Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2016, 11:25   #230
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BEAR, CONNOR i MIKOŁAJ

Kiedy Connor podejmował decyzję, co zrobić i postanowił zostać , aby bronić tracącego siły Mikołaja wiedząc, że ma mizerne szanse w tym starciu w sąsiedniego namiotu wypadł Bear, rycząc – nomen omen – jak rozjuszony niedźwiedź.

Zwalisty jąkała, w którego ciele drzemały, jak się okazało, niezwykłe wręcz pokłady siły rzucił się na zabójcę taranując go ciałem, jak zawodowy zapaśnik. Najwyraźniej w ten sposób chciał zniwelować przewagę broni, jaką miał zamaskowany.

Connor odetchnął widząc, że atak Beara zakończył się sukcesem. Siła natarcia przepchnęła mordercę dobrych kilka kroków, a potem rozjuszony Bear zaczął okładać go pięściami, podduszać, gnieść. W zimnej furii, odreagowując stres, wyładowując wściekłość.

Uzyskali wyraźną przewagę i Connor mógł zająć się Mikołajem bez obaw, że zamaskowany szaleniec rzuci się mu na plecy.

Przyciśnięty do ziemi przez Beara z kata stał się ofiarą!


BRUCE

Rogata bestia poruszyła się w dymie, być może zwabiona pytaniem Bruce’a. Podeszła bliżej wynurzając się z unoszącego w powietrzu popiołu i dopiero wtedy Bruce zrozumiał, ze to nie ta sama rzeźba, która ścigała ich wcześniej. A może ta sama, chociaż wyglądała inaczej?

Przed nim pojawił się wysoki na dobre dwa i pół metra stwór. Z grubsza przypominał człowieka, chociaż proporcje jego ciała były zupełnie inne niż u ludzi. Zamiast pyska czy twarzy w stronę Bruce’a zwracała się goła czaszka z rozjarzonymi czerwienią ślepiami i wyszczerzonymi zębiskami. Z czaszki wyrastały dwie pary dziwacznych rogów, które wcześniej zmyliły chłopaka. Ale najgorsze były łapska demona – potężne szpony zdolne rozerwać ludzkie ciało na strzępy w mgnieniu oka.

- WEJDŹ W JEGO SKÓRĘ. NIE BROŃ SIĘ! OCAL SIOSTRĘ!

Coś poruszyło się za Brucem, a kiedy odwrócił się ujrzał stojący na żerdziach strój.

Szaty podobne do stwora, który ścigał ich za pierwszym razem.

- ZAŁÓŻ JEGO SKÓRĘ LUB ZDYCHAJ! – ryknęła bestia z furią.


FRANK I ANGELIQUE

Ściany jaskini wyraźnie pękały, sufit również, jednak tańczący Indianie nie wydawali się tego zważać czy przejmować, podobnie jak nie zwracali uwagi na Franka i Angie przechodzących pomiędzy nimi i podchodzących w stronę drzewa.

Ale kiedy zrobili krok sceneria wokół nich zmieniła się, jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki.

Znikło drzewo, znikli tancerze, znikła jaskinia o oni przez chwilę stali w oślepiającym blasku słońca. Znaleźli się w jakiejś ewidentnie indiańskiej wiosce nad brzegiem jeziora lub spokojnej rzeki. Stały w niej namioty, ludzie zajmowali się swoimi sprawami i nikt nie zwracał na nich uwagi.
Niczym duchy przeszli przez osadę kierując się, sami nie wiedzieli czemu, do jednego z namiotów na obrzeżach wsi, przed którym zgromadził się tłumek Indian. Przeszli przez ludzi, przenikając niekiedy ich widmowe ciała i zajrzeli do środka.

Ujrzeli namiot w którym stały tylko trzy osoby. Jedną z nich była młoda kobieta o zaskakująco jasnej jak na Indiankę skórze trzymająca w rękach… łapacz snów.

Drugą osobą był znany Frankowi szaman, z którym rozmawiał jakiś czas temu.
Chociaż szaman był o dobrych trzydzieści lat młodszy.

A trzecią osobą leżący w posłaniu mężczyzna, któremu stary szaman próbował… chyba uratować życie dłubiąc w okrwawionej czaszce ze skupieniem na twarzy.

Pod koniec „operacji” nagle coś bezkształtnego, chociaż pierwotnego i złego, uniosło się z otwartej głowy i popłynęło w stronę łapacza snów.

- To koniec – powiedział stary szaman wznosząc twarz w stronę młodej Indianki, której skora był jednak zastanawiająco biała. – Zabierz tego złego manitou w puszczę, w miejsce, gdzie nikt go nie znajdzie.

- Ty zabierz ciało swojego syna do jaskini, którą ci wskazałam. Wawipigwamti musi odpocząć.

- A co, jeżeli ktoś znajdzie amulet lub Wawipigwamtiego.

- Wtedy umrze lub zagrozi ludziom, jak twój syn. Ustaw straże. Porozwieszaj pułapki. Przekaż swoją wiedzę potomkom. Niech strzegą ścieżek tutaj, a ja będę strzegła ich w krainach snów.

- Tak zrobię.

- I jeszcze jedno Wantawanuti – kobieta zwróciła się w stronę szamana. – Każ zabijać każdego, kto wejdzie na terytorium zagrożone. Niech nie mają litości dla intruzów, którzy zignorują zakazy, niezależnie od wieku czy plemienia, z jakiego przybędą. Każdy kto spotka się z Wawipigwamtim we śnie musi zginąć, a jego kości muszą trafić do jaskini. Każdy, poza tym, którego naznaczę swoim znakiem. To będzie mój wybraniec. Przyślę go, by sprawdzał czy spełniacie moje nakazy. Przywędruje z waszego świata lub z krain snów, wszystko jedno. To, co zniewoliło ciało twego syna jest zbyt groźne, by przebywało w świecie ludzi. Musi być więzione pośród nas. Inaczej znajdzie drogę do koszmarów i znów powtórzy się to, co przeżyło twoje plemię. Nie chciałbyś tego.

- Nikt by nie chciał – odpowiedział szaman ponuro.

I nagle Frank i Angie poczuli, ze przestrzeń wokół nich rozrywa się na strzępy, rozpada na kawałki, a oni znów stali w rozpadającej się, zalewanej krwią jaskini, koło drzewa, które jednak nie było drzewem. Tancerze zniknęli. Pozostała tylko skrwawiona woda, rozpadającą się jaskinia, oni oraz ten, obok którego stali.

Stali koło mężczyzny w dziwacznym pancerzu ze skory i futer i dzikiej, okrutnej twarzy.

Tej samej, którą widzieli podczas operacji, jaką wykonywał szaman.
Mężczyzna był uzbrojony w dwa tomahawki. Stare, przerdzewiałe lecz w jakiś sposób nadal sprawiające wrażanie piekielnie niebezpiecznych narzędzi mordu.

- Więc przybyliście, aby umrzeć… wraz z moim snem…

Powiedział dziki wojownik.

- Czy po to, by ponieść go… dalej…

Coś za nim poruszyło się w cieniach. Coś bezkształtnego, kolczastego, zwijającego się i wściekłego… Coś, co musiało być tym czymś, co rozszarpało Bruce’a na strzępy na ich oczach. Czuli to oboje… Jakimś przebudzonym zmysłem…

Ręce Franka zaczęły spływać krwią z otwartych jakiś czas temu żył. Wyczuwając jej zapach COŚ w ciemnościach poruszyło się gwałtownie.

- Ange, wiejemy...- słowa, niczym szept rozbrzmiały w uszach dziewczyny.
Była pewna, ze wypowiedziała je jej przyjaciółka Arisa. Tylko skąd.


ARISA


Kiedy wysyłała wiadomości i zaczęła budzić Angie, za namiotem rozległ się dziki ryk. Ktoś oszalał? Nie wiedziała. Brzmiało to jednak niezbyt dobrze.
Angie nie reagowała na próby obudzenia. Spała, jak kamień lub jak osoba pogrążona w śpiączce farmakologicznej. Bezwolna skorupa z mięsa i krwi. Delikatne próby przebudzenia w tym przypadku skazane były na porażkę. Być może nawet te poważniejsze również.

Próbując budzić przyjaciółkę usłyszała piknięcie telefonu. Potwierdzenie dostarczenia wiadomości! Serce Arisy zabiło jak szalone.

Rozdarta pomiędzy koniecznością ucieczki przez dziurę, którą wycięła w płótnie i porzuceniem przyjaciółki, a próbą jej dalszego budzenia poczuła przypływ nadziei. Tak silny, że omal nie zaczęła płakać.


BEAR, CONNOR i MIKOŁAJ

Bear tłukł i łomotał, spuszczając przeciwnikowi przysłowiowy „ciężki wpierdol”. Czuł jednak, ze coś jest nie tak. Owszem, ciało zabójcy poddawało się ciosom. Owszem, czuł krew na rękach – nie wiedział jednak swoją czy przeciwnika. Ale im bardziej tłukł, im mocniej walił, tym bardziej przeciwnik był żywotny.

Nagle, jakimś nadludzkim zrywem wróg zrzucił go z siebie. Z siłą, która zaskoczyła Bobbyego. Przez chwilę nawet leciał w powietrzu nim rąbnął o ziemię, podrywając się błyskawicznie i … stając oko w oko z już też stojącym mordercą. Spod kościanej maski spoglądały obojętne oczy. W rękach przeciwnika znów, w jakiś niepojęty sposób, znalazły się tomahawki. A wokół jego ciała… wokół jego ciała unosiły się wstęgi ni to dymu, ni to mgły, ni to ciemności. Coś na kształt czarnej pary unoszącej się nad spoconym zawodnikiem.

Furia ustąpiła pola strachowi. Zmysły Beara wyostrzyły się nadspodziewanie. Gotów był znów rzucić się na wroga, stoczyć nierówną walkę, gdy usłyszał, że ktoś w namiocie dziewczyn obudził się i nawołuje Angie.

Zamaskowany morderca cofnął się o dwa kroki. A potem skoczył w stronę Baera wznosząc swoją broń. Niedźwiedź jednak nie dał za wygraną. Cudem uniknął zamaszystych cięć, odbił się i znów uderzył na wroga, obalając go na ziemię – czuł jednak, ze tym razem nawet walka w parterze – sam na sam – skończy się tragicznie. Że nadludzko silny zabójca w końcu znów zrzuci go z siebie. Za minutę, kilka sekund – tego nie wiedział. Ale wiedział, ze ten tytaniczny i heroiczny pojedynek skazany jest na klęskę.

Mikołaj miał zamknięte oczy, tracił świadomość, ale nadal utrzymywał się "na powierzchni". A Connor przeczuwał, ze kiedy chłopak znów "zaśnie" nie skończy się to dobrze. Musiał podjąć decyzję - pomóc Bearowi w walce, czy próbować utrzymać Mikołaja przytomnym. Czuł, że oba wybory będą niosły za sobą naprawdę poważne konsekwencje.
 
Armiel jest offline