Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2016, 00:19   #15
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zatem ruszyli, ponownie zresztą, z nadzieją ale i obawą przed tym co ich może w trakcie owej drogi czekać. Krok po kroku, czujni i ostrożni, zbliżali się ku miejscu, w którym spodziewali się zastać cywilizację. Na końcu tego pochodu, niespiesznie i raczej nie zwracając zbytniej uwagi na resztę, kroczyła ich bezimienna towarzyszka. Jej wzrok wędrował po otaczających ich polach, po sunących leniwie po błękitnym niebie chmurach. Zdawała się nie interesować ani losem April, na który nie zareagowała wcale, ani też na swój własny czy towarzyszących jej ludzi. Długa, biała spódnica, którą miała na sobie, a która jak wszystko co mieli na sobie nosiła ślady ciężkich przejść, czepiała się okazjonalnie o chwasty porastające pobocze. Nieznajomej nawet to zdawało się nie interesować. Przystanęła też parę razy by pochylić się nad tym czy innym kwiatkiem, trzeciego zaś zerwała i wplotła sobie we włosy. Po jakimś czasie, nie większym niż kilometr, zaczęła cicho nucić. Melodia była dość znana, głównie za sprawą reklamy Premier Inn, więc skojarzenie jej nie było problemem. Czy jednak pasowała do tego, co do tej pory doświadczyli…? Widać jej pasowała.

Polna droga wiła się leniwie wśród pól, prowadząc ich ku zagęszczeniu drzew, które od biedy można było nazwać lasem. Za nim, wedle wiedzy którą posiadali, winny znajdować się najbliżej Stonehenge położone, domy. Przez cały czas, jaki zabrał im ów spacer, nie wydarzyło się absolutnie nic, co uchodzić by mogło za niezwykłe. Może i ptaki ćwierkały nieco za głośno, a świerszcze w trawach zdawały się być po mocnej dawce środków pobudzających, to jednak objawy te można było złożyć na karb nerwów. Gdy jedna w ich nozdrza uderzył wyraźny zapach spoconej sierści, a uszy zaatakował odgłos kopyt uderzających o ubitą ziemię, teoria mająca u swoich podstaw nerwy, przestała być tak pewna, jak jeszcze chwilę temu. Zaraz też ich oczom ukazał się powód owych hałasów i woni.


Kobieta, pomimo odległości byli bowiem w stanie stwierdzić dokładnie płeć jeźdźca, zatrzymała czarnego wierzchowca gdy tylko dostrzegła ich grupę. Niezadowolony nagłym szarpnięciem koń rzucił łbem i uderzył kopytem, jednak posłusznie tkwił w miejscu. Sytuacja ta utrzymała się przez krótką chwilę, akurat wystarczającą by grupka, która wyruszyła ze Stonehenge, otrząsnęła się z zaskoczenia. Chwila jednak minęła, a za nią nadeszła kolejna, która powitała ich znajomym już wstrząsem elektrycznym. Świat zafalował i uległ szybkiej zmianie. Asfalt, mniejsza ilość drzew i płot oddzielający szosę od pól, które kryły się za linią zieleni. Przede wszystkim zaś samochody w liczbie mnogiej, które z głośnym rykiem silników przemykały tuż obok idących poboczem pieszych. Obraz jednak nie był tak czysty jak poprzednim razem. Migotał i zmieniał się niczym figury i kolory w kalejdoskopie. To widzieli jeźdźca, to samochód, to oboje w tym samym czasie. W przeciwieństwie jednak do April, nieznajoma nie skończyła jako krwawy dodatek do karoserii Nissana, który przemknął przez nią nie czyniąc jej ani wierzchowcowi żadnej szkody.
Rzucone monety pozostały tam, gdzie upadły. Ta, którą rzucił Jack odbiła się od maski czarnego golf’a i wylądował w krzakach, o mały włos nie trafiając przy tym w bezimienną, której uwaga była w pełni skupiona na odzianej w czerń kobiecie na koniu. Kamyk rzucony przez Dawida upadł na asfalt, a następnie znikł wśród innych jemu podobnych, które znajdowały się na trakcie.
Wreszcie ów pokaz, który w rzeczywistości trwał jedynie parę sekund, ustał. Ostre dźwięki jednak zostały. Nie tylko zresztą one. Wszystko, każdy bodziec docierający do nich, był jakby zwielokrotniony. Zapach tytoniu otulający palce palaczy, zapach starej krwi, której ślady zdobiły ubrania całej siódemki, wreszcie ledwie możliwy do wyłowienia zapach fiołków, który docierał do nich od strony nieznajomej na koniu. Kobieta ta jednak nie czekała dłużej. Zwinnie zawróciła zwierzę, którego dosiadała, i skierowała się galopem w stronę, z której przybyła.
- Widzieliście jej uszy? - zadała pytanie ich nader cicha towarzyszka, o kolorowych włosach.
Zanim jednak odpowiedzieli…
- Pewnie, że widzieli. Ślepy by zauważył - rozległ się głos tuż za nią i zdecydowanie bliżej ziemi niż można by się spodziewać. - Pewnie patrol jaki, nie ma się czym podniecać - dodał właściciel głosu, wychodząc zza zasłony spódnicy.


Człowieczek ów, o ile można było owej nazwy użyć, wzrostu miał nie więcej niż siedmioletnie dziecko. Ubiór jego wskazywał dość wyraźnie iż wracać on musi z jakiegoś baru przebierańców, cyrku lub innego miejsca, w którym wymagane są kostiumy. Rzec jednak trzeba było, że szpada którą trzymał w dłoni, a która właśnie lądowała w pochwie, wydawała się być nad wyraz prawdziwa. No… Prawdziwsza niż te sprzedawane w Toys R Us.
- Na waszym jednak miejscu przygotowałbym się na wszelki wypadek. Z tymi długouchymi nigdy nie wiadomo, a…
I na “a” zakończył, bowiem przerwał mu orzech, który spadł na ziemię, odbiwszy się uprzednio od tyłu jego głowy.
- Co do cholery tym razem?! - Warknął nad wyraz gniewnym głosem, odwracając się i mierząc zarośla wściekłym spojrzeniem. - Czy tobie to już całkiem klepki poprzestawiało?! Nie widzisz że rozmawiam?! Chędożone szczury ścierwojady cię wychowywały czy taka już na ten cholerny świat przyszłaś?!
Pieklił się w najlepsze i ponownie słońce odbiło swój blask na ostrzu jego szpady, którą zaczął wymachiwać nader zgrabnie.
- Ślepy jesteś Ambarunie Bezrabie Tasutetii - odpowiedziała na owe “komplementy” istota, która jeszcze mniejszą była niż ów rozeźlony typek.


Mniejsza, bowiem więcej niż osiem cali to ona mieć nie mogła, chyba że wliczyło się do tego skrzydła, które nieco wystawały jej nad głowę. W dłoni trzymała niewielką dzidę, na którą nabite były dwa, dość sporych rozmiarów, owady. Głosik jej był dźwięczny, acz cichy i raczej przyjemny dla ucha niż ów organ drażniący. Skąpe odzienie, które na sobie miała, zrobione było z powiązanych ze sobą skrawków materiału, który wyglądał na skórę ale wcale nią być nie musiał.
- Nie widzisz, że to nowi? Z nowymi się nie gada. Jego Wysokość…
- Jego srokość wyjebana
- odparł wielce uprzejmie Ambarun, odwracając się do reszty. - Państwo wybaczą, ale ta pchła zakichana za grosz dobrego wychowania nie posiada. Jako i ja najwyraźniej. Pozwólcie, że błąd swój naprawię chociaż częściowo bom też chowany na prostego człeka, a nie salonowego popierdułka. Ambarun Bezrabi Tasutetii, do usług - zamiótł kapeluszem pył z drogi, a następnie założył go tam, skąd go sekundę wcześniej zdjął. - To zaś bydle niewychowane, to Nys Ja Wiem Wszystko Lepiej, także do usług państwa, chociaż z nich to bym raczej nie korzystał bo to licho wie co z nich wyniknąć może.
Skłonił się raz jeszcze, a następnie spojrzał w górę, wyraźnie oczekując, że i oni się przedstawią.
- Głupek - prychnęła skrzydlata, wznosząc się nieco w górę, ot co by nie musieć zadzierać głowy gdy przyglądała się każdemu z osobna, nader uważnym i bardziej ciekawym, niż wrogim, spojrzeniem.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline