Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2016, 22:45   #231
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



- Wiesz co Śniący? Wolałem jak rozmawialiśmy poprzednim razem. Te dwie siekiery znacznie psują ci punkty wizerunku wiesz? - odezwał się Jackson gdy w końcu doszedł choć ogólnie do siebie po tej kumulacji wizji, efektów w sumie nie wiedział czego. Najbardziej chyba i tak zaskoczył go ból.

Gdy go poczuł spojrzał na swoją ranę. Nie spodziewał się tego. Kompletnie. ~ Co jest grane? ~ zdziwił się dość mocno zaniepokojony tym odczuciem. Ale "konatakt wizualny" jak to się mądrze mówiło potwierdził doznanie płynące z koniuszków poszarpanych nerwów w okolicach rany. Widział jak na byle jak założonym przez siebie bandażu od Arisy pojawiają się czerwone przebarwienie. Krwawił. Znowu krwawił. To, że rana krwawiła nie było niczym szczególnym. Ale to, że krwawiła tu i teraz to właśnie go zaskoczyło.

~ Czyli stoper znowu ruszył? ~ główkował gorączkowo. To go właśnie zaskoczyło. Dotąd nie wiedział odkąd liczyć "przejście" tutaj ale roboczo założył, że od momentu pobudki w zaatakowanym obozie nad rzeką. I, że odtąd wszystko jest "tutaj" a nie w ich realu. Ale przecież ranę ten stwór zadał mu już po przebudzeniu w nocy czyli "tutaj". Więc chyba powinna być zasada, że "Vegas zostaje w Vegas". Skoro dotąd nie odczuwał skutków tej rany to nadal nie powinien. Więc albo zasady panujące w tym świecie nagle "znormalniały" czyli zmieniły się albo siła która wykreowała ich awatary w tym świecie postanowiła zmusić go do uległości ty czym mogła. Lub też znudziła jej się obecność Frank'a tutaj. Przynajmniej żywego.

Doszedł do wniosku, że źródło tego dylematu może i jest ciekawe do rozważania ale skutek był ten sam: czas mu się kończył. Nie był wcale pewny czy nawet gdyby był tu Connor ze swoją apteczką to czy byłby w stanie mu pomóc.

- Mówił ci ktoś kiedyś, że jakbyś nadawał otwartym tekstem i pełnymi zdaniami to byś miał zdecydowanie większe szanse na sukces w rozmowie? - zagadnął chłopak z Baltimore szamana wciąż stojącego z dwoma siekierami w łapach. Jakoś ta broń i to coś pełgające w tej wodzie nie nastrajały go do dobrej woli i rozmowy w takim towarzystwie.

- I czemu nas pytasz? Calgary'ego spytaj. Od niego się zaczęło to wszystko. I od was. My tu jesteśmy tylko przejazdem. - odparł ponownie. Główkował cały czas i nagle po tej wizji niektóre elementy układanki wreszcie wpadły na swoje miejsce. Chyba. Znowu zgadywał i szacował. Miał co raz więcej danych, wskazówek czy obserwacji ale przyszło mu się zmierzyć z czymś w stylu badania materii z gwiazd dziwnych co to może i współczesna fizyka kwantowa jako tako ogarniała. W ogólnych założeniach. Bo standardowa nawet nie zauważała problemu bo wedle niej coś takiego nie miało prawa istnieć. A on Frank Jackson, miał parę semestrów tej zwykłej fizyki w szkole średniej. I kurwa weź tu złóż te dziwne, kwantowe klocki! Frustrowało go to jak jasna cholera! Zwłaszcza to, że Indianiec siedział w tym dłużej, znał od podszewki a kozaczył w gadce jakby z równym sobie gadał. ~ Byśmy gadali o obróbce zdjeć w studio to już byś tak nie kozaczył. ~ pomyślał mściwie.

Czuł jednak, że zbliża się kluczowy moment. I odpowiedź trzeba dać teraz. Chciał więc się chociaż wygadać. Zanim jego czas dobiegnie końca. Ból w ranie udowadniał mu, że szanse na wesołe zakończenie w tej historii maleją z każdą powiększającą się plamką czerwieni na bandażu.

- Właśnie. Calgary. I wy. To wasza sprawka. Twój syn. Złapał to... - wskazał dłonią na żywy, kolczasy cień na razie trzymający się wody. - Wiesz, nie wnikam czy nie myśliście rąk po sikaniu czy nie zachowaliście innego szamańskiego BHP albo mieliście zwyczajnego pecha. Naprawdę nie moja sprawa. I spoko jestem gotów uszanować prawo do prywatności i odmowy wypowiedzi. - uniósł na moment ręce jakby się spodziewał, że milczący przeważnie rozmówca zamierza zaprotestować albo co.

- Ale jednak to coś okazało się dla was za silne. Nie umieliście tego odesłać albo zniszczyć. Albo nie chcieliście bo syn czy coś tam. Wy czyli ty i Pajęczarka. Działaliście razem ręka w rękę. Więc zamietliście sprawę pod dywan. Pilnowaliście by tak zostało. Poświęciliście się temu oboje. Dlatego byłeś człowiekiem a teraz jesteś Śniącym. - pokiwał głową do głównego projetkora tej animacji i jego sędziego, strażnika czy kim on tam był. Lista kim by nie był albo nie mógł być pewnie była o wiele krótsza.

- I z Pajęczarką Agi ma rację prawda? Źle skumałem twoje kwieciste wypowiedzi wcześniej prawda? Ona nie jest zła. Jest demonem. Ale nie w takim klasycznym znaczeniu. Takim białasowym. Tylko demonem bo duchem. Nawet nie tak całkiem złym. Ale obcym. Niezrozumiałym. Nie wiem czy rozumie zwykłych ludzi jak my i czy my rozumiemy ją i to co robi. I z jej potęgą jakiś dla niej drobny detal może sprawić że jak ktoś do niej pójdzie to go rozerwie coś na strzępy, oszaleje albo sam sie pochlasta. Sprawy umysłu, własne imaginacje i takie tam. O to ci chodziło prawda? - pokiwał głową znowu tym razem kładąc pięści na biodrach jakby właśnie przyłapał kogoś na jakiejś oczywistej ściemnie której w swojej naiwności wziął za prawdę. Przy tych wszystkich megamocach i tajemnicach czuł się jednak jak taki naiwniak. Ale co? Był facetem od składania filmów a nie od supermisternych tajemnic!

- Ale Calgary... Calgary wszystko zepsuł. Przechytrzył was oboje. Wyrolował was. A może miał fart czy inne superprzebiegłe duchy mu pomogły. W każdym razie zwędził ten amulet. Albo jakoś inaczej poprzestawiał co nie powinno być przestawione. I too... - tu z grymasem niechęci i odrazy wskazał na kłębiący się w wodzie morderczy cień. - ...wylazło znowu. Sprawa się rypła i postanowiliście załatwić sprawę definitywnie. Dlatego wreszcie się obudziłeś i jesteś osobiście a nie poprzez swoje awatary. - pokiwał znowu głową biorąc głębszy oddech. Tak poskładał te puzzle. Zgadywał, że Indianiec i tak mu nic nie odpowie. Albo znowu tak by nic nie było wiadomo na pewno.

- Nie łapię jednak po co nas tu wciągnęliście. O co biega? Tylko ktoś z zewnątrz może to zakończyć? Albo przywrócić porządek? Po to mnie wzywałeś w wizji? No jak chcesz zwykłego człowieka to ja ci mówię, weź Calgary'ego. I tak już tu gdzieś jest. I jak nie ty to Pajęczarka możesz go znaleźć. A nam nic do tego. Czemu dotąd go nie wzięliście jak się już tu trochę pęta? - wzruszył ramionami. Nie chciał tu być. Wierzył, że facet ma moc by ich odesłać. Czemu nie? Obudziliby się w namiotach i poszli w swoją stronę. A Calgary by został i zrobił co powinien. Z filmiku Arisy i tak widział, że koleś chciał naprawić co zepsuł no to chyba wszystkim powinno pasować. Tyle, że Calgary'ego z jakichś powodów tu nie było. Nie był pewny czy to "złe maniotu" jakoś go nie zeżarło czy co.

Zamilkł na chwilę. Nie miał szans. Nie w walce. Kolo sam mówił, że nie da się go zabić zwykłą bronią tylko tą specjalną a tej nie mieli. Może jakąś różnicę robiło to, że nie spał a może nie. A po jednym starciu z tym bezkształtnym czymś Frank nie wierzył, że przeżyłby następne spotkanie. Dotąd się na nich nie rzuciło prawdopodobnie ze względu na bliskość Śniącego. Walka wiec pewnie byłaby nieksuteczna. Rana krwawiła. Czas mu się kończył. Przeczuwał, że tamten nie zgodzi się na Calgary'ego. Inaczej już by go wziął dawno i sprawa by była załatwiona. Więc deal. Deal którego Frank nie chciał. Odwlekał ten moment odkąd szaman z siekierami w łapach przemówił. Ale czuł, że się dłużej nie da.

- Słuchaj Śniący nie jestem mordercą. Nie chcę nikogo zabijać. Ale jeśli choć w części mi nie ściemniałeś wcześniej to... - zawahał się. Głos mu zadrżał. Nie chciał tego powiedzieć. Nie chciał tego robić. Ale nie widział wyjścia. Może jakby miał więcej czasu, jakby inaczej się ułożyło, jakby nie miał tej rany, jakby nie był w tej głupiej jaskini która okazała się pierdoloną areną ostatniej walki stwórców tego świata w tym świecie... Ale zostawało szyć z tego co miał w rękach. Więc...

- Więc jak nie ściemniałeś to ja nie chcę nikogo zabijać. Ale nikomu i niczemu nie dam się ot tak zarżnąć! - warknął przez zaciśnięte zęby. Wątpił by stal mu pomogła. Ale ognia nie miał a alternatywą były kamienie albo pięści. Przynajmniej więc trzymając swój multitool odczuwał choć namiastkę komfortu psychicznego. I czepił się rozpaczliwej nadziei, że skoro Śniący nie śpi to może będzie miał ułamek procenta większą podatność na ewentualne ataki.

- Wypuść dziewczynę. I resztę. Mówiłeś, że jest szansa cię przekonać i jak się wróci do nas to można te poprzestawiane łapacze poustawiać. I, że będzie ok. No to Angie wróci. Powie reszcie. Znajdą i poprzestawiają co trzeba. Powiesz jak to się zrobi. I będzie ok. - rzekł powoli bładząc wzrokiem gdzieś po po ścianach jaskini. Miał problem ze zogniskowaniem wzroku na czym czy na kimkolwiek. Może temu szamanowi coś da się przemówić do rozsądku? Może nie kłamał na całej linii? Przecież to właśnie jego słowa! Sam tak mówił!

- A ten... A ja... - przymknął na chwilę oczy. Ciążyło mu wszystko jak jasna cholera. Czuł, że podejmuję najważniejszą decyzję swojego życia. Odetchnął w końcu wypuszczając powoli powietrze. Otowrzył oczy. - No ja tu z wami jeszcze chwilę zostanę. I mówiłeś, że... Że coś jest do zabicia tak? Daj mi broń. Będę walczył. Skoro mam sobie wywalczyć wolność to będę walczył. Nie będę o nią jęczał. Zostanę tu. I pogadamy co dalej. Zobaczymy co wyjdzie. I jak ktoś z nas zostanie to się pomyśli co dalej. Ale wypuśc dziewczynę i resztę. Oni podziałają na zewnątrz a ja tutaj. Takie działanie wielotorowe. - powiedział już całkiem spokojnie. Popatrzył wyczekująco na szamana. Skończył swoje. Szaleńczo liczył, że mają jakąś wartość w tej dziwnej grze. Coś musiało być. Mogli coś zrobic czy zdziałać ale pętali się tu poomacku nie mogąc dojść co. Ale byli potrzebni. Może nawet niezbędni. Do czegoś. Dlatego jeszcze żyli. PRzecież ktokolwiek z tej popierdolonej trójki miał moc by ich znaleźć i zlikwidować od ręki. Ale była ta gra. Zgadywał, że byli chronieni częściowo czy zmiennie przynajmniej przez szamana i demona. Więc mogli coś zrobić. Liczył, że jak się zgodzi... No to nie wiedział co. A jak nie to i tak ich zarżnie albo to paskudne coś co tu trzymali. Albo zginie wraz ze Śniącym i jego wyśnionym światem. Ale jak przeczytał kiedyś w jakiejś książcę. Właściwie noweli. Nie jest ważne jak żyjesz, ważne jest jak umierasz. Czy jakoś tak to szło. Bo jak tu zostanie to pewnie dla zwykłego świata umrze. Zostanie kolejnym Śniącym. To był najoptymistyczniejszy wariant jaki w tej chwili widział. I wcale mu się nie podobał. Wolał wrócić do domu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline