł głowę o chłodny kamień i zasnął.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 22-06-2016, 22:47   #218
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Goboczujka,
Komnata arcymaga niebios,
Wczesna noc


Katarina wraz z Severusem spędzili w komnatach arcymaga dość czasu by można było zauważyć ich nieobecność. Zwłaszcza nieobecność rannego akolity. Osoba, która weszła do sypialni maga jako trzecia to jego właśnie szukała, choć nie zdradziła się z tym kiedy już się spotkali.
– Tak, myślał żem, że was tu znajdę. Mieliśmy przyjść tu rano z Albertem... – Pyotr te słowa skierował ku Katarinie, lecz nie słychać było w nich wyrzutu. – ...jeno jak już tu jesteśmy, szkoda byłoby nie obejrzeć jej dokładnie. Znaleźliście coś ciekawego?

– Niezbyt – odpowiedziała mu, całkowicie ignorując obecność Severusa wertującego księgi.

Dziadek Rybak rozejrzał się po pokoju, który trzeba przyznać robił wrażenie, zwłaszcza na kimś, kto całe swoje życie spędził w lichej chatce przy rzece. Komnata była bogato zdobiona, z drogimi zasłonami na oknach. Każdy ze znajdujących się tu mebli stanowił małe dzieło sztuki. Z niejaką trwogą spojrzał na regał pełen książek. Nigdy nie nauczył się czytać, choć zawsze tego żałował. W swym długim życiu zdążył poznać kilka słów, lecz pismo traktował bardziej jako obrazki, niż zbiór liter, które razem tworzyły spójną całość. Podobnie jak Katarina, jego uwagę przykuł przede wszystkim pięknie wykonany globus. Pyotr podszedł doń i spojrzał wgłąb półprzeźroczystej sfery, która zamigotała i urosła w oczach, ukazując przed nim ziemie Imperium, od Gór Krańca Świata, aż po zdradzieckie brzegi Morza Szponów. Nigdy wcześnie nie widział czegoś równie zapierającego dech w piersiach - cała potęga ludu Sigmara ukazana w jednym, stosunkowo niedużym przedmiocie.

Pyotr początkowo oszołomiony możliwościami tego przedmiotu, dopiero po jakimś czasie spróbował skupić się na obszarach, gdzie w jego przekonaniu i w wiedzy jaką posiadał powinny znajdować się pola przed Górami Środkowymi i dalej… Goboczujka.

Koncentrując myśli na jednym, udało mu się przenieść obraz na Ostland, wprost na Wrzosowiska, gdzie znajdowała się Goboczujka. Teren ukazany był z lotu ptaka, nie pozwalał na wyśledzenie przemarszu wojsk, lecz i tak bardzo szczegółowo ukazywał otoczenie. Starzec mógł zobaczyć Góry Środkowe i multum starych, nieuczęszczanych ścieżek, które zostały zbudowane przez krasnoludy, niegdyś tam mieszkające.

– Jakie to proste... – rzekł sam do siebie. Był niemal przekonany, że gdyby zechciał, mógłby kontynuować tę przedziwną podróż, lecz odwrócił wzrok od przedmiotu. To też była pewna forma magii i choć uwięziona w przedmiocie, wolał powoli oswajać się z jej mocami. Nawet nie próbował wyobrazić sobie, jakie to stwarza możliwości, pomysły same przychodziły do głowy, a jeden z nich podpowiadał mu, że Albert powinien to zobaczyć. Był doświadczonym żołnierzem, z pewnością potrafi docenić atut znajomości terenu.

Godzinę później, gdzieś wewnątrz twierdzy

Z rozmową z akolitą Severusem uznał, że poczeka do rana. Po wizycie w komnatach maga, wreszcie nadszedł czas na sen. Był to czas, którego oczekiwał, a jednocześnie się obawiał. Częste wizje i sny, które pozostawiały swoisty niepokój za każdym razem, gdy się pojawiały, spowodowały, że z trwogą spoglądał na każdą kolejną noc. Każda wizja przynosiła odpowiedzi, lecz jeszcze więcej pytań. Był już zmęczony ich ciężarem.

Nie był nawet pewien czy zdążył zmrużyć oko, kiedy huk wystrzały rozległ się po całej twierdzy.

Kroczył ciemnymi korytarzami z pochodnią w ręku, w tym samym płaszczu co zazwyczaj, lecz na głowie miał nocną czapkę z pomponem umieszczonym na jej przedłużeniu, którą znalazł w swojej komnacie. Lochy nie były miejscem, w którym chciałby się teraz znajdować.

– Po com żem tu złaził... huknęło i cóż z tego? Mało to huka ostatnio? Pomyśleć, że mogłem być teraz w drodze do Kislevu... Trupy, wszędzie trupy... ciągnie swój do swego co staruszku? – mamrotał do siebie, może w wyniku zdenerwowania, a może żartując próbował dodać sobie w ten sposób otuchy.

Usłyszał szmer.

– Co to było? Jest tu ktoś?! – głos Dziadka Rybaka zadrżał wyraźnie zdjęty trwogą. W napięciu nasłuchiwał, oczekując odpowiedzi. Na szczęście ta pojawiła się niemal natychmiast. Rozpoznał głos Adara.

– To my! Tutaj jesteśmy! – potoczyło się po mrocznych korytarzach.

Odgłos szurania ponowił się, kiedy Pyotr ruszył znacznie śpieszniej niż chwilę temu. Kiedy dotarł do odnogi, w której zgromadziła się cała ferajna ponownie się odezwał.
– Co tu się wyprawia? Powinniście już dawno być w łóżkach. Co to był za huk? – Pyotr spojrzał na Adara, który akurat mu się nawinął, a było to spojrzenie mówiące, żeby powód lepiej był wystarczająco dobry. Zamiast niego odpowiedziała jednak Norsmenka.
– Lexa i Wilhelm bawić się w poszukiwanie – burknęła występując na przód i napinając mięśnie spojrzała wymownie na Pyotra, zaciskając przy tym pięści.
– Ma z tym Dziadek jakiś problem?

Widząc to Pyotr wziął się pod boki. No co za smarkula!
– I co Lexa znaleźć? – zapytał lekko prowokacyjnie naśladując jej sposób mówienia.

Nie odpowiedziała, lecz wskazała ręką na pomieszczenie, w którym ściany oznaczone były nieznanymi malowidłami. To co wskazywała było rzeczywiście interesujące i natychmiast rzuciło myśli Dziadka Rybaka na inny tor.

Podszedł do niepokojąco wyglądających run. Próbował oświetlić je pochodnią, lecz w jej świetle znaki bladły. Oddał więc pochodnie w czyjeś ręce i przyjrzał się malowidłom w świetle samego miecza.
– Ciekawe… wygląda na to, że twój miecz wykrywa magię… – zwrócił się do Adara.

Pyotr dokładnie obejrzał każdy z nakreślonych znaków. Nie umiał czytać run, ni nawet zwykłych zapisków, lecz potrafił rozpoznać magiczną aurę, a fakt, że Pobrzask reagował na bliskość malowideł jasno wskazywał, że magia wciąż jest tu obecna.
Dziadek Rybak zamknął oczy i głęboko wciągnął powietrze. W ciemności skrytej pod powiekami szara linia wiodła, kształtując magiczne znaki, które z czasem łączyły się razem, by uformować kształt wielkiego, ptasiego demona.

Oczy Pyotra otworzyły się po dłuższym czasie niż sam przypuszczał. Dziadek Rybak zerknął na Adara, który stał najbliżej i rozświetłał runy mieczem. Nie potrzeba było słów, by Adar odsunął się od ściany, widząc wyraz jego twarzy. Pyotr wyprostował się i również się odsunął. Odchrząknął.
– Te znaki… Niechaj no nikt nie dotyka. Nie powinno was tu być – Pyotr raz jeszcze obejrzał się na leżące wszędzie szkielety i wycofał się jeszcze bardziej, byle z dala od runów.

Stary guślarz wypuścił powoli powietrze. Już dawno nie było sensu udawać przez przybyszami, że zna się nieco na magii i tak każdy wiedział swoje.
– Znaków nie znam… ale do stworzenia tego nie użyto żadnego z ośmiu wiatrów. To Dhar. Demoniczna magia lub nekromancja. Myślę, że to drugie. – To co powiedział Pyotr nie było do końca prawdą, bowiem na magię Dhar składa się pozbawiona ładu mieszanina wszystkich ośmiu wiatrów, lecz ani on, ani nikt z obecnych nie znał się na tym wystarczająco, by dbać o takie szczegóły.

To co zdarzyło się później, całkowicie zdezorientowało Pyotra. Wbrew jego wyraźnym zakazom, wychowanka Natalyi przystanęła przy runach, dotykając ściany obiema rękoma i wypowiadając jakieś słowa. Nie były to słowa składające się na zaklęcie, to była modlitwa.

Nie wiedział co czynić, przerwanie tego co zaczęła Katarina mogłoby okazać się dużo groźniejsze niż pozwolić jej dokończyć. Wraz z ostatnim słowem modlitwy runy zajaśniały kolorowym światłem. Było za późno... Za późno!

Runy zaczęły zanikać. Lecz nim zniknęły całkowicie, błysnęły nagle zwielokrotnioną mocą, a dziewczyna z impetem została odrzucona w tył. Leżała martwa! Martwa! Czy mogła być aż tak głupia?!

Nie rozumiał tego co się wydarzyło. Pokładał w niej nadzieję na powodzenie tej misji. Czy tak właśnie miała skończyć? Czy jej przeznaczeniem było unicestwienie tego tajemniczego zaklęcia? Czymkolwiek ono było, czy mogło ono być aż tak istotne? Przypomniał sobie incydent na wieży. Kto lub co przyzwało demona? Tchnienie Tzeentcha tkwiło również w tych runach. Nie. Nie rozumiał. Niech Morr ma cię w opiece, moja droga...

– Ona żyje!
 
Rewik jest offline  
Stary 23-06-2016, 00:10   #219
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Wieczór spędzony w towarzystwie blondwłosej Norsmanki stanowił dla Wilhelma najprzyjemniejsze wydarzenie w czasie całej wyprawy. Jego zły nastrój i ponure myśli zostały utopione w strugach alkoholu, kiedy uległ pokusie wyzwania Lexy na pijacki pojedynek. Oczywiście, mógł o wiele wcześniej przewidzieć wynik owego zakładu, biorąc pod uwagę miejsce z którego dziewczyna pochodziła. Jednak aktor chciał zrobić wszystko byleby poprawić sobie humor. Nawet kiedy alkohol się skończył, a nogi dziwnym sposobem zaczęły odmawiać posłuszeństwa, Andree uparcie twierdził, że mógłby wypić więcej i miał wciąż szansę pokonać blondynkę. Przypomniawszy sobie o dodatkowym, prywatnym zapasie gorzały w swoim pokoju aktora, oboje udali się tam, by kontynuować to co zaczęli.

Głupa alkoholowa gra skończyła się jednak zupełnie inaczej, niż Andree to sobie wyobrażał. Jego żart o niebywałych zdolnościach Norsmanów w piciu i pieprzeniu się, zainicjował niespodziewanie to drugie. Wojowniczka, która przez wiele dni podróży nie wydawała się mu wcale atrakcyjna, wzbudziła w nim niespodziewanie pożądanie. Wilhelm nie spodziewał się, że będzie mogła ona wykazać się aż tak wielką dozą namiętności, choć przez swoje dominujące obycie (które mu się nawet podobało) wciąż potrafiła pozostać sobą. Skończywszy, nieco zmęczeni, ale na pewno zadowoleni, oboje postanowili udać się na przechadzkę po twierdzy, mając wciąż na uwadze, że to na pewno nie był ich ostatni raz tej nocy.

Podróż przez mroczne zakamarki zamczyska usiana była wieloma dramatycznymi, strasznymi lub nawet nieco komicznymi wydarzeniami, które zwieńczyło pojawienie się zjawy. Andree natychmiast otrzeźwiał i wykorzystał swój garłacz, który jednak nie wyrządził wielkiej krzywdy duchowi, a jedynie go rozwścieczył. Lodowaty dreszcz przeszył jego ciało, gdy zjawa przeniknęła przez nie, nie pozostawiając na szczęście żadnej większej szkody. Były aktor wciąż siedział przerażony na ziemi, gdy, zbudzona hukiem wystrzału, gromada wieśniaków przybiegła czym prędzej na ratunek.

Później było już tylko dziwniej. Odnaleziona kawałek dalej od miejsca spotkania z duchem komnata została napiętnowana podejrzanymi pentagramami, które z pewnością nie mogły służyć dobrej sprawie. Staruch, który kilka godzin wcześniej przybył na czele oddziału wykwalifikowanych obrońców obory, w dramatycznych słowach, ostrzegł przed niebezpieczeństwami czyhającymi za tymi znakami i przestrzegł, by pod żadnym pozorem ich nie dotykać. I co? Zaraz rzuciła się na nie Katarina, jakby była to Kislevska wódka, koń, czy co tam jeszcze uwielbiają mieszkańcy jej kraju. Skutkiem tej, jakże rozsądnej i przemyślanej akcji, była chwilowa śmierć dziewczyny, która niespodziewanie później uciekła z objęć Morra. Andree nie mógł zrozumieć, co tak właściwie miało potem miejsce, jednak kiedy rozwścieczona Lexa opuściła laboratorium, on, z kilkunastoma zgarniętymi prędko miksturami leczniczymi, ruszył za nią, nie bacząc na pozostałych w pomieszczeniu wieśniaków.

Oboje postanowili nieco obciąć swoje racje snu, na rzecz cielesnych uciech. Mogła to być dla nich ostatnia okazja na chwilę przyjemnej rozkoszy, dlatego gotowi byli na każde poświęcenie. Wilhelm oberwał nawet, próbując poskromić dziką naturę blondynki. Owe rany były jednak niczym w porównaniu z przyjemnością, która się za nimi kryła.


O świcie, nim jeszcze wrócił do rzeczywistości ponurego świata, mógł jeszcze raz zakosztować ciała Lexy. Zaraz po tym, zgodnie ze swoimi planami, udał się do lochów w celu przesłuchania zielonej poczwary, którą pojmał poprzedniego dnia. Goblin, ku jego zaskoczeniu, potrafił mówić w staroświatowym. “Potrafił mówić”, być może, stanowiły zbyt wielkie słowa, jednak kto by się tym przejmował. Gadał, i to się liczyło.
Niestety, Wilhelm do najcierpliwszych osób nie należał, toteż przesłuchanie wypadło raczej słabo. Zachęcony kilkoma kopniakami goblin, na pytanie o liczebność zwierzoludzi odpowiedział dość precyzyjnie:
- Som trzy! - mówił, pokazując pięć palców. Liczenie z pewnością nie należało do mocnych stron zielonoskórych. Natomiast ten osobnik z pewnością musiał należeć do elity, jeżeli chodziło o głupotę wśród nich.
- Kazać nam pilnować Goboczujka - wyskrzeczał odpowiedź, która niezbyt imała się treści pytania, które najemnik mu zadał. Mógł się spodziewać, że goblin nie będzie znał żadnych szczegółów związanych z planami zwierzoludzi.
Na pytanie o ich słabe strony, odpowiedział mocno tonem zakłopotanym:
- Hę? - Natomiast zapytany o to, czy zwierzoludzie mają jakieś sztuczki w zanadrzu, opowiedział nieco bardziej treściwie. - Zjeść Gibbo, Gibbo brat Gobbo, zwierzoczłaki być głodni. - No cóż… Była to naprawdę smutna historia, która chociaż nijak się miała do jego pytania, potrafiła wzruszyć. A teraz chociaż znał jego imię.
Wilhelm próbował wyciągnąć z niego jeszcze jakieś wiadomości odnośnie specjalnych jednostek zwierzoludzi, jednak z podobnym skutkiem co poprzednio:
- Nie znać jednostka. Szaman być tam, być tszy szaman!

Tym oto sposobem, Wilhelm dowiedział się dwóch rzeczy: gobliny to najbardziej debilne istoty na ziemi, a on jest kiepskim oprawcą. Mimo wszystko, polubił nieco tą zielonoskórą paskudę. Nim wyszedł, wcisnął mu do pyska niewielki ochłap mięsa z wczorajszej kolacji i nieco wody. Jeżeli Andree kiedykolwiek miałby powrócić jeszcze do fachu cyrkowca, to z pewnością chciałby zostać treserem goblinów.
 
Hazard jest offline  
Stary 23-06-2016, 14:24   #220
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Po opuszczeniu komnaty Leonharda, Katarina, przemknąwszy na palcach przez korytarz, otworzyła kolejne drzwi całkowicie zapominając o dyskrecji, albowiem spodziewała się ujrzeć kolejne opustoszałe pomieszczenie. Wielkim zaskoczeniem był dla niej widok światła, które wkradło się na korytarz tuż po otworzeniu drzwi, a chwilę później jeszcze większym dla niej szokiem był widok Lamberta, który wybrał ów pokój na swoją sypialnię.
Kapłan Sigmara klęczał na kolanach, zwrócony do niej plecami, odsłaniając swój nagi grzbiet. Głowę miał spuszczoną w medytacji, w ręku zaś ściskał bat, który w kilku miejscach zakończony był drobnymi haczykami. Jego odkryte plecy naznaczone były tysiącami blizn, będącymi świadectwem fanatycznej przeszłości. W pomieszczeniu, w centrum którego medytował, rozpalone zostały dziesiątki świec, a w powietrzu unosił się duszący zapach kadzidła.
Katarina chciała powoli zamknąć drzwi, najciszej jak to tylko było możliwe i oddalić się jak najdalej z tego miejsca, kiedy nagle ziścił się jej koszmar. Świadomy jej obecności Lambert przemówił.
- Zastanawiam się co mnie ciągle powstrzymuje przed zabiciem ciebie. Tam w lesie tego nie uczyniłem, ale wtedy był Schulz, który nie chciał do tego dopuścić. Na dachu jednak nie było nikogo kto zdołałby mnie powstrzymać, a życie twe było dosłownie w moich rękach - powiedział kapłan, podnosząc się na nogi i odwracając się twarzą w stronę Katariny, która aż cofnęła się o pół kroku. Jego umięśniony tors nosił ślady po mieczach i pazurach, ranach zadanych w wielu bitwach, które stoczył w imię swego boga.
- Czyżbym był słaby?
Młoda czarodziejka zadrżała, kiedy jej szerzej otwarte oczy przeniosły się na wciąż trzymany w jego ręce przedmiot. Nogi miała jak z waty. Nieświadomie miętosiła kawałek już wystarczająco poszarpanego rękawa, zastanawiając się nad jakąkolwiek możliwością ucieczki. Totalnie jej to nie wychodziło.
- Może... Może Shallya tak chciała? - Bąknęła bez zastanowienia zupełnie nie wiedząc, co ma mu odpowiedzieć, na co Lambert parsknął w odpowiedzi.
- Dlaczego sobie to robisz? - zadała pytanie, nim Lambert zdołał cokolwiek rzec.
- Pokuta - spoglądając jej prosto w oczy odparł, jakby było to coś oczywistego - Za grzechy przeszłości.
Kapłan sięgnął po leżący na jego piersi złoty medalion w kształcie komety z rozdwojonym ogonem i przyjrzał się mu z nabożną czcią.
- Coś czego ty nigdy nie zrozumiesz. Toleruję twoją obecność tylko dlatego, że mamy wspólny cel, ale później… Możesz spróbować uciekać, ale na tej ziemi długo nie pożyjesz. Otacza cię smród Chaosu, spaczenia, które trawi twą duszę. Być może oszczędziłem ciebie, gdyż znałem twój los… - dopowiedział po chwili głębszego zastanowienia.
- Dlaczego jesteś taki okrutny...? - powiedziała po krótkiej chwili - Ja chcę tylko dobra każdego z was, nawet twojego, Lambercie, choć gdybym mogła, to z własnej woli bym nie podchodziła do ciebie, bo się boję.
Skarciła się szeregiem przekleństw, w które obfituje jej rodzimy język i cofnęła się o kolejny krok. Dlaczego ona to powiedziała? I dlaczego ona chce mówić dalej? I dlaczego miała zamiar poruszyć ten temat?
- Wbrew temu, co sobie myślisz, nie jestem wiedźmą. Jestem czarodziejką lodu z Kislev. Ma pani nauczyła mnie kontrolować moc i wystrzegać się czarnej magii. A wiele takich jak ja ginie na śnieżnych bezdrożach mojej ojczyzny z powodu kaprysu... tych lodowych czarodziejek stojących wśród szlachty... - przerwała, by się zastanowić, to mogła powiedzieć. Sama nie spodziewała się po sobie takiej szczerości. Może chciała... akceptacji? "Nie oszukuj się nawet", pomyślała. Chyba zaczynała gadać od rzeczy z powodu wzburzenia.
- To nie ja jestem okrutny, lecz świat, który nas otacza. Nauczyłem się postrzegać go takim jaki jest naprawdę - odpowiedział Lambert nie poruszony słowami dziewczyny, a na wspomnienie o jej pochodzeniu obdarzył ją niepokojącym uśmiechem.
- Nie bądź naiwna. To moc, którą żaden człowiek nie jest w stanie opanować. Nawet najpotężniejsi wśród ludzi są ledwie amatorami w jej obliczu.
- Wiem, pani Natalya mówiła coś podobnego, bardzo dawno temu - jej twarz znacznie posmutniała, gdy wypowiedziała to słowo i odwróciła od niego wzrok - Wierzyłam jedynie, że dzięki temu będę mogła bronić swój dom. Nigdy nie chciałam nikogo skrzywdzić.
- Ale teraz... Zaczynam wątpić w słuszność tej drogi. Ja... - zawahała się. Nie miała pewności czy powinna mu mówić o strasznej wizji, której doświadczyła. Ostatecznie postanowiła się zamknąć.
- A jednak igracie z ogniem - kontynuował Lambert nie bacząc na kolejne słowa Katariny.
- Mówicie, że chcecie w ten sposób bronić ludzi, pomagać słabszym, chronić ludzkość, walcząc z nieprzyjacielem jego własną bronią, ale to wszystko bzdura. Jesteś jeszcze młoda i niewiele rozumiesz o otaczającym ciebie świecie… - Kapłan odsunął się od kobiety i spojrzał na blask migoczących świec, które powoli ulegały wypaleniu. Ich światło odbijało się w jego oczach, nadając mu upiornego wyglądu. - Ta magia, ta moc, ona służy tylko po to by wznieść się ponad resztę. W Kislevie wiedźmy sprawują władzę, a w Imperium koncesjonowani magowie są nietykalni w obliczu prawa. Tu nie chodzi o obronę słabszych, lecz o przywileje i własne korzyści. Owszem, to wszystko okupione jest zobowiązaniem ślubowania wierności wobec swego ludu, lecz któż poza iście prawym człowiekiem odrzuciłby ten dar, to przekleństwo, zwłaszcza że związana jest z nim niemalże nieograniczona moc i władza.
Dziewczyna słuchała sigmaryty przyłapując się na tym, że zaczyna myśleć od nowa o tym wszystkim i zaczyna przyznawać mu rację. Humor się jej z chwili za chwilę pogarszał. Mężczyzna mógł ujrzeć, jak na jej twarz zaczął wypływać kwaśny grymas, tak jakby zjadła coś niedobrego. Przypomniało się jej, że kislevskie czarownice nie mają bronić ludu, jak to wszyscy myślą, tylko mają na celu ochronę lejów roztaczających magiczną energię lodu używaną przez te kobiety. Zmusiła się, by na niego popatrzeć i zacisnęła dłonie w pięści.
- Ale... Ten mag z wizji... On zabijał całe hordy Chaosu... a później... On chronił przecież ludzi, ale... - wydukała cicho, a następnie pokręciła głową odganiając jeszcze raz widok rozszarpanego czarodzieja. Zgrzytnęła zębami w złości. Cały jej światopogląd szlag trafił.
- Cóż powinnam czynić? - zapytała siebie na głos, lecz nie potrafiła odpowiedzieć.
- Myślę, że już za późno dla ciebie. Moc, którą władasz prędzej czy później pochłonie cię, chyba że zdołasz się jej wyzbyć - Lambert chciał powiedzieć coś jeszcze, kiedy nagle usłyszał kroki podążającego korytarzem Severusa. Uśmiechnął się nieznacznie na jego widok, lecz nie był to w żadnym wypadku miły gest.
- Jak tam ręka? Lepiej? Ciesz się, że to nie była noga, bowiem nie mógłbyś już tyle uciekać. Nie wiem co mnie pokusiło, by wybrać się w podróż z takim tchórzem. Nie jesteś godzien boga, któremu służysz, akolito - wypowiedział ociekające drwiną słowa, nie spuszczając przy tym gniewnego spojrzenia z Severusa.
- Powinieneś był tam zginąć… - mruknął pod nosem.
Widząc, że kapłan przestał się nią interesować w jakikolwiek sposób, pokierowała się dalej korytarzem. Jej krok wyrażał napięcie wywołane wzburzeniem po słowach mężczyzny. Była zła na cały świat i jeśli teraz ktoś jej przeszkodzi w odnalezieniu komnaty maga, to się to dla tego osobnika źle skończy. Poczuła wbijające się w jej plecy złowieszcze spojrzenie Lamberta i słyszała odbijające się od kamiennych ścian. Podążał za nią irytujący ją akolita. Miała wrażenie, że śledził każdy jej ruch… Albo chciał jej zabronić przeszukania mówiąc coś w stylu “rzeczy zmarłych trzeba szanować”, albo ją wygoni i sam zabierze wszystko dla siebie i dla sigmaryty. Nie mogła na to pozwolić! Ona oraz pozostali z Krausnick, a także Lexa - wszyscy potrzebowali szansy na przeżycie.
Postanowiła ignorować Severusa… na razie.

Pokój maga okazał się być wspaniale urządzonym pomieszczeniem. Ręcznie rzeźbione meble, duże, wygodne łóżko, regały pełne książek, atłasowe zasłony… Wszystko to zostało przyćmione przez magiczny, unoszący się nad podporą półprzeźroczysty globus. Czasami widywała mapy, jednak to coś niemal sprawiło, że jej szczęka opadła. Wpatrywała się weń jak dziecko w jakiś cudowny obrazek. Nie była tu jednak po to, by podziwiać. Mruknęła z zadowolenia. Skoro jest tutaj globus, w który tchnięto magię, to musi być tutaj więcej ciekawych rzeczy! Z tym nastawieniem zaczęła przekopywać kolejne szuflady w poszukiwaniu czegoś interesującego.
I owszem, znalazła. W jednej z ów szuflad znalazła dziwny, mieniący się wieloma barwami medalion. Był to złoty naszyjnik przeprowadzony przez równo ociosany, obsydianowy kamień, czarny jak heban, którego lśniące ścianki wydawały się pochłaniać światło. Obdarzyła go bardzo uważnym spojrzeniem. Wręcz hipnotyzował swoimi właściwościami fizycznymi. Stała tak przez moment, póki nie przypomniała sobie do czego takie przedmioty służyły. Jeszcze bardziej zadowolona - zawiesiła go sobie na szyi - przeszła do dalszych poszukiwań. Nie zaowocowały one jednak niczym konkretnym.
W tym czasie do pokoju wszedł Pyotr… I to był początek jej irytacji. Nagle wszyscy pomyśleli, by pójść do pokoju maga! Za chwilę pewnie jeszcze Lambert tu przyjdzie. Już na samo wspomnienie “myślenia”, że on tutaj ich znajdzie, aż się ugryzła w język, by nie zapytać, czy podgląda ją w nocy, skoro “podejrzewał”, że nie ma jej w pokoju.
Katarina, ściągnąwszy brwi, rozejrzała się po pozostałych osobach w pomieszczeniu i zaklęła pod nosem. Trzy osoby to już tłum, a w tłumie siedzieć bez własnej woli nie zamierzała. Biorąc wcześniej kilka książek z regałów, które zdawały się być przydatne - ruszyła do wyjścia i trzasnęła za sobą drzwiami, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie. Udała się po swoje rzeczy, przy okazji czekając, aż pokój arcymaga opuszczą dwaj mężczyźni.
W końcu planowała sobie ów pokój przywłaszczyć na tą noc.



Głośny huk wystrzału niosący się aż do jej komnaty zbudził ją ze snu, w który dopiero co zapadła. Mruknęła niezadowolona i położyła sobie poduszkę na głowie pragnąc stłumić wszelkie kolejne hałasy. I znów zatraciła się w marzeniach sennych.

Na chwilę.

Jej wrodzona ciekawość nie dała jej spokoju. Wygramoliła się z łóżka należącego niegdyś do tutejszego czarodzieja, ubrała się, zatknęła sztylet za pas i podążyła cichym korytarzem naprzód. Kroczyła powoli na palcach, by nie zagłuszyć kolejnych dźwięków, nawet tych najcichszych. Słyszała jedynie szybki tupot stóp pozostałych osób przebywających w twierdzy wraz z nią. Odetchnęła bezgłośnie. Czyli jednak nie tylko ją obudził ten hałas. “To dobrze”, pomyślała. Gdy kroki stały się ciche - ruszyła za ich odgłosem nie dbając już o dyskrecję.

Trafiła w jakieś miejsce będące jeszcze chłodniejszym, niż pozostałe części twierdzy. To zdecydowanie były podziemia - nie było w ogóle o czym mówić. Słyszała znajome głosy udzielające się w rozmowie na temat jakiejś magii. Zwiększyła tempo swoich kroków, mając przy okazji nadzieję, że zrobi się jej chociaż odrobinę cieplej. W pewnym momencie przemówił Pyotr - by nie dotykać jakichś run. Jak się można było spodziewać - ciekawość wzięła górę. Odprowadzona przez groźne spojrzenie Lexy postanowiła zapoznać się z sytuacją.

I aż ciarki przeszły jej po plecach.

Zastygłe w przedśmiertnych pozach ludzkie szkielety oraz glify na ścianie zrobiły na niej piorunujące wrażenie - takie, że aż się cofnęła. Nie mogła uwierzyć, że takie miejsce istniało pod Goboczujką, choć mogła się go spodziewać. To miejsce było masowym grobem wykopanym energią Chaosu. Świadomość tego zmroziła jej krew w żyłach. Gdzieś na granicy świadomości słyszała ciągnące się rozmowy pozostałych, lecz dopiero po chwili zrozumiała co się dzieje. Potrząsnęła głową, by odgonić kolejną wizję, ale się jej to nie udało.
Zapadła ciemność.


W mroku ujrzała runy - te same, które widziała już pod Goboczujką. Już myślała, że wróciła do siebie, jednak migotały one niesamowitym blaskiem. Był to znak, że wizja trwa. Nagle usłyszała kojący kobiecy głos, a początkowe zaskoczenie przemieniło się we wewnętrzną euforię, tym większą, że podświadomie wiedziała, kto do niej przemawia.
Ów głos, kojarzący się z kochającą matką przemawiającą do swego dziecka, poprosił ją, by podeszła do glifów, dotknęła ich i zmówiła modlitwę w jej imieniu, by ta mogła przelać swą moc i uleczyć to miejsce z toczącej tę ziemię choroby, tym samym dając ukojenie cierpiącym tu duszom.
Katarina była szczęśliwa.
Nie mogła zawieść.



Po wróceniu do rzeczywistości czarodziejka od razu zaczęła podążać instrukcjami głosu z wizji. Energicznie podeszła do ściany, oparła o nią delikatnie swe czoło oraz dłonie i zaczęła wypowiadać słowa spontanicznie składanej modlitwy do Shallyi. Włożyła w nią całe swe siły i uczucia, jakie tylko zdołała z siebie wykrzesać, jak i również lęki, grzechy i pragnienia. Była to dla niej pewnego rodzaju spowiedź, osobista rozmowa z boginią, która zechciała na nich spojrzeć i przemówić, by tchnąć w nią nową nadzieję.
Wraz z końcem modlitwy ściana rozbłysła wszystkimi kolorami, jakie można było sobie wyobrazić i powoli zaczęły znikać. Oślepiona tym nagłym wybuchem dziewczyna niewiele widziała, jednak rozumiała - udało jej się. Wreszcie uwięzieni w murach Goboczujki nieszczęśnicy zaznają należnego im spokoju.
A to wszystko dzięki Shallyi.
Już się miała uśmiechnąć, kiedy to nagle kolejny wybuch światła wywołał w jej ciele niemożliwy do opisania ból.
A później… już nic nie czuła.


Zaatakował ją chłód tak okrutny, że aż się wybudziła.
Leżała w śniegu zaraz przed bramami miasta Kislev. Przy bramach nie było strażników, zaś wrota były uchylone. Wszystko zdawało się tonąć w szarej mgle, brakowało jakichkolwiek kolorów, brakowało… życia.
Postanowiła przejść przez wrota.
Nie zastała na ulicach żywej duszy. Tułała się wśród nieznanych jej zaułków metropolii jak w niekończącym się labiryncie. Zdawało się jej, jakby same kamienne ściany budynków mieszkalnych kpiły z niej i szydziły, przesuwając się z miejsca na miejsce w celu zablokowania jej drogi. Powoli zaczęła ogarniać ją frustracja. Była niemal pewna, że kręciła się w kółko - choć nawet nie potrafiła określić swojego położenia, ponieważ szczegóły terenu ciągle się zmieniały.
Potknęła się o coś.
Chciała zakląć, lecz z jej ust nie uszedł nawet najcichszy dźwięk. Pozostało jej jedynie spojrzeć na przyczynę swego potknięcia.
Był to Grom. Przyglądał się jej swymi przerażającymi czerwonymi oczami i z wielką dziurą w grzbiecie.
Katarina niemal się przewróciła, lecz od tego uchroniła ją kolejna ściana, która dosłownie przesunęła się na jej oczach. Z mieszaniną furii i niepokoju uderzyła pięścią w ścianę.
Nic nie poczuła.
Po odwróceniu się za siebie ujrzała… siebie, idącą do przodu jakby bez celu. Była wtedy jeszcze młodą dziewczyną, która siłą została odebrana swym rodzicom, by odbyć śmiertelną próbę potwierdzającą jej zdolności nauki magii. Niedaleko stała pewna kobieta, której poszarpane szaty zdobione skórą i kośćmi oraz czarne jak smoła włosy, unosiły się na nieistniejącym wietrze. Jej pazurzaste ręce były splecione na piersi, a szyderczy uśmieszek w ogóle nie schodził jej z twarzy, gdy obserwowała starania swej podopiecznej.
Kislevianka w życiu by nie zapomniała tej twarzy. To była Natalya, jej ukochana mistrzyni… służebnica mrocznych potęg.
Pod Katariną ugięły się nogi i padła na kolana w głęboki śnieg. Poczuła jak wszechogarniający chłód wżera się w jej ciało, więc zmusiła się do powstania i ruszenia dalej - ku nieznanemu.
Od oblodzonych ścian różnych budynków odbijały się złowieszcze chichoty wielu osób… albo wielu istot. Niepokój w jej sercu powoli zaczynał ustępować miejsca strachowi. W pewnym rogu znów ujrzała swą mistrzynię… ale tym razem w towarzystwie niemożliwego do opisania demona, który dawał Natalyi sakiewkę z pieniędzmi za duszę jej uczennicy. Dziewczyna szybko odwróciła swój wzrok i popędziła w jakąkolwiek stronę. Uznając, że opuszczona karczma będzie dobrym schronieniem, weszła do środka.
Wewnątrz kominka lśniły płomienie ognia, ale nie wydawały żadnego dźwięku ani nie dawały ciepła. Usłyszała natomiast siebie… inkantującą słowa zaklęć lodu. Jej młodsze “ja” stało w magicznym kręgu przed chaośnicką Natalyą obserwującą jej postępy. Kiedy czar któryś raz z kolei został źle powtórzony, a magia kręgu chroniąca ją przed efektami nieudanych zaklęć wygasła, czarownica chwyciła swą podopieczną za fraki i rzuciła w stronę jej “łóżka” składającego się z trzech podłużnie ułożonych skrzynek i kilku desek. Ta, nawykła już do takich sytuacji, przetoczyła się wyczerpana po podłodze, wdrapała się na swą pryczę i schowała się pod kocem, by nie przyciągnąć więcej gniewu swej mistrzyni.
W czasach, kiedy to się działo, Katarina nawet nie myślała nad okrucieństwem swej mistrzyni. Była zbyt zmęczona, by nad czymkolwiek się zastanawiać. Przyjmowała świat takim, jakim był - czyli okrutnym. Nie zdołało to jednak zgasić iskry dobra w jej obleczonym lodem sercu.
Nawet nie miała pojęcia kiedy znalazła się w wielkiej sali obrad. W środku, poza Natalyą, było znacznie więcej czarownic w najróżniejszych stronach, lecz wśród nich zasiadały również demony. A choć sala była przeznaczona do narad, to gwarno było tu od rozmów - głównie na temat magii oraz zamarzniętych w czasie niedoszłych uczennic. Czarodziejka dopiero teraz zdołała ujrzeć niegodziwość magii tajemnej, która była z taką pieczołowitością strzeżona przez sprawujące władzę wiedźmy - oraz prawdziwość słów Lamberta.
Wszystko zalało oślepiające światło.
I powrócił mrok.


~

Obudziła się… Ale zupełnie gdzie indziej, niż powinna. Leniwie otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Całe jej pole widzenia było spowite przez czystą biel. Biały pokój. Białe, duże, wygodne łóżko - najwygodniejsze, z jakim kiedykolwiek miała styczność. Otaczało ją przyjemne, kojące ciało i duszę ciepło. Obejrzała samą siebie. Jej ciało było czyste jak po świeżej kąpieli. Na sobie miała prostą białą szatę z materiału czystszego i miększego niż cokolwiek, co mogła sobie wyobrazić.
Nagle przypomniała sobie to, co się stało w podziemiach Goboczujki.
A więc… Nie żyję?”, zapytała sama siebie, jednak pytanie to nie było konieczne. Wezbrał się w niej przytłaczający ją żal.
Lecz pod delikatnym matczynym uściskiem wszystko to nagle przeminęło.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że siedzi zwrócona plecami do jakiejś kobiety, która tuliła ją do siebie obejmując ją w talii. Miała ona na sobie długą, białą suknię zdobioną na krawędziach złotą nicią. Po jej policzkach spływały święte łzy, skapując na głowę Katariny. Była nieziemsko piękna. Do świadomości dziewczyny, choć logika temu wszystkiemu przeczyła, powoli dochodził pewien istotny fakt.
Znalazła się w domu bogini. W domu Shallyi.
Radość napełniła jej serce, ale pojawił się również cień konsternacji. Co powinna robić? Zwalczyła odruch błyskawicznego wyrwania się z objęć Pani Miłosierdzia i natychmiastowego uklęknięcia przez jej łożem w geście uwielbienia. W jakiś sposób wiedziała, że bogini by tego nie chciała. Zamiast tego wtuliła twarz w jej ramię, łaknąc więcej ciepła i uczucia, które Shallya zapewniała. Chciała płakać ze szczęścia. Pomyśleć, że kilkanaście godzin temu jeszcze miała przed sobą heretycką wizję, jakoby bogowie w ogóle nie istnieli. W tym momencie było to dla niej wręcz niedorzeczne.
- Twa podróż się jeszcze nie skończyła, kochana - rzekła anielskim głosem do Katariny, kiedy pogłaskała ją po włosach - Twoi przyjaciele potrzebują pomocy. Twoja dobroć może być jedyną rzeczą, która uratuje ich od złych sił.
- Powrócisz do nich - bogini odpowiedziała na pytające spojrzenie dziewczyny - Przeżyjesz wiele złego, jednak nie złamiesz się, ponieważ będę z tobą. Dam ci siłę oraz mądrość, byś to przetrwała. Porzuć mrok Chaosu, Katjo. Wróć do światła. Zostań mą kapłanką.
Katarina nie potrafiła odmówić. Zapragnęła tego całym swoim sercem i całą swą duszą. Shallya zrozumiała. Palcem starła łzę ze swego policzka i namaściła nią czoło dziewczyny, która poczuła w tej chwili uniesienie i euforię. Strumień oczyszczającej boskiej moc subtelnie przez nią przepłynął. Miała wrażenie, że coś straciła… Ale zyskała znacznie więcej.
Zyskała przychylność bogini.

Chwilę później znów spała w matczynych objęciach Shallyi. Chciała w nich pozostać jak najdłużej…
… ale miała misję.



Cała nowa energia, jaką poczuła w domenie Shallyi wyparowała zaraz po tym, kiedy znów wróciła do rzeczywistości. Poczuła wszechogarniający ból w całym ciele, a przede wszystkim w płucach. Kręciło się jej w głowie z powodu braku dostaw tlenu, który tak łapczywie teraz łapała, ale żyła. Żyła! Za sprawą bogini znów była wśród żywych. Pewnie by wydała z siebie okrzyk radości, ale chwilowo nie była w stanie.
Nagle uniosły ją silne ręce… Lexy. Aż się zdziwiła, ale przeszło to nadzwyczaj szybko. Przecież Norsmanka zajęła się Severusem, a go tak bardzo nie lubiła.
Problem się zaczął, kiedy blondynka i Adar zaczęli się kłócić. Katarina wiedziała, że to się może skończyć bardzo źle, zwłaszcza że doszło do gróźb. Pragnęła, by każdy był zadowolony. I nic z tego nie wyszło. Kilka uderzeń serca później znalazła się cała obolała i nieprzytomna na ziemi, uprzednio wyrzucona przez Lexę w powietrze.
I znów była ciemność.

Obudzona dzięki regeneracyjnemu, niesamowicie paskudnemu napojowi wlanemu jej do gardła przez Alberta, chwiejnie wytoczyła się z pomieszczenia, by nie sprawiać już nikomu więcej problemu. Wlokąc się pokoju maga zaczęła rozmyślać nad tą całą sytuacją. Przede wszystkim poczuła się potraktowana jak przedmiot, co ją bardzo zirytowało. Dlaczego Adar omal nie rzucił się Lexie do gardła? Pomoc potrzebującemu powinna być ważniejsza niż własne pobudki. Nie mogli teraz stawać w szranki, kiedy za rogiem czają się słudzy bogów Chaosu zagrażający nie tylko im i ich rodzinom, ale również innym, zupełnie niepowiązanym z tą sprawą osobom.
Choć była zła, w głębi serca się cieszyła z tego, że Norsmanka ustąpiła. Była prawie pewna, że Szarak by nie miał z nią szans, gdyby jednak doszło do walki. Nie mogłaby znieść myśli, że z jej powodu ktoś z drużyny zginął. Już wystarczająco ciążył jej na sumieniu zabity przez szaleństwo Lamberta krasnolud.
Choć tak naprawdę nie miała pojęcia, czym on się naraził.

Do pokoju arcymaga zostało jej zaledwie kilka metrów, a miała już problem ze stawianiem kroków. Oddychała ciężko, kończyny odmawiały jej posłuszeństwa, była całkowicie wyczerpana. Oczy zamykały się, ponieważ ciało chciało zaznać odpoczynku. Przeżycie swojej własnej śmierci zdecydowanie odbiło się na niej negatywnie. Zmuszała się jednak, by iść naprzód. Nie miała nawet siły, by zamykać drzwi do pomieszczenia, gdy już przekroczyła próg. Nie zdołała też wdrapać się pod kołdrę.
Pozbawiona resztek energii - usiadła przy łóżku i zasnęła.


Ranek dnia kolejnego. Drzwi uchyliły się, a zza nich wyłoniła się kobieca, blond czupryna. Wzrok Norsmanki błyskawicznie ocenił sytuację. Katarina w półsiadzie, oparta o łóżko, do którego nawet nie zdążyła dojść.
- Hore mor* - przeklęła po norsku wbiegając wręcz do pokoju. Zrzuciła plecak, który sunął po podłodze i uderzył w kredens. Kobieta dotknęła czoła czarodziejki i jej dłoni, była cała zmarznięta. Podniosła się i zaczęła zrzucać czym prędzej nałożoną na siebie zbroję, z hukiem pozwalając opaść jej na podłogę. W pośpiechy zdjęła buty.
- Jeg beklager, Jeg beklager** - mówiła pospiesznie, podnosząc dziewczynę z ziemi i pozwalając by jej nogi oplotły jej talię. Wtuliła jej głowę w swoje ramię, po czym przytulając do siebie weszła do łóżka pod kołdrę.
- Czemu oni to robić Kata, czemu tak traktować? Przeprasza...m - wyszeptała cicho, głaszcząc ją po białych włosach i przylegając mocno skąpo odzianym ciałem, aby oddać jej swoje ciepło.
Czarodziejka dopiero po dłuższej chwili otworzyła oczy - tak jakby się dopiero obudziła z jakiegoś letargu. Wlepiła mętny wzrok w twarz Lexy zupełnie nie wiedząc, co się dzieje. Drżała z zimna na całym ciele. Moment później uśmiechnęła się do kobiety powoli zaczynając rozumieć, a pomogła jej w tym obserwacja własnych palców - miały podobne ubarwienie jak wtedy, gdy przechodziła test przed nauką magii. Wtedy prawie zamarzła. Teraz było podobnie.
- Och... jesteś - powiedziała bardzo słabo, muskając chłodnym palcem policzek blondynki - Sprawiam same... problemy, prawda? - z końcem ostatniego słowa głowa Katariny opadła delikatnie na tors Norsmanki.
Lexa gwałtownie, acz delikatnie, chwyciła dziewczynę za rękę, która dotknęła jej policzka. Zgięła niespiesznie palce w stawach czarodziejki, zamykając dłoń w pięść i schowała ją w swojej dłoni, oddając ciepło.
- Nie - odparła początkowo powściągliwie, przerywając odpowiedź, aby móc wziąć niespokojny wdech. Zadrżała przy tym, co świadczyło o narastającej złości.
- Te chłopa sprawiają problemy - odparła przez zaciśnięte zęby, rozmasowując wolną ręką plecy Katariny.
- Ta kucharz… Pozwolić najpierw, byś umarła. Potem, gdy Lexa cię uratowała, chciał z nią walczyć o twoja zdrowie. Czemu więc Kata była tu sama? - spytała siląc się na spokój, którego wyraźnie jej brakowało.
Dziewczyna pociągnęła się nieco wyżej - tak, by mogła spojrzeć blondynce prosto w oczy.
- Gdybym umarła, to przynajmniej ze świadomością, że pomogłam wyzwolić wiele dusz. Tamte rysunki... więziły ludzi nie pozwalając im odejść - mruknęła jej, celowo unikając odpowiedzi na zadane pytanie.
Norsmanka mogła mieć wrażenie, jakby ciepło z jej ciało uchodziło bardzo szybko, ale niewiele dawało to Katarinie. Jej skóra jednak zawsze była chłodna, jednak sam fakt, że się przebudziła wskazywał, że poczuła się lepiej.
- Lexa pierdoli te dusze - odparła twardo, odwracając wzrok. Nie chciała patrzeć w te niebieskie tęczówki, nie chciała widzieć w nich swojej winy. Mogła się postawić, mogła po prostu rozkurwić kucharzynie łeb.
- Żywa człowiek jest ważniejsza niż jakiś trup. Nie obchodzi, że zdechło tu tylu broniących mury. Za nic ma, że je Kata uwolnić. Nie dlatego, że nie wierzyć w dobro, poświęcenie i wdzięczność, ale temu, że to prawie zabrać tobie życie. A Lexa jeszcze zostawić jakaś kucharz pod opieka, jakby nie pamiętać, że ta chłopa to zwykła pizda - zawarczała, stając się coraz bardziej wściekła. Mimo przykrycia kołdrą już sama zaczęła odczuwać chłód, ale nie miała zamiaru się wycofać. Chciała by Katarina, wzięła całą ciepłotę, jak najwięcej tylko mogła.
- A może się bali? Przecież jestem dziwna... Ale ciebie nie było, kiedy szarpały mną koszmary. Może dlatego wciąż we mnie wierzysz? Lambert by mnie już dawno temu spalił wraz z jakimś drzewem jak sądzę - próbowała w jakiś sposób wyjaśnić zachowanie pozostałych ludzi z Krausnick, jednak niewiele mogła zrobić. Oni przecież na pewno nie chcieli jej krzywdy! Nie chciała też, by ktokolwiek ucierpiał na jej stanie, dlatego też próbowała odwlec Lexę od wszelkich konfliktów z kimkolwiek w jej grupie.
- Lexo, nie obwiniaj się - przechyliła lekko głowę, by znów mieć swe oczy w polu widzenia blondynki - Na samym początku spodziewałam się po tobie znacznie mniej, a jednak teraz jesteś moją przyjaciółką. Próbujesz znacznie bardziej, niż inni, za co jestem ci wdzięczna. Oni cię nie znają zbyt dobrze. Mogli po prostu nie chcieć zostawiać mnie w twych rękach. Kto wie? - wzruszyła ramionami na tyle, na ile była w stanie.
- A teraz ratujesz mi życie. Dziękuję - Katarina uśmiechnęła się do Norsmanki.
- Tłumaczysz ich - odparła oschle. Nie rozumiała jej zachowania, jak mogła tak nadstawiać za nich karku? Jak po tym wszystkim mogła jeszcze mieć jakąkolwiek wiarę? W nich? Lexa gwałtownie wypuściła powietrze nosem, jakby się zaśmiała gorzko, a jej usta wykrzywiły się w geście niezadowolenia.
- Kata przypomina mi moja siostra, Tira. Piętnaście wiosen miała, gdy Lexa wioskę opuszczać. Powinna być silna dziewczyna już, a wewnątrz jest spokojna jak tafla jezior. Lexa dawno jej nie widziała, pewnie tera już ma jakiś bachor, albo cztera, bo ojca słucha jakby jakiś witka był - kobieta wzruszyła ramieniem i westchnęła bezgłośnie. Dopiero teraz spojrzała na twarz czarodziejki
- Trzymaj się gdzieś blisko, tam gdzie będę. Nie proś chłopa o pomoc, nie licz na to, że życia uratują komukolwiek. Oni nie dbać o kobieta, o słabsza istota. Nawet nasza Norska chłop mieć więcej honor i uczucie. Nawet gdy pieprzy jak zdobycz, wkłada w to więcej uczuć, niż ta chłop w rozmowa - przeczesała jasne włosy Katariny i ucałowała delikatnie nasadę jej nosa - Cieplej ju, co?
Katarina mruknęła twierdząco w odpowiedzi i przewróciła się na bok. Wciąż trawiła słowa Lexy z dziwną mieszaniną uczuć. Niechętnie musiała przyznać jej rację, że takie tłumaczenie głupich działań nie przyniesie nikomu nic dobrego.
- Wiesz, może taka moja naiwna natura, ale przydałaby się im jakaś lekcja - westchnęła głośno i przeciągnęła się w łóżku z pewnym zadowoleniem i od razu lepszym humorem - Wytłumaczyć, że się nie odmawia pomocy medycznej potrzebującemu.
- A ty! Ty mną nie rzucaj! - zaśmiała się pod nosem czarodziejka - Jeszcze złamię nogę i będziesz musiała mnie nieść przez całą drogę z Goboczujki do Kislev!
Lexa uśmiechnęła się słabo. Może i żart był dobry, ale wciąż czuła się winna sytuacji.
- Zapomniała, że macie tutaj damy z mała kutasy spuchnięta od płaczu, które nie potrafić kobieta złapać - wzruszyła ramieniem i odetchnęła. Chwila leżenia pod kołdrą i ogrzewania ciałem przyniosła rezultaty. Blondynka podniosła się do pozycji siedzącej, usadawiając się plecami do Katariny
- Więc… Lexa pozwoli, byś Ty rozmawiała z chłopa. Nie będzie się wtrącać, bo jak wtrąci to chyba zabije - domówiła szczegół, który najbardziej ją rozzłościł w całej tej sytuacji. Zastanawiała się jeszcze przez chwilę, co mogłaby powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wbiła wzrok w ziemię przypominając sobie, co robiła w nocy, kiedy mogła być właśnie tutaj. Hedonistyczne pobudki - nie dla nich opuściła Norskę.
- Już to widzę jak patrzą na mnie jak na ducha, kiedy nagle mająca problemy ze sobą dziewczynka postanowiła wziąć się w garść i zaczyna prawić im kazania - wyrzuciła ramiona do przodu w udawanej rozpaczy, po czym znów się zaśmiała. Wizja, która wciąż trzymała ją za serce i wypełniała umysł oraz rozmowa z Lexą przywróciły jej dawną pogodę ducha. I miała nadzieję taka pozostać - bez nieprzyjemnego wpływu magii lodu.
Już miała wstać, kiedy przyglądnęła się blondynce. Wyglądało to tak, jakby coś było nie tak.
- Hej, Lexo. Coś się stało?
- Ikke*** - odparła zdecydowanie, dusząc w sobie myśli i uczucia. Nie wiedziała nawet jak mogłaby ubrać to w słowa, aby móc wyrazić to, co chodzi jej po głowie. Zresztą, czy aby na pewno miała się z czego zwierzać? Czy to by przyniosło jakiś skutek, rozwiązanie?
Norsmanka dźwignęła się na nogach wstając z łóżka i po drodze niezgrabnie poczęła zakładać porozrzucane buty, a potem podeszła do zbroi. Ponownie musiała ją na siebie wkładać. Musiała być silna, chciała taką być.
- Powinnaś znaleźć w sobie jakaś siła. Nie fizyczna, bo nie jesteś jak Lexa, ale masz głowa bardzo podobną - posklejała zdanie sądząc, że władanie językiem już coraz lepiej jej wychodzi, mimo iż w nocy nauczyła się jedynie jęczeć, a nie mówić. Zaśmiała się pod nosem, jednak wciąż nie wypowiedziała myśli.
- Ja… mam nadzieję, że pomogłam - spauzowała na chwilę odwracając się przodem do Katariny - Dobrze powiedzieć? - spytała poważnie.
- A no dobrze powiedziałaś - dziewczyna uśmiechnęła się do niej i również wstała. Była niemal głowę niższa od Lexy, nie przeszkodziło jej to jednak, by stanąć na palcach i cmoknąć ją w policzek.
- Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak bardzo. Zwłaszcza że obie wiemy, jak przetrwać w dziczy, kiedy jest zimno - odsunęła się od niej i podniosła pancerz Norsmanki.
- Ubieraj się. Nie dajmy dłużej na siebie czekać - pogoniła ją i wcisnęła jej zbroję do rąk, a sama wzięła swoją torbę oraz plecak należący do blondynki.
Lexa zachowała kamienny wyraz twarz. Ostatnio coś za często jej lub czyjeś wargi stykały się z ciałem innej osoby. Przewrotna wyprawa, która tyle zmieniła. Nawet nauczyła ją lepiej mówić, choć trochę. Jedynie podejścia do słabych psychicznie chłopów nie potrafiła zmienić, ale to może i akurat lepiej.
Odebrała zbroję i kiwnęła głową. Nie było sensu tracić czasu na zbędne słowa. Odziała się w miarę sprawnie, nie robiła tego pierwsza. Miała nadzieję, że jak tylko spotkają się z resztą, Katarina nabierze odwagi i z mądrością wyjaśni wszystko. Bez nerwów, agresji i siły - czyli przeciwnie do metod Lexy.


* - kurwa mać
** - przepraszam
*** - nie
 
Flamedancer jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172