| Droga do Szuwarów, niedaleko Chlupocic. Część II/II - Pani Petunia to te pięć kilometrów uleci ale najpewniej bez koła. Z takim ciężarem na rękach to po godzinie zamiast w powietrzu to w błocie będzie ją można szukać. Szkoda nawet próbować. Konia też nie ma co męczyć - oceniła bardziej racjonalnie Laura. Na chwilę schowała się w dyliżansie, najpewniej by poprawić pozycję lub westchnąć. Następnie kontynuowała. - Gdyby panowie mogli zjechać na jakieś mniejsze błoto i zdjąć trzeci kufer.
Zabieranie się za naprawy niezaspecjalnie leżało w atrakcyjnej dla konstruktorki dziedzinie. Ciekawsze było rozmontowanie tej starej krypy na części pierwsze i zmontowanie czegoś lepiej zaprojektowanego. Naprawa najpewniej sprawi, że nowy fragment będzie najmocniejszym fragmentem w całości konstrukcji. A pomyślałby kto, że narzędzia o mały włos nie zostałyby w warsztacie mistrza Jocelyna Gaudina... Jak mistrz powiadał: "Wakacje są od odpoczywania a nie od pracowania". Bolat Grouzlok Bolderyine połypał oczami to na pannę Laurę, to na kleryka i pocmokał. Pasażerowie dobrze płacili i szkoda byłoby żeby gadali w mieście, że Bolat wytarzał ich w błocie i końskim gównie.
- Yorgel! - Wrzasnął krasnolud nie spuszczając badawczego wzroku z bagaży na dyliżansie - Chono tu!
Z dala dały się słyszeć ciężkie kroki trolla.
- Weź no wóz i ściągnij z drogi… Panienka będzie wysiadać… - To rzekłszy, Bolat zawrócił i oddalił się nieco, by zrobić miejsca. Wykombinowanie, który to był trzeci kufer też wymagało zajrzenia w papiery, a te znowu lepiej czytało się nieupaskudzone błotem.
Koła skrzypnęły, ośki jęknęły, dyszel skręcił w lewo i szarpnęło.
Powóz potoczył się mlaskając po błocie. Yorgel ciągnął dyliżans z całej siły to i rozpędu on nabrał. Gdy koła wskoczyły na trawiaste pobocze - coś huknęło, bagaże z Petunią podskoczyły i zatarabaniło całą budą...
Szczęśliwie troll się zatrzymał. Tylko z pomiędzy kufrów na górze dało się słyszeć klnięcia i utyskiwania skrzacicy.
- No! - wrzasnął kierownik tego zamieszania i żwawo poczłapał ku pojazdowi ściskając w ręku ściągawkę zatytułowaną “Inwentarz przewozowy” - To teraz Yorgel ściągnij pojemnik 22Az6! Theseus przyglądał się manewrom trolla, przystając z boku. Siła oraz masa istoty bez problemu poradziła sobie z przesunięciem wozu, na co kapłan mruknął, będąc pod wrażeniem. Kiedy dyliżans został przestawiony, batiseista podszedł ostrożnie do drzwiczek, po drodze uważając, by nie wpaść w błoto. - Zna się pani na kołodziejstwie? - zapytał Laury, przystając pod okienkiem. Jednocześnie czekał, gotów pomóc jej wysiąść z wozu.
- Czy się znam? Cała rodzina w drwie siedzi. Od dziada sami cieśle, od babki sami stolarze - zaczęła wysiadając z wozu. Zrobiła chwilę przerwy, by skorzystać z pomocnej dłoni duchownego. Zeszła z wysokości bardzo ostrożnie przywiązując do tego sporo uwagi. - Dziękuję - wtrąciła i kontynuowała. - Jakby we krwi takie rzeczy. A drewno to drewno. Materiał jak każdy inny. Jeśli wie się do czego jest zdolne, to i naprawić można nie będąc kołodziejem. Duchowny skinął głową, puszczając dłoń kobiety. Z zaciekawieniem wysłuchał zawodów praktykowanych w rodzinie Bréguet’ów. Jak każdy sługa Wielkiego Budowniczego, doceniał i szanował wszystkich ludzi obdarzonych praktycznymi umiejętnościami. Tym bardziej należało się uznanie kobiecie, która potrafiła wykorzystać swoje zdolności w tej dziedzinie. - W takim razie opatrzność boska nie opuściła nas bez reszty - uśmiechnął się lekko, co nieczęsto miało u niego miejsce. Yorgel szarpnął kufer, ciężko postąpił kilka kroków i ostrożnie postawił bagaż tuż przed Laurą Bréguet. Odsunął się trochę. Petunia poprawiła się na dachu powozu, De Vramount też wyciągnął szyję... Wszyscy stali i w oczekiwaniu obserwowali, cóż też młoda pannica wygrzebie z rzeczonej skrzyni.
- Dziękuję panu - Laura zwróciła się uprzejmie do trolla. Spod pazuchy wyciągnęła niewielki kluczyk i kucając poczęła otwieranie zagadkowego kufra.
Kufer trzeci był największym z trzech kufrów stanowiących bagaż młodej Bréguet. Żadnego z nich sama nawet nie byłaby w stanie ruszyć. Obecność Yorgela najprawdopodobniej w ogóle umożliwiała Laurze podróż z tak ciężkimi bagażami. Pojemnik 22Az6 zawierał narzędzia, które były potrzebne do dokonania naprawy uszkodzonego koła. Dobieranie się do jego zawartości zajęło chwilę, bowiem jego zamknięcia nie stanowił sam kluczyk a jakiś jeszcze tajemniczy mechanizm, przy którym trzeba było pogmerać. W końcu kluczyk wrócił na swoje miejsce a srebrnowłosa zaparła się o jego wieko, co samo w sobie stanowiło dla niej nie lada problem. W końcu górna część z ciężkim brzdękiem opadła po drugiej stronie. Zawartość z początku była trudno rozpoznawalna. Prawie jednolita bryła o kolorze takim samym jak włosy właścicielki. Po następnych chwilach wpatrywania wyłapywało się kontury bardzo ściśle poukładanych elementów. Laura sięgnęła z całej zawartości jedynie po rękawice. Zapewne to one sprawiały, że jej dłonie były dalej miękkie.
- Panie Yorgelu, można? - odezwała się prosząc w ten sposób o podanie koła, które i tak było dla niej za ciężkie.
Mając je przed sobą i otrzepawszy nieco z błota, mogła się wszystkiemu przyjrzeć. Spoglądając to na wóz, to na koło, to na utopioną w błocie drogę z felernym kamieniem, podstawowe elementy stały się jasne. Waga wielce naładowanego wozu z przyłożona do jednego punktu z taką prędkością połamała drewnianą ćwiartkę koła i zmiażdżyła jedną z przymontowanych do niej szprych. Dalsza jazda tylko by zgniatała owalność w stałym miejscu, co po parudziesięciu obrotach ciężkiego wozu sprawiłoby, że koło roztrzaskałoby się zupełnie. Po przeglądzie Laura zabrała się za wymontowanie uszkodzonych elementów. Wróciła do otwartego kufra, z którego wysunęła... ściankę robiąc z niej półkę. Okazało się, że cały kufer był zbudowany w dość nietypowy sposób. Na każdej ściance były skrupulatnie poukładane odpowiednie rodzaje narzędzi: młotki, obcęgi, dłuta, pilniki. W środku było całe skupisko innych bardziej zagmatwanych przedmiotów. Za pomocą młotka i dłuta wybiła kliny a składowe koła uwolniła, co sprawiło, że pęknięte elementy bez żadnego wsparcia rozsypały się samoczynnie.
- Panie Bolderivne, będzie pan musiał podjąć decyzję - zwróciła się do krasnala zebrawszy kruchą układankę. - Te elementy - wskazała unosząc je lekko w dłoniach - nie są do naprawy. Trzeba je wymienić. Trzeba znaleźć materiał zastępczy. Rozwiązanie mamy dwojakie: Albo szukamy po okolicy, licząc na łut szczęścia, że trafi się coś odpowiedniego, albo... - nabrała powietrza jednak wstrzymała się z odpowiedzią, wiedząc, że druga propozycja będzie dla przewoźnika trudna. Theseus stał za plecami Laury i z lekko rozdziawionymi ustami przyglądał się cudom, którymi kobieta operowała. O ile pokaz siły Yorgela wywarł na kapłanie niejakie wrażenie, to zaplecze inżynierskie młodej panny Bréguet zabrał mu dech z piersi. Kunsztu i skomplikowania konstrukcji mógłby pozazdrościć niejeden Patron, a i sam Wielki Budowniczy, zwany też Genialnym Inżynierem, byłby dumny z przodków kobiety. - Niesamowite… - powiedział tylko, wpatrując się jak zaczarowany. Szybko jednak odzyskał panowanie nad sobą, i zaplatając dłonie za plecami, jak to często miał w zwyczaju, przeniósł wzrok na krasnoluda, do którego przemawiała Laura.
- E? - stęknął krasnolud, jakby wyrwany z transu. Jak wszyscy obecni, on również zapatrzył się na fikuśny kuferek i pokaźny zestaw egzotycznych narzędzi - Tak... tak... - odrzekł, kompletnie nie w temat.
- Albo? - doleciało z dachu dyliżansu. Petunia czując nosem temat nie mogła ominąć tego co mogło się zaraz zdarzyć - Pani się nie krępuje i dokończy...
- Albo... - dopowiedziała Laura, choć zrobiła kolejną przerwę by powoli podejść do drzwi dyliżansu - brakujące elementy pożyczymy stąd - uniosła trzymaną szprychę i roztrzaskany półksiężyc wskazując na wewnętrzne wyposażenie. Propozycja zakończyła się lekko uniesionymi brwiami proponując opcję z innego niż typowy repertuar myślowy. Batiseista tkwił przez chwil parę w kompletnym milczeniu, przysłuchując się rozmowie. Być może nie chciał ingerować w działania Laury, albo chciał w spokoju obserwować zachowania towarzyszy. Cokolwiek nim nie prowadziło, w jednej chwili postanowił zmienić nastawienie, bowiem przytknąwszy pięść do ust, odchrząknął. - Bardzo sprytny pomysł, panno Lauro - przybył jej z odsieczą, widząc, że sprawa zaczyna robić się delikatna. A jemu zależało na jej pomyślnym zakończeniu. - Po co marnować siły i szukać rozwiązania gdzieś poza naszym zasięgiem, skoro wszystko, czego potrzebujemy, mamy tuż pod nosem? Wszak Wielki Budowniczy powiedział kiedyś: “szanuj siebie i swoich współpracowników, albowiem każdy ułamek waszej energii winien być spożytkowany w jak najlepszym celu i być świadectwem waszej mądrości i waszych zdolności” - opowiedział z pełną powagą i przekonaniem.
Trochę zajęło nim Theseus Glaive przekonał krasnoluda do tego, że niektóre fragmenty jego powozu nie są mu tak bardzo potrzebne. A i lepiej się odnajdą w nowej funkcji jako zastępcze elementy koła. Były krzyki i wrzaski, dreptanie i potrząsanie pięścią, aż w końcu cichy jęk na zgodę i westchnienie.
Mrok zapadł szybko, ale dzielni podróżnicy, lekko przysypiając stali nad panną Bréguet z lampami i pochodniami, a ta piłowała, dłubała i wierciła aż szły wióry.
Po dwóch godzinach z minutami, w powietrzu trzasnął bat i powóz ruszył na centrowanym kole, powoli, przez błoto, potrząsając bagażami i bez drzwiczek wejściowych. Lekko oświetlony dyliżans zniknął z nad Tentacli i kierował się gliniastym traktem w kierunku Chlupicic.
Ostatnio edytowane przez Proxy : 21-06-2016 o 18:44.
|