Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2016, 17:02   #215
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Goboczujka, Wrzosowiska
9 Kaldezeit, 2526 K.I.
Północ


Zmierzch zapadł nad Starym Światem, skrywając go pogłębiających się ciemnościach, tylko czasem rozświetlanych przez wychylającego się zza chmur Mannslieba, który tej nocy jaśniał w pełni. Temperatura na zewnątrz zrujnowanej twierdzy była bliska zeru, lecz wewnątrz wcale nie było lepiej. Od grubych murów bił dojmujący chłód, którego nie sposób było przegonić ciepłem paleniska, a po zmroku Goboczujka wydawała się bardziej upiorna niż kiedykolwiek wcześniej, wzbudzając we wszystkich dreszcze na samą myśl o nocowaniu w tym miejscu. Nie mniej jednak, wydawało się to lepszym rozwiązaniem od szukania schronienia na zewnątrz, zwłaszcza że paskudna pogoda nie uległa w tym czasie choćby najmniejszym zmianom i krople deszczu wciąż wygrywały rytmiczną melodię na okrytych prymitywnym pancerzem zwłokach goblinów, których przybysze zarżnęli i porzucili na okalającym twierdzę dziedzińcu.
W tamtej chwili wszyscy marzyli tylko o tym, by udać się do swoich łóżek, do których ciągnęło ich od momentu opuszczenia zbrojowni, lecz nikt nie potrafił oprzeć się wizji ciepłego posiłku pod dachem, który przygotowywał dla nich Adar. Czekali za nim cierpliwie, siedząc w podłużnej sali na ławach przy stole, który ciągnął się przez całą długość jadalni. Pomieszczenie wieńczyło się kotarą, a tuż za nią znajdowała się kuchnia, wstępu do której dzielnie bronił Adar za pomocą wałka i patelni, tłumacząc iż nikt nie powinien przeszkadzać mistrzowi w jego pracy.
Oczekiwanie za kolacją umilili sobie piciem przemyconego z Krausnick wina, próbami odgadnięcia strawy jaką pichcił dla nich kucharz w swoim królestwie, a której zapachy unosiły się w całej jadalni, często żartując sobie i śmiejąc się przy tym. Przez chwilę wszyscy zapomnieli o dręczących ich troskach, o trudach podróży, porwanych rodzinach i zamordowanych z zimną krwią krewnych. Dla nich ten wieczór był tym czym ostatnia wieczerza była dla apostołów; być może już nigdy później nie zasiądą przy jednym stole, dlatego starali się korzystać z dobrodziejstwa losu, zamierzając miło spędzić ze sobą te ostatnie godziny przed ułożeniem się do snu.

Po zjedzeniu smacznego gulaszu po ostlandzku, na potrzeby którego Adar zużył połowę przypraw znajdujących się w spiżarni i resztki mięsa po zarżniętych w wiosce prosiakach, strudzeni ciężkim dniem bohaterowie udali się do swoich łóżek. Na własność przejęli pokoje znajdujące się na dwóch ostatnich piętrach twierdzy, zajmując pomieszczenia, w których było więcej niż jedno łóżko, a to wszystko z obawy przed nieznanym. Wyjątkiem od reguły była Katarina, która wygoniła ze swojego pokoju Dziadka Rybaka oraz Adara, tłumacząc, że potrzebuje odrobiny prywatności. Z początku nie chcieli jej posłuchać, w trosce o jej zdrowie, lecz widok wzbierającego się w niej gniewu, sprawił że w obawie przed magią czarodziejki wszyscy posłusznie opuścili jej sypialnię. Po wyjściu usłyszeli za sobą zgrzyt zasuwanych rygli i jedno słowo na pożegnanie: “Dobranoc”.

Niecałą godzinę później, gdzieś około północy, kiedy Mannslieb był najwyżej na nieboskłonie, drzwi od sypialni Katariny otworzyły się na oścież. Młoda dziewczyna wychyliła się na korytarz, rozglądając się uważnie we wszystkich kierunkach w poszukiwaniu kogokolwiek kto mógłby jeszcze nie spać. Nie zauważywszy ani jednej żywej duszy, wymknęła się po cichu, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
- Dokąd idzie? - Usłyszała znajomy głos za plecami zanim zdążyła pokonać choćby jeden krok i musiała ugryźć się w język, aby tylko powstrzymać stek przekleństw, który niemalże wydostał się z jej ust.
- Nigdzie - odpowiedziała nawet nie racząc obrócić się, lecz gdyby jednak stojąca za nią Lexa mogła dostrzec jej twarz, zobaczyłaby, że nakryta na nocnej przechadzce dziewczyna mruży gniewnie oczy, ledwo panując nad swoją złością.
- Nie bądź Kata wiecznie obrażona, co? Nie chca mówić to nie - odpowiedziała Lexa wzruszając przy tym ramionami, po czym otworzyła znajdujące się tuż obok drzwi i wyciągnęła z pokoju na korytarz Wilhelma, który podczas wspólnej uczty przedobrzył alkohol, starając się udowodnić coś wojowniczce, jednakże urodzona w odległej Norsce kobieta wydawała się mieć wrodzoną tolerancję na wszelkiego rodzaju napoje wyskokowe. Teraz były aktor chwiał się lekko na nogach i wydawał się być aż nazbyt rozbawiony całą tą sytuacją.
- Lexa iść na zwiad. Jak Kata chce to chodź, może znaleźć coś ciekawego - dodała po chwili, widząc jak czarodziejka przez cały ten czas milczy.
- Może później - odparła bez chwili namysłu Katarina, po czym ruszyła w przeciwnym do Lexy kierunku. Kobieta z Norski rzuciła pytające spojrzenie Wilhelmowi, który w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i posłał jej uwodzicielski uśmiech, który był efektem nadmiernego spożycia alkoholu, a na widok którego wojowniczka nie mogła powstrzymać się przed wywróceniem oczami.
Przez chwilę oboje przyglądali się z ciekawością oddalającej się czarodziejce, a gdy ta się odwróciła w ich stronę, aby sprawdzić czy wciąż tam stoją, Lexa i Wilhelm szybko odwrócili się do niej plecami i popędzili schodami na dół.


Katarina skradała się wzdłuż długiego korytarza w poszukiwaniu pokoju, w którym mógł być zakwaterowany arcymag z jej wizji. Po minięciu kilku par drzwi, zaczęła otwierać każde następne, lecz prawie wszystkie pomieszczenia były porzucone i nie kryły w sobie nic interesującego. Wyjątkiem od reguły był pokryty grubą warstwą pajęczyn szkielet, który zdołał rozłożyć się, leżąc głową na biurku w jednym z ostatnich pokoi. Odziany był w dość kunsztownie wykonany strój, który nie przypominał w niczym żołnierskiego munduru, a pasował bardziej do wysoko postawionego urzędnika państwowego. W dłoń trzymał zanurzone w kałamarzu pióro, zaś jego głowa spoczywała na otwartej księdze. Obecność rozkładającego się trupa nie poskutkowała dobrze na stanie dziennika, którego zapisywał przed swoją swoją śmiercią, lecz Katarina zdążyła odczytać kilka zdań, bez potrzeby wyrywania książki z jego objęć.
Mężczyzna nazywał się Leonhard Breuer i w chwili spisywania dziennika był w pełni świadom czekającej go śmierci. Na otwartej stronie zapisywał swój testament, licząc na to, że kiedyś przeczyta go oficer Imperium czy inny obdarzony umiejętnością czytania urzędnik państwowy. Leonhard pochodził z Ostermarku, gdzie mieszkał w przyportowej posiadłości w Bissendorfie wraz ze swoją córką Janną, której pragnął przekazać resztę swego majątku. Według tego co zdołał zapisać przed śmiercią, Leonhard miał ukryty na czarną godzinę mieszek złotych koron i innych kosztowności, które schował w grobie jego ojca, Rufusa Breuera, pochowanego na lokalnym cmentarzu. Na końcu zapisanej strony urzędnik błagał znalazce dziennika o dostarczenie jego córce wieści o swoim zgonie, prosząc o przekazanie jej owej notki, aby ułatwić przejęcie majątku.
Katarina przez moment czytała zapiski urzędnika państwowego z poczuciem współczucia i z delikatnym ukłuciem zazdrości. Za młodu, jeszcze jako chłopska dziewczyna, została wygnana na kislevskie pustkowia, walcząc o przetrwanie w niegościnnym środowisku, próbując w ten sposób udowodnić swą przydatność przed lodowymi wiedźmami, dla których owa próba wydawała się być przednią rozrywką. Przetrwała, choć większość podobnych jej dziewczyn zamarzło na śmierć lub zostało rozszarpane przez wilki czy inne, o wiele groźniejsze stworzenia. Szybko udowodniła swoją przydatność i zaczęła pobierać nauki, lecz w efekcie niemalże zapomniała o swojej przeszłości. Z trudem przypominała sobie teraz twarze rodziców, przyjaciół i reszty rodziny. Zastanawiała się czy wciąż o niej pamiętają, czy też może spisali ją na straty, podobnie jak to bywało z większością kandydatek na czarodziejkę.

Z niezrozumiałych dla siebie powodów wyrwała ostatnią zapisaną stronę w dzienniku, po czym schowała ją do wewnętrznej kieszeni swojej zabrudzonej szaty. Po cichu opuściła pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi i ruszyła dalej w poszukiwaniu komnaty arcymaga.


Lexa i Wilhelm ruszyli krętymi schodami na dół, po drodze mijając kilka opustoszałych pięter. Nocna eskapada pogrążonymi w mroku korytarzami, wypełnionej odorem śmierci warowni, przyprawiała o ciarki, lecz w żyłach śmiałków wciąż płynął alkohol, sprawiając, że odrobina adrenaliny stała się czymś niemalże pożądanym.
Poruszali się najciszej jak to tylko było możliwe. Lexa szła z przodu, trzymając w ręku przed sobą pochodnię, zaś uzbrojony w garłacz Wilhelm podążał tuż za nią, niemalże przylepiony do jej pleców. Przez cały ten czas prawie w ogóle się do siebie nie odzywali, wybierając milczenie i zrozumiały dla każdego język migowy nad szepty.
Po dotarciu na parter, dokładnie obeszli i zbadali każde pomieszczenie, lecz poza kilkoma złotymi pierścieniami nie znaleźli nic cennego. Po godzinie spędzonej na przeszukiwaniach, zawiedzeni słabym łupem chcieli już wracać na górę, do swoich łóżek, kiedy niespodziewanie w jednym z bocznych pomieszczeń odkryli otwartą klapę w podłodze. Tuż obok leżała rozwalona kłódka, której obecność świadczyła o tym, że ktoś niepowołany próbował dostać się do środka całkiem niedawno.
Lexa wyciągnęła topór i popchnięta ciekawością ruszyła wyjątkowo stromymi i wąskimi schodami do podziemi twierdzy. Towarzyszący jej Wilhelm zawahał się na krótką chwilę przed zejściem, lecz widok zanurzającej się w ciemności kobiety przekonał go do udania się jej śladem - wolał nie zostawać sam w tak upiornym miejscu.
Po pokonaniu kilkunastu wąskich stopni, śmiałkowie znaleźli się na powrót w lochach, lecz te ulokowane były w zupełnie innej części twierdzy i sprawiały wrażenie bardziej zatęchłych. Ruszyli długim korytarzem, rozświetlanym jedynie przez światło pochodni trzymanej przez Lexę, kiedy zupełnie niespodziewanie, po pokonaniu kilkudziesięciu kolejnych kroków, usłyszeli przed sobą jakiś dziwny hałas, który przypominał głośne szurnięcie butem.
Niemalże natychmiast zastygli w bezruchu, poprawiając chwyt na broni. Przed nimi znajdowało się skryte w ciemnościach skrzyżowanie - korytarz, którym podążali prowadził dalej, lecz w połowie jego długości łączyło się z nim inne przejście, skąd najprawdopodobniej pochodził nieznany dźwięk.
Po dłuższej chwili bezgłośnego oczekiwania, usłyszeli powoli zbliżające się w ich stronę kroki. Wilhelm, który od samego początku podróży przez lochy kurczowo trzymał się swego wiernego garłacza, wycelował końcem szerokiej lufy w stronę skrzyżowania przed nim, zamierzając pociągnąć za spust, kiedy tylko intruz pojawi się w zasięgu wzroku.
Kilka następnych sekund, które upłynęły w bezwzględnym napięciu, wydawało się być wiecznością. Odgłosy kroków, które przytłumionym echem zbliżały się nieustannie w ich kierunku, narastając z każdą chwilą, sprawiły, że w oka mgnieniu wytrzeźwieli i z drżącymi od adrenaliny dłońmi czekali na nieuchronną konfrontację.
Intruz był już bardzo blisko. Wilhelm dotknął palcem spustu, zamierzając wystrzelić, kiedy tylko przeciwnik pojawi się w zasięgu wzroku. Stojąca kilka kroków od niego Lexa wciąż trzymała w dłoni pochodnię, oświetlając korytarz przed nimi, kiedy nagle zza rogu wychylił się Klaus z napiętym łukiem w dłoni. Tuż za nim pojawił się Ernst, celując rusznicą w Lexę i Wilhelma, który nieomal zasypał ich gradem pocisków.
- Głupi Klaus - sarknęła kobieta z Norski, kalecząc reiklandzki swym hardym akcentem. - Lexa prawie was zabić!
- To samo mógłbym powiedzieć o tobie - mruknął w odpowiedzi myśliwy, po czym ściągnął strzałę z cięciwy i schował ją z powrotem do kołczanu. - Co tu robicie?
- Zapewne to samo co wy - odparł Wilhelm, po czym wydał z siebie westchnienie ulgi. Jego wybujała wyobraźnia jak zwykle podsuwała mu możliwie najgorsze scenariusze tego spotkania i cieszył się, że żaden z nich się nie sprawdził. - Rozglądamy się. Znaleźliście coś ciekawego?
- Jeno same szkielety i szczury - odezwał się Ernst. - Ale nie sprawdziliśmy jeszcze dokąd biegnie ten korytarz - powiedział, mając na myśli przejście, którym podążała Lexa z Wilhelmem.
- Może do kolejna zbrojownia. Sprawdźmy - Powiedziała Lexa ucinając rozmowę, po czym już bardziej zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie. Reszta towarzystwa podążyła jej śladem, chcąc jak najszybciej sprawdzić to miejsce i czym prędzej wrócić do swoich łóżek, aby wyspać się przed kolejną długą podróżą.

Podążając zatęchłym korytarzem, mijając po drodze szczury, wśród których były okazy niewiele mniejsze od pospolitego kota, śmiałkowie dotarli na sam koniec lochu, gdzie natknęli się na zamknięte drzwi. Za pomocą topora i kilku solidnych kopnięć udało im się je wyważyć.
Dostali się w ten sposób do kolejnej części tego samego korytarza, lecz tym razem po jego bokach nie było już cel więziennych, a jedynie puste ściany. Na jego odległym końcu jaśniało blade światło, które od razu przykuło ich uwagę. Przyśpieszyli kroku, niemalże biegnąc w jego kierunku, kiedy nagle spostrzegli, iż owe światło samoczynnie zbliża się również w ich stronę. Natychmiast zatrzymali się, czując na skórze niespotykany chłód i dreszcz. Chwilę później zgasła również trzymana przez Lexę pochodnia.
Czymkolwiek był ów ognik, zbliżał się do nich zupełnie bezszelestnie. Dopiero po chwili spostrzegli, że nie było to zwykłe światło, a latarnia trzymana przez unoszącą się w powietrzu postać. Skryta pod kapturem zjawa, odziana była w podarty płaszcz, przepasany łańcuchami, które okalały jej tors. Gdy znalazła się dostatecznie blisko, wydała z siebie przeraźliwy jęk, który przyprawił ich o ciarki na skórze.
Wilhelm nie wytrzymał napięcia i pociągnął za spust. Wystrzelony z końca lufy śrut zasypał zjawę, lecz jak się mógł spodziewać - nie wyrządził jej najmniejszej krzywdy. Spotęgowany przez echo wystrzał z garłacza poniósł się przez cały korytarz i był słyszalny we wszystkich zakątkach budowli, budząc nawet najbardziej twardo śpiących.
Wyraźnie rozgniewany przez Wilhelma duch pomknął w jego stronę, wystawiając przed siebie cieniste ramiona tak jakby chciał go złapać. Po drodze otrzymał cios toporem od Lexy, lecz jej broń nie napotykając oporu zwyczajnie przecięła powietrze, nie robiąc na intruzie choćby najmniejszego wrażenia.
Cofając się do tyłu Wilhelm potknął się i upadł twardo na ziemię w tym samym momencie, kiedy zjawa przeleciała przez niego zostawiając po sobie mrożący krew w żyłach chłód. Następnie zatoczyła pętlę w powietrzu i przeleciała nad głowami bohaterów, mknąć wzdłuż korytarza oświetlanego po drodze przez jej wzbudzającą postrach latarnię, aż w końcu zniknęła za następnymi zamkniętymi drzwiami.

Za swoimi plecami, przerażeni uczestnicy nocnej eskapady usłyszeli kroki oraz nawoływania reszty swoich towarzyszy, którzy po krótkiej chwili intensywnych przeszukiwań, natrafili na otwarty właz prowadzący do lochu, w którym przebywali śmiałkowie.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline