Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2016, 16:47   #6
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Apartament Lucifera w Concourse, ranek
- Co do…
Niechętnie otworzył oczy. Sen powoli odchodził i solos na razie orientował się tylko gdzie jest i co tu robi. Łóżko było puste, więc zerknął tam gdzie słyszał odgłosy kroków.
- Ali? - spojrzał na chłopca, który właśnie kierował się do salonu.
Na dźwięk głosu ojca mały się odwrócił i wrócił z powrotem i oparł się o łóżko. Wpatrując się w Heena zaczął się gibać w łatwo rozpoznawalnym “tańcu” z nóżki na nóżkę.
- Yyyh - stęknął z nieszczęśliwą miną i wskazał na łazienkę.
- Chcesz siusiu a mama siedzi tam już długo?
Malec pokiwał jasnym łebkiem i wyprostował się łapiąc się za brzuszek.
- Poczekaj jeszcze chwilkę.
Heen wstał i ziewając poczłapał ku szumowi prysznica. Kira musiała siedzieć tam naprawdę kawał czasu, skoro chłopiec zdążył dojrzeć do ogarniania świata w żółtych odcieniach.
Zapukał w drzwi.
- Kira?
- Jestem w łazience! - padła cwana odpowiedź.
“No coś ty…” - pomyślał.
- Długo jeszcze Ci zejdzie? Ja i Al byśmy potrzebowali zrzucić z siebie co nieco… wiesz, ciężar nocy.
- Jak tylko zmyję to z siebie… nie mogę zmyć, Luc…
- Czego nie możesz zmyć skarbie? -
Momentalnie oprzytomniał.
- Krwi… i tego… nie wiem co to… - Kira mówiła całkiem trzeźwo.
- Co?! Krwi?! - Drzwi ustąpiły gdy złapał za klamkę by sprawdzić czy łazienka jest otwarta. - Kira, wchodzę… - Uchylił drzwi szerzej choć nie na tyle by wejść, czekał na reakcję.
- Ok, ok - Żona nie wpadła w panikę na jego słowa. Cała łazienka za to była mocno zaparowana, gorąc buchnął przez szparę. Al stanął bliżej ojca spoglądając w górę z wielkimi znakami zapytania w oczach.
- Ty do kibelka, ja zajmę się mamą - mruknął solos otwierając drzwi na oścież. Czuł, że ten poranek nie będzie dobry. Wszedł do środka spoglądając pod prysznic.
Pod nim stała Kira, bokiem, wystawiając twarz na uderzenia wody. Po kroku stanął jak wryty patrząc zbaraniałym wzrokiem na żonę. Wyglądałaby niezwykle ponętnie gdyby nie czerwona kałuża gromadząca się wokół jej stóp. Krople krwi zmieszane z ciepłą wodą spadały z jej ramion i brzucha.
Odwróciła się do Luca z bezradną miną mrużąc oczy przed strumieniem wody:
- Nie chce zejść… - mruknęła.

Nie bardzo rozumiał, nie mógł się ruszyć, nie wiedział o co chodzi… Tymczasem Alisteir, który nie miał już dużo czasu do punktu zero i prywatnej katastrofy, wyminął ojca kierując się ku toalecie stojącej w kącie pomieszczenia. Zobaczył matkę i podniósł wrzask, na jego spodniach od pidżamy zaczęła rosnąć plama.
Kira spojrzała na synka i odsunęła szerzej drzwi do kabiny. Mokra i krwawiąca lecz z czułym uśmiechem na twarzy rzuciła się do dziecka.
- Ali, wszystko w porządku…
Mały zachłysnął się i schował przerażony za ojca. Odruchowo otoczył ramionami jego nogę. Rączki miał lodowate z nerwów.
Kira spojrzała na nich obydwu nie do końca rozumiejącym wzrokiem. Woda i krew kapały na posadzkę. Na brzuchu i podbrzuszu widać było teraz wyżłobione ślady paznokci. Część zostawiła jedynie bruzdy, część rozorała skórę do krwi.
Luc wziął ręcznik i otoczył nim żonę. Ostrożnie by mały mógł postąpić o krok razem z nim.
- Skaleczyłaś się… - powiedział. Raczej wydusił z siebie. - Chodź do salonu, gdzieś mam apteczkę.
- Nic mi nie jest -
zapewniła go Kira - tylko nie mogę zmyć tego. Zobacz - drapnęła raz jeszcze po ramieniu - Wcale nie chce zejść.
Ali zachłysnął się ponownie, zakrztusił i zawył jeszcze głośniej niż dotychczas gdy tylko zbliżyli się do dziewczyny. Nie puszczał ojca.
- Samo zejdzie. Zobaczysz - mówił spokojnie, choć włosy stawały mu dęba.

Poprzedniego dnia brał jej zachowanie za wynik traumy po tym co przeszła… teraz był przerażony. Zostawił Aliego z nią na dwa dni, a tu raczej nie było potrzeby psychologa, a zamkniętego zakładu psychiatrycznego.
- Zaraz coś na to poradzimy. Usiądź w salonie, zaraz do Ciebie przyjdziemy, dobrze?
- Dobrze.

Wyszła z łazienki odgarniając mokre włosy z twarzy. Na podłodze zostawiała wodne ślady stóp. Gdzieniegdzie zostawiała też krople krwi. Zostali sami, Luc przytulił Alisteira głaszcząc go po głowie.
- BigAl, będzie dobrze. Słyszysz? Oddychaj głęboko. Trochę Ci lepiej już? - spytał po chwili.
Synek był blady i roztrzęsiony. Trzymał łapki kurczowo zaciśnięte na ramionach ojca, wpatrując się wielkimi oczami w twarz Luca. Oddech powoli się wyrównywał ale widać było, że sytuacja nim wstrząsnęła. Był przerażony do tego stopnia, że wtulił się w ramiona Luca i zaczął ssać kciuk. Od czasu do czasu jego ciałkiem wstrząsała jakby czkawka - pozostałość nagłego, intensywnego płaczu. Z salonu zaś popłynęły ciche dźwięki ...samby, która dobiła solosa już totalnie.

Chyba tylko fakt, że Ali go potrzebował przeważył. Zdecydowanie objął syna patrząc mu w oczy.
- BigAl, jesteś dzielnym chłopcem? Oddychaj głęboko, będzie dobrze, zaufaj mi proszę. Zrobimy razem tak by z mamą było ok. Dobrze?
Ali miał szeroko otwarte oczka, w których dominował brak zrozumienia. Zarzucił łapkę na szyję Taty i schował buzię na jego ramieniu. Drżał i ciągle czkał. Paluszki zacisnął na koszulce Luca.
- Już… ok… - szeptał przytulając małego. - Dasz rade zostać tu sam? Pójdę opatrzyć zadrapania u mamy i wrócę, możesz się tu zamknąć jeżeli chcesz. - Patrzył uważnie na twarz dziecka.
Mały wykrzywił buzię w podkówkę i pokręcił przecząco główką. Wcisnął się znowu w ramiona ojca z kurczową siłą.
- Luuuuuc! - Dobiegło radosne wołanie z salonu. - Ali! Chodźcie zatańczyć!
Zignorował wołanie. Wyrzucił po prostu z mózgu
- Jak nie chcesz tu zostać, to pójdziemy tam razem? fakt, że usłyszał to co usłyszał.
- Yyyyyh - stęknął synek. Nie wyglądał jakby którakolwiek z opcji go przekonywała.
- Ja wychodzę do salonu. Zrobisz co zechcesz. - Luc miał dosyć, wyprostował się odczepiając od siebie małego i patrząc na niego sięgnął do klamki.
Mały z przemoczonych moczem spodenkach patrzył całkowicie bezradny na ojca. Wyraz buzi nie zmienił się, nadal wykazywał zaskoczenie a teraz na dodatek pojawiło się w nich coś jeszcze. Ali pozbawiony kruchego poczucia bezpieczeństwa bliskości ojca, zaczął się wypłaszczać. Nie ruszył się z miejsca, a na twarzy Lucifera też odmalowała się totalna bezradność. Ale i zaczątki wynikającej z niej irytacji.
- Ali mamie trzeba pomóc, nie będziemy tu przecież siedzieć do wieczora. - Znów się lekko pochylił do chłopca nie zdejmując ręki z klamki.
Synek wsunął łapkę w drugą dłoń Taty, wciąż ssając kciuk. Popatrzył do góry na solosa.
- Idziemy? - Ten spytał przypatrując się mince malucha.
Heen junior skinął lekko główką. Zacisnął zimne paluszki na dłoni ojca i poczekał aż ten otworzy drzwi do łazienki.



Widok był makabryczny.
Już nie chodziło nawet o krwawe plamki jakimi siała po podłodze.
Naga tak jak w łazience...
Ze szramami po ryciu paznokciami po skórze…
Z udami, biodrami i ramionami pokrytymi zaciekami krwi leniwie sączącej się z ranek.
Tańcząca.
Beztrosko i radośnie.
Samba!



Luc chciał zwymiotować, ale jedynie mocno ścisnął dłoń chłopca przyciągając go lekko do siebie aby ten poczuł bliskość i oparcie.
- Wiesz Kira, moja noga, pamiętasz…? Jakiś czas jeszcze nie potańczę… - powiedział ostroznie dławiąc nutki paniki.
Malec wtulił się w nogę reportera, na szczęście zdrową, zatkał wolną rączką uszko.
- Aha… - powiedziała przekrzykując muzykę. - Szkoda. Pomyślałam, że zanim wyjedziesz… - podtańczyła bliżej kręcąc biodrami - ...zrobimy Brazylię tutaj.
- Zrobimy… ale może troche później. -
Pokiwał sztywno głową. - Usiądź, ja zaraz z Alim wrócę, dobrze? - powiedział powoli kierując się do sypialni gdzie była apteczka. Lekkim ruchem nawet nie tyle pociągnął ze sobą syna, co zasugerował mu ruch za nim. Nie napotkał oporu, Alisteir podreptał obok uczepiony nogawki jego spodni.

Wrócili po chwili i znaleźli ja na kanapie leżąca na boku w kuszącej pozie.
To znaczy byłaby niesamowicie kusząca, gdyby nie otoczka całej sytuacji, rany wynikłe z samookaleczenia i faktu, że… ich synek wciąż człapał przy solosie wczepiony w niego kurczowo.
Luc zbliżył się do dziewczyny, otworzył apteczkę wziętą z sypialni i wyjął spraj ze sztuczną skórę.
- Połóż się na plecach - poprosił.
Ali odsunął się od sofy i od rodziców, gdy żona układała się zgodnie z poleceniem.
- Luc… - uśmiechnęła się czule - … wiesz, że tęskniłam? Jesteś taki przystojny.
- Wiem, ja też. A Ty najpiękniejsza na świecie -
mówił z przekonaniem nakładając sztuczną skórę na zadrapania. Były różnej głębokości, w kilku miejscach zahaczyła się naprawdę solidnie, ale nie było potrzeby jechać do szpitala.
- Ali, przynieś z łazienki dwa ręczniki, jeden bardzo porządnie zmocz wodą, dobrze? - rzucił do syna zerkając ku niemu i starając się przybrać minę mówiąca na tyle na ile się tylko da, że jest “ok”. Ton głosu też miał uspokajający, choć było w nim lekkie drżenie.
Synek podreptał do łazienki. Wrócił po chwili, w większości opryskany wodą i wlokąc za sobą ręczniki. Nie podchodził za blisko sofy, ustawiając się tak, by nie widzieć matki. Rzucił ojcu ręczniki i usiadł skulony w kąciku.
- Idź się wykapać i przebierz. - Heen wykorzystał fakt, że mały wyszedł z pierwszego szoku, sam latał po mieszkaniu i zostanie gdzieś przez chwile samemu nie było dla niego już nierealne. Teraz to sofa była punktem zero, do którego nie chciał się zbliżać.
- Zostaw drzwi otwarte będę miał wszystko na oku.
- Kochanie, a pamiętasz, jak mówiłeś tak do mnie? W tym małym hoteliku, pod Well? W czasie wypadu z Riną i Joe? Też chciałeś mieć wszystko na oku, leżąc na łóżku. -
Kira pochyliła się lekko do pocałunku.
Aliemu dało to dodatkową siłę by ruszyć z salonu do łazienki w tempie ekspresowym.
- Pamiętam. Oczywiście, że pamiętam - mówił spokojnym tonem zaczynając obmywać ja z krwi. Zaczął od ud czekając aż sztuczna skóra przyschnie, ale po kilku chwilach zabrał się za obmywanie okolic ran. Leżała spokojnie, za co dziękował opatrzności.

Wybrał numer do Eve.
- Toster? - zamruczała nieco zaspanym głosem, gdy odebrała po trzecim czy czwartym sygnale. - Co się dzieje?
- Jestes jeszcze w szpitalu Ozz?
- Nie, już w domu. Przecież za chwilę się widzimy? No dobra… za dłuższą chwilę.
- Świetnie. Za chwilę wyślę Ci wiadomość w sieci z tymi dokumentami co miałem wysłać wczoraj. Przepraszam, zupełnie wczoraj zapomniałem.

Po drugiej stronie zapadła lekka cisza.
- Um… ok. Nic się nie stało? - Rozebrzmiał w końcu skonsternowany głos Eve, która najwyraźniej się już rozbudziła. - Nic się nie szkodzi. Nie biczuj się…
- No to świetnie. -
Udał ucieszonego, przynajmniej na twarzy. W głosie czuć było straszną nerwowość. - Tylko odbierz teraz bym wiedział, że wszystko doszło. Trzymaj się.
- Już sprawdzam. Pa.
Kira za to zaczęła lekko odpływać.
Luc tymczasem słał już maila:
Cytat:
@MaireEvangelineWhiters
Od: LVDHeeN
Temat: Ozzy, Ratuj…
  • Moja żona… ofiara tych dwóch. Ona oszalała. Eve, nie wiem co robić. Zachowuje się jak klasyczny wariat, właśnie jestem po samookaleczaniu się jej… po czym tańczyła nago sambę. Mam umówiona terapię moją i Aliego, wczoraj dzwoniłem i włączyłem ja w program. Zabieram ją do Sunny... Boję się, Eve.
Wysyłając wiadomość dokończył obmywanie żony i zadzwonił do Edka.
-Luc? Coś nie tak? - Nożycoręki zareagował zdziwieniam na tak wczesny telefon.
- Fuckup w skali od 1 do 10? Jakies 11,5. Dałbys radę podjechać do mnie do Concourse?
- Jasne. Coś potrzeba przywieźć?
- Nie, 15 minut i kogoś przenieść, ja postrzelany, nie dam rady - powiedział wstrzykując Kirze stym uspokajający i przeciwbólowy, by wzmocnić efekt odpływu.
- Ok, będę za chwilę. - Szelesty w tle wskazywały na to, że punk się faktycznie zwlekał.
W międzyczasie dostał odpowiedź od Eve:
Cytat:
@LVDHeeN
Od:MaireEvangelineWhiters
Temat: Re: Ozzy, Ratuj…
  • Brzmi jak ostre PTSD. Teraz jest spokojna? Jeśli nie, to staraj się uspokoić i daj znać. Przyjadę. Jeżeli jest po szczycie, faza spokoju powinna potrwać parę godzin.
    Jeśli jesteś w stanie, dowieź ją do SH na 9 rano. Załatwię kogoś do niej w międzyczasie. Jeśli nie, załatwię miejsce u św. Jóżefa.

    Jak Ali? Bezpieczny?
Cytat:
@MaireEvangelineWhiters
Od: LVDHeeN
  • Temat: Re: Re: Ozzy, Ratuj…
    Ali bezpieczny. Będę tam wcześniej, mam terapię o 8:00… mój przyjaciel już jedzie by pomóc, ona odpłynęła, a jestem ranny, sam jej nie zniosę. Poczekamy tam najwyżej. Miała mieć dr Mauer na 10:15
Cytat:
@LVDHeeN
Od:MaireEvangelineWhiters
Temat: Re: Re: Re: Ozzy, Ratuj…
  • Dobra, zbieram się. Spotkamy się w SH. Nie myśl teraz o niczym innym niż dowiezienie dwójki do SH. Skoncentruj się tylko na tym. Pomoże opanować nerwy.
    Do zobaczenia.
W łazience zaś urzędował mały.
Zapowiadało się, że trzeba będzie po nim sporo posprzątać.
Luc nie odpisywał Eve tylko poszedł po ubrania Kiry i po powrocie zaczął ja ubierać, gdy ona na to pokazała, że odpłyniecie jakie zarejestrował było tylko lekkie. Nie wychodziła z filmu. Na dotyk męża ubierającego ją w naprędce zebrane ciuchy otworzyła oczy i chciała się przytulać, szukała fizycznego kontaktu.
Solos nie unikał go, ze dwa razy pieszczotliwie pogłaskał po głowie, zażartował z czegoś nawet nerwowym ale modulowanym na żartobliwy tonem. W międzyczasie dał jej strzał lekkiego nasennego styma. Zerkał przy tym co i rusz ku łazience.
Dźwięk dzwonka u drzwi nie mógł zabrzmieć szybciej. Kira właśnie osunęła się na sofę już całkiem wyłączona, a w łazience coś lekko gruchnęło. Po czym z pomieszczenia wynurzył się Ali ...w krótkich spodenkach za kolano, na bosaka i koszulce z dinozaurem.
Luc wystawił w jego kierunku rękę z uniesionym kciukiem, który malec skwitował kiwnięciem głową. Solos podszedł do niego i uklęknął. Najtrudniejsze miało nadejść.
- Ali, jesteś bardzo dzielny. Jestem z Ciebie bardzo dumny, wiesz? Mama śpi, ale trzeba ją zawieźć do lekarza. Porozmawia z nią ta fajna pani co się z nią bawiłeś piaskiem. Była okey, nie?
Pokiwał łebkiem wciskając rączki do kieszonek. Nie patrzył w stronę sofy, spoglądając albo na swoje stópki albo na ojca.
- Dzielny zuch. Heen zignorował drugi dzwonek. - Tylko że mama śpi i lepiej jej na razie nie budzić… a ja mam chorą nogę, nie zaniosę jej do samochodu. Przyszedł właśnie mój przyjaciel, on pomoże, rozumiesz?
Mały zdawał się wiele rozumieć. Albo dobrze grał. Pokiwał ponownie łebkiem.
- Jest tylko tyci, malutki problem. Mój przyjaciel wygląda bardzo groźnie. Ale to tak jak z dinozaurami. Wielkie straszne stwory, a tak naprawdę są jak ten tu. - Pieszczotliwie stuknął palcem w dinosa na koszulce chłopca. - Edek jest strasznie fajny, on tylko tak wygląda. Chciałbym byś to wiedział i się nie bał, bo nie ma czego, dobrze? - Trzeci dzwonek, ale Luc wciąż patrzył na chłopca uśmiechając się do Alisteira, który pokiwał ponownie, spoglądając tym razem na paluszki u stóp.

Luc pokiwał głową i ruszył do drzwi. Otworzył je spoglądając na mocno zniecierpliwionego, a może zaniepokojonego dłuższym czekaniem Edka. Nie wpuszczał go jeszcze
- Krótka piłka stary. Mój syn panicznie boi się mężczyzn, ty wyglądasz jak wyglądasz. Weź to pod uwagę. Moja żona oszalała. Literalnie. Fix. własnie ją uśpiłem i muszę ja zabrać do psychiatry, bo jest kurewsko źle. Z tą nogą sam jej nie zniosę. Pytania?
Edek zamarł z lekko uchylonymi ustami i papierosem przylepionym do kącika usta. Zamknął je. Pokręcił głową i zmienił zdanie.
- Co się działo tutaj, że jej odpaliło?
- Jak to co? Była ofiarą, prawie ją zarżnął. Nie wiem, pewnie odkręciły się jakieś śrubki - odpowiedział wpuszczając go do środka. Wyjął mu przy tym kiepa z ust rzucając na korytarz.
- Noooo ale w szpitalu nie świrowała.
- Wyglądam jak pieprzony psycholog?
Skierował się spokojnym ostrożnym krokiem bliżej chłopca dając mu w razie czego poczucie buforu bezpieczeństwa.
- Ali, to jest Edi, Edi, to jest Ali.
- Cześć, młody - punk próbował się skulić by wyglądać na mniejszego. Robił też coś co miało być w jego mniemaniu niewinną minę. W efekcie wyglądał jak rąbnięty niedźwiedź.
Ali zmierzył go poważnym spojrzeniem - stawało się ono znakiem rozpoznawczym chłopca - i schował za ojcem.
Edek raczej nie miał ręki ani doświadczenia z dziećmi. Nie otrzymwaszy odpowiedzi, rozejrzał się.
- To gdzie Kira?
- Tu, na sofie - odpowiedział, przez aplikację via net zamawiając taksówkę. - Śpi. Bądź ostrożny, bo jak nie, to obaj nakopiemy Ci w pupsko. - Położył dłoń na ramieniu Alisteira przytulając go do swej nogi.
- Ok, ok. Was dwóch takich to kurde jak ja mnie pół. - Edek uniósł żartobliwie ramiona ku górze. Ruszył ku sofie. Przez kilka uderzeń serca przyglądał się dziewczynie tam leżącej.
Westchnął.
Pochylił się by powoli wsunąć ramiona pod ciało i unieść je.
- No to już. - Odwrócił się do Heena do kwadratu. - Którędy do karocy? - Uśmiechnął się radośnie do małego.
- Jedziemy na dół, taxi już jedzie. -
Wskazał drzwi Edkowi by ten z dziewczyną na rękach wyszedł pierwszy. Wraz z Alim wyszli za nim i po zablokowaniu apartamentu udali się do wind. Edek zjechał sam z Kirą jedną, Luc z Alim drugą. Chłopiec na małej przestrzeni obok Rudego…? To nie miało prawa się udać.
Na taksówkę czekali bardzo krótko, wkrótce ruszyli do Sunny.
Już bez Edka.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline