Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-06-2016, 01:03   #141
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wiara rusza góry. Kruszy kamień i gasi ogień. Wiara napędza. Ale o tym wie tylko ten kto jej zaznał.
- Do szpitala w Atlancie przywieziono kiedyś kobietę ze stalowym prętem który wbił się jej w czaszkę w potylicy, a wyszedł nad prawym okiem. Dyżurny lekarz opowiadał, że swobodnie chodziła i z nim rozmawiała. A tydzień po wyjęciu pręta wróciła do domu. Nie wierz więc Eddi w każdą bajkę grzybowej wróżki. Nie da się nikogo wskrzesić. Po prostu można dostatecznie szybko uratować.
Aiden mówił to zupełnie poważnie. Może z odrobiną pobłażliwości dla chłopięcej fantazji posterunkowego Crispo. Bo słowa te potwierdziliby wszyscy żyjący jeszcze lekarze i felczerzy. Że śmierć to długotrwały ponoć proces i że tak dalej… Ale nawet mając to wszystko na uwadze Aiden wiedział, że w tamtym momencie gdy kula Fali przenicowała jego czaszkę na drobne, wcale nie stracił świadomości. Wiedział że umarł. Kopnął w kalendarz. Przestał istnieć. Kropka. I dopiero potem został siłą wezwany by wrócić

To było dziwne. Nie pamiętał, żeby jazda sprawiała mu taką przyjemność. Challenger Moniki, fakt faktem, miał w sobie tę dawną iskrę geniuszu ludzkiej, przedwojennej myśli motoryzacyjnej. I mimo, że został w ciągu ostatnich lat brutalnie przetuningowany na żwirowy off-road, a w jego bebechach kołatała się już zaledwie garstka fabrycznych komponentów, geniuszem tym nadal epatował. Portner jednak z założenia nigdy wozów nie traktował z jakimkolwiek uczuciem, które wychodziłoby poza łatwość użytkowania. Do żadnego się nie przyzwyczajał, a w dłubaninę, czy dopieszczanie nigdy się nie bawił. Nie raz mieli z, uczuloną na punkcie palenia, czy picia we wnętrzu Challnegera, Moniką z tego powodu parę spięć. Oczywiście respektował jej zasady w jej wozie. Ale czasem cholery dostawał widząc ile dziewczyna potrafi czasu zmitrężyć na zdejmowanie i pranie tapicerki z powodu przypadkowych plam krwi...
Teraz jednak było inaczej. Samochód dziwnie współgał ze wszystkim. Z Moniką. Z Portnerem. Nawet z jadącym przed nimi pickupem Eddiego. I celem ich podróży. Bratem Eddiego… Ale najbardziej z Moniką.
Obejrzał się na nią gdy mruknęła wybudzona kilkoma wertepami.
Tak. Nie dało się ukryć, że chemiczka zaprzątała sporą część jego myśli odkąd drugi już raz wyrwała go z ramion śmierci. A także mimo jego usilnych starań, również siebie samą. Chciał ją wtedy uratować. Naprawdę niczego tak nie chciał, jak tego. Ale teraz gdy wszystko było tak poukładane i niemal lśniące, nie mógł odsunąć myśli, że uratowanie Moniki w pewnym momencie, którego nie zauważył, stało się zasłoną dymną. Ciągnął ją tam na siłę do górskiego leża Love’a. Targaną spazmami bólu jaki promieniał przy każdym ruchu tłocząc zanieczyszczoną jak wody Missisipi krew do serca. Tylko po to by wpakować Bigsbiemu jego własną kulkę w łeb jeszcze zanim wszystko wyleci w powietrze i się jej tym pochwalić. Skurwiel. Rzeczywiście głupi skurwiel.
Uśmiechnął się do niej półgębkiem. Istotnie mieli zajebistego farta.
Spojrzała na niego pytająco. Pokręcił głową, że nic takiego.
- Po prostu nie wiem czy dam radę się przyzwyczaić do tego jak świetnie wyglądasz Mika.
I to była prawda. Zawsze blada, filigranowa chemiczka, schowana w wojskowych ciuchach przed światłem, teraz pełna życia drzemała łapiąc słońce i wiatr.
Nim odpowiedziała, rozległ się szum krókofalówki. Posterunkowy Crispo z meldunkiem.
Aidena nie zdzwiło zachowanie chłopaka. I nawet do głowy mu nie przyszło by kazać Eddiemu nie zawracać im dupy co każdy kwadrans po nieparzystej godzinie. Rozumiał siłę przyzwyczajeń. A Crispo najwidoczniej potrzebował poczucia hierarchii. Regularnie więc kontaktował się z Dhalią, po czym następnie przedstawiał dane zwiadu, oraz garść innych informacji, do nich do Challangera. Portner wszystkiego wysłuchiwał, czasem zadał jakieś pytanie, po czym potwierdzał, że nadal kontynuują pościg za Bobbim. I tak już od kilku dni. Nawet polubili tę szopkę z Moniką. Nawet teraz gdy zaczynało brakować benzyny.

O cenę nie zapytał jej jeszcze ani razu. Odpuścił na razie. Pomijając fakt, że była uparta jak oślica i pewnie wyłgałaby się od odpowiedzi, tym razem nie chciał z niej siłą tego wyciągać. Skoro już jak ostatnia idiotka wydała na takiego trepa jak on fortunę, to niech jej chociaż trochę ten trep daruje trucia dupy. Poza tym wyglądało na to, że cokolwiek stanowiło cenę, było odsunięte w czasie. Niech więc ten czar trwa.
A może Jacksonvile? - to było ich drugą, po dowodzeniu Eddim, atrakcją umilającą podróż. Przeczesywali w pamięci wszystkie skrytki gangu Setha, a tych nie brakowało, po czym wybierali te do której chcieliby się wybrać - Zawsze lubiłem ocean. Moglibyśmy tam knajpę otworzyć. Nie musiałabyś pigułek mieszać. Ja nie musiałbym zabijać. Tylko ty, ja i odwiedzające nas krokodyle. Hmmm?
Problem oczywiście nie polegał na tym że nie mogli się dogadać. Po prostu wszystko nęciło.

Nie mógł wiedzieć jaka zażyłość łączyła Dahlię z zastrzelonym przez Faith rewolwerowcem. Za mało słów ze sobą wymienili. Ale Monika ją lubiła. I to wystarczało by Portner bez wyuczonej obojętności spojrzał na tę wiecznie wstawioną dziewczynę, której drobna konna sylwetka co i rusz ukazywała się na wzgórzach pustkowii. Dodać dwa do dwóch sztuką nie było. A stratę nawet skrywaną, po człowieku da się poznać jak się pożyło tyle lat co Portner i tyle strat naoglądało. Jeśli tego dożyjesz dziewczyno to czas zagoi rany. Zawsze to robi. Nawet gdy się tego nie chce.

Na Jill patrzył przez pryzmat Hope. A na Hope jak na zwyczajne dziecko. Bez żalu rozstał się z walizką, która dla dziewczynki szybko stała się odpowiednkiem szmacianej lalki. Czy naprawdę była robotem? Stworzonym w montowniach Molocha na podobieństwo jakiegoś prawdziwego dzieciaka? Odpowiedź była bez znaczenia. Co jednak niepokoiło nawykły do widma śmierci, instynkt Portnera to fakt, że Faith przeżyła. A zmechanizowana czy nie, żadna matka nie oddaje dziecka bez walki.
Znam paru wolnych strzeców od tropienia maszyn - powiedział przybranej matce Hope wczorajszego wieczora - mógłbym wam kogoś polecić jak złapiemy wiatr w żagle. Pod rozwagę.

Jak i poprzednio wypytał Eddiego o znany wszystkim stan zapasów i pozostałej do przebycia drogi. Potem zaś oznajmił tę samą decyzję ktora drzemała w oczach Posterunkowego. Zwiad. Zlozony z niego, Eddiego i Dhalii.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 22-06-2016, 17:03   #142
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Chyba żartujesz – Monika zaśmiała się odrywając lornetkę od oczu ale zwątpiła napotkawszy poważną minę Portnera. - Będziecie się czołgać opłotkami a my mamy co, pierdzieć w tapicerkę? Przecież widać, że przejezdni tam łażą. Impreza trwa! Żarciem pachnie. Nie możemy tam po prostu iść?
- Tam być światełka! – łysa jak kolano dziewczynka podskakiwała do wtóru celując palcem w falujące w oddali ogniska. - Tam być zabawa!

Ale wybrali nieformalnego przywódcę wycieczki i nikt nie podważył jego autorytetu. Na słowo Potrnera mniej lub bardziej ochoczo przystali wszyscy.

Kwadrans później Monika pochrapywała na tylnej kanapie challengera. Wyprostowane nogi wystawały jej przez uchylone drzwi, twarz nakryła kraciastą koszulą, strzelając focha a może zasłaniając się przed zachodzącym słońcem. Na miejscu kierowcy pogwizdywała Hope kręcąc rytmicznie zamkiem szyfrowym walizki.
- Róbcie zwiad – Jill jako jedyna z odtrąconej trójki nie skrytykowała ostrożnego planu. Pogładziła rękojeść strzelby, nie nabitej co prawda ale działającej na wyobraźnię. Usiadła na skrzyżowanych nogach na masce półciężarówki i wypatrywała.

Musieli nadrobić drogi i wioskę okrążyć aby nie wypaść od razu na otwarty teren.

Muzyka

Wioskę obsypywała ciemność budzącej się nocy. W świetle rozpalonych ognisk rysowały się kształty prymitywnych budyneczków pomiędzy którymi pałętał się żywy inwentarz. Na otwartej przestrzeni wrzała zabawa. Skryci za zabudowaniami mogli obserwować pląsających w amoku tubylców. Pomiędzy nimi podrygiwał szarpany podskokami mężczyzna uzbrojony w żywego węża. Kroczący za nim tłum podawał sobie ponad głowami kobietę w brudnej czerwonej sukience, jak nic naćpanej jakiegoś tubylczego halucynogenu. Rytuały, lub czymkolwiek były te dziwne, przesycone mistyczną aurą zachowania, odbywały się w pobliżu ołtarzyka. Na niego składał się szkielet ubrany w zużytą, kiedyś białą suknię z welonem. Dalej stał posążek buddy, spory mosiężny krzyż, święte wyblakłe obrazki w wyświechtanych ramkach i cały tabun tlących się świeczek.

Żaden z dzikich nie wykazywał się jednak agresją. Pochłonęła ich raczej im tylko wiadoma ceremonia. Choć nie wszyscy tańczyli i poddawali się tej religijnej ekstazie. Część wioskowych podpierało ściany jedynego murowanego budynku, popijając coś ze szklanych butelek lub drewnianych kubków. Śmiali się i rozmawiali, także z przejezdnymi w ich rasowanych czterokołowcach. W większości pustynni gangersi, z różnymi jednak oznaczeniami na kurtkach. Ci również jedli szczury z patyków, popijali bimbrem rozlanym do brudnawych słoików i puszczali między sobą świńskie żarty, klepiąc swoje panienki po tyłkach i tankując benzynę z kanistrów do baków swoich maszyn.

Wioska wyglądała jak regularny punkt handlowy. Kilka otwartych lepianek serwowało nawet jedzenie i usługi.
I tylko jeden element krajobrazu niepokoił swoim widokiem.

Stos suchych gałęzi usypany pod ciałem obwiązanym białym całunem. A obok ciała, przywiązana za nadgarstki klęczała kobieta w sfatygowanej sukience i wymalowanej twarzy. Białe policzki przecinały bruzdy po wylanych łzach.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 22-06-2016 o 17:21.
liliel jest offline  
Stary 28-06-2016, 14:01   #143
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Portner wysiadł z Challengera i przeciągnął się. Lewa ręka już instynktownie przejechała po wygolonym skrawku na jego potylicy. Szorując po odrastających włosach. Jakby szukając potwierdzenia, że nadal tam jest.
- To twoja wina - stwierdził wpatrując się w latawce, po czym odwrócił się do chemiczki - Znacznie lepiej wychodzi ci ratowanie mojej dupy, niż na odwrót.
W zasadzie uważał, że i Monika i Hope miały rację. Wszystko wskazywało na to, że odbywa się tam zwyczajna trybalska biba. Z drugiej strony naprawdę nie zaszkodzi mieć kogoś za sobą w odwodzie. Tym bardziej, mając w pamięci, że niedawna Ostatnia Wieczerza, omal nie zmieniła się w wigilię armageddonu.
- Nie marudź. Zawołamy was przez radio od razu jak dotrzemy na miejsce.

***

Celebrującym trybalom, Portner przyglądał się przez krótką tylko chwilę wyłapując same ekstatyczne i w większości równie ujarane spojrzenia, jakimi błyskali w świetle ognisk. Potem już nie poświęcał im uwagi. Gdy minęli zabudowy zupełnie przez nikogo nie zaczepiani, uruchomił krótkofalówkę.
- W porządku. Przyjeżdżajcie.
Po czym rozłączył się i spojrzał na Dahlię i Eddiego.
- Miejsce na nocleg zdaje się lepsze niż noc na pustkowiach. Zostaniemy tu. Bobbi nie ucieknie. A teraz pora na dobre wieści. Ile mamy fantów na wymianę Eddi? Tylko te suchary? Nie mamy niczego z wozów Setha?
Choć pytanie skierował do Posterunkowego, jego wzrok zatrzymał się na wysokim stosie i jego lokatorce - I pośpieszmy się jeśli chcemy tu coś zjeść...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 28-06-2016, 17:14   #144
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Eddie dłuższą chwilę spędził na przyglądaniu się obozowisku, kiedy podeszli już bliżej. Zwiadowca z niego był marny, ale piętnasty zmysł ostrzegał go dość natrętnie przed tym, że znowu lezą prosto w gównianą sytuację. Niby na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Widział przecież że jacyś przejezdni zatrzymali się tutaj przed nimi i jeszcze nikt na rożnach ich nie piekł nad ogniskami. Tamten obdartus zdzierał zębami przecież mięso wiewiórki z patyka, nie udziec dziewczęcia, prawda? Spostrzegł też jakieś punkty wymiany, gdzie można było popróbować handlu. W końcu mieli sporo na wymianę.

- Eee tak. - głos Portnera wydarł go z rozmyślań - Mamy racje żywnościowe, mamy części wyszabrowane z kompleksu i z podziemi po tym jak mutki sobie stamtąd poszły. Emitery zmajstrowane przez Hope, które dostaliśmy od Jill. Mam też trochę szmelcu który… przywiozłem z Posterunku, tylko cholera wie czy oni będą chcieli za coś takiego pohandlować. Wyglądają bardziej na użytkowników dzid, pał i łuków niż potrzebujących części zamiennych. No ale z drugiej strony może nie potrzebują za bardzo paliwa i amunicji, więc jakiś geszeft uda się ukręcić.

Łypnął okiem na kobietę drgającą w amoku, czy też w ekstatycznym tańcu. Każda kultura świętowała na swój własny sposób. Inni mogli pomyśleć że świętowanie a’la Posterunek było sztywniackie jak cholera, ale Eddie nie mógł się przekonać do szaleństwa wokół ogniska. Coś mu tutaj nie pasowało.
Nagle go olśniło, ściszył głos tak by nikt poza Portnerem i Dhalią mogli go usłyszęc.
- Wiem. Wiem już do cholery co mi to przypomina. Czytałem kiedyś o takich bykach z północy Europy. Wiecie, takie mocarne typy z tarczami, toporami i statkami z wiosłami. Nie pamiętam jak im było, ale zapamiętałem jedno. Jak im tam jakiś kacyk pomarł to palili go na stosie razem z żoną.
Wskazał dyskretnie paluchem na kobietę koło zawiniętych w płótno zwłok.
- Nie wygląda to podobnie? Może stąd te jasełka które tu odstawiają? - Eddie niespokojnie powiódł wzrokiem wokół. - Może dobrym pomysłem będzie załatwienie handelku jak najszybciej i wypieprzać stąd w podskokach? Swoją drogą ciekawe czy ta... żona - przypatrzył się znowu pomalowanej na twarzy postaci - bo to chyba kobieta jest… No czy ona tak z własnej woli tam siedzi i czeka na finał tego wszystkiego?
Spojrzał na towarzyszy.
- W każdym razie proponuję zagadać z szefostwem wioski, tak by nie wywołać jakiegoś skandalu dyplomatycznego naszym przybyciem. Może pogadać z tymi przyjezdnymi od wozów? Może wiedzą coś więcej o tych dzikich. No i nie wplątać się znowu w jakiś pieprzony lokalny karnawał tak jak w Betel...
 
Harard jest offline  
Stary 03-07-2016, 17:29   #145
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Nie cierpię tego, ale ok, może potrzebują usług lekarza.
Z juków przy swoim siodle wyjęła kawałek materiału zwinięty tak, że dopiero kiedy wciągnęła na ramię opaskę, wyhaftowany na niej czerwony krzyż stał się rozpoznawalny.

Ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się wystawianej przez tubylców szopce. Przeżarty peyotlem mózg uporczywie próbował spasować ze sobą kolejne elementy. Jakiekolwiek. Próbował i próbował, ale nadal nie umiała skleić tego, co widzi w całość. Cokolwiek to był za kult, był bardzo synkretyczny. Ot, garść najlepszych kawałków w stylu gore powybieranych z kilku religii, o których słyszała jeszcze w szkole. Nic tu do siebie nie pasowało. Poza tym, że podszewkę szoł stanowiły zapewne wóda i dragi. Yes, please!

Od tego podróżowania człowiek zamieniał się w kojota. Wiara w zwykłe, ludzkie rzeczy w stylu wymiany handlowej była coraz trudniejsza. Za każdym winklem czaiła się lufa. Po kilku tygodniach sprawy puchły do regularnej psychozy i uświadomienie sobie, że jednak tych, którzy próbują znaleźć w tym zasranym świecie własny kawałek podłogi i żyć sobie na nim - chujowo, ale stabilnie - jest więcej wydawało się równie osiągalne do znalezienie machiny czasu.

Wzruszyła ramionami, przyjmując do wiadomości wypowiedź Mikrusa.
- Santa Muerte, coś mi się kojarzy - spiorunowała wzrokiem Czachę, który próbował właśnie nakręcić rozróbę z Pułkownikiem. Niby mądrzejszy, a jednak nie radził sobie z nową rzeczywistością, w której nie był tym jedynym. Mamrotała do niego przez zaciśnięte zęby
- Na litość boską, Lucky. Weź się w garść, nie jesteśmy z cyrku. Wracając - odszukała spojrzenie Eddiego - dla nas to nie ma żadnego znaczenia. W sensie chce czy nie chce. Jeśli będziemy mieszać się w lokalne sprawy każdego miejsca, w którym się zatrzymamy, to powinniśmy zacząć się rozglądać za drewnianymi garniturkami. I to już. Odpuść. Z resztą, potrzebujemy tego dojścia, nie?
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 22-07-2016, 12:08   #146
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
- Nie zwyczaj mnie zniechęca - odparł Portner - Tylko jego zapach. Zacznijmy od przyjezdnych. Widać, że się nie szczypią z gazoliną.
Po czym skierował się w stronę skupiska gangerów.
- Macie wachę na wymianę? - rzucił krótko gdy dowcipy zaczynały cichnąć stłumione pojawieniem się nieznajomego w ich rewirze - W zamian suchy prowiant i elektronika.
- I amunicję może macie na wymianę? - Eddie przypomniał sobie że spaślak głodny. - A tak w ogóle co się tutaj wyprawia, bo my niezbyt się wyznajemy na zwyczajach tubylców. Jakaś imprezka?
Gangersów tłoczyło się około dwóch dziesiątek. Wyłapali oznaczenia trzech różnych formacji. Każdy miał przynależność wymalowaną na plecach kurtek i bezrękawników.
Zwierzęca czaszka.
Wąż zrolowany jak lina.
Skrzyżowane francuskie klucze.
Byli wymieszani. Znali się albo szanowali neutralność terenu. Nie trzymali się swoich grupek, przeciwnie, wymieniali informacje lub zwyczajnie plotkowali.
Głos zabrał koleś od francuzów. Wielki barczysty blondyn z brodą do pępka.
- Wachę możemy odstąpić. Ale za amunicję lub leki. Elektronika to nie nasza działka. W żarcie najlepiej zaopatrywać się u tubylców. Świeżo upolowane i soczyste.
A więc raczej gówno będzie z handlu. Akurat amunicji im brakowało. Ale moment, przecież Portner wyszabrował spory plecak z podziemnego, czy raczej podwodnego kompleksu. Może jednak nie takie gówno z geszeftu wyjdzie.
Eddie skinął głową zostawiając targowanie się i cały ten rytuał innym. Sam zaś powolnym krokiem podszedł bliżej ognisk, poprzyglądać się tubylcom. Wzrok przyciągało zawinięte w płótno ciało i pomalowana w voodoo wzorki kobieta.
Podszedł w końcu do niej.
- Kto to? - wskazał palcem na trupa.
Podniosła na niego wzrok po dłuższej zwłoce. Zamrugała jakby niedowierzając, że się do niej odzywa.
- Wódź Osady Pośród Piasku. Mój mąż - pociągnęła nosem i rozejrzała się dookoła. - Uważaj. Nie wolno ci ze mną mówić.
Eddie odruchowo rozglądnął się czy ktoś nie podchodzi. Pokręcił głową, bo jednak myślał, że się myli. Że to nie to co myślał. Zerknął na dziewczynę. Dla niego nie mieściło się w głowie, że ktoś tak bezsensownie może pożegnać się z życiem. Usiłował wyczytać coś z jej spojrzenia. Ale gdyby nawet… gdyby nawet była tu wbrew swojej woli, to co niby mieli zrobić?
- Przykro mi. - powiedział tylko cicho.
- Poczekaj - dodała szybko jakby bała się, że odejdzie. - Mógłbyś mi pomóc. Ocalić przed ogniem.
No i tego się właśnie obawiał. Ona nie była fanatyczką, czekającą z utęsknieniem na ekstatyczną śmierć w płomieniach. I co teraz?
- Eee… jesteś tu wbrew swojej woli? Jeśli nie chcesz czemu po prostu nie uciekniesz?
- Jak? - potrząsnęła przywiązanymi do pala rękami. - Sama nie dam rady.
Gdzieś z oddali Eddie napotkał spojrzenie jakiegoś uzbrojonego w dzidę tubylca, który potrząsnął wymownie bronią i zaczął się zbliżać.
- Przed ceremonią, powiedz, że domagasz się dla mnie prawa łaski.
Eddie znowu pokręcił głową. Nie chciał ładować się z to wszystko. Przecież to nie mogło być takie proste, nie? Prawo łaski. Pewnie okaże się że oznacza to że wyzwie przy okazji , jakiegoś byka na pojedynek na dzidy. O, takiego który mu się tak przygląda i najwyraźniej nie podoba mu się że gada z dziewczyną. No ale czemu to jakoś ostatnio się tak dzieje że wszystko skupia się na nich? W Betel też nie pchali się przed szereg przecież. Tak jakoś szast prast i byli po szyję w gównie. Zerknął na więzy kobiety. No ale z drugiej strony… co ona winna. Znowu pokręcił głową i wrócił do kompanów. Wypatrywał chwili ciszy by opowiedzieć im o rozmowie.
 
Harard jest offline  
Stary 24-07-2016, 09:25   #147
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Tymczasem pod grupkę gangersów podjechał z rykiem challenger. Tuman kurzu wzbił się w powietrze przy zgrabnym wirażu, wiatr zawiał pył dokładnie na zgromadzonych pod budynkiem ludzi, w tym Portnera i Dahlię.
Z środka wyskoczyła najpierw mała Hope. Ruszyła w podskokach do swoich przyciskając do piersi walizkę.
- Jeden dziewięć dziewięć cztery. Jeden dziewięć dziewięć cztery. Jeden dziewięć dziewięć cztery! - powtarzała wesolutko. Usiadła na ziemi pod nogami Portnera i gmerała dalej w mechanizmie szyfrowym.
- Dlaczego ona jest łysa? Jest chora? - barczysty blondyn cofnął się o krok a w ślad za nim poszło parę innych osób.
Jill doszła do nich miarowym spokojnym krokiem. Przewieszona przez ramię strzelba była nienabita ale i tak ją ze sobą wzięła.
Monika oparła się o smolistą karoserię, odpaliła papierosa. U jej boku wyrósł facet w przyciasnej ramonesce, zaczesał palcami tłuste włosy i zagadał cicho. Nie słyszeli o czym.
- Jeden dziewięć dziewięć pięć - Hope była zaabsorbowana swoim zajęciem, nie zwracała uwagi na tłok.
- To Hope. - Portner spokojnie wyciągnął rękę i przejechał nią po gładkiej główce. Głównie na pokaz dla gangersów. Ale i zdając sobie sprawę, że pierwszy raz dotyka dzieła Molocha bez nawet cienia niechęci. Właściwie to blondyn miał zupełną rację. Było w tej dziewczynce coś zaraźliwego - To nie choroba. Ma tak odkąd pamietam. A co do wymiany to może uda się nam coś załatwić. Mika! - Gdy podeszła odprowadzana wzrokiem Ramona, Aiden wskazał jej blondyna. - Mają gazolinę. W zamian chcą leków. Rzuciłaś może okiem na zawartość moich plecaków?
- Tak, coś się znajdzie na wymianę - odparła Monika. Namolny gość szepnął jej coś do ucha i wyszczerzył się szeroko do własnych słów. - Choć moglibyście określić konkretniej czego potrzebujecie. Coś na nery, serce, płuca?
- Najlepiej jeśli pokarzecie co macie. Tak chyba będzie szybciej - zawyrokował Blondas. - Choć boli mnie brak amunicji. Jest taki niedobór, że chyba będziemy się zaopatrywć w włócznie. Za kilka kulek każdy chętnie przehandlowałby własną starą. Jakby jeszcze jakąś miał - zażartował a jego ziomkowie zarechotali w odzewie.
- Ja swoją mam, Spike - wtrącił się chudzielec zagadujący Monikę..
- To się kurwa nie liczy, Sid - splunął. - Wozisz jej skurczoną główkę przy kierownicy motocykla.
- No i co?
Blondas pociągnął łyk z butelki i zignorował amanta.
- Jestem Spike. Szef gangu “Złote Rączki” - swoją rączkę, która była wielką jak kanister łapą, wyciągnął w stronę Portnera.
- Portner - złapał wyciągniętą rękę. Na Ramona uwagi specjalnej nie zwracał - Szef gangu “Dorwać Bobbiego”. Ale kramu nie będziemy tu rozstawiać. Jak potrzebujecie czegoś specjalistycznego to walcie o co chodzi. Mika jak nikt inny tutaj będzie wiedzieć co się nada. A jak nie to zwykłe antyseptyki też się znajdą.
Po czym jakby uważając temat wymiany za już dostatecznie określony wskazał na horyzont.
- To w dalszej okolicy też nie ma gdzie się w kulki zaopatrzeć?
- Vegas wyśrubowało ceny. Mają tam chyba regularną wojnę. Strzelaniny w dzień i w nocy. Kompletna rzeź, lepiej trzymać się z daleka. Chociaż skupują kulki do wszystkiego jak leci i oferują cudne ceny, nic tylko korzystać z sytuacji. Niestety w tym całym pierdolniku doszło do tego, że my też mamy niemal puste magazynki.
Mała Hope wywijała językiem i przesunęła następne kółeczko.
- Jeden dziewięć dziewięć sześć. Jeden dziewięć dziewięć sześć. Jeden dziewięć dziewięć sześć.
- Wojna w Vegas… - Portner spojrzał na ciemniejące niebo jakby szukając na nim kogoś kto odpowiadał za tego typu bzdury, po czym pokręcił głową. Żeby przez kilku krupierów zamilkły wystrzały na całych pustkowiach… Szczęśliwie znając zamiłowanie Miasta Grzechu do blichtru i huku... - Zanim z appalachów dociągną karawany, będzie już pewnie po wszystkim. Albo i nie.
- Poczekaj Hope - kucnął obok dziewczynki i tknięty jakimś niepokojem stanowczo położył rękę na walizce. Obok znów pojawił się Eddie z dziwnym, nieodgadnionym wyrazem twarzy, a Monika zaczęła targi - Zabawa, muzyka i światła są tylko dziś. Przegapisz jak będziesz się cały czas tym bawić. Weź Jill i idźcie zobaczyć tańce.
Hope pokiwała główką i podniosła się z ziemi. Wsunęła ufną rączkę w dłoń Jill i oddaliły się w stronę tańca i śpiewów. Spike i jeszcze jeden gość, brunet o ostrych rysach, doszli z kolei do Moniki i ewidentnie zaczęli rozmowy o interesach.
Część gangersów rozeszła się. Szli w stronę kramów z pachnącym mięsem, tańczących dzikusów albo znikało we wnętrzu budynku.
Eddie odczekał jeszcze chwilę i podszedł do kompanów. Przestąpił z nogi na nogę, już zaczynał kilka razy, ale nie wiedział jak nagarnąć.
- Eee… bo ja rozmawiałem… Widzicie tamtą kobietę? Miałem niestety rację. Zmarł jakiś król jakiejś osady i ona jest, znaczy była jego żoną. No i oni chcą ją puścić z dymem razem z małżonkiem. - Popatrzył na Portnera i spuścił głowę. - No i ona poprosiła mnie o pomoc. Żeby krzyknąć że domagam się prawa łaski jak już się zaczną te jasełka.
Zamilkł na chwilę.
- Szkoda dziewczyny…
Aiden patrzył na cyferblat walizki. Z początku nie podniósł oczu na Eddiego wyraźnie nie mogąc powziąć jakiejś decyzji. Ostatecznie pokręcił głową.
- Znała zwyczaj wychodząc za mąż. Mogła uciec gdy jeszcze żył. Nie będziemy się mieszać.
Po czym bezceremonialnie wręczył Eddiemu walizkę.
- Dasz radę to otworzyć? - wskazał czterocyfrowe pokrętło ustawione na kombinacij 1996 - obok były też 3 kartki. Fotografia datowana na 17.09.1999, pocztówka noworoczna 2013 i to. Święty Juda. Od spraw beznadziejnych.
Przekazał zdjęcia posterunkowemu.

Eddie zwiesił smętnie głowę, żal mu było dziewczyny, ale Portner miał rację. Chyba właśnie po to z tym do niego i Dhalii przyszedł. Żeby wybili mu to z głowy. Gdyby to było takie proste jak mówiła dziewczyna, to namówiłaby kogoś ze swoich. Musiała mieć w tym plemieniu jakiś przyjaciół, prawda? Tak sobie to tłumaczył w każdym razie. No i to Portner był dowódcą...
Zdziwił się trochę kiedy Aiden wręczył mu walizkę, nową zabawkę Hope.
- Hmm, mogę popróbować kombinację na podstawie dat… Chyba że wolisz abym pogrzebał narzędziami w zamku. Wygląda solidnie, ale mogę spróbować.
- Najlepiej byłoby odgadnąć właściwą kombinację. Ale… Kuriera wykończyły te hybrydy Faith. To jakiś kaznodzieja był. Z Vegas zdaje się - Portner obejrzał się na Monikę i upiętę obok pasa talizmany szczęścia, które tak ochoczo zabrała z Rama. Chemiczka zaśmiała się właśnie w odpowiedzi na jakąś propozycję cenową. Od kuracji Love’a wyglądała… Ech. Nawet gangersi to widzieli. Kilka par oczu bez zażenowania lustrowało tylną, górną stronę jej bojówek - Takich ludzi nie da się wynająć za garść gambli. Obstawiam, że to jakiś gorący towar. Jeśli Twój brat utknął w środku domowej wojenki kasyn, to zawartość tej walizki może nam otworzyć drogę do niego… - spojrzał znacząco na Eddiego - Albo nas wykończyć zanim się obejrzymy. Tak czy inaczej wolę, żeby walizka nie wybuchła nagle po wpisaniu przez Hope poprawnej kombinacji. Więc… w pierwszej kolejności może dasz radę to zbadać na okoliczność nieprzyjemnych niespodzianek?

*
Znaleźli sobie odosobnione miejsce w pobliżu jedynego murowanego budynku. W budkach zakupili żarcie i picie, jak się okazało mieli nawet całkiem przyzwoite mocno spienione piwo i pieczone wiewiórki. Delikatesy dla ich podniebień.
- Czego chciał Ramon? - Portner w końcu przerywał wspólne milczenie jakim uświęcili jedzenie świeżo upieczonego mięsa.
- Prosić mnie o rękę - zakpiła Monika odrywając kawałki mięsa z patyka i dmuchając w palce aby się nie poparzyć.
- Mhmmm - przytaknięcie zagłuszył rękaw, którym otarł usta z tłuszczu - Chcę tylko, żebyś wiedziała... - przerwał by ponownie wgryźć się w mięso, po czym po chwili poświęconej na przeżucie odwrócił się i spojrzał na nią - że go nie rozwalę.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło - oblizała koniuszki palców. - Jeśli wyjdzie, wbrew moim przyjaznym sugesiom, poza fazę składania świńskich propozycji to sama go rozwalę.
- Po prostu jesteś jeszcze trzeźwa. Swoją drogą... - wyciągnął nie wiedzieć skąd bukłaczek ze skóry jakiegoś chyba zwierzęcia i wyciągnął go do chemiczki - Lokalna specjalność jak zrozumiałem.
Pociągnęła duży łyk. Przejął i również sobie nie żałował.
- Czy ty mnie właśnie zachęcasz abym się wstawiła i dała przelecieć jakiemuś lokalnemu ćwokowi?
Zaśmiał się w odpowiedzi.
- Eddie mówił, że dziewczyna, którą mają tu dziś spalić, poprosiła go o pomoc - zmienił nieoczekiwanie temat
- Wiem - spoważniała. - Widziałam stos. Popierdolona sprawa. Ramon mówi, że spłonie ze swoim mężem bo go zabiła. Taka jest w każdym razie oficjalna wersja.
Pociągnęła kolejne łyki samogonu.
- Wybiłem mu to z głowy
- Dziewczyna jest ponoć niewinna - dojrzał w jej oczach wahanie. - Za psa się postawiłeś... A ona jest człowiekiem. I mają ją zjarać żywcem.
Podniósł na nią oczy zaskoczony przez chwilę zupełnie. Zaraz jednak ponownie zajął się kolacją.
- Dobra, niech będzie po twojemu - wbiła w piasek obgryziony do gołego patyk. - Niech ją fajczą, choćby i za niewinność.
Podniosła się z ziemi, otrzepała spodnie.
- Idę się rozejrzeć za jakaś rozrywką.
 
liliel jest offline  
Stary 24-07-2016, 13:30   #148
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Eddie ułożył na ziemi walizkę. Przełknął ostatni kęs wiewiórki, wytarł tłuste palce o spodnie i potarł o siebie dłonie. Przeszedł go przyjemny dreszcz, jak zawsze gdy rzucał się w wir majsterkowania. Zanucił wesoło pod nosem.
Od czego zacząć? Sprawdzić kombinacje cyfr ze zdjęcia i pocztówki? Czy od razu obejrzeć mechanizm? Wystarczył jeden rzut oka na walizkę aby stwierdzić, że to nie fuszerka. Masywna, prawdopodobnie kuloodporna. High-endowa technologia sprzed wojny.
Jeden dziewięć dziewięc sześć. Ostatnia cyfra sprawdzana przez Hope. Wtedy Potner jej przerwał jakby kierowany niezrozumiałym przeczuciem.
Eddie pociągnął dwa boczne zawiasy aby sprawdzić jak działa zamek. Odskoczyły ale oczywiście nic się nie wydarzyło, szczeki walizki zaciskały się uparcie.
Spróbował dobrać się do wnętrza od przeciwnej strony. Zawiasy były nie do ruszenia, tak samo jak ciasno zwarte połówki. Żadnej szpary pomiędzy nimi. Ani grama przestrzeni gdzie mógłby wsunąć brzeszczot i podważyć konstrukcje. Co zostało? Przewiercić się przez nią? Zrzucić w dół kanionu?
Obawiał się, że do tego kloca prowadziła tylko jedna droga. I wiodła ona przez właściwą kombinację szyfru.

*
Portner pożarł swój posiłek.
Monika musiała zakończyć negocjacje bo dwóch gangesów napełniało baki challengera i pick-upa. Wlewali paliwo prosto z kanistrów przez blaszane leje. Portner dopilnował czy wypełnią baki do końca, pogawędzili chwilę o niczym.
Dopił miejscowy trunek czując jak przyjemnie znieczula go na zewnętrzne bodźce.
Kolesie uwinęli się z tankowaniem i dorzucili jeszcze dwa pełne kanistry, po jeden na każdy wóz
- To na drogę.
Portner wrzucił zaspasy na pakę półciężarówki. Monika spisała się lepiej niż dobrze. Ciekawe ile z szabrowanych leków ich to kosztowało? Samogon podpowiedział mu zaraz, że to w sumie nie takie znów ważne. Mieli wachę. Jutro ruszą stąd daleko, do Vegas. Do cywilizacji. Może warto by tam zostać dłużej? Odpocząć. Mieli gamble. Miał Monikę.
- Ta wasza chemiczka - spytał gangers z zaplecioną w warkocz brodą. Wytarł umazane smarem ręce w szmatę i uśmiechnął się zalotnie. - Rucha się czy trzeba z nią chodzić?

*
Dahlia zwiedzała wioskę w pojedynkę. Konie uwiązała do pick-upa Ediego. Doniosła im wiadro z wodą i jakąś suszoną paszę, którą Monika zakupiła od tubylców razem z paliwem. Wzięła także coś na drogę gdyby pustynia poskąpiła czworonogom wody i roślinności.
Dhalia miała czas dla siebie. Minęła sporą ciężarówkę z otwartym na oścież bagażnikiem. W środku tłoczyło się kilku gangerów, w tym dwie ładne lalunie i Monika. Rozmawiali. Śmiali się. Albo chemiczka po udanych transakcjach chciała przytrzymać jeszcze pozory sielskiej atmosfery albo rzeczywiście dobrze się pomiędzy nimi czuła. Sądząc po obrazku, raczej to drugie.

Pomachała Dhalii między jednym a drugim sztachem papierosa. Lekarka ruszyła dalej.
Oglądała rozstawiane co parę kroków figurki bogów i bożków, święte obrazki, kukły, koraliki, czaszki i kości. Bębny mruczały miarowo, jak w transie. Minęła jakiegoś ponurego tubylca, który oferował na sprzedaż nader dziwaczny asortyment.

Nagle wyczuła znajomą woń palonych ziół. Ziół, które sama sobie aplikowała przed podróżą do świata duchów.
Szare kłęby przeciskały się przez szparę w płachcie niewielkiego namiotu. Nawoływały swoim aromatem. Zapowiedzią cudów.
Dhalia zajrzała ostrożnie do wnętrza.
Przy wysokim stoliczku, migoczącym od płomieni licznych świec, stał mężczyzna. Wymalowany na całym ciele, z cylindrem dumnie wieńczącym skroń.
Uśmiechał się do niej. Wpatrywał w nią. Jakby jej oczekiwał.

- Przyszłość nie śpi. Czeka. Tu.
W jego złożonych dłoniach zagrzechotały drobne kości i wylały się na blat układając w zadziwiająco regularny kształt. Rozciągniętej litery S.

*
Muzyka

Każdy przestał robić to co robił. Ucichły konwersacje. Śmiechy. Muzyka.
Powietrze przeciął najpierw rozpaczliwy krzyk.
Cała feta przeniosła się w pobliże stosu. Zrobił się tam tłok co było tym praktyczniejsze bo zasłaniał większą część widoków. A Eddie, Portner i Dahlia nie chcieli przecież oglądać. W końcu nie byli potworami aby nakręcać się widokiem puszczanej z dymem kobiety.
Murzyn z wężem przewieszonym na szyi coś krzyczał:
- Raul Da, Wódź Osady Pośród Piasku i jego żona, Abda Da, winna jego śmierci.
W jego rękach błysnęła zapalona pochodnia.
- Grzbiety płomieni uniosą was do krainy zmarłych. Tam osądzą was Bogowie. Czy któryś mąż wnosi o prawo łaski?
Zaległa grobowa cisza. Rozlała się nad całą wioską napięciem i zapachem spalenizny. Po nim nadszedł krzyk. Nieokreślony rozdzierający wrzask bólu. I inny. Cieniutki. Smutny. Wymieszany z dziecięcym płaczem.
- Pani boli. Ta pani boli! Wy przestać! Wy źli! Wy źli! ŹLI!
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 24-07-2016 o 13:35.
liliel jest offline  
Stary 26-07-2016, 23:52   #149
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Aiden theme

Pakując manatki do wozów, nie mógł rozgryźć co jest nie tak. A coś było na pewno. Ryło mu łeb jak jakiś pieprzony robak. I to w taki cholernie paskudny nieokreślony sposób. Świat się na pewno nie zmienił. Przypalona wiewiórka smakowała nadal jak frykas pustkowi. Samogon nadal wykręcał wnętrzności przypominając ciału, że żyje. Śmierć nadal była wszechobecna. Gangersi. Trybale. Gamble. Amunicja. Słowa po rozmowie z Moniką, kotłowały się w głowie Portnera. Międliły się w niej w kółko i w kółko nie znajdując ujścia. Ale przecież zawsze tak było. Odkąd sięgał pooraną kontraktami pamięcią. Czy to ta załatana przez Love’a dziura w jego czaszce? A może świadomość, że jego już nie ma? I czy… czy nie odczuwa on kurwa czasem żalu? Że mogło być jak dawniej.
Wróciwszy na swoje poprzednie miejsce obserwacyjne, usiadł na ziemi i wyciągnął z ziemi wbity przez Mikę, patyk po wiewiórce. Mika… Przyglądał mu się przez chwilę obracając go w palcach. Na stojącego nad nim gangersa, który najwyraźniej specjalnie się tu pofatygował, żeby zadać mu to pytanie, spojrzał dopiero po chwili. I uśmiechnął się do niego.
- Rucha się z kim chce - Po czym gwałtownie zamachnął się ramieniem i z całej siły wbił patyk w stopę gangersa przygważdżając ją do ziemi. Krzyk utonął w ekstatycznych wywrzaskach uczestników fety. Portner lewą ręką ubiegł przewidywalny odruch sięgnięcia po nóż. Prawa uzbrojona w patyk po drugiej wiewiórce odnalazła pod brodą, grdykę gnojka, który momentalnie zamilkł - Myślisz, że z tobą będzie chciała?
- Wyluzuj... kurwa - koleś skrzywił się z bólu ale nie drgnął. Wyprostowany jak struna z wciśniętym pod grdykę zaostrzonym drzewcem. - Tak tylko pytałem. Nie wiedziałem, że jest twoją cizią!
Gdyby za każde usłyszane “nie wiedziałem” dostawał gambla, to by kurwa chyba całego molocha mógł puścić z torbami.
- Spierdalaj - puścił gangersa i nie zwracając już na niego uwagi i ledwie słysząc jak ten uwolniwszy stopę odchodzi klnąc na Portnera od pojebów i monogamistów, opadł na swoje miejsce.
Wkurzali go debile. Bo przecież jakim debilem trzeba być, żeby się pytać takiego faceta jak on, czy laska z którą przyjechał lubi się ruchać?
Chyba jednak nie uda mu się dotrzymać słowa…

To wisiało w powietrzu odkąd Eddie podszedł do tej dziewczyny. Szaleństwo. Odjebana akcja ratownicza. Chciał tego uniknąć. Naprawdę wolał skupić się na tym co postanowili. Na Bobbym, któremu martwi nie pomogą. W akcie słabości nawet chciał o tym pogadać z Moniką, ale chemiczka, która zawarła dla niego układ z samym diabłem, tym razem strzeliła typowego apallaskiego focha. W pełnej krasie i z odwróceniem się na pięcie. Jakby nigdy nikogo niewinnego nie rozwaliła… Ale to nieważne. Ważne było to, że ona też chciała ratować tę dziewczynę. A to oznaczało, nią, Eddiego… a czy Dahlię też? Koniara była w swoim świecie. I tylko Czacha wiedział, czy rozglądając się na boki widzi gangersów i trybali, czy może towarzyszącego jej ducha Teksańczyka. Co jednak tylko doprawiało wiszące w powietrzu szaleństwo. A na nie Portner był wyczulony. Więc nawet oddalając się od stosu, policzonych miał właściwie wszystkich trybali, uwzględnionych tych którzy mieli broń. Nawet wycyrklowane pi razy oko odległości do wozów. Czekał tylko na reakcję Eddiego. Jakby samemu nie mogąc podjąć tej decyzji, która tak bardzo wbrew była temu do czego nawykł. To czego się spodziewał najmniej to… Hope. Dziecko-maszyna. Niesforny element układanki śmierci, który nie miał prawa tu pasować. Zanim się obejrzał, Eddie już był w pełnym biegu. Zerwał się.
- Dhalia - dziewczyna nie reagowała - Dhalia!
Dopiero siarczysty policzek, po którym zaskakująco szybko złapała go za rękę z taką wściekłością jakby był kimś zupełnie innym, przywrócił ją po chwili do rzeczywistości.
- W i e j e m y - Powiedział powoli i wyraźnie po czym wyrwał jej swoją rękę i pobiegł za Eddim.
Chłopak wyciągał z pickupa gaśnicę. Zuch. Portner na to nie wpadł. Aiden odbezpieczył broń. Dama kierowa miała do powiedzenia jedno słowo. Biegiem wpadł w tłum skandujących trybali i dopadł do kapłana. Szybki prosty z zaskoczenia spowodował zachwianie się mężczyzny. Syczący gniewnie wąż upadł na ziemię gdzie ułamek sekundy później zmienił się w krwawy strzęp gdy Portner z bliska huknął do niego z Desert Eagle’a. Kapłan nie miał czasu się ogarnąć. Aiden brutalnie sprowadził go do klęczek i stając za nim przyłożył mu dymiącą jeszcze lufę do potylicy rzucając trybalom nie budzące wątpliwości co do groźby ostrzegawcze spojrzenie. Jeśli dobrze wybrał wioskowy autorytet to pozostało czekać aż Eddie uwolni dziewczynę, a Mika odpali samochody.
Bobby's Pursuit theme on the run!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 27-07-2016, 08:45   #150
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wiewiórka nie była jego ulubionym sposobem odżywiania się, ale jak się tak zastanowić to Eddie nie wiedział czy kilkudziesięcioletnie MRE nie były gorsze. Suchary twarde jak beton i konserwy, które zawsze wąchał kilka razy po otwarciu i pożerał z pewną obawą. Tutaj przynajmniej nie było takich obaw i niedogodności, bo jego kolacja pewnie jeszcze wczoraj goniła po pustkowiu.
Gwizdał zawzięcie, jak to miał w zwyczaju kiedy próbował dobrać się do walizki. Najpierw sprawdził dokładnie czy nie ma jakichś wyzwalaczy, które uruchomią pułapkę po otwarciu. W sumie w myślach zganił się za to że nie zabrał się za to szybciej. Co jakby mała Hope trafiła właściwą kombinację i całe to ustrojstwo wybuchło, albo odpaliło jakiś jednostrzał prosto w dziewczynkę? Do długim gwizdaniu i oględzinach doszedł do wniosku że to jakiś cholerny przenośny sejf. W swoim warsztacie może i dałby radę przeciąć to na pół szlifierką ale tutaj trzeba było pokombinować. 1996, hmm może Hope była już blisko? Na zdjęciu była data z 1999, datę dzienną 1709 już przerobiła. Trzeba będzie spróbować.

Tymczasem jednak stało się to czego się obawiał. Miał zamiar uciec stamtąd jak tylko zacznie się to cholerne całopalenie, ale teraz nie było rady. Hope tak krzyczała, prawda? Poznał jej głosik, od razu zaczął się rozglądać za nią by w razie czego nie dać jej zrobić krzywdy dzikusom. Szlag… Trzeba było pomóc tej związanej. Pobiegł w stronę Hope by być blisko. Zerknął okiem na płonący stos, skrzywił się. Teraz wołanie o łaskę mogło być już spóźnione. Zdąży dobiec do pickupa po gaśnicę? Ano zobaczymy, w każdym razie zmienił kierunek biegu, licząc że małą zajmie się Jill lub Dhalia. Prośba związanej dziewczyny uczyniła go w jakiś dziwny sposób odpowiedzialnym za jej ratunek. Nie dałby rady spojrzeć w lustro gdyby po prostu odjechali stąd. Szarpnął za zapięcia gaśnicy i wyrwał ją z paki swojego wozy. Powinna działać, gdzieś z pół roku temu gasił nią mały pożar w swoim warsztacie.



Nie myślał na zapas, co będzie potem. Co będzie jak cały ten tribalski obóz rzuci się na nich. Kątem oka zobaczył tylko jak Portner wskakuje do akcji i to po jego stronie. Nie był pewny jak on zareaguje, w końcu zdanie wyraził jasno. Nie ich sprawa. Miał rację? No pewnie że miał, tylko że Eddie nie chciał się z tym godzić. Teraz odetchnął z ulgą. Jakoś tak raźniej mu było targając pieprzoną wielką gaśnicę że Aiden kryje jego plecy. Zatykało go, coś rzęziło w płucach jak w starej pralce przy wirowaniu, ale dobiegł do stosu, wyrwał zawleczkę i skierował dysze prosto pod nogi dziewczyny.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172