Wygrała ulga. Pieter wziął żonę w ramiona i dał jej chwilę, żeby ochłonęła. - Mówiłem, że wrócimy na kolację.
Uszczypnął ją w bok i nachylił do ucha. - Już miałem nam załatwić godzinę spokoju, ale musiałaś mieć to teatralne wejście i mam mniej argumentów. teraz to napraw i powiedz, że Tom jest w badzo ciężkim stanie i muszę go dojrzeć, co?
Chwyciła od razu. Wymknęła się z jego objęć i sztywno powiedziała głośno, tak, żeby wszyscy naokoło słyszeli. - A teraz zasuwaj do Toma, biedak ledwo dycha i jak mu czegoś nie podasz to nam tu zejdzie.
Skinął głową Ojczulkowi i pozostałym, a następnie udał się z żoną do domu. Prawdę mówiąc, Tom miał się już dobrze, następnego dnia będzie mógł opuścić jego gościnę. Pieter spędził tę zbawienną godzinę przy żone i jego ulubionej pieczeni śliwkowej. Od razu czuł, że wracają mu siły. Zmienił też sobie opatrunek na ręce, wyglądało, że w kilka dni zostanie tylko blizna.
Nie rozmawiali o podróży. Sandra wiedziała, że Pieter sam zacznie mówić, kiedy to uzna za stosowne. W tej kwestii dobrze się rozumieli. Wreszcie poszedł do świątyni, jak obiecał Ojczulkowi. Wypytał po drodze jednego z fanatyków o miejsce narady i udał się tam. |