Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2016, 01:03   #141
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wiara rusza góry. Kruszy kamień i gasi ogień. Wiara napędza. Ale o tym wie tylko ten kto jej zaznał.
- Do szpitala w Atlancie przywieziono kiedyś kobietę ze stalowym prętem który wbił się jej w czaszkę w potylicy, a wyszedł nad prawym okiem. Dyżurny lekarz opowiadał, że swobodnie chodziła i z nim rozmawiała. A tydzień po wyjęciu pręta wróciła do domu. Nie wierz więc Eddi w każdą bajkę grzybowej wróżki. Nie da się nikogo wskrzesić. Po prostu można dostatecznie szybko uratować.
Aiden mówił to zupełnie poważnie. Może z odrobiną pobłażliwości dla chłopięcej fantazji posterunkowego Crispo. Bo słowa te potwierdziliby wszyscy żyjący jeszcze lekarze i felczerzy. Że śmierć to długotrwały ponoć proces i że tak dalej… Ale nawet mając to wszystko na uwadze Aiden wiedział, że w tamtym momencie gdy kula Fali przenicowała jego czaszkę na drobne, wcale nie stracił świadomości. Wiedział że umarł. Kopnął w kalendarz. Przestał istnieć. Kropka. I dopiero potem został siłą wezwany by wrócić

To było dziwne. Nie pamiętał, żeby jazda sprawiała mu taką przyjemność. Challenger Moniki, fakt faktem, miał w sobie tę dawną iskrę geniuszu ludzkiej, przedwojennej myśli motoryzacyjnej. I mimo, że został w ciągu ostatnich lat brutalnie przetuningowany na żwirowy off-road, a w jego bebechach kołatała się już zaledwie garstka fabrycznych komponentów, geniuszem tym nadal epatował. Portner jednak z założenia nigdy wozów nie traktował z jakimkolwiek uczuciem, które wychodziłoby poza łatwość użytkowania. Do żadnego się nie przyzwyczajał, a w dłubaninę, czy dopieszczanie nigdy się nie bawił. Nie raz mieli z, uczuloną na punkcie palenia, czy picia we wnętrzu Challnegera, Moniką z tego powodu parę spięć. Oczywiście respektował jej zasady w jej wozie. Ale czasem cholery dostawał widząc ile dziewczyna potrafi czasu zmitrężyć na zdejmowanie i pranie tapicerki z powodu przypadkowych plam krwi...
Teraz jednak było inaczej. Samochód dziwnie współgał ze wszystkim. Z Moniką. Z Portnerem. Nawet z jadącym przed nimi pickupem Eddiego. I celem ich podróży. Bratem Eddiego… Ale najbardziej z Moniką.
Obejrzał się na nią gdy mruknęła wybudzona kilkoma wertepami.
Tak. Nie dało się ukryć, że chemiczka zaprzątała sporą część jego myśli odkąd drugi już raz wyrwała go z ramion śmierci. A także mimo jego usilnych starań, również siebie samą. Chciał ją wtedy uratować. Naprawdę niczego tak nie chciał, jak tego. Ale teraz gdy wszystko było tak poukładane i niemal lśniące, nie mógł odsunąć myśli, że uratowanie Moniki w pewnym momencie, którego nie zauważył, stało się zasłoną dymną. Ciągnął ją tam na siłę do górskiego leża Love’a. Targaną spazmami bólu jaki promieniał przy każdym ruchu tłocząc zanieczyszczoną jak wody Missisipi krew do serca. Tylko po to by wpakować Bigsbiemu jego własną kulkę w łeb jeszcze zanim wszystko wyleci w powietrze i się jej tym pochwalić. Skurwiel. Rzeczywiście głupi skurwiel.
Uśmiechnął się do niej półgębkiem. Istotnie mieli zajebistego farta.
Spojrzała na niego pytająco. Pokręcił głową, że nic takiego.
- Po prostu nie wiem czy dam radę się przyzwyczaić do tego jak świetnie wyglądasz Mika.
I to była prawda. Zawsze blada, filigranowa chemiczka, schowana w wojskowych ciuchach przed światłem, teraz pełna życia drzemała łapiąc słońce i wiatr.
Nim odpowiedziała, rozległ się szum krókofalówki. Posterunkowy Crispo z meldunkiem.
Aidena nie zdzwiło zachowanie chłopaka. I nawet do głowy mu nie przyszło by kazać Eddiemu nie zawracać im dupy co każdy kwadrans po nieparzystej godzinie. Rozumiał siłę przyzwyczajeń. A Crispo najwidoczniej potrzebował poczucia hierarchii. Regularnie więc kontaktował się z Dhalią, po czym następnie przedstawiał dane zwiadu, oraz garść innych informacji, do nich do Challangera. Portner wszystkiego wysłuchiwał, czasem zadał jakieś pytanie, po czym potwierdzał, że nadal kontynuują pościg za Bobbim. I tak już od kilku dni. Nawet polubili tę szopkę z Moniką. Nawet teraz gdy zaczynało brakować benzyny.

O cenę nie zapytał jej jeszcze ani razu. Odpuścił na razie. Pomijając fakt, że była uparta jak oślica i pewnie wyłgałaby się od odpowiedzi, tym razem nie chciał z niej siłą tego wyciągać. Skoro już jak ostatnia idiotka wydała na takiego trepa jak on fortunę, to niech jej chociaż trochę ten trep daruje trucia dupy. Poza tym wyglądało na to, że cokolwiek stanowiło cenę, było odsunięte w czasie. Niech więc ten czar trwa.
A może Jacksonvile? - to było ich drugą, po dowodzeniu Eddim, atrakcją umilającą podróż. Przeczesywali w pamięci wszystkie skrytki gangu Setha, a tych nie brakowało, po czym wybierali te do której chcieliby się wybrać - Zawsze lubiłem ocean. Moglibyśmy tam knajpę otworzyć. Nie musiałabyś pigułek mieszać. Ja nie musiałbym zabijać. Tylko ty, ja i odwiedzające nas krokodyle. Hmmm?
Problem oczywiście nie polegał na tym że nie mogli się dogadać. Po prostu wszystko nęciło.

Nie mógł wiedzieć jaka zażyłość łączyła Dahlię z zastrzelonym przez Faith rewolwerowcem. Za mało słów ze sobą wymienili. Ale Monika ją lubiła. I to wystarczało by Portner bez wyuczonej obojętności spojrzał na tę wiecznie wstawioną dziewczynę, której drobna konna sylwetka co i rusz ukazywała się na wzgórzach pustkowii. Dodać dwa do dwóch sztuką nie było. A stratę nawet skrywaną, po człowieku da się poznać jak się pożyło tyle lat co Portner i tyle strat naoglądało. Jeśli tego dożyjesz dziewczyno to czas zagoi rany. Zawsze to robi. Nawet gdy się tego nie chce.

Na Jill patrzył przez pryzmat Hope. A na Hope jak na zwyczajne dziecko. Bez żalu rozstał się z walizką, która dla dziewczynki szybko stała się odpowiednkiem szmacianej lalki. Czy naprawdę była robotem? Stworzonym w montowniach Molocha na podobieństwo jakiegoś prawdziwego dzieciaka? Odpowiedź była bez znaczenia. Co jednak niepokoiło nawykły do widma śmierci, instynkt Portnera to fakt, że Faith przeżyła. A zmechanizowana czy nie, żadna matka nie oddaje dziecka bez walki.
Znam paru wolnych strzeców od tropienia maszyn - powiedział przybranej matce Hope wczorajszego wieczora - mógłbym wam kogoś polecić jak złapiemy wiatr w żagle. Pod rozwagę.

Jak i poprzednio wypytał Eddiego o znany wszystkim stan zapasów i pozostałej do przebycia drogi. Potem zaś oznajmił tę samą decyzję ktora drzemała w oczach Posterunkowego. Zwiad. Zlozony z niego, Eddiego i Dhalii.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline