Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2016, 19:44   #214
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Wszystko miało się powoli zacząć układać, a zwiastunem tego miała być wypełniona orężem zbrojownia.
Niestety - los w Starym Świecie bywał kapryśny, tak też było i tym razem.
Wyczulona na zjawiska magiczne Katarina czuła coś niepokojącego, gdy wraz z pozostałymi poruszała się chłodnymi korytarzami Goboczujki. W ich murach była zamknięta jakaś przepełniona żalem energia. Nęciła swą smutną, ledwie słyszalną pieśń doprowadzając zmysły młodej czarownicy na skraj paranoi. Co jakiś czas zatrzymywała się, by wsłuchać się w dziwne słowa, ale wtedy, jakby robiąc sobie z niej żarty, milkły.
Jej oddech był ciężki. Czuła duchotę podobną do skwaru letniego dnia w cieplejszych częściach Imperium. Kropelki zimnego potu spływały jej po plecach.
A wnętrze budowli było chłodne.
Dopiero w ów zbrojowni głosy stały się głośniejsze, a świat zaczął się rozmywać. Dziewczyna rozglądała się w panice dookoła siebie nie rozumiejąc, co się dzieje. Ciemność gęstniała. Była wręcz namacalna. Wszelkie dźwięki ucichły. Bicie serca. Bicie. Bicie.
Nagle światło - atakujące jak słońce w bezchmurny, zimowy dzień po kilkudniowym przebywaniu w ciemnym pomieszczeniu. Desperacka zasłona w postaci rąk niewiele dała, były przeźroczyste niczym górska, źródlana woda. A może szare jak cień?
Zwalczała niechęć do blasku z heroiczną wręcz postawą, próbując dostrzec cokolwiek. Wyglądało to tak, jakby jej starania przynosiły skutek, bowiem powoli słabło, a przez tą kurtynę zaczęły się przebijać dźwięki, będące wpierw odległym echem, a później - głośne odgłosy… bitwy!
Krótkie trzęsienie ziemi prawie zwaliło ją z nóg, gdy wybiegała z pomieszczenia. Wszędzie kręcili się wojskowi, lecz ich ciała nie były rozmazane tak, jak jej - były całkowicie wyraźne. Krzyczeli coś do siebie. Biegali tu i tam, modlili się, płakali, błagali bogów o litość, lecz się nie poddawali. Pędziła wśród nich niczym niespokojny duch. Chciała znać sytuację. Chciała wiedzieć, co się dzieje. Miała podejrzenia, ale nie mogła ich uznać za prawdziwe. Nie chciała.
Serce jej biło w szaleńczym tempie. Potykała się co jakiś czas i traciła równowagę, ale biegła. Jej celem był dach, doskonały punkt widokowy zaobserwowany przez nią na samym początku, gdy przekroczyła bramę twierdzy.
Z jakiegoś powodu na jej drodze stanął Severus. Cóż ten człowiek, ten akolita tutaj robił? Nie powinno go tu być. Nikogo tu nie powinno być. Powinna tu być sama. A co jeśli… jeśli ten akolita tak naprawdę był kimś takim, jak ona? Tak, to miało sens. Jego bezużyteczność spowodowana była tym, że był cholernym imperialnym magiem. W jej sercu zaległo się ziarno nienawiści wobec tego młodzieńca. Nie używał mocy, gdy była mu potrzebna, nie robił tego, kiedy inni potrzebowali pomocy, a teraz pewnie będzie kulił się ze strachu.
Imperialny parszywiec.
Katarina czym prędzej weszła po drabinie… A widok, jaki się zeń rozciągał całkowicie ją sparaliżował.


Hordy zakutych w czarne pancerze wojowników szturmowały Goboczujkę. Płonące kule wyrzucane z trebuszy uszkadzały mury i mordowały obrońców, taran tłukł w osłabioną bramę w ogłuszający wręcz sposób, sypiąc iskry z każdym kolejnym mocarnym uderzeniem. Obrońcy się jednak nie poddawali wykorzystując spryt i niesamowite dzieła Imperialnych konstruktorów - pierwszy raz przez dziewczynę w ogóle widziane na oczy. Każdy kolejny huk powalał kolejne zastępy chaośnickich pomiotów ścieląc ziemię krwawym dywanem z potwornych ciał.
Coś obok niej zaiskrzyło, przywracając jej w ten sposób czucie w kończynach. Dopadła do blanki chowając się za nią i obejrzała się w tamtą stronę. Stał tam jeden człowiek, potężny mag miotający swą mocą dookoła warowni kładąc kolejne zastępy wrogów. Jego bogato zdobione szaty furgotały pod naporem mocy, a oczy skrzyły się od zebranej w nich magicznej energii. Był niesamowicie potężny. Młoda wiedźma patrzyła na niego ze strachem, ale również z podziwem. Nigdy nie widziała aż takiej mocy, kogoś tak potężnego, by wywoływał mordującą tysiące istnień nawałnicę. Gryzący smród spalonego mięsa oraz siarki unosił się w powietrzu kłując w oczy.
Wszystko zaczęło nagle pędzić do przodu niczym zmuszony do galopu kłusujący rumak, póki czas nie wrócił do normalności. Stosy ofiar piętrzyły się pod murami Goboczujki formując makabryczny, spływający krwią wał. Ów mag jednak wciąż niewzruszenie stał na swoim miejscu spoglądając na efekty swojej pracy. W jego zasięgu zaklęć nie było już nikogo - wszyscy się wycofali. To mogło być zwycięstwo, jednak…
Jednak chmury za plecami armii Chaosu zaczęły zmieniać kształt. Kłębić się, zmieniać kolory, intensywność, gęstość, aż w końcu na zasłaną ciałami ziemię spłynął z niebios potężny słup ognia, a z niego wyłonił się...
Demon.
Biedna Katarina aż się przewróciła. Bała się zrobić cokolwiek w obawie, że ją zauważy. Ów ptakopodobny byt, starszy niż by mogła sobie to wyobrazić, wyciągnął w stronę twierdzy swą ogromną, przesłaniającą krwawe słońce dłoń i zacisnął ją. W jej głowie eksplodował taki ból, że natychmiast się zwinęła do pozycji embrionalnej nie mogąc zrobić nic więcej poza znoszeniem cierpienia niedającego się opisać słowami. Mroczna energia zaczęła przepływać przez Goboczujkę jak rzeka. Agonalne krzyki obrońców doprowadzały ją na skraj wytrzymałości psychicznej. Zakryła drżącymi dłońmi uszy, by ich nie słyszeć.
Nic to nie dało.
Magia wspinała się po warowni od samego jej podnóża, kierując się prosto na spokojnego maga. Wyglądał tak, jakby pogodził się już ze swym losem. Plugawa rzeka przepłynęła przez Katarinę powodując jeszcze większy ból i wyciskając z jej oczu łzy. Wydała z siebie rozdzierający, agonalny krzyk.
Była słaba. Bardzo słaba. Wciąż jednak czuła, że jest w tej wizji. Ostatkiem sił otworzyła oczy.
Pojedynek woli między magiem oraz potworem był w toku. Kula ciemności skumulowała się naokoło człowieka łapczywie szukając jakiejkolwiek luki w obronie. Miała wrażenie, że słyszy śmiech. Dla tego demona to była zabawa, a jego cierpliwość widocznie się skończyła. Odrażająca energia przebiła się przez mentalną zasłonę czarodzieja i rozniosła go na strzępy po całym dachu fortecy.
Jęk umęczonych dusz znów dostał się do jej uszu, chociaż przez moment zastanawiała się czy to nie ona takie dźwięki z siebie wydaje. Wyczuła przytłaczającą moc zaklęcia wplatającą męczenników w mury twierdzy. Jej obecność ich wzburzyła… Wieczni strażnicy Goboczujki się przebudzili.

Shallyo, miej nas oraz ich dusze w opiece.


Co… Co się stało?
Katarina uniosła głowę czując się tak, jakby wypiła za dużo Kvasu. Cieszyła się, że to już koniec. Otworzyła swe oczy…
I przywitał ją kolejny demon.
Pisnęła z przerażenia i zaczęła czołgać się do kąta. Osłabione kończyny odmawiały jej jakiegokolwiek posłuszeństwa. Skuliła się więc oczekując swojej śmierci.
Wtem na dach weszła Lexa. Z dumą trzymała swoje dwa topory będące prawdopodobnie jej jedynymi przyjaciółmi i towarzyszami. Krzyknęła coś w stronę przestraszonej dziewczyny, ale ta nie zrozumiała nic. W jej głowie wciąż był demon i okropny ból. Nawet Severus walczył! TEN Severus, TEN cholerny niedorajda, który nawet nie potrafił dobrze broni chwycić. Był tam też Adar. Nie był wyszkolony w boju, lecz jego mężne serce poprowadziło go prosto na potwora z jej koszmarów.
I walczyli. I walczyli. I walczyli.
Walczyli.
A ona nie potrafiła. Chowała twarz w swych kolanach nie mogąc się nawet skupić na pomocy swoim towarzyszom. Widziała, jak mag-akolita pada w formującą się na ziemi kałużę jego własnej krwi wymieszanej z padającym deszczem. Norsmanka podeszła do młodej czarownicy i zaczęła krzyczeć na nią za jej brak zaangażowania w walkę. W oczach tej drugiej zebrały się łzy żalu z powodu swojej beznadziejności. Miała wrażenie, jakby cała ta rozmowa z Lexą odbyta całkiem niedawno, w ogóle się nie wydarzyła - straciła znaczenie przez tą chwilę słabości. W głębi serca cieszyła się, że chociaż jej i Adarowi nic się nie stało.
Lecz wtedy to przybył Lambert. W swej furii nie potrafił ujrzeć prawdziwej natury rzeczy i obwinił najbardziej oczywistą osobę. Kapłan chwycił ją za jej pobrudzone ubrania i prawie ją zrzucił z wieży. Na twarzy Katariny wymalował się strach, a oczy otworzyły się szeroko. Chwyciła swymi szczupłymi, słabymi palcami przedramię Sigmaryty, ale nie mogła nic więcej zrobić. Była na przegranej pozycji. Pogodziła się z tym. Posłała ostatnie błagalne spojrzenie w jego stronę, a następnie zwiesiła głowę zrezygnowana, a jej wiotkie ramiona opadły wzdłuż tułowia.
“To nie ja”, chciała powiedzieć, ale jej gardło zacisnęło się, nie pozwalając na jakąkolwiek formę komunikacji. “Ja chciałam tylko pomóc”. Ale wiedziała, że to by tylko pogorszyło sytuację. Krzyczał w jej strinę, chciał ją już puścić, ale ostatecznie rzucił nią znów na ziemię. Nawet nie wiedziała kiedy to się stało.
To bolało… Znów bolało.
Wszyscy na nią krzyczeli.
Poczuła się jak zbędna rzecz, którą można odrzucić, gdy się zużyje. Jej oczy stały się mętne. Całkowicie zapadła się w pesymistycznych myślach. Nie słyszała jak do niej mówiono. Skupiła się na słowach Lamberta. Że jest bezużyteczna. Że jest zagrożeniem. Nie miała kontaktu z rzeczywistością do momentu, w którym nakazano jej wstać.
Nie była w stanie ukryć wzburzenia, gdy Adar zasugerował tak absurdalną rzecz, jak przywiązanie ją sobie do pleców. Czuła się źle, jednak jej duma została ugodzona aż za mocno ugodzona. Nie przejęła się nawet wrogim spojrzeniem i oskarżycielskimi słowami Kasimira. Wyminęła go, nie omieszkując powiedzieć tego, co jej leżało na sercu, jednak martwiło ją to, co się z nim dzieje. Odwraca się od nich coraz bardziej. W końcu się zgubi i nie będzie dla niego ratunku. Będzie jak Lambert.
Nie… Będzie gorszy od Lamberta.


W ciemnym, chłodnym zamkowym pokoju nastała dziwna cisza, kiedy to wszyscy zebrani wyszli z pokoju. Zapadł zmrok. Płomyk z uszkodzonej latarni rzucał słabe światło na dębowe, podniszczone meble. Za oknem nieprzerwanie padał przynoszący nieco ukojenia jej skołowanym myślom deszcz. Ciągle nadeptywał im na pięty, a choć inni mogli rzec, iż tylko przeszkadzał, tak dla niej był w tym momencie jak najlepszy przyjaciel.
Zdecydowanie lubiła deszcz.
Flegmatycznym ruchem wstała z mięciutkiego łóżka i niczym lunatyk zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Najpierw zaryglowała stare, acz solidne drzwi. Skrzywiła się, gdy przerdzewiała zasuwa jęknęła w proteście będąc gotową obudzić wszystkich umarłych. Na tą myśl aż jej serce szybciej zabiło. Ostatnią rzeczą, jaką chciała zobaczyć, to nieumarli stworzeni z ciał niegdyś broniących Goboczujki obrońców, a potęgował to jej strach przed żywymi trupami, gdyż wymykali się znanym jej prawom życia.
Drewno pod stopami dziewczyny skrzypiało na znak minionych lat, choć wcale nie była ciężka. Podeszła do niegdyś kunsztownie wykonanej szafy i pociągnęła za drzwiczki. Z hukiem upadły na ziemię wzniecając tumany duszącego kurzu. Katarina zaniosła się głośnym kaszlem, przeklinając w myślach swój los. Uspokoiwszy go jak najszybciej - zajrzała do środka w poszukiwaniu jakichś ubrań na zmianę.
Nic. Wszystko przeżarte przez mole. Dziur było tak wiele, że równie dobrze zamiast strzępów odzienia na hakach mógłby wisieć ser dziurawiec. Ta myśl troszkę ją rozbawiła i obrzydziła. Wyobraziła sobie jak wtedy by śmierdziało w tym pokoju. Potrząsnęła głową, a następnie wykonała ręką ruch mający zamknąć szafę.
Zabrakło drzwiczek. Machnęła ręką.
Wchłaniając zapach starości przeszła na drugą stronę pokoju. Stała tam przeżarta przez korniki komoda będąca jedynie cieniem swej dawnej świetności, na ścianie wisiało pęknięte lustro, a w ciemnym rogu pomieszczenia stał ledwie widoczny stojak na broń - pusty. Pewnie kiedyś nosił w swych drewnianych ramionach wspaniałą broń godną wielkiego generała. Dziś był jedynie pamiątką po horrorze, jaki przeszedł przez to miejsce.
Na ścianie, nieco wyżej, było jednak coś jeszcze. Obraz? Ospałym ruchem Katarina wzięła do ręki latarnię, by się przyjrzeć. Tak, obraz. Choć wypłowiały, to wciąż jednak przykuł wzrok dziewczyny swą malowniczością. Poczuła się tak, jakby stała na przedstawionym nań złocistym polu, muskana przez dojrzałe fale zboża, a jej jasne włosy rozwiewał ciepły wietrzyk. Promienie słoneczne padały na jej bladą twarz nadając całej okolicy żywe barwy. W oddali stała wioska z małym kościółkiem i drewnianymi budynkami. Wśród nich widziała kontury śmiejących się dzieci i ich rodziców patrzących na nie z radością.
Oderwała swój wzrok, gdy poczuła dziwne ukłucie w swym sercu. Przeszła w inną część pokoju, by dojrzeć kolejny obraz. Malowidło to przedstawiało starszego mężczyznę w żołnierskich ubraniach. Miał kanciaste, wyrobione przez ciężką pracę rysy, siwe rzadkie włosy i mądre, szare oczy. Katarina była prawie pewna, iż był to generał tutejszego garnizonu. Swą umięśnioną ręką obejmował swoją żonę, której uśmiech niósł więcej ciepła niż letnie słońce, a oczy wyrażały olbrzymią ilość miłości i serdeczności. Swymi rękami obejmowała dwójkę dzieci, dziewczynkę oraz chłopca, które tuliły się do swej matki. Oboje miały około dziesięciu wiosen za sobą.
Miała wrażenie, że wszystkie te oczy były zwrócone na nią.
Wpatrywała się w ten obraz z narastającym żalem i zrozumieniem w swych oczach. Jakoś nigdy specjalnie się nad swoją rodziną nie zastanawiała, a teraz zupełnie ich nie pamiętała. Teraz czuła, że straciła coś ważnego i... i że jest całkowicie sama. Natalyi już nie było. Była sama na obcym lądzie nie wiedząc, gdzie jest jej dom.
Opadła na kolana i zaczęła cicho łkać. Lód, który skuł jej serce, tym samym całkowicie zamrażając te uczucia, stopniał. Od dawna skrywany żal wypłynął i całkowicie ją zdominował. Coś się właśnie zmieniło w jej życiu - teraz, kiedy jest w środku samobójczej. Ale jeśli wyjdą z tego zwycięsko, jeśli przeżyją…
Już wiedziała, co uczyni, gdy cały ten koszmar się skończy.
Dłuższą chwilę później już leżała owinięta ciepłą pościelą. Swoje brudne ubrania rzuciła na rozchwiane krzesło stojące przy zakurzonym biurku w kolorze hebanu. Broń zaś trzymała w pogotowiu - opartą o drewnianą ramę przytulnego łóżka. Planowała zbudzić się za niedługo w celu przeszukania komnat maga widzianego w wizji, jednak najpierw musiała trochę odpocząć.
Myślała o swojej przyszłości. Nie miała dokąd iść, a jej marzenia legły w gruzach wraz ze śmiercią mistrzyni. Od tamtego czasu zbyt wiele razy użyła magii - i teraz za to płaci. Aż drgnęła. Miała wrażenie, że jeśli ujrzy choćby tylko nieco więcej tych okropieństw, to całkowicie popadnie w obłęd, jednak miała zamiar to wytrzymać dla dobra pozostałych. Będzie silna.
Tego wieczoru podjęła bardzo ważną decyzję.
I wiedziała już komu o niej powie.
 
Flamedancer jest offline