Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2016, 21:55   #26
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Volund

Podłoże pogrążonej w ciemności, pustej ziemianki było niczym więcej jak glębą z warstwy nieco poniżej większości Ribe - osadzonej głębiej we wzgórzu, na której spoczywała podpalona halla. Wiele godzin po dramatycznych wydarzeniach, wskutek której i w tym rzekomo bezpiecznym domu przelano krew…

Wpierw, niewielka cześć ziemi opadła nieco, tworząc bezgłośnie, powoli i miarowo lejek, zagłębienie, w który zsypywały się jego obrzeża. Potem raptownie podłoże w niecce się spiętrzyło i wybrzuszyło aż opadło na boki, gdy dramatycznie wynurzyła się postać z krwistoczerwonymi ślepiami i obnażonymi kłami, w głodzie, głodzie tego jedynego nektaru życia, który stanowił sens egzystencji wszystkich dzieci nocy. Krtań cała jego, gardło, kark, okaleczone byłypotwornie, rozerwane i rozdarte kłami prawie że na widok.

Odbyło się to w zaskakującej ciszy. Pogrobiec, jak gdyby właśnie wynurzył się z własnego grobu, utytłany był cały ziemią i przez chwilę z budzącym grozę wyrażem twarzy, jak gdyby zastygłym w okrzyku, rozglądał się po zupełnie ciemnej ziemiance. Trwał tak chwilę w prawie że bezruchu, nie licząc miarowego obrotu głowy.

W końcu był cały wygramolił się ze swojej niecki i zataczając się, jak ciężko raniony śmiertelnik zatoczył upadając na drzwi do ziemianki, pół się po nich ześłizgując, pół je uchylając swoją masą. Nie bez trudu znowu zebrał się ze swojego miejsca i ruszył, niewiele dbając o cokolwiek, szukać ofiary.
Nie trudno było mu znaleźć tropy, bo osada spora była. Powietrze zaś wypełniało wiele zapachów: spalonego stosu, ciał ludzkich, zwęglonej halli jarla, i tak.. Tej upragnionej przez Volunda woni. Ruszył za jej zapachem jak po linie. Szedł uśpioną osadą niczym mara z koszmarnych majaków aż trafił do chaty. Tu zapach ran i krwi wypełniał mu niemalże wszelkie zmysły. Wyglądając jak gdyby jeden z zabitych przybył po resztę, której Odynowi odmówiono, wampir rozchylił drzwi pogrążonej w ciemności chaty znajdującej się w odległości pewnej od palenisk i wyprawianych do valhalli, kierowany wonią, nie bacząc, czy napotka kogokolwiek na drodze do życiodajnej krwi.
Ciemne wnętrze wypełnione było zapachem ziół, naparów, moczu i potu. Jedna starsza kobiecinka, w kącie drzemała na niewielkim zydelku. Na kroki Volunda oczy otworzyła i przetarła w ruchu gwałtownie się zatrzymując. Usta do krzyku otwarte, głosu jednak nie wydały z siebie. Prócz niej na ziemi porozkładani leżeli mężczyźni ranieni w walce. Opatrunki na ich ciałach widoczne były ciemnawymi plamami, podkreślanymi pełgającym światłem rzucanym przez ognisko. Raz spojrzawszy na nią z góry, był przepiękny Gangrel wstąpił do środka. Po chacie się rozejrzał, przez chwilę wyglądał, jak gdyby nad czymś był myślał.
Może aż sekund kilka.
Wkroczył pomiędzy poranionych, przestępując, ku jednemu z całkiem omdlałych, nachylając się nad nim, jak gdyby dysząc z gorączki czy jakiegoś wynaturzonego pożądania, lecz nie oddychał od lat tak wielu.
Gładkim ruchem bez rytuału i bez czci i bez agresji i ze wszystkiego wyzutym kły zagłębił w boku szyi leżącego, przyklęknąwszy, o podłoże się opierając, jak drapieżne zwierzę czy padlinożerca, z wodopoju chłepczący.
Staruszeczka widząc to do wyjścia się rzuciła biegiem, co przy jej latach zaledwie jak dreptanie w miejscu wyglądało. Przerażenie przesączało się od niej. Volund słyszał dzikie pulsowanie i bicie jej krwi tuż na wyciągnięcie ręki. Nie bez mentalnego wysiłku gwałtownie oderwał się od swojej ofiary, ku staruszce zwracając i ją chwytając. Wydała się krucha niczym skorpuka jajka. Kosteczki drobnego ciała chrupnęły przy gwałtownym uchwycie Gangrela. Cichy skrzek z ust kobiety się wydobył miast krzyku, gdy ucapenie jej dech z jej piersi wyparło. Oczy starcze, o barwie rozwodnionego przez wiek brązu, na Volunda z przerażeniem podniosła. Bezzębne usta zdyszana rozdziawiła. Dłońmi się przed nim zasłoniła bezsilnie.
Afterganger zaś uśmiechnął się uśmiechem, który równocześnie przyjazny i drapieżny zdawać się musiał. Dwa kroki podszedł z nią do miejsca, z którego była się zerwała, w świetle ognia pomarszczoną twarz bacząc. Palec do ust przyłożył, teatralnie prawie.
- Sssszzzzz… - uspokoił ją aksamitnie zniżonym głosem - Z jakiej ziemi jesteś? - zapytał, z mieszanką ciekawości, groźby, litości i czegoś jeszcze.
Syk cichy się wydobył z jej ust i głośne śliny przełykanie:
- Z południam, gdzie ciepło zawsze. - wydukała.
- Opowiedz mi. - powiedział łagodnie, ale z kamiennym obliczem, wracając do hirdmana, którego krew była już poplamiła skórę, na której był ułożony, wartko z szyi się sącząc.
- Opowiedz mi wszystko o stronach, z których ich dziadowie cię uprowadzili - nachylił się - o innych których znałaś jako dziewka jeszcze, rodakach twoich, pomordowanych, niewiastach uprowadzonych.
- Opowiedz. - rozkazał ostatni raz, nim wrócił do posiłku.
Wargi hirdmana o rozłożonych rękach nad którymi nie miał władzy i oczach ślepo wbitych w sufit zadrgały z ulgi.
Zasuszona jak śliwka kobieta
drżąc na całym ciele opowieść swą rozpoczęła. Trzęsący się, starczy, skrzekliwy głos towarzyszył pożywianiu się Volunda:
- Za małości pamiętam niebo błękitne z białym jako owce chmurami, toczącymi się leniwie z wiatrem. Przez gałęzie drzew je oglądałam, gdy matka mnie zostawiała, do pracy sama idąc.
Ziemia rdzawa, gęsta, w dłoni niemal tłusta. Nie taka jako tu… - usta staruszki wykrzywiły się z jakąś przyganą nim na nowo opowieść podjęła.
- Drzewa co się w gaje układały pomiędzy pagórkami. Pamiętam i śmiech i radość, gdy wspólnie z sąsiadami i krewnymi i ichnimi krewnymi żeśmy pomiędzy drzewami pracowali. Ciepło było, słońce nie opuszczało nas zbyt często. Ludzie smagli, ciemnowłosi, piękni, głośni. W mojej rodzinie ośmioro dzieci było, dwójka nie dożyła. Chaty bielone, od nieba niebieskiego jak najciemniejszy turkus, odcinały się ostro. - głos kobiety nabrał melanholii, gdy wspomnienia czasów szczęśliwych obmyły ją całą. - A potem wszystko się skończyło. Przyszli oni. Od morza. Zabrali dzieci i kobiety, chaty popalili, mężów ubili lub do niewoli wzięli. Część tu z chorób różnych padła, części z tęsknoty i żalu serca popękały. - splunęła - Ja młódka byłam, z dziewięć wiosen może jak mnie zabrali. Piękna byłam, mówili, to i źle nie było. Choć gdy mnie złapali na pomocy innym niewolnym, pobili. Nos złamany, już się nie zrósł jak dawniej, zęby straciłam. - wargi zacisnęła mocno - Trójkę dzieci miałam tutaj. Wszystkie zginęły chyba, nie wiem. Zabrali. Żadno stron rodzinnych nie znało. - urwała swe bezzębne seplenienie.
Później, gdy usłyszał był wszystko o miejscu narodzin kobiety co go interesowało, wyruszył Gangrel na ulice, wyraźnie okaleczony i słaby… ale znów napełniony potęgą krążącą po martwych żyłach.
Odnośnie martwych… Niektórzy z rannych hird dopomogli mu, a on dopomógł im przejść do Valhalli.
Pogrobiec natomiast szukał… czegoś, kogoś, utraciwszy więcej jak godzin kilka całkiem z rachuby. Osada opustoszała była, jeno z dala, od zatoki jakieś hałasy dochodziły.
W zatoce, do której ruszył wolnym krokiem podążając za dźwiękami, zobaczył jarla wraz z Freyvindem, Gudrunn i Elin. Wokół nich wojowie właśnie zakańczali ładowanie skrzyń na pokład. Rudego nigdzie widać nie było. Niewiele bacząc na niedawne wydarzenia, przedramieniem przysłaniając otwartą ranę jak gdyby ze śmiertelnego nawyku kogoś, kto nie raz raniony był, ruszył spokojnie ku aftergangerom z pustym spojrzeniem…
Jak gdy przybył.

Elin

Wieszczka odejście Freyvinda wykorzystała, by sprawdzić czy spełniono jej polecenia i skrzynię przyszykowano wraz z rzeczami.


Wszyscy vs. Agvindur


Jarl właśnie od przystani się odwracał, gdy zoczył nadchodzących.
- Gotowi? - spytał niecierpliwie - Frey tutaj są mężowie, których oddaję Ci pod komandę. Wskazał na 10 mężczyzn w różnym wieku od starszych zaprawionych w boju po świeżo wyposażonego w hełm i tarczę młodzika, lecz skald milczał wewnętrznie wciąż uspokajając się po zajściu z Ødgerem o którym jarl wszak nie wiedział.
Uwagę nadchodzącego za nimi Volunda zwrócił jednak jeden z nich:

- Jedna noc. - głośno rzucił Volund, z jego głosem przedźwięczniającym szum od fal i od ludzi i odległość. Przychodził akurat w bezpośrednie pobliże i zatrzymał się obok afterganger, przeciągle tylko spoglądając na jednego z zebranych wojów, nie odwracając od niego wzroku nawet gdy jeszcze szedł, zanim był się zatrzymał. Odwrócił wolne od emocji oblicze ku Agvindurowi i pozostałym, nie rozwijając niejasnego stwierdzenia - był natomiast uniósł delikatnie głowę dostrzegając Gudrunn w równie lakonicznym powitaniu.
Gangrelka co z Bjarkim gaworzyła, podsunęła się do Volunda:
- Zacna walka musiała być - uniosła spojrzenie jasne na twarz pięknolicego. - Iluś pola stawał?
- Trojgu, lecz jedno po prawdzie krzywdy nie mogło mi uczynić. - odparł Pogrobiec dzikiej walkirii mimochodem i bez wyjaśnienia, kto naprawdę był zadał tę ranę.
Gudrunn kły w uśmiechu ukazała i w łopatkę uderzyła z zadowoleniem, pochwałą a może i szacunkiem:
- Mniemam, że przeciwnicy wyglądali gorzej - zaśmiała się chrapliwie. Przepiękne lico Pogrobca natomiast rozjaśnił najdrobniejszy z uśmiechów, i jaśniał krócej niż rozbłysk pioruna.
Agvindur zaś przerwał tę biesiadę:
- Jedna noc czego? - dowiedzieć się chciał.
- Jedna noc pewności, że nie wrócą. Nieraz po jednym dniu powracają. - odparł Volund tonem świadczącym, że nie raz było mu przyszło bronić jakiegoś miejsca, choćby sławy zdobywcy miał nigdy nie zdobyć.
- Zaliż tej nocy by wrócić mieli? - Brujah brwi zmarszczył spoglądając na Gangrela.
- Knarr niechaj wypłynie. Jeśli obserwują, zwlekać nie będą chcieli. Jeśli odeszli, lub inną przyczyną nie zaatakują, nie uczynią tego i gdy wróci po nocy. My wypłyniem naprawdę tuż przed świtem, by czasu szczędzić. - wyjaśnił z lodową logiką.
Elin ujrzawszy Pogrobca wpatrzyła się w niego podziwiając biel skóry, dzikość czającą się w ruchach… Zamrugała jednym okiem próbując wyrwać się z tego niemego podziwu, który ją ogarnął na widok Volunda. Wzrok na jarla przeniosła, by o berserkerze nie myśleć i o jego ciągle otwartej ranie.
- Przez dzień jeśli atakować by mieli, my i tak bezradni będziem. Jeśli wypłyniecie teraz, chociaż wy cali będziecie. I w drodze do Aros.
Pogrobiec przyglądał się milcząco jarlowi, nic jednak nie rzekł.
- Twój brat ma coś do powiedzenia, co plany może zmienić… - Odezwała się volva stając przy jarlu jak zwykle to czyniła, a słowa jej ściągnęły nań również nieodgadniony, skupiony wzrok Volunda. Poczuła to spojrzenie na sobie i nieśmiało zerknęła na Gangrela, by zaraz niebieskie oko uciekło ponownie w kierunku Agvindura.
- Cóże to takiego? - spytał pan Ribe tocząc spojrzeniem to na volvę to na skalda.
- O wizję idzie… - Frey patrzył na Agvindura uważnie. - Bezgłowe ciało nad którym wilczyca wyła. Może być i tak, że to nie przeznaczenie, a przeszłość. Może szarooka wyła nad tym ciałem pod Viborgiem…
- Mówiłeś też o znamieniu na futrze, które miał jeden z tych pomiotów co nas teraz zaatakowały i takie samo u tych, których ubiłeś. - Dodała wieszczka uważnie przyglądając się twarzy Agvindura, by wychwycić najdrobniejszy znak, że traci panowanie nad sobą.
- Tak było. Ten co z Tobą walczył - patrzył na jarla. - Jaśniejszą sierść miał w kształcie strzałki, jak znamie na futrze. Dwa wilki-banici spod Viborga takie same miały.
- Chcesz rzec, że to Ciebie ścigają? I Ribe jeno przypadkiem najechali? - upewnił się jakimś lodowatym tonem jarl.
- Nie wiem. Skojarzyłem to podczas rozmowy z Gudrunn. Może tak być, pewności nie mam.
Agvindur przymknął oczy. Po chwili krok podjął ku skaldowi, co nabierał szybkości z każdym stąpnięciem. Dopadł do niego w oczy spoglądając:
- Czemuś wcześniej nic nie rzekł? Czemuś słowem nie powiedział, gdy moi ludzie ginęli? - twarz wypełniona jakimś rozczarowaniem nosiła ślady gniewu jeno nie aż tak jakby się spodziewać można było. Odwrócił się od skalda i dwa kroki odstąpił by znowu powrócić z pięściami zaciśniętymi. Słowa jednak nie wyrzekł ani jednego.
- A kiedy rzec miałem? - Freyvindowi ta twarzy również cień złości przeleciał. - Po walce ledwośmy Cię z szału wyrwali, po przebudzeniu walka z Volundem, bo osmielił się Ci uchybić! A wieszczbę volvy w ten sposób zrozumiałem mniej niż godzinę temu!
Elin obserwowała oboje napięta niczym struna. Lodowaty spokój Agvindura był o wiele gorszy niż jego szał… Bolał wręcz namacalnie. Pogrobiec za to stał jak był, zdawało się, zupełnie bez spięcia i przestrachu, jeno wciąż słaby od ziejącej rany.
Gudrunn postąpiła między Freyvinda i Agvindura bez słowa. Odciągnęła tego ostatniego na brzeg wody, zabierając na rozmowę.
Elim wzrokiem ich odprowadziła zastanawiając się czy nie dołączyć.
- Dlatego tak pragniesz zapolowania na lupinów? - zapytał Pogrobiec, wzroku od władcy Ribe i gangrelki nie odrywając - Poza oczywistymi powody.
- Nie o moje istnienie mi tu w pierwszej kolejności idzie. - Frey nie patrzył na Volunda gdy mu odpowiadał. Wzrok kierował tam gdzie pogrobiec. - Kurwie syny co na dzieci Odyna tak otwarcie się zasadzają, trzeba wypalić, wyrwac jak chwasty. - O Słoneczku nawet nie wspomniał, dziewka go niewiele wszak interesowała.
Volund na te słowy uśmiechnął się.
- Nienawiść. Nienawiść rozumiem i szanuję. Leczli zda mi się, że i wilków to się tyczy… i ona nimi kierować zdaje... Jeśli prawdą, że na pomstę przybyły.
- Nienawiść? - skald prychnął. - Nijak mi do nich nienawiść żywić. Loki Nagelfar poprowadzi wraz z Jotunami gdy nastanie dzień końca świata. Baldura do śmierci doprowadził… ale Freyę ocalił, pomógł mury Asgardu zbudować. Odyn na Sleipnirze, synu Ognistego światy przemierza i bratem krwi go zwie. A Thor mu przyjacielem, równe często co wrogiem, jak podczas uczty w pałacu Aegira. Nie ma we mnie nienawiści do pomiotu Fenrira i Valiego. Nienawiść jest w nich. A tych jacy w niej zbyt się zatracają, wygubić trzeba. Bez litości. Bez zwłoki.
- Brzmi to jak jedynie przyczyny inne, a nienawiść ta sama. Jak inaczej zwać taki zapał? - pozwolił sobie Pogrobiec zawiesić ironię w powietrzu, wciąż ze skaldem rozmawiając, ale wzrok na volvę kierując nagle, choć nie do niej mówił. Jeszcze.
Skald odwrócił się powoli do Volunda i spojrzał na niego jak na głupca. Nie odpowiedział wzrokiem jedynie wyrażając to co myśli o słowach jego. Wnet znów ku jarlowi wzrokiem powrócił.
Wieszczka kroków parę zrobiła stojąc w podobnej odległości od Gudrunn i Agvindura co od Freyvinda i Volunda. Czekała wpatrzona w jarla, choć jakby wzrok Pogrobca na sobie poczuła zerknęła w jego kierunku na chwilę, by podjąć ponownie poprzednią obserwację. Nie słyszała jednak nic z rozmowy pana Ribe i Lodowookiej. Nie tamta winna mu doradzać. Zmrużyła lekko swe jedyne oko i po dar sięgnęła, by zmysły wyostrzyć.
Przez szum lekki fal bijących przy brzegu, dźwięki ładowania statku i szmery rozmowy toczącej się niedaleko niej usłyszała jak Gangrelka jarla… beszta.
- Czyś się blekotu objadł by nas rozdzielać gdy zagrożenie nad osadą czyha? Lupini od razu to wykorzystają. Czemu rad ichnich posłuchać nie chcesz i wtedy decyzję podjąć, hm? - głos wampirzyczy dźwięczał nisko.
- Jak słuchać, gdy on ledwo oczy przełupił a myśli, że rozumy pozjadał wszystkie? Kto wie, co jeszcze w sobie dusi… - warknął Agvindur choć bez przekonania - Zostawię osadę to lupini przejmą albo ludzi wymordują, na zgliszcza wrócę. A ona i tak nie przeżyje…
- Mówiłam Ci już, że największy błąd popełniłeś nie dzieląc się darem…
- Ona nie do przemiany…
Gudrunn dłonią machnęłą, przerywając bez pardonu.
- Masz jedną rzecz co blisko pod nosem bruździ. Dwie rzeczy odległe. Jeśli Einar nieżyw, nie pomoże mu nagły i raptownie szykowana odsiecz. Krystyjany nie przejmą Hedeby już dziś. Za to wszyscy co pod Twą opieką zginąć mogą z rąk lupinów.
- Gudrunn - warknął groźnie jarl.
Cisza zapadła gdy szli powoli brzegiem. Gangrelka chyba skończyła, bo Elin już słowa nie usłyszała. Zaczęli wracać gdy wampirzyca ponownie rzekła:
- A co do skalda, daj mu odpowiedzialności więcej. Szkoliłeś drużynników. Wiesz jako działa, gdy kolejne rzeczy się osiąga…
Jarl spojrzał na nią a w uszy Elin wypełnił odgłos ich kroków na piasku i kamieniach:
- On nie chce więcej odpowiedzialności. Nigdy nie chciał. Canarl z resztą… - Agvindur urwał gdy zbliżyli się do oczekujących na nich wampirów.
Volva zmysły do normalnego stanu przywróciła i spojrzała spokojnie na jarla, by do niego dołączyć, gdy do pozostałych podchodził



- Skąd ona o tym wiedziała? Jakoby nie zostawiono Ci wyboru mówiłeś. - zapytał skalda jeszcze Volund, wzrok jednak na volvie zogniskowany mając.
- Powiedziałem jej i Gudrunn o tym, gdyśmy przed przyjściem tu rozmawiali.
- Myślę, czemu jarl ją z nami wysyła. - rozważał dalej na głos Volund.
- Ja nie. Jego wola, nie zamerzam pytać. Bez pytania nie zrozumiem. Wolę nie myśleć o powodach.
Na odpowiedź tę Pogrobiec tylko skinął głową, nie obarczając własnymi przemyśleniami Freyvinda, i czekał aż jarl ugadany zostanie przez Gudrunn i powrócą by zapadły jakiekolwiek decyzje.
Wrócili.
Agvindur nadal zapiekły w swym spokoju. Gudrunn zaś błyskająca lodowymi źrenicami.
Jarl niespiesznie podszedł do trójki wampirów:
- Szykujcie się na walkę. Odbijemy Sigrun, wtedy ruszycie do Aros.
Elin w milczeniu skinęła głową, choć żaden z niej pożytek w walce ale Słoneczko będzie potrzebować kogoś do opieki, gdy ją odbiją. Nie protestowała więc. Frey również ograniczył się do skinienia głową. Gdyby oddychał - odetchnąłby z ulgą. Tak jedynie rozluźnił się nieco.
- Kiedy ruszamy? - Zapytała volva.
- Jutrzejszej nocy. - rzekł jarl - Macie czas na przygotowania. Jeśli czegoś wam trzeba, Thora i Rune pomogą. Gudrunn ruszy tej nocy, by zwiad u siebie począć.


Elin, Volund

Gdy jarl się oddalił volva podeszła do berserkera.
- Wybacz, że Cie zaatakowałam. - Powiedziała mierząc się z nim spojrzeniem. Gdy oparł się woli Agvindura pragnęła zmusić go by klęknął i ukorzył się przed nim. Nie ugiął się jednak i pod jej darem. Był silny i… dziki ale nie tak jak jarl, który niedźwiedzia bardziej przypomniał, gdy Pogrobiec kota dzikiego. Tworzyło to niebezpieczną mieszaninę, a dodając nieufność wobec niej…
Wspomniany odwrócił ku niej spojrzenie raptownie a wyniośle, jak mógłby czynić drapieżny ptak, jednak na słowa te po raz pierwszy przez zazwyczaj ostygłą jak woskowa maskę przebiły się, jeśli nawet ulotnie, konsternacja i zaskoczenie. Przez najkrótszą z chwil Pogrobiec zdawał się milczeć zupełnie wobec czegoś czego się nie spodziewał, nie poczyniwszy sobie odmienne mniemanie o volvie jako niezdolnej do czegoś takiego.
Bliżej jakoby zapominając, że istnieją takie słowa, i jak gdyby na nowo kontastując ich znaczenie.
- Nic to. - odparł po krótkiej chwili, nie na obranie własnych słów, ale zrozumienie o czym mówi wampirzyca. - Nie czyniłaś tego z rozmysłu. - odpowiedział tak lakonicznie, jak zazwyczaj i już w oczach jego widziała zalążek lunatyzmu i dali zbierającej w oczach gdy zmierzywszy się z nieoczekiwanym bodźcem wycofywał się z powrotem do głębokich zakamrków swojej jaźni i za chwilę miał znów zapomnieć o otaczających go osobach.
Pokiwała głową w podziękowaniu i jej wzrok mimowolnie przesunął się na szyję Volunda. Najchętniej sama zasklepiła by mu tą ranę… Szybko wróciła spojrzeniem z powrotem ku oczom Pogrobca.
- Zamierzasz nam towarzyszyć?
Ten znowu wzrok na niej skupił i zogniskował.
- Dałem słowo jarlowi, a słowo me jest żelazne.
Usta Elin rozciągnęły się w uśmiechu.
- Zatem chronić nadal mnie będziesz? - Zapytała.
- Nadal? - zapytał Pogrobiec dociekliwym tonem, nie tylko twarz, ale cały się ku volvie odwracając, zaplątawszy się w konwersację nie zatonął ponownie w swych myślach.
Leciutki uśmiech z ust wieszczki nie schodził.
- Wolałabym wiedzieć, by uniknąć… podobnej sytuacji co ostatnio. - Przy ostatnich słowa błysnęła jednak złość w jej oku.
Pogrobiec chwilę dłużej baczył nieznane oblicze volvy, z namysłem i pełnym skupieniem.
- Jarl nakazał chronić cię gdy lupini zaatakowali. Tamta noc dawno upłynęła. - rzekł spokojnie, choć dla bystrej volvy nie sposób było nie ujrzeć uciętego w pół zdania.
Berserker nie miał już takiego rozkazu, niemniej z przyczyn jakichś i tak na volvę baczyć zamierzał.
- Takem też zrozumiała polecenie jarla. - Pokiwała spokojnie głową.- Stąd też wyjaśnić sprawę chciałam… przy lupinach dość zajęcia mieć będziecie, by jeszcze głowę mną sobą zawracać. Nie lubię być ciężarem.
- Jesteś Widzącą. Ciężarem jedynie stać byś się mogła, gdyby krzywda cię spotkała lub los Sigrun podobny. - kamienno odpowiadał Pogrobiec, niczego nie potwierdzając, niczemu nie przecząc i jak gdyby kierując się chłodną logiką, niesubtelną czyniąc aluzję do stanu Agvindura na wieść o losie Słoneczka w najbardziej pragmatyczny sposób.
Czy to przez ranę, czy słabość jakąś wcześniej widzianą, był jednak odrobinę Pogrobiec łatwiejszy do przejrzenia i ewidentnie w chwili przemawiał słowy nie w które wierzył, a co do których uważał, że mogą przekonać volvę.
Spojrzała poważnie na Gangrela.
- Gdyby nie Ty pewniem i mnie by wtedy dorwali… - Odrzekła. - Dziękuję. - Skinęła głową i ponownie wzrok uniosła. - Pożywić się powinieneś, by rany zaleczyć… - Wyciągnęła dłon, jakby chciała dotknąć Volunda ale w połowie drogi zorientowała się co robi i szybko opuściła rękę.
Pogrobiec z uniósł tylko delikatnie podróbek patrząc na kobietę nieco z góry, ale była to tylko próba umajestycznienia walki ze sobą, której całkiem na widok ten nie mógł powstrzymać. Oczy jego się zwęziły.
- To… Niekonieczne. Drogaś jarlowi. Tobie Widzieć… mnie chronić drogich Agvindura. Jeno tyle. - z trudem jak gdyby martwe ciało przelknęło ślinę, aż obnażone i poszarpane i widoczne mięśnie i fragment suchej błony krtani drgneły wyraźnie i odrażająco. Pogrobiec odwrócił wzrok z dala od nadgarstka Elin.
- Służbę zawołam. - Stwierdziła. - Osłabniesz tak jeno.
- NIE TRZEBA MI NIEWOLNYCH DO POMOCY! - podniósł niespodziewanie głos Pogrobiec, wykrzyknąwszy na volvę, a oczy jego zaszły czerwienią, jaką widziała już wcześniej w ciemności. Lekko drżąc półprzymknął je, cofając się o jeden krok i drugi, gdy zdał sobie sprawę, co uczynił.
Przed chwilą jeszcze pełen pogardy, którą sama volva w nim przesyciła jeszcze tej nocy i na długo, a która teraz przeszła na niego samego za uniesienie się przed chwilą na Elin.
- Moja to… wola… osłąbnąć gdy chcę. - pół wysyczał, pół wyszeptał zdecydowanie ciszej, oglądając się, jak gdyby by dostrzec kto jeszcze był został w pustej już przystani.
Wieszczka, o dziwo, sama nie cofnęła się patrząc jeno zaskoczona na nagły wybuch Volunda.
- Panowanie przez to tracisz. - Odrzekła uspokającym tonem jak do narowistego rumaka. - Nie jest to bezpieczne.
- Nie, nie jest. - odparł Pogrobiec w subtelnej groźbie, bez jednak jakiegokolwiek pokrycia, a na poły zszarganą samokontrolą przestrzegł kobietę. - Nie przez to jednak, volvo, a przez ciebie. Pamiętam, nim krwi mej posmakowałaś, jak żeś klątwą mnie obłożyła. - przerwał, przerywając też cofanie się. Zmiennie i nieprzewidywalnie jak letna burza była pogarda jego znów na Elin wnet przeszła. - Lecz może to nie ciebie, jeno Odyna winić trzeba? Czy nie jedynie on czyni na modły twe? - w napastliwy a intrygujący sposób otarł się Volund w celu niejasnym o bluźnierstwo.
Przez króciutką chwilę w błękitnym oku strach mignął ale kobieta szybko się opanowała. Pogrobiec był dużo bardziej niebezpieczny niż podejrzewała jeśli był w stanie się zorientować, że coś czyniła. Sklęła się w myślach. Miała się nie zdradzać.
- Magią często zajmuje się i Freya. - Odparła spokojnie. - Może Ona wtedy zdecydowała się wysłuchać mej prośby, gdyż wiedziała, że Twej krzywdy nie chciałam.
- Przeciwnież. - spostrzegł Pogrobiec - Założyć jeno można, żem odczuł co i wy, więc wówczas krzywdy mej chciałaś, albowiem jarl osobą swą przytłoczyć nasze postanowił. Lecz może to nie Odyn i nie Freya, lecz Asovie i Vanowie? - zapytał Volund ironicznie, niewiele kryjąc, czyje słowa przemienia.
Już nie cofam się, nie nienawiść ani gniew, a jedynie czysta pogarda - nawet jeśli nieprawdziwa a pierwej do kogo innego odczuwana i nienaturalnie wciąż żywa - przeważyła nad jakimkolwiek wstydem czy obawą.
- Mogę zrozumieć, że Einherjar - prawie splunął słowem - taki jak Freyvind jest nieświadom, lecz ty musisz jeszcze lepiej niż ja wiedzieć… że Odyn jako i my w nocy kroczy, od czasów może sprzed samego słońca. Może i on nam jako i my śmiertelnym, lecz nie bogiem, zatem skąd naprawdę wieszczba? - zapytał, na poły ciekawsko, na poły retorycznie; na poły ironicznie… na poły chcąc nakierować myśli volvy w jakąś stronę.
Jasnym też było, że słowa Elin, nienaturalna emocja, wpływ ran i jego własna natura były wbrew niemu górę nad kamiennym obliczem i milczeniem wzięły.
Wampirzyca przyglądała mu się wręcz zaciekawiona zasłyszanymi słowami.
- Możliwe… ale ofiary nasze przyjmuje. - Zaczęła ostrożnie. - Zatem jeśli nim nie był, to nim stał się przez nasze modły i wiarę. - Przekrzywiła leciutko głowę. - Ale radziłabym takich słów unikać przy innych.
Wampir miał jakąś przygotowaną, żywiołową, raptowną, emocjonalną i potężną odpowiedź.
Za brwiami swymi sroże zaciśniętymi zdusił ją całkiem, a gdy oczy otworzył, nie jawiły się czerwienią, a on sam kamienne znów miał oblicze. Przedramieniem ranę przysłonił.
- Życzliwa to rada, acz zbędna. - odpowiedział tylko, znów lakonicznie, gdy stali na pustym nabrzeżu.
- Jeśliś tak uważasz. - Skinęła głową. - Jeno mam nadzieję, że zdołasz, mimo tamtego wypadku, me towarzystwo ścierpieć, gdyż trochę czasu ze sobą spędzimy. - Zmieniła temat na bezpieczniejszy.
- Słyszałem takie słowa od mego poprzedniego… gospodarza i dobroczyńczy. - znów groźnie zmrużył brwi piękny gangrel.
- Lecz zdejmij jedynie ze mnie klątwę, a łatwiejszym to będzie dla nas obydwojga. Nie winię cię volvo za to, żeś nie sprzeciwiała się woli tego, którego prawdziwie kochasz. - powiedział, wtrącając tak znaczące słowa prawie mimochodem. Był to kolejny raz, gdy wpływu Elin mogącego zaognić rozmowę nie powstrzymał, choć zapewne chciał.
Volva zamarła zadziwiona ostatnimi słowami berserka i przez chwilę wpatrywała się w niego bez słów.
- Ja… nie umiem… - Odparła w końcu znacznie łagodniejszym głosem niż chwilę wcześniej. - Gdyby to było wypisane runami można by cofnąć… Słowa rzucone w przestrzeń… - Pokręciła ze smutkiem głową. - Nie wiem czemu zadziałały. - Spuściła wzrok. - Chciałam byś klęknął. - Dodała ciszej. - Teraz jeno czekać trzeba nim przeminie. Wybacz…
- Wiele przepraszasz. - odparł Volund, również siląc się na łagodność… i ledwie zwyciężąjąc. - Zastanawiam się jeno, co sądzisz, o takim przez niego potraktowaniu. Mnie? Z pewnością… Lecz brata krwi z daleka przybyłego, przyjaciela jego, wiernej volvy darzącej więcej, aniżeli lojalnością?
- Sigrun strata zabolała go mocniej niż możemy wiedzieć… Zapewne sam ledwo panował nad sobą. A decyzje my sami podjęliśmy i musimy zmierzyć się z ich konsekwencjami. - Spojrzała ponownie na Pogrobca.
- W oczach mych najbliższych swych potraktował jak psy, upodlił, siebie w bałwochwalcę w oczach ich wbrew ich woli przemienił. Wówczas nie mieliście panowania nad sobą więcej… aniżeli ja nad moją własną niechęcią w tej chwili. - rzekł Volund.
Wieszczka rozejrzała się, czy nikt ich nie słyszy i ręce ku ustom berserkera uniosła.
- Ciii… - Rzekła. - Z pewnością nie o to mu chodziło, jeno chciał kłótnię Waszą przerwać. Nie roztrząsajmy już tego.
Ten zaś dłoń własną na mającej jakoby uciszyć go dłoni wieszczki położył, najdelikatniejszym ruchem dłoń jej z ust własnych zdejmując, prawie że za oddanym delikatnej dłoni muśnięciem. Patrzył na Elin innym jeszcze, nieodgadnionym wzrokiem, znów zaskoczony, mówiąc już ciszej, jak sobie volva tego życzyła.
- Niebywałe. Po wszystkich słowach mych, po jarla nakazach, po niechęci, którą za wszystko odczuwać musisz, przejmujesz się, by mię krzywda nie spotkała. Nic dziwnego, że ci Sigrun tak droga, i zapewne ty jej jeszcze droższa.
Na dotyk Volunda zareagowała lekko spłoszonym spojrzeniem i ręce opuściła spokojnie.
- Nie na darmo zwiemy ją Słoneczkiem. - Odparła ciepłym głosem. - Gdyż jest jak słońce i rozgrzewa swą radością i niewinnością nawet nasze serca… - Ramiona aftergangerki lekko opadły jakby przygniecione smutkiem.
- Jestli da się ją ocalić, tak właśnie się stanie. - afterganger utrzymywał puste oblicze, ale na spłoszenie się Elin znowu odszedł o krok w tył, spokojnie tym razem, choć oczywiście łatwo wyczuwająca innych volva widziała, iż pogarda, nie mogąc przebić się przez dziwny, przed chwilą powstały szacunek do wieszczki, za tym najmniejszym pretekstem wypłynęła i zatruła mniemanie Volunda o nim samym, świadcząc o jego nastawieniu do zawiązanej więzi krwi… w dziwny sposób…
- Jedyne co mogę ci obiecać, to że nie krew lupinów będzie mym celem, a jedynie niewinnej ocalenie. Ja… - zaczął, jak gdyby chcąc o czymś jeszcze wspomnieć co miało zbudować zaufanie volvy w jego oświadczenie, ale szybko ujmujący go smutek Widzącej został pokonany przez nieubłaganą siłę skrywającą kalejdoskop jego wnętrza za maską niewzruszenia.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się łagodnie i jakoś ten uśmiech różnił się od poprzednich z początku ich rozmowy.
Pogrobiec skinął jedynie głową.
- Powinniśmy również unikać się, gdy tylko sposobna. Nie zamierzam… nie będę. - a słowa te miały siłę przyrzeczenia - Wykorzystywać więzi, którą krew stworzyła.
Elin kompletnie zaskoczona spojrzała na niego.
- Więzi? - Wyszeptała i dłonie do swego gardła przybliżyła o krok się cofając. - Oh… - Dziękuję zatem, to łaskawe z Twej strony. - Głos volvy znów stał się opanowany. - Wielu, by to wykorzystać chciało...
Pogrobiec zmarszczył nieco brwi.
- Nie wiedziałaś… - bardziej stwierdził, niż zapytał - Nawet od Stwórcy swego?
- Najwyraźniej sam chciał to wykorzystać… - Mruknęła zatopiona we własnych myślach. Czego jeszcze nie wiedziała? Jak dużo wiedzy znikło z jej pamięci?
Pogrobiec milczał przez chwilę długą.
- Wpierw możesz widzieć. Potem śnić. Wystrzegaj się. Druga krew o wiele silniej wiążę niż raz pierwszy… a Szalony Jarl pokazał mi, jak dwójka afterganger wzajemnie krwią związana, gdy pod władzą jego, znosi, gdy jedno krzywdę i cierpienie drugiemu zadawać musi. - wspomniał ponuro.
Skrzywiła się leciutko.
- Zatem w Aros szybko sprawy załatwić będzie trzeba, bym rychło wróciła…
- Istotnie. - skontastował jedynie Pogrobiec.
- Dług u Ciebie mam… Wieszczę mogę z wdzięczności podarować, jeśliś chcesz.
- Nie. - odparł naprędko Pogrobiec, i choć w głosie tego nie było słychać, w spokojnych oczach była volva dostrzegła czego nawet w obliczu pokaźnych ran i wrogości trójki wampirów na twarzy Pogrobca nie widziała.
Obawę.
- Jak wolisz… - Zamilkła volva na chwilę. - Przygotowaniami trzeba się zająć, jeśli jutro ruszamy. - Rzekła w końcu.
Berserker skinął głową, po czym bez dalszego słowa niespodziewanie po prostu się od Elin odwrócił i ruszył wgłąb Ribe, z dala od nabrzeża, pozostawiając umarłą całkiem samą.
Wampirzyca stała przez chwilę wpatrując się w plecy Pogrobca czując zrozumiały już teraz smutek, iż ten odchodzi. Potrząsnęła lekko głową i udała się na poszukiwania Thory.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 18-06-2016 o 23:24.
-2- jest offline