Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-06-2016, 11:18   #221
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ange cała podróż w dół miała zamknięte oczy. Serce podeszło jej do gardła, podobnie jak żołądek i inne wewnętrzne organy. W normalnych warunkach pewnie uniosłaby ręce ku górze i krzyczała z radości, niemal rollercoaster. Niestety, tutaj nie było niczego do śmiechu. Przez myśl nawet jej przeszło, że pajęczakohumanoid zrobił ją w przysłowiowego balona i niedługo rozbije się na jakiejś skale, która z robi z jej łba papkę, a z dupy jesień średniowiecza. Humor był co najmniej wisielczy.

W końcu jednak wpadła do dużego basenu. Dróg tutaj było kilka, więc to oznaczało, że dróg również musiało być więcej niż jedna. Ange w takim razie miała w pewnym sensie szczęście, że udało jej się trafić do jaskini, do której miała przepustkę w postaci pajęczego amuletu. Westchnęła głośno rozglądajac się uważnie i unosząc lekko na wodzie. Z oddali dostrzegła wyspę, w jej centrum drzewo, wokół niego indian. Nie lubiła Indian. Już nie. Ich bębny według niej zwiastowały śmierć i powrót do zapętlających się wiecznie miejsc. Ich śpiewy zazwyczaj niosły ból, cierpienie i wzywały te cieniste demony. Tak kobieta ich kojarzyła, nienawidziła ich i już nigdy nie kupi w sklepie "Wszystko po 5 zł " łapacza snów!

Dostrzeżenie znajomej sylwetki początkowo przyniosło ulgę, potem jednak niepokój. Frank... Czy to nie on odszedł z grupy, bo miał zamienić się w potwora tak jak ich przewodnik? No ale jednak żył. Trzymał się, potworem też nie był, nie wyglądał na dzikusa, a kogoś, kto próbuje coś zrobić, tak samo jak Ange. To w sumie dało jej nadzieję. Nadzieję, na wspólny sukces oraz na to, że Bruce również żyje i ma się dobrze. Przecież to tylko sen... Ponoć. Tak, musiał być. Bo co innego? No tak, zaćpać też mogli.

Angelique nie krzyczała, z obawy, że Indiańce też usłyszą. Ruszyła wpław w kierunku wyspy oraz Franka, zatrzymując się czasami na chwilę, aby do niego pomachać bezgłośnie. Tak, żeby wiedział, że to ktoś znajomy i przyjazny, a nie wróg. W pewnym momencie musiałby dostrzec i rozpoznać ją, a wtedy... Wtedy, jak już dopłynie, może zdołają razem coś wymyślić? Tylko co? Tego Ange, niestety nie wiedziała. Nie rozumiała po co tu jest i co ma robić.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 12-06-2016, 23:43   #222
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Leżała chwilę w bezruchu wdychając powietrze i próbując jego realność. Podniosła się powoli, bez pośpiechu i emocji. Spocony śpiwór, plecaki, namiot, wiszący na środku łapacz snów, Ange. Wszystko było na swoim miejscu. Dokładnie tak, jak zostawiła. Mimo wszystko zerwanie się ze snu sprawiało wrażenie sztucznej adrenaliny.

- Pieprzone zabobony - wycisnęła na granicy myśli a niezrozumiałego bełkotu pod nosem.

Westchnęła ciężko uspokajając nerwowe wrażenie. Obróciła głowę i wpatrywała się w mroku na siostrę Bruca. Działy się rzeczy. Z nią jak i na zewnątrz namiotu. Wprawdzie dopiero to sprawiło, że zaczęła przypominać sobie sen. Powoli doszła do wszystkich elementów, które w nim zaznała. Włącznie ze strachem i bezsilnością. Zaczęła od potwierdzenia i podważenia elementów ze snu jak i ze świata prawdziwego.

Najpierw sprawdziła dłonie i twarz - nie było lepkiej krwi, jedynie pot powstały z ciężkiego snu. Spokojnie sięgnęła po telefon - wskazywał 3:12 i miał zasięg.
Wygrzebała swoje GoPro - nie miało żadnych dodatkowych nagrań.

Nic, co było w śnie, nie wydarzyło się na prawdę. Sen się skończył. Była w prawdziwym świecie.
Po obudzeniu się była też różnica - była na swoich warunkach. Chwila wystarczyła, by wiedziała, co robić. Zebrała wszystko do kupy sklejając z tego konstrukcję naczyń powiązanych. Z każdą myślą klarowały się kolejne aspekty. Była gotowa do działania.
 
Proxy jest offline  
Stary 14-06-2016, 10:17   #223
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BEAR

Skoczył w otchłań. Bez krzyku. Bez dłuższego wahania. I zaczął spadać.
Spadać w niekończącą się, zimną czeluść.

Spadać przez ciemność, w dół, na spotkanie…

Sam nie miał pojęcia, co go tam spotka, ale spadając przestał o tym myśleć. Zalał go strach. Panika. Zwierzęce przerażenia.

W opętańczym i niepowstrzymanym odruchu zaczął machać rękami, jak nieopierzony ptak, który wyleciał z gniazda, lecz w przeciwieństwie do ptaka, nie uniósł się w górę. Nie poszybował w przestworza.

Po prostu spadał. Jak w jakimś koszarze.

A nim rąbnął o ziemię, która musiała przecież gdzieś tam być, obudził się.
Obudził z wrzaskiem na ustach i z sercem walącym tak, jakby za chwilę miało wyrwać się z klatki piersiowej Beara na zewnętrz, w rozbryzgach spienionej krwi. Obudził w namiocie, obok Bruce’a, który wiercił się nerwowo w swoim śpiworze, walcząc z wyimaginowanym przeciwnikiem i wykrzykując imię siostry i dziewczyny spierzchniętymi ustami.

Na zewnątrz usłyszał jakieś hałasy. Jęki bólu, świst wiatru, odgłosy zbliżającej się burzy.


BRUCE

Wołał i prosił o pomoc, lecz pomoc nie nadchodziła. Ruszył więc w stronę zapachu dymu, aż zobaczył spaloną polanę. Miejsce w jakiś sposób przypominało płaskowyż z potężna figurą, która ścigała jego i kumpli. Zaraz po tym czego doświadczył myśląc, że ginie rozrywany przez demona.
Ujrzał pośród dymu jakiś rogaty kształt – potężny, lecz niewyraźny. Jednak Burce nie musiał widzieć szczegółów by wiedzieć, co skrywa dym. Rogaty demon. Ich koszmar. Ich nemezis od którego najwyraźniej nie mogli się uwolnić.

- PRZYBYŁEŚ – potężny głos przeszył upiorną ciszę zadymionej polany.
Gdzieś, za plecami Bruce’a, poza polem jego widzenia poruszyły się jakieś kształty, ale kiedy odwrócił się gwałtownie, nikogo nie dostrzegł. Ani niczego nie usłyszał.

- PRZYBYŁEŚ – powtórzył ten sam głos jeszcze potężniejszym głosem, od którego włoski na ciele Bruce’a zjeżyły się jak przed burzą.

FRANK I ANGELIQUE

Angie wyszła na brzeg ociekając wodą. Mokra i otępiała przyjrzała się ostrożnie Frankowi, podobnie jak i on przyglądał się jej.

Indianie dalej tańczyli wokół drzewa i uwięzionego w nim mężczyzny zupełnie ignorując obecność dwójki intruzów.

I wtedy, kiedy któreś z nich chciało otworzyć usta i powiedzieć pierwsze zdanie ziemia pod nimi wyraźnie zadrżała a z sufitu osypały się drobne kamienie. Światło z jeziora przygasło, zmieniło barwę w bardziej czerwoną, krwistą. Wyraźnie poczuli zapach krwi wypełniający nozdrza charakterystyczną, metaliczną wonią. Zobaczyli jak część spływających do jeziora strumieni zmienia się w czerwoną, gęstą ciecz, której nie dało się pomylić z niczym innym.

Indianie tańczyli dalej, chociaż wydawało im się, że ich śpiewy stały się bardziej … mroczne i jakby wystraszone. Bębny grały ciężki rytm. Głosy stały się bardziej chrapliwe. Piszczałki i grzechotki wydawały się wygrywać pogrzebowe tony.

Twarz na drzewie wykrzywił dziki grymas. Złowieszczy i okrutny. Frank i Angie mieli wrażenie, że uśpiony zaraz otworzy oczy.

ARISA

Angie poruszyła się przy niej przez sen wyraźnie przezywając coś intensywnego, zapewne jakiś koszmar. Poza namiotem Arisa słyszała wyraźnie wiejący wiatr. Słyszała jakieś jęki. Stłumione i znacznie głośniejsze.

Ktoś krzyczał:
- Ange, Bruce, Arisa!!! Ktokolwiek!!!

Ktoś inny jęczał. A ona czuła, jak wzbiera w niej przerażanie. Zupełnie inne, niż te, które przeżywała do tej pory, we śnie. Dużo bardziej … intensywne. Na zupełnie innej płaszczyźnie świadomości.

CONNOR i MIKOŁAJ

Rana Mikołaja krwawiła nadal, mimo intensywnych chęci Connora. Strażak poczuł pierwsze krople deszczu na twarzy. Poczuł podmuch zbliżającej się burzy.

Mikołaj potrzebował szybkiej transfuzji. Tracił za dużo krwi. Potrzebował też opieki medycznej. Pocięte bebechy groziły nie tylko wykrwawieniem ale i zakażeniem krwi, które mogło być potem równie mordercze. Musiał wezwać pomoc!

Kątem oka, kończąc prowizoryczne „łatanie” kumpla, Connor zobaczył to, czego w gruncie rzeczy oczekiwał. Napastnik wstał powoli, nie śpiesząc się.
W jakiś sposób wydawał się zarówno rzeczywisty, jak i nierzeczywisty. Zwierzęca maska zalśniła złowieszczo, podobnie jak stal tomahawków w jego rękach. Stal zbrukana krwią zamordowanych ludzi.

- Przybyłeś – napastnik wypowiedział pierwsze wyraźne słowa, od czasu kiedy zaczęli z nim walkę.

Zimne ciarki przebiegły Connorowi wzdłuż kręgosłupa. Miał wrażenie, że mimo tego, że stoją tutaj tylko we dwóch to jednak zabójca zwraca się do kogoś innego.

Jak w kiepskich horrorach spod maski wydobył się ciężki oddech i para, jakby wróg oddychał dużo cieplejszym powietrzem, niż temperatura w lesie. Chociaż to nie był oddech. To był… dym.

Connor spojrzał na Mikołaja, który trzymał się świadomości resztkami woli. Nie mógł go tutaj zostawić, to było pewne. Jak nie mógł zostawić śpiących w namiotach ludzi.

Jednak był pewien, że kiedy znów rzuci się na przeciwnika, to skończy tak samo jak Mikołaj. Albo gorzej.

Bezpośrednia konfrontacja siłowa z mordercą było ostatnim, co powinien robić. Ale czy miał inny wybór poza ucieczką?
 
Armiel jest offline  
Stary 14-06-2016, 16:24   #224
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Tak, jak się spodziewał, wróg szybko lizał rany i nie minęło wiele czasu, jak stanął na równe nogi. W związku z tym, co działo się z Nickiem, Connora jakoś nie bardzo to przerażało. Oczywiście, bał się tego demona... czy czymkolwiek był zamaskowany, jednak bardziej przerażała go możliwość, że Nick tutaj umrze. Że pomoc dla niego okaże się bezowocna, tak samo, jak stało się to wcześniej w przypadku Mounta, choć Mayfield nie był pewien, czy to była prawda, czy jedynie efekt snu, w którym się znaleźli. A byli już tak blisko - obudzili się z Polakiem z tego koszmaru, wystarczyło postawić kropkę nad i. Przeciwnik jednak nie odpuszczał, a Connor nie miał pojęcia, jak go trwale unieszkodliwić. Poza tym, musiał utrzymać Nicka przy życiu, choć rana nie rokowała dobrze.

Przygotowany na kolejny, zwierzęcy atak mordercy, strażak zdziwił się, gdy tamten rzucił gdzieś w przestrzeń słowo o przybyciu kogoś. Mayfield rozejrzał się, ale nikogo nie dostrzegł. Czyżby w obozie pojawiła się jakaś nowa siła, która póki co się nie ujawniła? Siła, która na tyle zwróciła uwagę tamtego, że aż się pierwszy raz, odkąd zaczęli walczyć, odezwał? Na to wychodziło, bo przecież ten zamaskowany zjeb nie gadał sam do siebie (chociaż niczego nie można było być pewnym). Conn spojrzał na bladego Nicka, zaciskając dłoń na jego dłoni.
- Będzie dobrze, Nicky-boy. Nie zostawię cię tutaj, a ty będziesz opowiadał o tym pojebanym spływie swoim wnukom - rzucił pokrzepiająco do chłopaka, choć nie wiedział, czy tamten w ogóle rejestruje jeszcze rzeczywistość przy tak dużej utracie krwi.
Moment później zerknął ponownie w miejsce, w które wpatrywał się przeciwnik i rzucił w przestrzeń.
- Nie wiem, do czego, czy do kogo mówię, ale jeśli jesteś jakimś dobrym duchem, który pojawił się nagle w obozie, to proszę, żebyś nam pomógł w walce z tym chorym skurwielem! - Conn sam nie wierzył, że wykrzyczał takie słowa, ale teraz trzeba się było łapać każdej deski ratunku. - Ochroń nas! Albo wskaż drogę, jak pokonać to zło!

Nie produkował się więcej, bo nawet nie wiedział, czy to coś go słyszy i czy w ogóle tu jest. Nie było innej opcji, jak zostać przy Nicku i poczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Nie zamierzał uciekać, bo to nie było w jego stylu. Poza tym i tak nie było pewności, że uszedłby z życiem, a gdyby jednak mu się udało, nie mógłby spojrzeć w lustro i przyznać samemu przed sobą, że zostawił tych ludzi na pewną śmierć. Jeśli tak miało być, zginie wraz z nimi, ale do tego czasu zrobi wszystko, co sie da, żeby uszli z życiem. Póki co wciąż mogli kreować rzeczywistość, a Conn wierzył, że wyjdą z tego cało - ponoć dobra energia zawsze wracała, jak mawiał ojciec, a on nawet na sekundę nie zwątpił, że karta jeszcze się odwróci.

Owinął szybko rzemień łapacza snów wokół rękojeści swojego noża i trzymał go w pogotowiu, gdyby zamaskowany znów zwrócił się przeciwko nim. Nie pozostało mu nic innego, jak bronić swoich towarzyszy, niczym Indianie swojego szczepu.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 15-06-2016, 18:12   #225
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To był tylko sen. Zwyczajny sen. No cóż… wyjątkowo długi i koszmarny sen, ale sen jedynie. Sny nie mogą skrzywdzić.
Bear rozejrzał się dookoła i… zobaczył Bruce’a miotającego się we własnym koszmarze. No właśnie… własnym. To co Bobby przeżył w tym koszmarze i złego i dobrego było tylko wytworem jego wyobraźni.
Także i tamta Ange… Nic dziwnego, że sen potoczył się tak jak się potoczył. Barker zawsze lubił być obrońcą uciśnionych i dziewcząt. I nigdy na końcu nie zgarniał dziewczyny. Wszystko się zgadzało.

Bruce śnił. Bear nie bardzo wiedział czy powinien go budzić. Zresztą najpierw chciał się upewnić. Z pewnością ich przewodnik czuwa przy ognisku. Jeśli to był tylko sen, to Mount był żywy. Zanim zacznie ruszać Bruce’a Bobby wolał się upewnić. Po tym co zobaczył w koszmarze, chciał najpierw poczuć tę rzeczywistość. Otrząsnąć z lęku i przerażenia, że znów to jakaś zwodnicza pułapka lasu.
Dopiero wtedy obudzi Bruce’a. Wylazł ze śpiwora, a potem z namiotu i…

WHAT THE HELL...?!

To co zobaczył na sekundę zatrzymało Barkera w ruchu. Jakiś typek… z toporkiem… w szamańskiej masce poharatał Nicolasa, a teraz zamierzał rozpruć Connora?
Obaj napastnicy coś mówili, ale do Bobby’ego to nie docierało. Jego pięści się zacisnęły, jego zęby zazgrzytały w gniewie. Jego spojrzenie zwęziło się. Z rykiem furii Bobby “Bear” Barker rzucił się na przeciwnika. Błyskawicznie zaatakował pięściami, kopniakami… z całą swoją siłą próbując mierzyć w brzuch i unikać tomahawka. Nie bał się w ogóle. To nie był mityczny potwór, tylko jakiś przebieraniec. Nie miał pazurów tylko toporek, a Bobby miał za sobą wiele barowych bójek i szkolenie wojskowe… Niejeden raz stawał przeciw takiemu przeciwnikowi.
A teraz Bobby Barker był wściekły i zamierzał wyładować na mordercy całą swoją furię. W tej chwili w całej okazałości było widać powód dla którego Bearowi nadano taki przydomek. Na pewno nie z powodu jego misiowatości.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-06-2016, 00:50   #226
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Nami

Frank Jackson - małomówny optymista.




Kiedy Ange udało się dopłynąć do wyspy, Frank podał jej rękę, aby pomóc wyjść z wody na suchy ląd. Kobieta w przypływie entuzjazmu, że nie będzie musiała sama zmagać się z tak ciężkim zadaniem, rzuciła się niemal nieznanemu mężczyźnie na szyję. Co o nim wiedziała? Kompletnie nic. Większość czasu spędzała z bratem i jego dziewczynom, albo Bobbym. Frank był dla niej obcą osobą, a mimo to przylgnęła do niego na krótką chwilę. Nawet silne charaktery czasami potrzebowały po prostu odrobiny wsparcia

- Jesteś cały. - stwierdziła z ulgą odrywając się od niego i oglądając od góry do dołu, jakby w poszukiwaniu jakichkolwiek ran.

- Ty też. A nieźle gruchnęłaś w tą wodę. - odparł facet z Baltimore wyprowadzając przemoczonego gościa na brzeg wysepki. Przy okazji machnął ręką na dziurę z której skoczyła czy wypadła. Teraz gdy wreszcie spotkał kogoś z wczasowiczów z tego na pewno nietuzinkowego spływu, czuł chaos w głowie. Tyle rzeczy chciał spytać! Tyle powiedzieć! Przecież tyle się wydarzyło odkąd się rozstali! Aż nie wiedział teraz od czego zacząć. - Jest z tobą ktoś jeszcze? Spotkałaś kogoś od nas? - spytał wskazując ogólnie głową w kierunką skąd Ange zaczęła płynąć. Nikogo więcej w wodzie co prawda w tej chwili nie widział ale może skakała pierwsza i można było się spodziewać reszty?

- Och tak, cały czas był ze mną Bear. Ochraniał mnie… Rozdzieliliśmy się w jaskini, kiedy… - nie dokończyła. ziemia zadrżała pod ich stopami, a wokół rozniosła się woń krwi. Woda, dotychczas przejrzysta, nabrała barwy nieprzyjemnego szkarłatu, który aż raził w oczy, w dodatku to światło z jaskini… Nie wróżyło nic dobrego. Nie mieli wiele czasu, śpiewy i tańce przyspieszały jak przy szalonej karuzeli, coś tutaj było nie tak, coś tutaj było… Złego.

- Co mamy robić? Pająk mówił, że to co wydaje się snem nie zawsze nim jest i czasami giną całe światy… - spytała przerażona patrząc na chłopaka, a potem na zmieniający się grymas “śniącego”
- Mam wrażenie, że to nie pajęczarka była tą złą… A on

Frank spojrzał nieco gwałtownie, nieco pośpiesznie na resztę jaskini. Na wodę w podziemnym jeziorzem na tą spływającą z otworów w ścianach i właśnie jak ta woda przestaje być wodą. Jak światła ciemnieją a wraz z nim jaskinia zaczyna pogrążać się w chaosie półmroków i cieni. Światło co raz bardziej zdawało się być w defensywie. Nie, zdecydowanie nie wyglądało to krzepiąco i uspokajająco.

- Ange nie mamy jak sprawdzić które z nich kłamie. Ale to ich świat nie nasz. Któreś z nich jest właścicielem a drugie pasożytem czy najeźdźcą. Ale ten jest chyba słabszy skoro się chowa przed tamtą. - wskazał ręką w kierunku drzewoindianina. Poruszał się. Zupełnie jakby zaniepokojony jakimś snem. Co będzie jak się obudzi? Co będzie jak Śniący przestanie śnić swój sen? Frank nie był pewny ale chyba jeśli dobrze go wtedy zrozumiał to on podtrzymuje to wszystko. Co będzie jak przestanie? Dalej coś tu będzie?

- Pajęczarka mogła kłamać tak samo jak on. Zwłaszcza jak masz amulet który cię przed nią chroni więc nie mogła cię ruszyć. Co jej zostawało? - spytał przenosząc zdenerwowane spojrzenie ze Śniacego na jej twarz. W sumie to całkiem ładną twarz. - Teraz ona go znalazła. Pewnie przyszła po naszych śladach. Tylko my jesteśmy tu nowym elementem a dotąd ona go nie znalazła. To dwójka władców tego świata i chyba będą usilnie się starać by został tylko jeden. To nie nasza walka Ange, nie nasza liga. - rzekł sięgając do kieszeni dłonią gdzie wymacał znajomy kształt multitool.

- Przyjdzie sama albo przyśle swoje sługi. Takie jakie na nas napadały. Myślę, że to od niej. Ale masz amulet. Jak cię uchronił przed szefową powinien uchronić nas i przed jej sługami. - rzekł schylając się na ziemię i biorąc w dłoń kilka większych otoczaków. Dumał gorączkowo. Nie mieli ognia! Na środku mokrej łachy, na środku podziemnego jeziora, cali przemoczeni od jego pokonywania wpław! A ogień był jedynym środkeim jaki dotąd chronił Frank’a przed atakiem stworów.

- Spadamy stąd Agi! Pójdziemy do niego i poprosimy by nas przeniósł! Mówił, że jest szansa by wszystko odwrócić. Jak nas odeśle i zrobimy co trzeba mamy szanse się stąd wyrwać na dobre. I może nawet zamknąć z powrotem tą cholerną szczelinę czy inne chujostwo które nas tu ściągnęło to nikt więcej tu nie wpadnie! Ale musi nas stąd odesłać! - wyciągnął wolną od kamieni dłoń by pociagnąć ją za sobą. Mówił co raz szybciej, czuł, że czas im się kończy. Mieli go tyle zanim te dwa byty nie zaczną ze soba walki bo wówczas po co mieliby zwracać uwage na jakieś ludzkie okruchy? Liczył, że mają szansę. Bez ognia mieli tylko amulet. Ale jakby Śniący dał się przekonać to by było nieważne. Daliby radę wrócić i może odwrócić to wszystko. Co więcej miał rozpaczliwą nadzieję, że ci tańczący Indianie to jakaś zapora czy pole ochronne. Liczył, że w jego wnętrzu będą choć częściowo chronieni podobnie jak Śniący.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-06-2016, 09:25   #227
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ange nie kupowała tego wszystkiego, myślała zupełnie inaczej niż Frank, choć i tak wielkiego wyboru teraz już nie mieli. Dotychczasowa woda nabrała koloru szkarłatu zamieniając się w krew o charakterystycznej woni. Kobieta w szpitalu naoglądała się jej wiele, jednak to nie oznaczało, że ten widok nie wywarł na niej żadnego wrażenia, bynajmniej. Krew w tak dużej ilości była przerażająca.
Frank, jak na małomówną osobę, gadał bardzo dużo, a nie było na to aż tyle czasu. Indianie zebrani wokół drzewa poczęli skakać w swym tańcu jeszcze szybciej i bardziej ponuro, co wywołało na ciele kobiety liczną gęsią skórkę. "Bobby, gdzie jesteś", przeszło jej przez myśl kiedy zrozumiała, że być może nie będzie już miał kto jej pomóc. Mimo to miała nadzieję, że mężczyzna był bezpieczny, skoro nie wciągnęło go za nią do jaskini pajęczarki, to powinien być.
Ange wzięła w prawą rękę perfumy, którymi w razie niebezpieczeństwa miała zamiar psiknąć napastnika po oczach, zaś w drugiej trzymała myśliwski nóż, mocno zaciskając dłoń na jego rączce. Kiedy Frank ruszył w kierunku drzewa, ona przykleiła się torsem do jego pleców i wyglądała zza jego boku. Nie ufała temu "niby" śniącemu, wydawało jej się, że pajęczarka jest dobra. Może ona zwijała ludzi w kokon, by uchronić ich przed chorym umysłem Indianina? A ci tańczący wokół niego po prostu utrzymywali go we śnie? Przecież Pajęczarka musiała wiedzieć, że Uśpiony jest właśnie w tym miejscu, inaczej nie zrobiłaby dla Ange tej drogi. Tego mężczyznę trzeba będzie zabić... Ale póki co zaufa Frankowi. Miała za mało pewności, aby postąpić pochopnie.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 18-06-2016, 21:15   #228
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Wstrzymał oddech. Przyglądając się paskudnej emanacji swojego strachu, Bruce nie wiedział co ma zrobić. Była to z pewnością ta sama kreatura, którą spotkał gdy po raz pierwszy po nocnym ataku opuścili obozowisko i wkroczyli w las. Teraz jednak nie towarzyszyli mu Aron i John. Musiał radzić sobie sam. Dobrze pamiętał jaką siłą władała ta cienista bestia. Nawet gdyby mógł ją w jakiś sposób zranić, z pewnością prędzej zostałby poszatkowany na kawałeczki. A Bruce z doświadczenia wiedział, że nie jest to wcale przyjemne przeżycie.

W pierwszej chwili pomyślał o ucieczce. Był to naturalny odruch zwierzyny, która napotkała swojego drapieżnika. Jednak nie przypuszczał, że ucieczka cokolwiek mu da. Bestia czająca się na niego w dymie była zdecydowanie szybsza. Z pewnością nie zdążyłby nawet odbiec na dziesięć kroków, kiedy byłaby już przy nim, gotowa zadać mu śmierć. Nie. Nie było mowy o ucieczce.

- Czym… Kim ty jesteś i czego ode mnie chcesz?! - zapytał głośno Bruce. Walka nie miała sensu. Ucieczka nie wróżyła zbyt wielkich szans na przetrwanie. Musiał spróbować w inny sposób.

Jego ręce, które nadal kurczowo trzymały wielki talizman, powędrowały wprzód, jakby ten miał posłużyć mu za tarczę przeciwko zjawie. Tym razem jednak nie ruszył na nią. Stał prosto, wpatrując się w dziwaczną kreaturę, licząc, że uzyska jakąś odpowiedź.
 
Hazard jest offline  
Stary 19-06-2016, 01:01   #229
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Spokojnie, kur*a... Spokojnie... Po kolei... - mamrotała pod nosem na skraju słyszalności.

Zaplanowane elementy zostały spisane w mapie pamięci. Każdy z nich dostał priorytet a następnie według niego kolejka rozpoczęła swoją realizację. Wszystko zaczęło się z wykorzystania zasięgów urządzeń, nawet o niewielkiej sile. W jednym sprawdziła pewną informację, w drugim przeklikała sprawnie wiadomość. Następnie w pole adresata wpisała pewien kontakt. Jednak po chwili namysłu zmieniła go i uzupełniła innym. Wysłała.

- Koniec imprezy, kur*iu... - wymamrotała z dozą mściwości.

Kolejnym elementem było obudzenie Ange. W sposób... Dyskretny. Jednocześnie byłoby to sprawdzeniem, czy wybudzenie z zewnątrz było w ogóle możliwe.

- Ange, wiejemy... - rzuciła to, co pierwsze przyszło jej na myśl.

Następnie należało ubrać się w coś sensownego i zebrać własne graty... co było dość dziwnym wrażeniem. Ostatnim była mała, również dyskretna, ewakuacja przez wycinaną dziurę w ściance namiotu. Robiąc te rzeczy na myśl przychodziło jej zjawisko deja vu. Na końcu jednak lekko zwątpiła i przed samym wyjściem ściągnęła wiszący łapacz snów i przytroczyła go sobie do ramiączka plecaka.
 
Proxy jest offline  
Stary 19-06-2016, 11:25   #230
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BEAR, CONNOR i MIKOŁAJ

Kiedy Connor podejmował decyzję, co zrobić i postanowił zostać , aby bronić tracącego siły Mikołaja wiedząc, że ma mizerne szanse w tym starciu w sąsiedniego namiotu wypadł Bear, rycząc – nomen omen – jak rozjuszony niedźwiedź.

Zwalisty jąkała, w którego ciele drzemały, jak się okazało, niezwykłe wręcz pokłady siły rzucił się na zabójcę taranując go ciałem, jak zawodowy zapaśnik. Najwyraźniej w ten sposób chciał zniwelować przewagę broni, jaką miał zamaskowany.

Connor odetchnął widząc, że atak Beara zakończył się sukcesem. Siła natarcia przepchnęła mordercę dobrych kilka kroków, a potem rozjuszony Bear zaczął okładać go pięściami, podduszać, gnieść. W zimnej furii, odreagowując stres, wyładowując wściekłość.

Uzyskali wyraźną przewagę i Connor mógł zająć się Mikołajem bez obaw, że zamaskowany szaleniec rzuci się mu na plecy.

Przyciśnięty do ziemi przez Beara z kata stał się ofiarą!


BRUCE

Rogata bestia poruszyła się w dymie, być może zwabiona pytaniem Bruce’a. Podeszła bliżej wynurzając się z unoszącego w powietrzu popiołu i dopiero wtedy Bruce zrozumiał, ze to nie ta sama rzeźba, która ścigała ich wcześniej. A może ta sama, chociaż wyglądała inaczej?

Przed nim pojawił się wysoki na dobre dwa i pół metra stwór. Z grubsza przypominał człowieka, chociaż proporcje jego ciała były zupełnie inne niż u ludzi. Zamiast pyska czy twarzy w stronę Bruce’a zwracała się goła czaszka z rozjarzonymi czerwienią ślepiami i wyszczerzonymi zębiskami. Z czaszki wyrastały dwie pary dziwacznych rogów, które wcześniej zmyliły chłopaka. Ale najgorsze były łapska demona – potężne szpony zdolne rozerwać ludzkie ciało na strzępy w mgnieniu oka.

- WEJDŹ W JEGO SKÓRĘ. NIE BROŃ SIĘ! OCAL SIOSTRĘ!

Coś poruszyło się za Brucem, a kiedy odwrócił się ujrzał stojący na żerdziach strój.

Szaty podobne do stwora, który ścigał ich za pierwszym razem.

- ZAŁÓŻ JEGO SKÓRĘ LUB ZDYCHAJ! – ryknęła bestia z furią.


FRANK I ANGELIQUE

Ściany jaskini wyraźnie pękały, sufit również, jednak tańczący Indianie nie wydawali się tego zważać czy przejmować, podobnie jak nie zwracali uwagi na Franka i Angie przechodzących pomiędzy nimi i podchodzących w stronę drzewa.

Ale kiedy zrobili krok sceneria wokół nich zmieniła się, jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki.

Znikło drzewo, znikli tancerze, znikła jaskinia o oni przez chwilę stali w oślepiającym blasku słońca. Znaleźli się w jakiejś ewidentnie indiańskiej wiosce nad brzegiem jeziora lub spokojnej rzeki. Stały w niej namioty, ludzie zajmowali się swoimi sprawami i nikt nie zwracał na nich uwagi.
Niczym duchy przeszli przez osadę kierując się, sami nie wiedzieli czemu, do jednego z namiotów na obrzeżach wsi, przed którym zgromadził się tłumek Indian. Przeszli przez ludzi, przenikając niekiedy ich widmowe ciała i zajrzeli do środka.

Ujrzeli namiot w którym stały tylko trzy osoby. Jedną z nich była młoda kobieta o zaskakująco jasnej jak na Indiankę skórze trzymająca w rękach… łapacz snów.

Drugą osobą był znany Frankowi szaman, z którym rozmawiał jakiś czas temu.
Chociaż szaman był o dobrych trzydzieści lat młodszy.

A trzecią osobą leżący w posłaniu mężczyzna, któremu stary szaman próbował… chyba uratować życie dłubiąc w okrwawionej czaszce ze skupieniem na twarzy.

Pod koniec „operacji” nagle coś bezkształtnego, chociaż pierwotnego i złego, uniosło się z otwartej głowy i popłynęło w stronę łapacza snów.

- To koniec – powiedział stary szaman wznosząc twarz w stronę młodej Indianki, której skora był jednak zastanawiająco biała. – Zabierz tego złego manitou w puszczę, w miejsce, gdzie nikt go nie znajdzie.

- Ty zabierz ciało swojego syna do jaskini, którą ci wskazałam. Wawipigwamti musi odpocząć.

- A co, jeżeli ktoś znajdzie amulet lub Wawipigwamtiego.

- Wtedy umrze lub zagrozi ludziom, jak twój syn. Ustaw straże. Porozwieszaj pułapki. Przekaż swoją wiedzę potomkom. Niech strzegą ścieżek tutaj, a ja będę strzegła ich w krainach snów.

- Tak zrobię.

- I jeszcze jedno Wantawanuti – kobieta zwróciła się w stronę szamana. – Każ zabijać każdego, kto wejdzie na terytorium zagrożone. Niech nie mają litości dla intruzów, którzy zignorują zakazy, niezależnie od wieku czy plemienia, z jakiego przybędą. Każdy kto spotka się z Wawipigwamtim we śnie musi zginąć, a jego kości muszą trafić do jaskini. Każdy, poza tym, którego naznaczę swoim znakiem. To będzie mój wybraniec. Przyślę go, by sprawdzał czy spełniacie moje nakazy. Przywędruje z waszego świata lub z krain snów, wszystko jedno. To, co zniewoliło ciało twego syna jest zbyt groźne, by przebywało w świecie ludzi. Musi być więzione pośród nas. Inaczej znajdzie drogę do koszmarów i znów powtórzy się to, co przeżyło twoje plemię. Nie chciałbyś tego.

- Nikt by nie chciał – odpowiedział szaman ponuro.

I nagle Frank i Angie poczuli, ze przestrzeń wokół nich rozrywa się na strzępy, rozpada na kawałki, a oni znów stali w rozpadającej się, zalewanej krwią jaskini, koło drzewa, które jednak nie było drzewem. Tancerze zniknęli. Pozostała tylko skrwawiona woda, rozpadającą się jaskinia, oni oraz ten, obok którego stali.

Stali koło mężczyzny w dziwacznym pancerzu ze skory i futer i dzikiej, okrutnej twarzy.

Tej samej, którą widzieli podczas operacji, jaką wykonywał szaman.
Mężczyzna był uzbrojony w dwa tomahawki. Stare, przerdzewiałe lecz w jakiś sposób nadal sprawiające wrażanie piekielnie niebezpiecznych narzędzi mordu.

- Więc przybyliście, aby umrzeć… wraz z moim snem…

Powiedział dziki wojownik.

- Czy po to, by ponieść go… dalej…

Coś za nim poruszyło się w cieniach. Coś bezkształtnego, kolczastego, zwijającego się i wściekłego… Coś, co musiało być tym czymś, co rozszarpało Bruce’a na strzępy na ich oczach. Czuli to oboje… Jakimś przebudzonym zmysłem…

Ręce Franka zaczęły spływać krwią z otwartych jakiś czas temu żył. Wyczuwając jej zapach COŚ w ciemnościach poruszyło się gwałtownie.

- Ange, wiejemy...- słowa, niczym szept rozbrzmiały w uszach dziewczyny.
Była pewna, ze wypowiedziała je jej przyjaciółka Arisa. Tylko skąd.


ARISA


Kiedy wysyłała wiadomości i zaczęła budzić Angie, za namiotem rozległ się dziki ryk. Ktoś oszalał? Nie wiedziała. Brzmiało to jednak niezbyt dobrze.
Angie nie reagowała na próby obudzenia. Spała, jak kamień lub jak osoba pogrążona w śpiączce farmakologicznej. Bezwolna skorupa z mięsa i krwi. Delikatne próby przebudzenia w tym przypadku skazane były na porażkę. Być może nawet te poważniejsze również.

Próbując budzić przyjaciółkę usłyszała piknięcie telefonu. Potwierdzenie dostarczenia wiadomości! Serce Arisy zabiło jak szalone.

Rozdarta pomiędzy koniecznością ucieczki przez dziurę, którą wycięła w płótnie i porzuceniem przyjaciółki, a próbą jej dalszego budzenia poczuła przypływ nadziei. Tak silny, że omal nie zaczęła płakać.


BEAR, CONNOR i MIKOŁAJ

Bear tłukł i łomotał, spuszczając przeciwnikowi przysłowiowy „ciężki wpierdol”. Czuł jednak, ze coś jest nie tak. Owszem, ciało zabójcy poddawało się ciosom. Owszem, czuł krew na rękach – nie wiedział jednak swoją czy przeciwnika. Ale im bardziej tłukł, im mocniej walił, tym bardziej przeciwnik był żywotny.

Nagle, jakimś nadludzkim zrywem wróg zrzucił go z siebie. Z siłą, która zaskoczyła Bobbyego. Przez chwilę nawet leciał w powietrzu nim rąbnął o ziemię, podrywając się błyskawicznie i … stając oko w oko z już też stojącym mordercą. Spod kościanej maski spoglądały obojętne oczy. W rękach przeciwnika znów, w jakiś niepojęty sposób, znalazły się tomahawki. A wokół jego ciała… wokół jego ciała unosiły się wstęgi ni to dymu, ni to mgły, ni to ciemności. Coś na kształt czarnej pary unoszącej się nad spoconym zawodnikiem.

Furia ustąpiła pola strachowi. Zmysły Beara wyostrzyły się nadspodziewanie. Gotów był znów rzucić się na wroga, stoczyć nierówną walkę, gdy usłyszał, że ktoś w namiocie dziewczyn obudził się i nawołuje Angie.

Zamaskowany morderca cofnął się o dwa kroki. A potem skoczył w stronę Baera wznosząc swoją broń. Niedźwiedź jednak nie dał za wygraną. Cudem uniknął zamaszystych cięć, odbił się i znów uderzył na wroga, obalając go na ziemię – czuł jednak, ze tym razem nawet walka w parterze – sam na sam – skończy się tragicznie. Że nadludzko silny zabójca w końcu znów zrzuci go z siebie. Za minutę, kilka sekund – tego nie wiedział. Ale wiedział, ze ten tytaniczny i heroiczny pojedynek skazany jest na klęskę.

Mikołaj miał zamknięte oczy, tracił świadomość, ale nadal utrzymywał się "na powierzchni". A Connor przeczuwał, ze kiedy chłopak znów "zaśnie" nie skończy się to dobrze. Musiał podjąć decyzję - pomóc Bearowi w walce, czy próbować utrzymać Mikołaja przytomnym. Czuł, że oba wybory będą niosły za sobą naprawdę poważne konsekwencje.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172