Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2016, 21:43   #2
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Yazir, leżąca nad jeziorem Ezers osada rybjii, bez wielkich emocji, łez, rozczulania się, pożegnała jednego ze swych synów. Może dlatego, że rybje nie okazywały publicznie emocji, a może dlatego, że Variel nie po raz pierwszy opuszczał rodzinne progi i widok ruszającego w świat syna Tessary na nikim nie robił wrażenia.
A ten pożegnał się z matką, po czym dosiadł czarnego jak noc wierzchowca, i ruszył kłusem.
'Wróć cało i zdrowo', dotarł do niego mentalny przekaz. 'Niech cię Denara ma w swej opiece'.
Uniósł dłoń na pożegnanie.

* * *

- Im szybciej dotrze, Varielu, tym lepiej. - Peer Celis wręczył Varielowi niewielki pakunek i niezbyt ciężką sakiewkę.
- Nim minie tydzień, będę w Bedrak - zapewnił Variel. Schował pakunek do plecaka, uścisnął dłoń zleceniodawcy, po czym dosiadł Zirga.
W parę chwil zniknął z oczu Peera.

Variel miał zamiar dotrzeć do Bedrak przed wyznaczonym terminem. Miał swoje plany związane z tym miastem, lecz Peer nie musiał o tym wiedzieć.

* * *

- Piętnaście miedzianych riv'ów. - Stary przewoźnik był nieugięty i słowo 'zdzierstwo' nie miało na niego wpływu. - Dziesięć za konia, pięć za ciebie. Koń ma więcej nóg, więc kosztuje dwa razy tyle - wyjaśnił z krzywym uśmiechem. - Jeśli cię nie stać, lub nie chcesz płacić, to droga wolna.
Machnął ręką, wskazując na leniwie płynącą rzekę.
Pramis, stanowiąca naturalną granicę między Matr a Kanon, mimo swej szerokości nie stanowiła żadnej przeszkody dla syna rybji, jednak Variel postanowił skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji. Sięgnął do sakiewki.

Prom był... i to była jedyna jego zaleta.
Wiekowa konstrukcja utrzymywała się na wodzie li tylko dzięki łasce Denary i niejeden z podróżnych, a grupka była całkiem spora, do tej właśnie bogini wznosił swe modły i gorące prośby.
Skuteczne najwyraźniej, bo prom dotarł cało do kanonskiego brzegu i nikogo nie trzeba było ratować z odmętów Pramis. Co prawda przy takiej okazji łatwo było zostać bohaterem, lecz Variel nie miał zamiaru pretendować do tego miana. Przynajmniej nie w tej chwili.
Co innego, gdyby do wody wpadła jakaś powabna panna, takiej jednak na pokładzie nie było. A rozwrzeszczanego bachora, który zatruwał wszystkim życie, rodzice musieliby sobie ratować sami...

* * *



Tawerna 'Pod Pegazem' powitała strudzonego wędrowca zapachem potraw, gwarem przyciszonych rozmów i zaciekawionymi spojrzeniami, jakimi zawsze obdarzano nowego przybysza.
Variel podszedł do lady, oddzielającej karczmarza (i stojące na półkach butelki) od gości.
- Pokój, kolacja, kąpiel? - spytał, gdy już wymienił z karczmarzem powitalne uprzejmości.
- Pół srebrnego riv'a - padła odpowiedź. - I zapraszam do stołu.

Po chwili przed Varielem pojawił się kufel piwa.
- Zaraz podam kolację - zapewniła służąca i powędrowała dalej, objuczona imponującą kolekcją kufli.


Miłośnikiem piwa Variel nie był, ale coś do picia zawsze było mile widziane. Nawet jeśli to były zwykłe ziółka.
Upił łyk i z zadowoleniem stwierdził, że karczmarz nie dolewał do piwa wody. Przeciwko tej ostatniej Variel nic nigdy nie miał, ale mieszanie dwóch dobrych produktów niekiedy dawało paskudny efekt.


Liczne plotki, jakie o karczmach krążą po świecie, okazały się w przypadku "Pegaza" całkiem nieuzasadnione. Karczmarz nie zdzierał skóry z klientów, jedzenie było dobre, niemal domowe, trunki niechrzczone wodą, pościel czysta, obsługa miła dla gości. A nawet bardziej niż miła, o czym Variel przekonał się osobiście... lecz czym nie miał zamiaru się przed nikim chwalić.

* * *

Strażnicy, zajęci rozbebeszaniem wozu protestującego w głos kupca, zlekceważyli samotnego jeźdźca, zadowalając się tradycyjnym mytem.

Leżąca na peryferiach miasta Aleja Lipowa, przy której mieściło się domostwo Kastora Wore, wbrew nazwie miała więcej tulipanowców, niż wspomnianych lip. Te natomiast występowały tylko w dwóch miejscach, z których jednym była właśnie posiadłość Kastora.

* * *

Drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie, a w progu stanęła dziewczyna, w połowie kroku powstrzymana wzrokiem Kastora.
- Przepraszam, tato... Myślałam, że jesteś sam...
Które to słowa, jak wyczuł bez problemu Variel, nie były prawdą. Oderwał się od wina i ciastek. Podniósł się i uprzejmym skinieniem głowy powitał dziewczynę.
- Wiesz, co mówią o ciekawości, sroczko? - spytał Kastor.
Dziewczyna obrzuciła Variela uważnym spojrzeniem, po czym skierowała wzrok na ojca.
- Przepraszam, tato... - powtórzyła. - Poczekam, aż skończycie. Przepraszam.
Cicho zamknęła za sobą drzwi.
- Kobiety i ich ciekawość... - westchnął Kastor. - Wiek nie gra roli.
Variel, chociaż jego doświadczenia z kobietami były z pewnością skromniejsze, skinął potwierdzająco głową.

- Gdybyś za jakieś trzy tygodnie ruszył w stronę Ketr - powiedział dwa pucharki później Kastor - to miałbym coś dla ciebie.
- Będę pamiętać - zapewnił Variel. - Ale nie obiecuję.

* * *


* * *

Powodów do chodzenia z zadartym dumnie nosem nie było, ale i rozpaczać Variel nie musiał.
Od pierwszego miejsca dzieliła go grubość jednego riv'a, więc chociaż nie można było powiedzieć, że 'o włos', to w sumie było całkiem nieźle. Akurat tyle, by się cieszyć, i tyle, by nie musieć się cieszyć popularnością, która mu była do niczego potrzebna.
Zdecydowanie wolał anonimowość, a ta takiemu Makorowi na przykład nie groziła.

Okazało się jednak, że z tą anonimowością to nie do końca wyszło tak, jak to sobie Variel wyobrażał.
- Sahre nie był zainteresowany? - spytał, obrzuciwszy natręta krótkim spojrzeniem.
- Może i by był - odparł nieznajomy, rozsiadając się wygodnie na ławie i machnięciem ręki przywoławszy służącą, zamówił u niej kufel piwa. Gdy odeszła by owe zamówienie zrealizować, uwaga jego powróciła do Variel’a.
- Szukamy kogoś dobrego, nie najlepszego - wyjaśnił, opierając przedramiona na blacie stołu i wychylił się nieco w stronę swego rozmówcy. - Przede wszystkim zaś nie szukamy demonów. Oglądałem te twoje popisy i stwierdzam, że się nadasz. Zapłata godziwa, warunki też nie zgorsze. Szef nieco sztywny ale do przeżycia. Wchodzisz?
- Muszę mieć więcej szczegółów - odparł Variel, upiwszy łyk wina. - Niektórych rzeczy nie robię nawet za pieniądze. No i wolałbym wiedzieć, ile czasu zajmie ta robota.
- Szczegóły, szczegóły - powtórzył za nim jego rozmówca. - Szczegółami to nie ja się zajmuję. A zadanie jak powiedziałem - proste. Dostarczyć towar z miejsca A do miejsca B, nic prostszego - wyszczerzył zęby, jednak uśmiech ów do oczu nie dotarł. - Jest nas troje na tą chwilę i brak nam kogoś z twoimi umiejętnościami, by dodatkowo zmniejszyć szanse na problemy po drodze, które mogłyby ewentualnie okazać się nie do przeskoczenia. Jak chcesz szczegółów, to staw się rano pod “Czerwoną latarnią”, nie tak trudno znaleźć ten lokal, zapytaj pierwszego lepszego. - Co powiedziawszy, wstał od stołu i zwinnie zagarnął kufel piwa z tacy, którą trzymała służąca. - Nie masz się co stroszyć. Robota nie z takich, za które się ląduje w lochach. Prosta, jak powiedziałem. - Puścił oko do Variela, po czym ruszył w stronę stolików do gry, których nie brak było w Dziewicy. Zanim jednak całkiem zniknął wśród pasjonatów kart i kości, rzucił jeszcze za plecy jedno zdanie.
- Pytaj o Sertusa.
Variel odprowadził wzrokiem swego rozmówcę, po czym zadumał się nad tym, co usłyszał.
Nieznajomy, który nie raczył się przedstawić, coś kręcił. Variel to czuł. W tym zadaniu było coś... Jakieś drugie dno, o którym pomysłodawca nic nie wspomniał. Z pewnością nie przez przeoczenie.
Variel był młody, ale z pewnością nie głupi. Na dodatek miał tyle złota, że nie musiał brać się za niepewne interesy. No i to miejsce spotkania...
Nazwa mówiła sama za siebie i gdyby Vriel szukał określonego typu rozrywek, to z pewnością by się udał pod ten właśnie adres. Gdyby...
Oczywiście mogła się kryć za tym jakaś romantyczna historia. Na przykład porwanie panienki z domu uciech. Chociaż nazwa mogła być myląca...

- Co to jest 'Czerwona latarnia'? - Variel podszedł do karczmarza. Niezbyt głośne pytanie niemal zaginęło w panującym w 'Dziewicy' gwarze.
Karczmarz zmierzył pytającego uważnym spojrzeniem
- To znany w całym mieście dom publiczny wysokiej klasy - wyjaśnił. Najwyraźniej ocenił status społeczny i stan majątkowy swego rozmówcy i wynik nie był olśniewający. - Bardzo drogi. Drogi jak wszyscy diabli - dodał. - Albo i jeszcze droższy.
- Mam dziewczynę. Młoda, ładna - zaproponował. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że lepiej będzie, jeśli to on zrobi interes, a nie właściciel 'Czerwonej latarni'. - Na całą noc, za znacznie niższą cenę.
- Za ile? - spytał Variel. Pytanie spowodowane było raczej ciekawością, niż faktyczną chęcią
- Srebrnik. Jest młoda i ładna - podkreślił karczmarz tytułem zachęty.
- A dziewica? Ile by kosztowała?
Karczmarz przyjrzał się mu nieco zaskoczony, a następnie wybuchnął śmiechem.
- Dziewica? Tu z pewnością żadnej nie uświadczysz. Spróbuj w “Latarni” skoro ci się na takie rarytasy zebrało, chociaż jak na moje gusta to sakiewki szkoda.
- Takie są drogie? - spytał Variel. - Chociaż pewnie to i racja, że srebra na nie szkoda.
Noc z dziewicą miała swoje plusy, ale, z pewnością, i minusów kilka. Doświadczona panienka wiedziała swoje i potrafiła zwykle różne ciekawe rzeczy.

- A kto to jest Sertus?
- Seratus? - powtórzył mężczyzna, powracając do wycierania kufla, które to zajęcie przerwał dobrą chwilę temu. - Nie znam nikogo, kto by to miano nosił. A przynajmniej w tej chwili nie kojarzę.
Spojrzenie rzucone w stronę sakiewki rozmówcy, wyraźnie sugerowało sposób, który mógłby zadziałać na ową dziurawą pamięć. O ile oczywiście informacja ta była wystarczająco ważna, by dłoń do owej sakiewki powędrowała.
- Sertus - poprawił go Variel. Na stole pojawiła się równowartość nocy spędzonej z oferowaną przez karczmarza panną.
I równie szybko zniknęła w nad wyraz ochoczych dłoniach.
- Faktycznie, Sertus - wyszczerzył uzębienie, które wykazywało braki w paru miejscach. - Słyszałem o nim. Przyjechał do miasta w tydzień przed rozpoczęciem turnieju. Zatrzymał się w “Latarni” i ponoć rozgościł się tam niczym król. Ma ze sobą jakąś kobietę, powiadają że kapłankę i tego tam chłystka - brodą wskazał na poprzedniego rozmówcę Variela. - Zwą go Kysr i już zdążył zasłynąć w pobliskich karczmach z ręki do kart i kości. Szczęście się go trzyma, nawet nieco za mocno jak na moje gusta, jednak nikt mu jeszcze niczego nie udowodnił.
Ciekawość Variela została podsycona... nie na tyle jednak, by półelf podjął decyzję udziału w jakimś dziwnym interesie.
- Dziękuję - powiedział. - W takim razie proszę o wannę i tę pannę. Obejrzę i zdecyduję, co dalej.

* * *

Panna była ładna i młoda. Nawet bardzo młoda. Lecz nie da się ukryć, że to i owo umiała, więc Variel spędził noc w bardzo miły sposób. Chociaż zdecydowanie się nie wyspał.

* * *

Ranek przywitał Variela słońcem, towarzyszącym mu podczas niezbyt długiej podróży, która zaprowadziła go do 'Czerwonej latarni'.
- Szukam Sertusa - powiedział osiłkowi, który, przybrany w elegancką liberię, stał na straży owego przybytku rozkoszy.
 
Kerm jest offline