Alex dołączył z Arno do pozostałych. Z grzeczności i przyjaźni jako jedyny został z krasnoludem w mieście. Cała ta afera z ratowaniem reputacji towarzyszy nie była mu na rękę. Wolałby zostać w mieście. Tak natomiast wyruszyli w nieznane... i tak jakby bez celu. Nikt nie powiedział mu czy mają jakiś plan czy choćby cel podróży. Wymaszerowali w jego odczuciu na oślep i bez sensu. Ohlendorf był jednak człowiekiem z prostego ludu, cenił przyjaźć. Towarzyszył więc bandzie straceńców w ślepej misji. Licząc, że swoim statusem i umiejętnościami jakoś zdoła im pomóc. Irytował się jednak na sytuacje i utyskiwał pod nosem na brak szerszej wizji ich poczynań. Stojąc na uczcie słyszał o problemach kobiety której mąż zaginął. Nie był jednak przesadnie wyrywny do pomocy jej. W dzisiejszych czasach potrzebujących było mnóstwo w każdym mieście i każdej wiosce. Tak samo liczne były zagrożenia i zaginięcia... W dodatku sami mieli problemy... Pił jadł i wałęsał się. Liczył, że sprawa powoli zacznie nabierać kształtów. Ktoś mu w końcu powie gdzie idą i po co.... Liczył, że nie przyjmą kolejnego zlecenia typu... "odnajdzie mojego męża". Ostatnie rozwiązywanie zagadek nie poszło im zbyt dobrze. Gdyby nie to, że miał szczęście w hazardzie i pełną sakiewkę uważałby tamten czas za stracony. Wolałby nie powielać błędów. Pozostawał otwarty na wydarzenia podczas festynu, zajadał się darmowymi smakołykami. Pił z umiarem i rozwagą. Był ciekaw co przyniosą następne dni....