Zabić ich, wyeliminować zagrożenie, za które zostali uznani bez jakiegokolwiek procesu. Jak widać nawet wśród zakonników nie brakowało radykałów. Szczęśliwie w radzie nie brakowało głosów zdrowego rozsądku.
Ale ale, chcieli ich gdzieś wysłać i potraktować jak króliki doświadczalne u jakiegoś pokręconego znachora? No to się nie mieści w głowie...
Zwłaszcza że Terpenzi miał swoje na głowie, a po Pożodze jego cel oddalił się w niewiadomym kierunku. Brakowało mu tropu za którym mógłby podążyć do miejsca przeznaczenia. To też nie mieściło się w głowie, on zawsze odnosił sukces gdy coś sobie powziął, a teraz miał przegrać? "Otchłań by to... I wszystkie plagi..." klął w myślach szpetnie jak szewc. Jednakże z zewnątrz nie tracił opanowania. Nie on, nigdy... poza momentem gdy dowiedział się o śmierci Dendarra. Po raz pierwszy od wielu lat uzewnętrznił wtedy swoje emocje.
-A może wypadałoby pomyśleć o tym, czego my chcemy? - Wysyczał swym zwyczajowym zimnym głosem. - Nie jesteśmy wam podlegli. Każdy z nas ma swoje życie i własne cele. Wy zaś decydujecie o tym co się z nami stanie, jakbyśmy byli waszymi wasalami. - Wyraził oszczędnie swoją opinię. Nie musiał się rozwlekać w słowach, sens tego co chodziło mu po głowie został zachowany. Mógłby mówić długo, ale jaki był w tym cel? Gdy wypowiedź się przeciągała, "rozmówcy" zazwyczaj przestawali słuchać, jedynie potakiwali i udawali że zwracają uwagę.