Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2016, 22:00   #13
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Tallorien


Dziewczyna zaś wydawała się nie przejmować jego zachowaniem w najmniejszym stopniu. Na jej ustach błąkał się lekki uśmiech gdy prowadziła owe rozbrykane stworzenie. Kroki swe skierowała w stronę przeciwną niż ta, z której Tal nadszedł. Szła pewnie, nie zwracając większej uwagi na otoczenie, a przynajmniej takie sprawiając wrażenie. Jej ogony, splecione ze sobą i tworzące jeden, trzykolorowy twór, leniwie sunęły, muskając lekko poszycie.
Dla młodzieńca, którego w zachwyt wprowadzało dosłownie wszystko, co go otaczało, ów krótki spacer przyniósł setki nowych doświadczeń, które raz po raz odwracały jego uwagę od głównego celu. A to promień zachodzącego słońca ozłocił spadający liść. To znów dojrzał on grzyb rosnący w cieniu pnia, po którego głowie podążał leniwie ślimak. Gdy więc w końcu prowadząca go dziewczyna przystanęła, nie miał bladego pojęcia dlaczego. Ba! Ledwie zauważył ten fakt, bowiem uwaga jego skupiona była aktualnie na niebieskim motylu, który przeleciał mu przed nosem. Chwilę, i to dość długą, zajęło mu zrozumienie dlaczego.
Otóż, nieco przed nimi, na połaci odsłoniętej przestrzeni, która jak sobie przypomniał zwana była polaną, stały dwa wierzchowce.


Pierwszy był maści czarnej, z bujną, białą grzywą i takim samym ogonem. Klacz ta, Tal nie wiedział dlaczego to określenie pojawiło się w jego głowie, jednak zabrzmiało właściwie więc takie być musiało, na ich widok uniosła łeb i zarżała cicho. Zaraz też skierowała się w ich stronę, nie bojąc się wcale i przystanęła dopiero gdy znalazła się na wyciągnięcie dłoni od białowłosej.
- Witaj - dziewczyna odezwała się cicho, a następnie postąpiła krok do przodu i przesunęła palcami po chrapach. - Jej towarzysz na czas tej podróży należy do ciebie - zwróciła się do Tal’a, wskazując na zbliżającego się drugiego z wierzchowców.


Ten także grzywę i ogon miał białe, jednak w przeciwieństwie do klaczy reszta jego ciała pokryta była szarą sierścią. Nie wyglądał także w żadnym stopniu podobnie. Był masywniejszy i mniejszy, sprawiający wrażenie wesołego konika, który nic tylko na psoty czeka. Jak nic pasował on do tego, który miał na jego grzbiecie spędzić… No właśnie, jaki czas? Białowłosa była nader oszczędna w dzieleniu się informacjami i póki co Tal nie wiedział jak długo podróż ta trwać będzie miała. Jednego jednak mógł być pewien - wrażeń z pewnością miało mu nie braknąć.






Noc minęła spokojnie. Wierzchowce okazały się nad wyraz dobrze ułożone, a las jakby sprzyjający ich działaniom, nie rzucał im kłód pod nogi. Czy to tych prawdziwych czy też tych z przenośni. Ludzi, ani też przedstawicieli innych ras nie spotkali. Nie podróżowali jednak sami. Z nieznanego Tal’owi powodu dzikie zwierzęta, mieszkańcy owego lasu, zdawały się darzyć ich wyjątkową sympatią. Czy to jelenie, czy lisy, ptactwo wszelakie, a nawet owady. Ich obecność była doskonale widoczna przy srebrnym blasku księżyca, który oświetlał im drogę, odkąd słońce skryło się za górami. Tam gdzie nie sięgało, pomagały świetliki. Setki owych owadów latały wokoło dwojga podróżnych, rozjaśniając mrok i ukazując zdradliwe korzenie czy jamy. Niektóre z nich, widać te bardziej odważne, siadały na rękach i barkach Tal’a, sprawiając, że młodzieniec świecił niczym świąteczne drzewko.


Poranek przywitał ich nader urokliwym widokiem. Szum spadającej wody towarzyszył im już od jakiegoś czasu, zatem widok wodospadu nie był niespodzianką, a przynajmniej nie wydawał się być takową dla białowłosej. Jezioro, na którego brzeg dotarli, wabiło krystalicznie czystą wodą, w której dostrzec można było zwinne, srebrne ryby. Trawa byłą wysoka, gęsta i soczysta. Wierzchowce od razu zabrały się do jej kosztowania, nie czekając na moment, w którym ich grzbiety zostaną pozbawione ciężaru, który na nich spoczywał noc całą.
- Tu chwilę odpoczniemy - zdecydowała dziewczyna, zwinnie lądując na ziemi i klepnięciem odsyłając klacz, by ta zajęła się sobą sama. Nagle zachwiała się, a nogi które do tej pory całkiem sprawnie ją utrzymywały, gięły się pod jej ciężarem. Z ust wyrwało się pełne zaskoczenia westchnięcie, gdy zderzyła się z niezbyt miękkim podłożem.







Tariel


- Zatem moja sypialnia będzie najlepsza - zdecydowała Amarie. - Nikt nam nie przeszkodzi, a na półkach mam parę tomów, które mogą pomóc.
Demonica była nad wyraz zadowolona, co wpłynęło znacząco na ilość ciasteczek, które w regularnych odstępach czasu znikały z talerza. Na szczęście, zanim wszystkie łakocie trafiły do ust dziewczyny, powróciła Epso, z tacą pełną najróżniejszych przysmaków, od szynki w miodzie poczynając, na świeżych bułeczkach kończąc. Zupełnie jakby wiedząc, że będzie potrzebna, w drzwiach pojawił się Arsena.
- Wspaniale - ucieszyła się Amarie, klaszcząc w dłonie niczym mała dziewczynka. - Arsena pomoże nam to zanieść, dziękujemy Epso.
- To była dla mnie przyjemność - kobieta skłoniła się, przekazując następnie tacę w dłonie służki. - Tęskniliśmy za księżniczką.
- A ja za wami - oświadczyła demonica, rzucając się Epso na szyję i przytulając do niej. - Cieszę się, że nic się tu nie zmieniło. Chodźmy - dodała, obdarzając wszystkich radosnym uśmiechem i jako pierwsza ruszyła w stronę korytarza. Arsena schyliła głowę gdy przechodziła i tkwiła tak dopóki i Tariel nie ruszył się z miejsca. Dopiero wtedy podążyła za nimi, bez problemu radząc sobie z tacą.

Komnata, która okazała się być sypialnią Amarie, umieszczona była w jednej z wieży domostwa Luksa.


Pomieszczenie było przestronne i elegancko umeblowane. Nie brakowało złota i drogich tkanin, a posadzka lśniła niczym lustro. Okna ukazywały widok na las i sięgały od podłogi, niemal po sam sufit. Ze zwieńczenia tego drugiego, zwieszał się gruby łańcuch utrzymujący żyrandol ozdobiony setką świec, które zapłonęły gdy tylko demonica przekroczyła próg pokoju. Także w kominku pojawiły się płomienie, sprawiając że pokój od razu stał się przytulniejszy. Arsena postawiła tacę na stoliku przy kominku, tuż obok karafki i dwóch kielichów, po czym cicho wycofała się do drzwi, które następnie za sobą zamknęła. Aki, który spał w najlepsze na szerokim łożu, otworzył jedno oko sprawdzając co to za zamieszanie, po czym ponownie je zamknął. Amarie zaś nie zwracając uwagi ani na Tariela, ani na służkę, ani na ulubieńca, podeszła do trzydrzwiowej szafy i otworzywszy ją zaczęła przebierać wśród znajdujących się w jej wnętrzu szat.
Demon, który jej towarzyszył, mógł zatem swobodnie oddać się dalszym oględzinom komnaty. Prócz stolika, przy kominku stały też dwa fotele, a pod jedną ze ścian stała wyglądająca na wygodną, sofa. W nogach łoża stała komoda posiadająca liczne szuflady, każdą zamkniętą na kluczyk. Te jednak tkwiły w zamkach więc wątpliwym było, by coś ważnego znajdowało się w środku. Nad kominkiem wisiał duży obraz, na którym przedstawiono młodszą wersję Luksa, siedzącego na krześle o wysokim oparciu. Obok niego, opierając się biodrem o podłokietnik, stała Amarie. Trzeba było przyznać, że ktokolwiek stworzył to dzieło, był nad wyraz uzdolnionym artystom, który zdołał oddać na płótnie żywiołowość i naturalną radość, jaka zwykle tryskała z demonicy. Luks z kolei wydawał się być nad wyraz szczęśliwym i pogodnym, zupełnie innym niż mężczyzna, z którym Tariel miał do tej pory styczność.
Nie był to jedyny obraz na ścianach komnaty. Po przeciwnej stronie, tuż nad sofą, wisiał kolejny. Ten przedstawiał urodziwą demonicę, nieco wyglądem przypominającą Amarie, gdyby jej dodać skrzydła i postarzyć o parę lat. Osoba, która znajdowała się u jej boku, została zasłonięte szkarłatną szarfą.
- Umieram z głodu - cisze przerwał głos tej, za którą tu przybył. Odziana w zwiewną narzutkę, która więcej pokazywała niż kryła, zamknęła drzwi szafy i swobodnym krokiem podeszła do jednego z foteli, a następnie usiadła na nim, podciągając nogi pod siebie i zabierając z tacy jedną z bułeczek.
- Tam jest biblioteka - wskazała na jeden z szerokich paneli, którymi ozdobione były ściany. - Skorzystamy z niej gdy skończymy - co powiedziawszy oderwała kawałek bułeczki i zanurzyła ją, w znajdującej się wśród przysmaków, misce ze śmietaną. Wolną dłonią wskazała na wolny fotel, wyraźnie zapraszając swojego gościa by zajął na nim miejsce i także skorzystał z tego, co dla nich przyszykowała Epso.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline