Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-05-2016, 19:28   #81
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Nie nadawał się na śledczego to po pewnym czasie wydawało się oczywiste. Na pewno on i jego towarzysze nie byli też dyskretni... Prawdę powiedziawszy spartolili to zadanie. Trzeba było nie śledzić Hocha gdy go poznali. Tylko dać mu w łeb od razu w tamtej alejce z psem. To jako były ochroniarz robić potrafił. Zachciało mu się śledzenia dumania i kombinacji. Dostałby w mordę, połamałoby mu się co nieco i było po sprawie. Śpiewałby a oni liczyli by już złote monety. Pierdolona subtelność nie wyszła mu na dobre. Jego kompanom również było daleko do tytułu śledczego miesiąca... tygodnia.. ba nawet dnia czy dzwonu choćby. Trzeba było wiedzieć kiedy powiedzieć dość. To był ten moment, jedyną rzeczą jaką jeszcze tworzyli było zamieszanie przechodzące w chaos. Powiedzą zleceniodawcy kto był fizycznie fikserem. Rodziny mafijne miały długie łapska. Może go dorwą. Przy dobrych wiatrach dostaną za robotę jakąkolwiek gotówkę, albo przynajmniej nie zarobią ostrzem noża. Przemówił do towarzyszy pod domem ojca Hocha.

-Zabierajmy się stąd. -powiedział Alex do kompanów. Po czym ruszył w drogę powrotną. -Proponuję zakończyć sprawę. Niech rodzina mafijna szuka tego Hocha sama. Nam już chyba wrażeń wystarczy.

- Sytuacja nie skłania do optymizmu. - powiedział Wagner. - Nie wiem czy nasz pracodawca będzie uważał zlecenie za zamknięte. Może tak być, a jak nie to gościa i tak już nie znajdziemy.

- Zgadzam się. Idziemy - potwierdził Kaspar. - Może, na wszelki wypadek, tylnym wyjściem? Nie obchodzi mnie, kogo szukają, ale jedna awantura mi całkiem wystarczy.

- Ja chyba się domyślam co to może być. - Wagner przewrócił oczami. - Nie każdy zmuszony do obrony chce czekać na straż z wyjaśnieniami. Mógłby wtedy trafić do lochu czy gorzej, na stryczek.

-Idziemy do karczmarza, wcześniej odwiedzimy mój dom. Nie wiem jak wy ale ja zamierzam darować życie Królowi. Zabicie go nic już nam nie da, on urazy do nas pewnie też nie żywi. Najęty oprych nikt więcej. Dłużnikiem go swoim uczynimy. Gdy przyjdzie czas zapłaci za darowanie życia pomocą. Oprychy mają swoje zasady a człowiek w takim środowisku może nam się jeszcze przydać. Na trupa będziemy mogli tylko napluć.

Ohlendorf ruszył do domu by uwolnić bandytę. Co prawda w słowa ludzie nie wierzył. Ufał jednak strachowi i chciwości jak będą mieli sprawę do "Króla" zadba by obie rzeczy szły w parze. Następnie uda się do karczmarza powiedzieć czym zakończyło się śledztwo. Czas zakończyć sprawę która im wyraźnie nie leżała. Możliwości w takich miastach jest wiele, znajdą coś innego.
 
Icarius jest offline  
Stary 23-05-2016, 16:47   #82
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Entuzjazm Kaspara malał z każdą chwilą rozmowy.
Stary Hoch nie przejawiał żadnych chęci do współpracy, a mogło się okazać, że garstka truposzy, leżących cicho w zacisznej uliczce, ściągnie na głowy jego i kompanów kolejne kłopoty.
Trafienie do lochu, za niewinność (bo w końcu była to samoobrona) nie odpowiadało Kasparowi w najmniejszym nawet stopniu.
Alex, jako szlachcic, zapewne by się wykręcił, ale nie taki szaraczek jak Kaspar.

- Może masz rację, może można go uwolnić - skomentował propozycję dotyczącą pojmanego bandyty. - A nuż wkroczy ns ścieżkę uczciwego życia dodał, za grosz nie wierząc w te słowa. Ale lepiej dla niego będzie, jeśli zniknie z miasta.

- Panie Hoch... - Walnął raz jeszcze pięścią w drzwi. - Nie chce nam pan nic powiedzieć. Mocodawcy pana syna nie będą tak łaskawi. Z pewnością zechcą na siłę wyciągnąć z pana wszystko, co pozwoli im dotrzeć po pańskiego syna. Ale to już jak pan woli. To pana życie. My umywamy ręce.

- Idziemy - rzucił do pozostałych. - Nie chcę mieć kolejnych kłopotów.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-06-2016, 21:11   #83
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu, niedaleko Starej Leśnej Drogi

W oczekiwaniu na śnieg, sucha, zakurzona droga z szarego piachu ciągnęła się już drugi dzień, od czasu, gdy Chłopcy ze Stirlandu zeszli z traktu postanowiwszy ominąć dostrzeżoną w porę przez Kaspara rogatkę Strażników Dróg. Płacić za korzystanie z imperialnych dróg obowiązkiem było, lecz gdy w kiesach świeciły pustki, poczucie zdzierstwa i niesprawiedliwości rozgrzeszało przekręty nawet najbardziej praworządnych obywateli. Na pniu starego dębu, rozpostartego mocarne ramiona zielonych od mchu konarów ponad rozstajem, syn Schlachtera zostawił wyryty zgrabnie znak, którym ojciec Hammerfista zwykł znaczyć swoje wyroby. Obok symbolu prosta strzałka wskazywać miała drogę. Reszta Chłopców z Biberhof krytycznym okiem przyjrzawszy się dziełu, stwierdziwszy, że się nada i, że pewnie zezowaty pies Delasqua nie miałyby problemu z odgadnięciem instrukcji, tym pokrzepieni, ruszyli przed siebie.
Na tej piaszczystej, skromnej drodze, porośniętej wysokimi trawami po obu brzegach, niczym rzeka szuwarami, dostrzegli przed sobą samotnej, zakapturzonego wędrowca. Bystre oko zwiadowcy oraz Morryty wyłowiło w blasku wysoko stojącego na niebie słońca, błysk klinki miecza wystającego spod czarnego płaszcza. Morritz i Aldric dostrzegli podpięte u pasa kajdany, gdy poła peleryny zafalowała, w chwili obracania się wędrowca twarzą ku nim.

- Chwała Sigmarow! Ernst Prost jestem. Przyszły szeryf Weisslagerbergu. Ku miasteczku zmierzam objąć obowiązki, więc wiedzcie, że chroni mnie miejscowa milicja oraz strażnicy dróg. – rzekł otwarcie, lecz jednak kładąc również dłoń na rękojeści spoczywającego w pochwie miecza, jakby nie do końca wierzył, w bezpieczeństwo swych zapewnień.



Kalderzeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Hochlandu, Hergig


Arno z Alexem w Hergig dowiedzieli się w sprawie przekrętów zakładów na nielegalnie organizowanych walach w Cycu, że ten zawodnik, którego przesłuchiwali za karczmą, faktycznie został dwa dni po przesłuchaniu wyłowiony z rzeki. Jego rodzinie włos z głowy nie spadł, więc słowa Króla, że mu dziatków szkoda było, najwyraźniej znaczyły tylko, że wdowa ich sama nie wykarmi i głód zajrzy im w oczy, ulica wychowa i pochowa i tak dalej.
I z tego powodu również, młody podopieczny Gusa, nieoczekiwanie, miał walczyć w następnej ustawce zajmując miejsce trupa. Dopiero w dniu walki Hammefirst odkrył, że to on miał być jego przeciwnikiem. Młokos szybki był i nieuchwytny, lecz jego ciosy nie robiły takiego wrażenia na twardej szczęce krasnoluda i oblanych piwnymi mięśniami żebrach, jak kontrolowane bomby Arno, spadające na głowę młodzieńca. Po kolejnej pięści wymierzonej w pobudek chłopaka wyniesiono z ringu, a sama walka zgdnie z przewidywaniami nie przyniosła żadnych niespodziane, ani nikogo bogatym nie uczyniła.

W kolejnym starciu khazad z Biberhof pod przydomkiem Skała zmierzył się z rewanżu z Illievem. Mocarny człowiek z północy okazał się znowu twardym orzechem do zgryzienia, jeśli nie twardszym. Skruszony ząb krasnoluda mógł to poświadczyć. Czy to dlatego, że Grimm podszedł do starcia jak do sprawy osobistej, czy dlatego, że jego przeciwnik to wiedział i nie miał w zwyczaju odpuszczać, stracie nie przypominało sportowego meczu. To była wojna w ringu od pierwszego uderzenia gongu. Niejeden wojownik uprawiający ten specyficzny styl walki modlił się, aby nigdy nie brać udziału w takim przedstawieniu, gdzie obaj przeciwnicy no stop atakowali nie zważając na odnoszone ciosy, rewanżując się za każdą otrzymaną kombinację siermiężnych uderzeń. Chaos umiejętności wdarł się na arenę dając kibicom takie widowisko, jakiego nikt się nie spodziewał. W finale krwawe zwarcie skończyło się remisem, który rozstrzygnąć miała gala następnego tygodnia.
Arno nie był w stanie przez kolejne dwa dni uprawiać treningów, więc towarzyszył Alexowi na mieście. Zdołali ustalić, że jak tajemnica poliszynela głosiła, w Cycu ustawiane są zakłady. A więc poszło zupełnie nie pomyśli Carstaina, któremu przede wszystkim zależało na dyskretnym ustaleniu winowajcy. Przypomniał im o tym w chwili, gdy Ohlendorf poradził karczmarzowi, aby zlecił mocodawcom rozwiązanie problemu. Z miejsca podziękował za nieudaną współpracę. Hammerfistowi wypłacił należny zysk z dotychczasowych walk a później nie chciał mieć z nieudolnymi Strilandczykami nic do czynienia. Wiedział więc Grimm, że rewanżu z Illievem mieć nie będzie, zwłaszcza, gdy Cyc został znienacka zamknięty na cztery spusty do odwołania. W przeddzień walki okazało się, że za barem stał zupełnie obcy człowiek, zwący się Kurtem Małym, który bynajmniej zawdzięczał przydomek, czy tez nazwisko, swemu wzrostowi. Castain zapadł się pod ziemię, przepadł jak kamień w wodę, jak obciążony workiem z kamieniami trup wrzucony nocą w czarną toń hergidzkich doków. Walki dowołano a od Gusa krasnolud dowiedział się, że każdy z dotychczas walczących na deskach zawodników nie ma wstępu do Cyca. Dodał, że każdy winien wdzięcznym być, że tak bezboleśnie, choć dla wielu niesprawiedliwie, zakończyła się przygoda z karczemną areną.

Nic zostało Stirlandczykom wiele w Hergig do robienia, więc niebawem podążyli za przyjaciółmi. Dzięki nabytemu wdziękowi Alexa, znaleźli miejsce na wozie niezwykle śpieszącego się im po drodze kupca.



Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu, niedaleko Weissenlagerbergu


Po kilku godzinach wspólnej wędrówki z Ernest Prostem, kiedy zmierzch już prawie zapadł nad traktem, nad drzewami w oddali unosiły się dymy z licznych kominów zwiastujące w okolicy ludzkie siedlisko.

- Weissenlagerbeg być to musi. – zawyrokował szeryf. – Odprowadzicie mnie do wioski panowie? – zapytał. – Przyznam, że nie uśmiecha mnie się być samemu dłużej niźli muszę, bo aż od Talabeheim wędruję w samotności i jakże głupio byłoby tej ostatniej, u wrót miejsca przeznaczenia, dać się porwać niebezpieczeństwom nocy… Odwdzięczę się wam na miejscu, a i mieszkańcy miasta zapewne nie poskąpią gorącej kąpieli wszystkim, ciepłego łoża i smacznej, domowej strawy za dobry uczynek spełniony ich nowemu stróżowi prawa?

Kiedy tak rozprawiali wędrując za plecami usłyszeli trzask łamanych gałęzi. Wpierw z ruchomych krzaków wyfrunęły na polno-leśną drogę liście, a potem wypadła kobieta, niemłoda już, lecz jeszcze nie stara. Na jej piętach niemal, skakały ogromne wilki. Niewiasta w zielonej tunice kulała ciągnąć za sobą okrwawioną nogę, a do piersi kurczowo tuliła starą skórzaną torbę.

- Na miłość Sigmara, ratujcie dobrzy ludzie! – padła u stóp Stirlandczyków.
Prost nie czekał na reakcję reszty dobywszy miecza, nie czekały też z morderczo obnażonymi kłami basiory. Nieuchronna walka nie decyzją obrony kobiety była, lecz własnej skóry, gdy pięć wilków skoczyło do ludzi.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 11-06-2016, 08:52   #84
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Krasnoludy były nad wyraz uparte.
Arno należał do najbardziej upartych przedstawicieli tej rasy, a nawet jeśli i imię zmienił na inne, to charakteru w najmniejszym stopniu. Dlatego też Kaspar był pewien, iż właśnie Grimm nie odpuści i za nic sobie mając sprawę przywrócenia dobrego imienia będzie próbował rozwiązać zagadkę ustawianych walk. Zagadkę, która nie przyniosła zysków - prócz paru guzów, które Kaspar stale jeszcze czuł.
Na szczęście Grimm wiedział, w jaką stronę podąży reszta kompanii, była więc szansa, że kiedyś do nich dołączy. Wraz z Alexem.
Co do tego ostatniego Kaspar miał jeszcze stale pewne wątpliwości, ale cóż... Jakoś nie potrafił w sobie wzbudzić zbytniej sympatii do przedstawicieli szlacheckich rodów.
Pozostawało tylko mieć nadzieję, ze Alex jest chlubnym wyjątkiem od reguły.

* * *

- Kaspar Heiner - przedstawił się bez wahania aktualny posiadacz tego imienia i nazwiska. - Miło ujrzeć w tej głuszy porządnego człeka, przedstawiciela prawa na dodatek, a nie bandytę czy mutanta, bo i na takich podczas wędrówek trafialiśmy.
- Milicja ni strażnicy dróg nam niestraszni, bo praw żadnych łamać nie zamierzamy - dodał.

* * *

Odmowa odwiedzenia miasta byłoby rzeczą dziwną, a o tej porze dnia, gdy wieczór nadchodził, co najmniej nierozsądną, a przez to podwójnie podejrzaną.
- Głupotą by było teraz ominąć miasto i w lasy ruszać - odparł na propozycję Ernsta. - Lepsza zapadła wiocha, niż pustkowia, a w Weissenlagerbergu z pewnością karczma się znajdzie, gdzie i strawa, i schronienie na noc znajdziemy.
Łaski mieszkanców co prawda nie potrzebowali, ale gdyby parę groszy udało się zaoszczędzić, to dlaczego by tego nie zrobić. Powiadali, ze pieniądze leżą na traktach i ulicach - a nuż i to spotkanie było okazją jeśli nie do zarobku, to do oszczędności pewnych.

Że Ernst miał najwyraźniej dziwne przeczucie, które go nie omyliło, wnet się okazało. Kaspar nawet mówić dobrze nie skończył, gdy stanęli w obliczu niebezpieczeństwa.

* * *

Walka była krótka, ale zajadła. Kaspar, choć bluzę kolczą miał i tarczę, oberwał nieco, nim dwa wilki padły a pozostałe, przestraszone zapewne, uciekły.
Najgorzej jednak Ernst oberwał. Widać wilki na przedstawicieli władzy były cięte nad wyraz.

Gdy Detlef i Aldric pobiegli do miasta po pomoc, a Moritz ranami się zajął, Kaspar zabrał się za odzieranie wilków ze skóry. A nuż łup coś wart będzie, albo i nagroda jak spłynie...
- A ty co robisz w lesie o tej porze? Gdy rzeczy takie się dzieją? - Wskazując na wilki zwrócił się do kobiety. Nie wiedział co prawda, czy okolice miasta od dawna są nawiedzane przez te zwierzęta, czy nie, ale o niebezpieczeństwach, czających się w lasach, wiedziały nawet małe dzieci.

Może uciekała przed kimś? A może okradła i łup trzymała w torbie, której nie rzuciła podczas ucieczki?
Może właśnie wepychał kobietę w ręce sprawiedliwości, ale cóż... Pytanie zostało zadane.
 
Kerm jest offline  
Stary 12-06-2016, 21:57   #85
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Khazad koniecznie chciał doprowadzić sprawę do końca. Dlatego właśnie został w Hergig. Musiał dokończyć daną mu robotę, lecz nie wiedział wtedy, że nie dane mu to będzie.

Od początku wszystko szło nie po myśli Arno. Dwa dni później dowiedział się, iż zawodnika mającego występować w Cycu wyłowiono z rzeki, więc jego dzieciaki faktycznie czekał nieciekawy los. Nie tego chcieli.

Jedynie walka w Cycu poszła Hammerfistowi całkiem nieźle, bo wystawiony do wali przeciwko niemu Kogut nie miał najmniejszych szans, zaś z Ilievem stoczył prawdziwą wojnę. Ceną tego był skruszony ząb, ale nie przejmował się tym. Drago był jednak zbyt mocnym przeciwnikiem, by udało się go pokonać, lecz tym razem Skała był twardszy niż poprzednio. Starcie skończyło się remisem, co niejako zadowalało krasnoluda. Nawet pomimo tego, iż następne dwa dni nie mógł trenować.

Tutaj szczęście kończyło się, ponieważ wkrótce Carstain, po wypłaceniu należności za walki, zniknął. Za ladą stanął Kurt Mały. Innymi słowy wszystko się wydało. Karczmarz najprawdopodobniej już nie żył.
Dodatkowo na arenę Cyca nie miał już wstępu żaden zawodnik, który walczył do tej pory. Zupełnie jakby to miało rozwiązać problem ustawiania zakładów.

Robota była skończona. Szkoda tylko, że skończona niepowodzeniem... Załadowali się zatem na wóz, dzięki wstawiennictwu Alexa, i wyjechali zostawiając za sobą niesmak Hergig.

W drodze Arno niewiele mówił. Jeśli już coś powiedział, to było to wyłącznie burknięcie. W drodze uważnie się jednak rozglądał w poszukiwaniu umówionych symboli, by móc bez trudu dołączyć do Berta i Josta.

Musiał się napić.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 12-06-2016, 23:34   #86
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Leśny trakt, okolice Weisslagerberga
teraźniejszość
Praca w porcie okazała się nie być dwudniową robótką dla pozbawienia nudy i przytulenia kilku koron. Trwało to prawie tydzień i Aldric zaczął już zawiązywać tam znajomości. Nic specjalnego, ale wielu z pozostałych pracowników portu, nie tylko tych pracujących u Herr Schnitzela , znał już z imienia, a i zaczął poznawać niektóre towary z daleka po sposobie ich zapakowania i zabezpieczenia podczas podróży statkiem. Wiele brakowało mu do weteranów magazynowych, ale zaczął wczuwać się w tę pracę, a tego się początkowo nie spodziewał.

Zlecenie, którego podjęli się jego przyjaciele przeciągało się. Bert, z którym kilkukrotnie rozmawiał Bauer, tłumaczył, że wynika to z delikatności zlecenia, jak i obecnej sytuacji, w której pozostało im jedynie obserwować. Sigmaryta nie dopytywał o szczegóły, nie był wścibski, a z pomocy jego i Detlefa już raz zrezygnowali, pozostawało to uszanować i czekać.

Gdy wreszcie byli gotowi do drogi, okazało się, że nie będzie z nimi Arno oraz ich nowego znajomka, Alexa. Być może dołączą do nich później, tak mówił Bert, jednak z perspektywy Lutzena ich obecność nie była obowiązkowa – krasnolud za dziedzica hrabiego podawać się nie mógł, a tego całego Alexa nie znał, i mieszać go w to nie chciał. Dla dobra obu stron.

Ernest Prost. Imię budziło niemiłe wspomnienia sprzed kilkunastu dni, a i profesja dość podobna, Lutzen starał się jednak nie popadać w uprzedzenia. Przestawił się nieznajomemu na trakcie i wyraził umiarkowany entuzjazm z powodu nowego kompana. Tak rozsądek nakazywał, jak i Sigmar w sercu. Nikt się nie burzył, więc dalej ruszyli razem.

Walka z wilkami podniosła im tętno. Szybkie, ale bardzo bolesne przypomnienie o niebezpieczeństwach czyhających na szlaku. Gdyby Prost był sam, leżałby martwy zaraz obok tej kobiety. Było ich pięciu, a tylko Detlef obył się bez ugryzienia. Co akurat było dość dziwne, w końcu ze swoimi zapasami tłuszczu powinien być ich pierwszym celem... Plusem było to, że konie nie ucierpiały. Fakt, rozpierzchły się, jednak najpewniej uspokoją się i wrócą, jeśli oni sami nie zdołają ich znaleźć. Lepsze to niż koń okulały przez wściekłego wilka.

Mortiz robił, co mógł, aby opatrzyć kompanów, jednak nie mógł postawić na nogi Ernesta. Szeryf został pogryziony w brzuch, nie było mowy, aby doszedł do miasteczka o własnych siłach. Gawędziarz zdołał zatamować krwawienie, ale nic ponadto, potrzebowali noszy. Cel końcowy Prosta, Weisslagerberg, widać było bardzo wyraźnie, Detlef i Aldric pobiegli więc tam po pomoc, reszta zaś została na miejscu. Może uda im się załatwić wóz, można by wszystkich zabrać na raz.
A kobieta, którą goniły wilki? Nic o niej nie wiedzieli, i może było za wcześnie pytać. W końcu otarła się o śmierć, a to nie jest normalna sytuacja dla niewiasty. A poza tym, jakie to miało znaczenie?

Była damą w opresji, to najważniejsze.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 13-06-2016 o 18:02.
Baczy jest offline  
Stary 13-06-2016, 17:03   #87
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Hochlandu, Hergig
Niechlujny Schabowy

Konkurs jedzenia na czas okazał się prawdziwym wydarzeniem w społeczności niziołków. Atmosfera gęstniała, zapach smażonego tłuszczu wypełnij całą salę. Gdzieniegdzie zdało się widzieć pobłyskujące pieniądze przechodzące z rąk do rąk, twarze halflińskich zakapiorów krzywiły się w groźnych grymasach, a kelnerki tańczyły wkoło stołów, unikając jednocześnie zalotnych klapsów i bolesnych uszczypnięć w pośladki od rozbawionej klienteli.

Bard Cavindel okazał się nieco podstarzałym niziołkiem z charakterystyczną trójkątną gitarą. Jak wyjaśnił była to bałałajka i pochodziła z dalekiego Kislevu. Swoim mikrym rozmiarem idealnie pasowała do rąk halflińskiego barda. Przed występem wypiłem dwa piwa w jednym ciągu, rozsiadł się wygodnie na wysokim krześle stojącym pośrodku sali. Pierwsza piosenka zdawała się zupełnie niezrozumiała dla Detlefa i Aldrica. Bard zdawał się plumkać i chrząkać w jakimś niezrozumiałym dialekcie, chociaż Stirlandczykom niektóre słowa przypominały Reikspiel. Natomiast niziołki zanosiły się śmiechem, a kufle podnosiły się wysoko wtórując czemuś co można by nazwać refrenem. Druga pieśń leżała po drugiej stronie osi, jeżeli chodzi o walor zabawowy. Rozpoczęła się od kilku cichych szarpnięć strunami, a następnie niziołek wydobył z siebie zadziwiająco niski bas. Tym razem klientela siedziała cicho i nawet kelnerki stały w miejscu obserwując niebywały kunszt. W tle było słychać nikły szloch i pociągnięcia nosem. Ponownie chłopcy ze Stirlandu mogli się domyślać treści, gdyż język był mieszaniną kwików i pisków. Bard przerwał, a salwa oklasków wypełniła karczmę.

Przed trzecią piosenką Cavindel wychylił kolejne dwa kufle piwa, poruszał nieco przy pokrętłach na gryfie gitary i zaczął wybijać rytm nogą. Następnie wydobył kilka, tym razem już o wiele bardziej radosnych, dźwięków ze swojej bałałajki i zaczął śpiewać. Ku radości ludzi spędzających swój czas w karczmie była to piosenka we Wspólnej Mowie.

Dwa tygodnie temu, Brunhilda, moja kochana ciotka,
udobruchała sobie stajennego młodego kmiotka.
Ruchają się, gdy tylko nadejdzie ich wspólna ochota,
także ból bioder dopada już kmiota.
Boli go także fiutek nabrzmiały,
pokryty strupami i we krwi cały.
Brunhilda kochana, jednak jej mało,
suknia do góry i wciąż się bzykajo!

Tłum wspomógł lekko już pijanego barda śpiewając radośnie refren.

Uciekaj chłopie, bo jego ciotka
wyrucha z ciebie stajennego kmiotka!

Bard zagrał kilka akordów do swoim instrumencie i począł śpiewać kolejną zwrotkę.

Dwa tygodnie temu, Grono, mój kochany wuj
pewną młodą kmiotke nadział na swój chuj.
Obraca ją gdzie popadnie, we dnie i w nocy,
jednak mój kochany wuj nie potrzebuje pomocy.
Dostał na stojącego odpowiednie zioła,
także ruchają się codziennie w pocie czoła.
Jedyne czego trzeba to porządnego posiłku,
bo młoda kmiotka umrze z wysiłku!

I ponownie tłum włączył się w piosenkę śpiewając refren.

Uciekaj dziewczę, bo jego wuj,
znowu nadzieje cię na swój chuj!

Pieśń ta o mało wybrednej treści wybrzmiewała przez kolejne osiem zwrotek. Śmiechom gawiedzi nie było końca i nawet, kiedy już bard zszedł ze sceny pożegnany gromkim aplauzem, dało się słyszeć przy stolikach jeszcze bardziej zbereźne wersje kolejnych zwrotek piosenki.

Kilka chwil potrwało zanim wszyscy się uspokoili i właściciel karczmy mógł ogłosić rozpoczęcie konkursu. Improwizowana scena szybko została przykryta ogromnym stołem, a jego powierzchnia zapełniła się ziemniakami, kapustą i schabowymi. Świńskie kotlety były jednak przepotężne. Mięso grube na dwa palce i o średnicy koła od wozu ułożone w potężne kopce na środku stołu. Przy stole postawiono również dębową beczkę pełną piwa, do popitki, jak żartował karczmarz.


Detlef usiadł przy stole spoglądając jednym okiem na swoich przeciwników. Razem było ich dziesięciu. Do konkursu stanęło ośmiu niziołków i jeszcze jeden człowiek, zdawał się być podróżnikiem z Altdorfu, sądząc po nieskazitelnym akcencie. Szczególną uwagę zwracał jeden z niziołków. Siedząc przypominał nabrzmiałą dynię, ubrany w pomarańczowy kombinezon i zieloną pelerynę. Jedynym owłosieniem na jego głowie były zabarwione na biało wąsiska opadające szerokim łukiem na spinkę pod szyją. Sądząc po licznej grupie fanów skandujących jego przydomek „Bęben” miał to być faworyt dzisiejszego konkursu.

Chwilę przed rozpoczęciem zapadła grobowa cisza, nikt nie ośmielił się nawet westchnąć, kiedy karczmarz zaczął odliczanie. Każdej sekundzie towarzyszyło uderzenie serca, a także nerwowy tik jednego z niziołków. Uderzenie w gong wykonany z garnka oznaczało rozpoczęcie wielkiego obżarstwa.

Nawet najlepszy komentator snotballa nie byłby w stanie ogarnąć tego co się działo przy tym stole. Zgodnie z relacjami świadków pierwszy odpadł niziołek imieniem Linver. Oberwał słojem kapusty w sam środek czoła, także krwawiąca głowa skutecznie uniemożliwiła mu dalsze uczestnictwo. Drugie miejsce od końca zajęli jednocześnie Pimfire i "Duży", żaden nie chciał wypuścić drugiego z żelaznego uścisku podgardłowego, a jednocześnie żaden nie chciał przestać jeść. Dalej już tak dokładnie nikt nie wie kto odpadł następny. Ktoś został znokautowany przez kelnerkę, komuś pękło krzesło i nie dał rady się podnieść, ktoś się porzygał wprost do garnca pełnego ziemniaków i został zdyskwalifikowany.

Koniec końców, na placu boju pozostał Detlef, tajemniczy Altdorfczyk i "Bęben". Ten ostatni niczym jakaś krasnoludzka maszyna wrzucał kawałki odkrojonego mięsa wprost do swojej przepastnej gęby, a następnie zalewał haustem piwa. Robił to z przerażającą szybkością, a Detlef nie zauważył, aby niziołek używał zębów. Przybysz z Altdorfu natomiast jadł wyjątkowo spokojnie, kęs za kęsem, przeżuwając, wręcz irytował swoją powolnością. Zjadł zaledwie jedną piątą swojego schaboszczaka, kiedy to "Bęben" kończył już drugi. Tymczasem Detlef gryzł i miażdżył mięsiwo tak szybko jak tylko potrafił. Koniec pierwszego schabu zbliżał się zbyt wolno.

Właśnie w tej chwili Luden popełnił błąd. Nie był co prawda zawodowcem, więc nie mógł tego wiedzieć, ale w żaden sposób nie pomogło dolewanie piwa do każdego kęsa. Jego żołądek w jeszcze szybszym tempie zapełnił się po brzegi, a po chwili czuł żółć wypełniającą usta. Zwyczajnie nie wytrzymał. Wstał i szczęśliwie utrzymał resztki godności w swojej jamie gębowej.

Pojedynek, o ile tak można to nazwać, toczył się pomiędzy człowiekiem, który przyszedł się tutaj najeść, a halflińską bestią do pochłaniania żywności. Tą walkę rozstrzygnął czas. Konkurs trwał jedną klepsydrę, a obydwaj uczestnicy jedli do samego końca czasu. Zwycięzca był wiadomy od samego początku - "Bęben" świętował kolejne zwycięstwo.

Nowicjusz swoim zapałem zyskał kilka pochwalnych słów halflińskiej społeczności, a karczmarz w ramach uznania za zasługi i ducha walki odpuścił Stirlandczykowi obowiązek płacenia za posiłek. W końcu to on powinien piastować drugie, zasłużone miejsce. Co więcej dostał w prezencie od obsługi "Niechlujnego Schabowego" dwa galony piwa, słój kapusty i jednego konkursowego schaba, który w normalnych warunkach wykarmi sześciu chłopa przez cały dzień. Morryta, chwilowo ukontentowany jeżeli chodzi o jedzenie, i najprawdopodobniej przez następny dzień także, pomyślał, że będzie to świetne jadło na podróż. W końcu kiedyś muszą wyruszyć.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 13-06-2016, 21:14   #88
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
- Alex, zaraz po zamknięciu obecnego zlecenia chcielibyśmy wyjechać z miasta. Musimy pilnie zająć się sprawą, którą już za długo odkładamy. - powiedział spokojnie Wagner. - Sytuacja jest niecodzienna i bardzo poważna. Z chęcią bym się z Tobą nią podzielił, wysłuchał Twojej rady albo też z chęcią skorzystał z pomocy. Nie jestem jednak sam, bo sprawa dotyczy nas wszystkich. - Wagner spojrzał po reszcie swoich towarzyszy. - Znam Alexa niedługo, ale równy z niego chłop i lojalny towarzysz. To dobry materiał na przyjaciela co udowodnił w czasie ostatnich dni. Jak myślicie? Możemy go wtajemniczyć w nasz sekret? Ja bym był za. I tak długo wytrzymał nie zadając pytań.

Kaspar nie do końca wierzył Alexowi. Przynajmniej nie w takim stopniu, jak Moritz. Po chwili namysłu skinął głową na znak, że przynajmniej częściowo zgadza się ze zdaniem przyjaciela.

- Ale to muszą się wypowiedzieć wszyscy, bez wyjątku - powiedział.

- Wszyscy w tym siedzimy dlatego w tej sprawie musimy być jednomyślni. Ja za nikogo takiej decyzji podjąć nie mogę i nie chcę. - powiedział Wagner czekając na deklaracje reszty.

Kaspar spojrzał na pozostałych.
- Co wy na to? - spytał, chcąc przyspieszyć nieco podjęcie przez tamtych decyzji.

Khazad również skinął głową. Nie miał najmniejszych wątpliwości. W końcu znał Alexa najdłużej.


Wagner nie miał problemów z ominięciem rogatki mytników. Nie miał zbyt wiele złota, a bezpieczeństwo na traktach - które ponoć miały zapewniać Karle z myta - było bardzo liche. Niby to dawno, ale nie tak wcale bardzo padł ofiarą mutantów, a jeszcze wcześniej zbirów. Stan dróg również pozostawiał wiele do życzenia. Moritz przywykł do takich traktów, ale pamiętał również te z okolic stolicy. Tam to były drogi!

Spotkany mężczyzna przywiódł czeladnikowi na myśl łowcę nagród, z którymi zwykł współpracować. Oni również byli tajemniczy, z kajdanami, mieczami i siecią czy bolasem – co by szybsi napastnicy nie zdołali zbiec. Ernst Prost okazał się być kimś zgoła innym, ale czy aby na pewno? Wagner zaklął w duchu. Przez ostatnie wydarzenia powoli zaczynał tracić wiarę w ludzi. Nabierał podejrzliwości. Alkoholik i do tego paranoik...


Walka z basiorami nie zapowiadała się zbyt ciekawie. Do Wagnera podleciały dwie bestie. Moritz stał tuż przed ranną kobietą chcąc walczyć swoim ukrytym zwykle sztyletem. Wiedział, że nie miał szans uciec. Poza tym nie był sam i wierzył, że w grupie walka może im się udać.


- Plecami do siebie, żeby nas od tyłu zajść nie mogły! - wykrzyczał Sigmaryta.

- Wyjątkowo zgoda. - powiedział Wagner.

Pierwsze starcie nie przyniosło zwycięstwa. Wagner został pogryziony w nogę. W kwestii ran ustępował jednak pola przyszłemu szeryfowi, który został poważnie pogryziony w brzuch. Pozostali - wszyscy poza Detlefem - również zostali ranni. Jednak kiedy pierwszy wilk padł pod naporem ciosów Kaspara, Ernsta i Detlefa, a drugi został zadźgany przez Wagnera i Lutzena pozostałe bestie uciekły skowycząc. Moritz nie byłby sobą gdyby od razu nie rzucił się do pomocy innym.

- Spokojnie moi drodzy. Ja zajmę się ranami. - powiedział Wagner ściągając torbę z ramienia. - Proszę jednak odejdźmy chociaż kilka kroków od trucheł tych bestii.

- Zajmij się, przede wszystkim, Ernstem. - Kaspar spojrzał na przyszłego szeryfa Weisslagerbergu który, według niego przynajmniej, najmocniej oberwał. - Jeśli moja pomoc nie będzie potrzebna - dodał - to zajmę się tymi wilkami.

- Ulryku, wybacz nam. - Detlef spojrzał na krwawiące zwłoki bestii. Morryta podszedł do umorusanej kobiety. - A panienka co robi tutaj sama? Nie uczyli, że takie podróże są niebezpieczne?

- Detlefie - Kaspar wtrącił się do rozmowy - może byś pobiegł do wioski i sprowadził pomoc? Wóz albo jakieś nosze? Ernst może mieć kłopoty z chodzeniem.

- Zwyczajnie chcesz zobaczyć jak grubas biega? - żart nowicjusza nie opuszczał, pomimo sytuacji. - Dobrze dobrze, już lecę.

Wagner pomógł wszystkim poza sobą. Sam siebie opatrzyć nie potrafił. Na szczęście nie był najmocniej ranny. Powinien bez problemu doczekać pomocy, po które pobiegł Detlef.
 
Lechu jest offline  
Stary 19-06-2016, 21:29   #89
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu, Wisslagerberg

Aldric z Detlefem polną droga bez przeszkód trafili do małego miasteczka, które znajdowało się tuż za lasem, pół godziny drogi od miejsca potyczki z wilkami. Mimo zmroku Weisslagerberg nie był zaspaną dziurą, o nie. Gwar i światła docierały do ich zmysłów już z oddali. Grupki ludzi z pochodniami krzątały się po ulicach, niesiono skrzynie, wozy i osły załadowane beczkami. Na szczycie łagodnego, zielonego wzgórza, które wyrastało z lewej strony wjazdowej drogi, dojrzeli oświetlony, pawilon z kilkoma marmurowymi krzesłami, niczym tronami i stołem, niczym ołtarz.

- Ludziska, wilki nas napadły, przy trakcie, pomóżta rannych do wsi przenieść! – Aldric zaczepił pierwszych z brzegu mężczyzn. - Jest z nami wasz nowy stróż, Prost.

Wieśniacy chwycili za widła, kosy i siekiery i w liczbie tuzina, wraz z wozem udali się za obcymi. Jednak nie uczynili tego na samo słowo przybyszów, wszak mogli to być zbójcy szykujący intrygę, a może nawet kultyści do lasu ciągnący lud boży… Nie. Usłyszawszy o napaści wilków jegomość, wyróżniający się z tłumu prostych ludzi ubiorem oraz obyciem, zwący się Volterem, okazał być się pracodawcą Magdy, która zaiste, z jego polecenia zbierała w lesie zioła.

Po drodze miejscowi powiedzieli Biberhofianom, że akurat zawitali na obchodzony tej nocy Beginnfest, na który zaproszeni są wszyscy Weisslagerberczycy.


Kiedy fura z rannym Prostem, Moritzem i Magdaleną zawitała do Weisslagerbergu, czekały na nich niemal wszyscy wylegli na ulice mieszkańcy.
Chłopcy ze Strilandu zauważyli, że przy trakcie, przeciw wzgórza stoją ponure ruiny jakiejś budowli. Kilka sczerniałych kolumn z kamienia i gdzieniegdzie wciąż ocalałych z pożaru drewnianych belek. Miasteczko posiadło jedną główną drogę, jedną rzeczkę, jedną tawernę, jeden bank, kilka okazałych posiadłości bogatych przedstawicieli społeczności, Ogród Morra oraz oczywiście domki, a raczej ruderki tych biedniejszych zjadaczy chleba.

Wóz zatrzymał się pod rezydencją Voltera, lecz nim ta się stało, Magadalena z wozu krzyczała o wyczynach bohaterów, którzy pogromili wielki wilki ratując ludzkie życia. Tłum wiwatował szczerze uradowany, z podziwem patrząc na Stirlandczyzków, niejedna panna sznurem szła za nimi chichocząc ukradkiem. Szczupły, pełen wigoru, szpakowaty mężczyzna, energicznie pomógł zanieść rannego Ernsta do swego domu, gdzie, jak się okazało zaznajomiony z leczeniem ran gospodarz, zajął się najbardziej poszkodowanym. Opatrzył również ranę Wagnera.

- Wiesz, mieszka u nas rodzina Wagnerów. Krewni to może twoi Herr Moritz? – zapytał przyjaźnie, gdy fachowo bandażował poszarpaną wilczymi kłami łydkę młodego człowieka.

Zajął się również raną Magdy, a raczej sprawdził jej opatrunek, stwierdziwszy, że Strilandczyk spisał się dobrze. Zaaplikował jej dodatkową maść na szybsze gojenie. Odebrał torbę zielarki.

- Magdo, Magdo, jakież szczęście nas spotkało, że ci ludzi byli na właściwym miejscu we właściwym czasie. Nigdy nie darowałbym sobie, gdybyś życiem przypłaciła za tych kilka leśnych kwiatów… A to nowy szeryf? – spytał Magdę, która przytaknęła, a Prost podał mężczyźnie papiery. – Tak… W końcu będziemy mieli stróża prawa. Ile to już lat minęło od czasu zaginięcia ostatniego? Pięć?

- Yhym. – zgodziła się z rachunkiem Magdalena kiwnąwszy głową.
Volter był niesamowicie sympatycznym otwartym i konkretnym człowiekiem. Wdzięczność wobec Chłopców ze Strilandu wręcz wylewał się ze starszego mężczyzny.

- Za ten prawy uczynek kochani, już dzisiaj zacznę się wam odwdzięczać, bo dług zaciągnięty jest za ocalenie życia Magdaleny, jak i naszego nowego szeryfa! Proszę, zostańcie w moim gościnnym domu – wskazał na mniejszy budynek. Każę służbie przygotować pokoje. A teraz, zapraszam was na festyn, z upamiętniający założenie Wisslagerberg. Będziecie naszymi gośćmi honorowymi, nie inaczej i byłbym wielce urażony, gdybyście przyjaciele odmówili nam możliwości goszczenia was najpiękniej jak potrafimy.

Sądząc po zapachach, jakie dochodziły do głodnych nozdrzy Strirladczyków, zapowiadała się prawdziwa uczta. Beczki wina, które mijali, pieczenie i placki napawać mogły ślinotokiem usta i gardła suche od kurzu podróży i czerstwego prowiantu.




Chłopcy z Biberhof zostali przedstawieni starszyźnie miasteczka, i zajęli honorowe miejsca przy marmurowym stole na szczycie zielnego wzgórza, wokół którego stały pod namiotami stoły i ławy, uginające się pod stawą i napitkiem, dla wszystkich uczestników biesiady. Po drodze Magdalena wytłumaczyła im, że festyn jest świętem na pamiątkę założenia miasta, lecz gdyż data owa umknęła w historii potomnym, to każdy ma prawo ogłosić jego rozpoczęcie, jeśli go organizuje. W tym roku ucztę sponsoruje jej pracodawca Herr Volter. Każdy może zorganizować Beginnfest, lecz nie każdego stać na taki gest. Wszyscy mieszkańcy są zaproszeni do jedzenia, picia, zabawy, tańców, ucztowania.

- Niekiedy feta trwa i trzy dni, aczkolwiek najbardziej pamiętnym świętami były te organizowane przez, miej go Sigmarze w swej pieczy, Herr Betholda. – uśmiechnęła się na samo wspomnienie.




Kiedy Strirlandczycy zajęli swoje miejsca przy biesiadnym stole pośród znamienitych osobistości lokalnej społeczności, Volter przybył również, przebrany w odświętne ubranie. Wykonał wykwintny ukłon wobec honorowych gości i potem nalał do pełna kielich, który wzniósł ku niebu.

- Toast za zdrowie i fortunę mych najnowszych przyjaciół, którzy życie uratowali mej służebnicy Magdzie ocalając ją od straszliwego końca kłów wielkich basiorów Starego Lasu! Obyście zostali w Weisslaberbergu wystarczająco długo, abym mógł spłacić dług wdzięczności! Do waszych pomyślnych wyczynów i oby wasza siła nigdy nie słabła dzielni obywatele Imperium! Zdrowie Pogromców Wilków i zdrowie całego Weislagerbergu! – wychylił spory haust z pucharu.

- Niech żyją! Niech żyją!

Wiwaty i czapki z głów poszybowały w rozgwieżdżone niebo. Wesoła muzyka porwała serca wszystkich rozradowanych mieszkańców, biednych i bogatych, oczami już pałaszujących pyszne dania i delektujących powonieniem niewybredne trunki.

Tymczasem Volter przedstawiał Stirlandczykom siedzących z nimi przy stole biesiadników.

- Herr Bartfelt – wymieniony starszy pan wzniósł wykwitną laskę zakończoną głową złotego lwa w geście salutu. – Major Wesslagerbergu. Myślę, że kochał ta laskę bardziej od nieboszczki małżonki – szepnął Volter – nigdy się z nią nie rozstaje. – zażartował.

- Herr Pfulger. – wskazał na statecznego jegomościa. – Miejscowy bankier wraz z małżonką Beatrice.

- Herr Bolster, młynarz – mężczyzna musiał był wielki jak dąb za młodu – wraz z żoną Klarą.

- Oraz wreszcie Eliza Wagner. – żona naszego lekarza, jedyna kobieta w historii miasta, która kiedykolwiek zasiadała w Radzie Starszyzny. – szepnął dyskretnie. – Moje kondolencje szanowna pani Elizo – odezwał się głośno do kobiety. – Ufam, że małżonek wkrótce odnajdzie się cały i zdrowy. – Wagnerowa ze smutną miną przyjęła dobre słowo przymykając powieki. – Lepiej nie drążyć owego tematu przy niej. – poradził Volter Biberhofianom. – Nieboga pozierać się nie może po zaginięciu jej męża, którego już nie ma od kilku dni.

Przedstawiona śmietanka Weisslagerbergu wedle słów Voltera, jako rada Starszyzny, odpowiedzialna była za miasto oraz ścieżki przyszłości dbając o przyszły rozwój społeczności.

- Dzięki ci składamy Sigmarze, za dary, którymi raczyć się będziemy, ku twej nieustającej chwale. Pobłogosław nam i całemu Imperium. – po krótkiej modlitwie Voltera uczta została uznana za oficjalnie rozpoczętą, a wielu miejscowych wykonało również znak Taala.




Nie minęły dwa kwadranse, gdy bystre oczy Biberhofian wyłowiły chodzących między stołami dwóch znajomych sylwetek. Arno Hammerfista i Alexa Ohlendorfa. Przyjaciele, jeszcze przed zmrokiem, nie mieli problemu z dostrzeżeniem zostawionego znaku na rozstajach, a później ich tropem dotarli na miejsce leśnej potyczki z wilkami i dalej ku Weisslagerbergu.




Podczas uczty Volter zwrócił się do Herr Pfulgera.
- Jak ci się mieszka w posiadłości Halveschlussena mój drogi? – wznosząc puchar wina.

- Lepiej niż staremu mieszkało się kiedykolwiek. – odparł sucho młynarz, a widząc, że te słowa wywołały pewien dyskomfort przy stole. – Morze zachowaj jego duszę. – dodał, aby naprawić nietaktowne słowa względem zmarłego.

- Straszliwy sposób na umieranie… - Bartfelt westchnął z naprzeciwka.

- W rzeczy samej. – skwitował Volter i odwrócił się dyskretnie ku Stirlandczykom.

- Stary Halv, w którego domu mieszka dzisiaj Herr Pfulger, miał nieszczęście zarazić się przerażającą chorobą. Leczył go doktor Wagner…

- Sigmarze zachowaj go… - wtrąciła Eliza.

- Niestety… - ciągnął Volter – mimo najlepszych starań medyka, Halveschlussen poddał się chorobie i został ogłoszony zmarłym.

- No i na tym skończyłaby się jego historia. – zauważył Kristof Bolster.

- Zaiste… - westchnął Volter - Niestety nasza opowieść kończy się, gdy jego trumna została wydobyta miesiąc później, podczas śledztwa prowadzonego przez naszego poprzedniego szeryfa, Herr Zweickera. Wieko trumny było podrapane od środka… - rzekł Volter unosząc brew. – Biedny Halv został pogrzebany żywcem…

Pfulger wychylił się ponad stołem.

- Teraz nigdy tak się nie stanie drodzy przyjaciele. Mamy system teraz w Wesslagerbergu zapobiegający takim wypadkom. Sznur powiązany u dzwoneczka wiedzie do każdej trumny w Ogrodzie Morra. Gdybyście kiedykolwiek znaleźli się w jednej – obrócił twarz ku Chłopcom ze Stirlandu. – po prostu pociągnijcie za sznurek, i tyle, mu was odkopiemy. – rzekł pokrzepiająco.

Volter pokiwał głową.

- Tak… Do czasu aż medycyna nie będzie idealną sztuką naukową, niestety takie środki ostrożności muszą być w użyciu.
Eliza chrząknęła cichutko.

- Bardzo was proszę… Beginnfest jest czasem ucztowania, czyż nie? Na cóż takie smutne twarze? Winniśmy skierować nasze rozmowy na weselsze tory, aby odzwierciedlić ten wyjątkowy czas.

- Ależ oczywiście moja droga. – Volter uśmiechnął się. – Zmienimy temat natychmiast. Proszę wybaczyć staremu człowiekowi jego uchybienia towarzyskie. – Moi drodzy! – zwrócił się do honorowych gości. – Nie dajcie się prosić kochani o opowieści z waszych, zapewne bogatych w przygody lat na szlakach Imperium!





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 21-06-2016, 18:47   #90
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Alex dołączył z Arno do pozostałych. Z grzeczności i przyjaźni jako jedyny został z krasnoludem w mieście. Cała ta afera z ratowaniem reputacji towarzyszy nie była mu na rękę. Wolałby zostać w mieście. Tak natomiast wyruszyli w nieznane... i tak jakby bez celu. Nikt nie powiedział mu czy mają jakiś plan czy choćby cel podróży. Wymaszerowali w jego odczuciu na oślep i bez sensu. Ohlendorf był jednak człowiekiem z prostego ludu, cenił przyjaźć. Towarzyszył więc bandzie straceńców w ślepej misji. Licząc, że swoim statusem i umiejętnościami jakoś zdoła im pomóc. Irytował się jednak na sytuacje i utyskiwał pod nosem na brak szerszej wizji ich poczynań. Stojąc na uczcie słyszał o problemach kobiety której mąż zaginął. Nie był jednak przesadnie wyrywny do pomocy jej. W dzisiejszych czasach potrzebujących było mnóstwo w każdym mieście i każdej wiosce. Tak samo liczne były zagrożenia i zaginięcia... W dodatku sami mieli problemy... Pił jadł i wałęsał się. Liczył, że sprawa powoli zacznie nabierać kształtów. Ktoś mu w końcu powie gdzie idą i po co.... Liczył, że nie przyjmą kolejnego zlecenia typu... "odnajdzie mojego męża". Ostatnie rozwiązywanie zagadek nie poszło im zbyt dobrze. Gdyby nie to, że miał szczęście w hazardzie i pełną sakiewkę uważałby tamten czas za stracony. Wolałby nie powielać błędów. Pozostawał otwarty na wydarzenia podczas festynu, zajadał się darmowymi smakołykami. Pił z umiarem i rozwagą. Był ciekaw co przyniosą następne dni....
 
Icarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172