Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2016, 22:47   #218
Rewik
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Goboczujka,
Komnata arcymaga niebios,
Wczesna noc


Katarina wraz z Severusem spędzili w komnatach arcymaga dość czasu by można było zauważyć ich nieobecność. Zwłaszcza nieobecność rannego akolity. Osoba, która weszła do sypialni maga jako trzecia to jego właśnie szukała, choć nie zdradziła się z tym kiedy już się spotkali.
– Tak, myślał żem, że was tu znajdę. Mieliśmy przyjść tu rano z Albertem... – Pyotr te słowa skierował ku Katarinie, lecz nie słychać było w nich wyrzutu. – ...jeno jak już tu jesteśmy, szkoda byłoby nie obejrzeć jej dokładnie. Znaleźliście coś ciekawego?

– Niezbyt – odpowiedziała mu, całkowicie ignorując obecność Severusa wertującego księgi.

Dziadek Rybak rozejrzał się po pokoju, który trzeba przyznać robił wrażenie, zwłaszcza na kimś, kto całe swoje życie spędził w lichej chatce przy rzece. Komnata była bogato zdobiona, z drogimi zasłonami na oknach. Każdy ze znajdujących się tu mebli stanowił małe dzieło sztuki. Z niejaką trwogą spojrzał na regał pełen książek. Nigdy nie nauczył się czytać, choć zawsze tego żałował. W swym długim życiu zdążył poznać kilka słów, lecz pismo traktował bardziej jako obrazki, niż zbiór liter, które razem tworzyły spójną całość. Podobnie jak Katarina, jego uwagę przykuł przede wszystkim pięknie wykonany globus. Pyotr podszedł doń i spojrzał wgłąb półprzeźroczystej sfery, która zamigotała i urosła w oczach, ukazując przed nim ziemie Imperium, od Gór Krańca Świata, aż po zdradzieckie brzegi Morza Szponów. Nigdy wcześnie nie widział czegoś równie zapierającego dech w piersiach - cała potęga ludu Sigmara ukazana w jednym, stosunkowo niedużym przedmiocie.

Pyotr początkowo oszołomiony możliwościami tego przedmiotu, dopiero po jakimś czasie spróbował skupić się na obszarach, gdzie w jego przekonaniu i w wiedzy jaką posiadał powinny znajdować się pola przed Górami Środkowymi i dalej… Goboczujka.

Koncentrując myśli na jednym, udało mu się przenieść obraz na Ostland, wprost na Wrzosowiska, gdzie znajdowała się Goboczujka. Teren ukazany był z lotu ptaka, nie pozwalał na wyśledzenie przemarszu wojsk, lecz i tak bardzo szczegółowo ukazywał otoczenie. Starzec mógł zobaczyć Góry Środkowe i multum starych, nieuczęszczanych ścieżek, które zostały zbudowane przez krasnoludy, niegdyś tam mieszkające.

– Jakie to proste... – rzekł sam do siebie. Był niemal przekonany, że gdyby zechciał, mógłby kontynuować tę przedziwną podróż, lecz odwrócił wzrok od przedmiotu. To też była pewna forma magii i choć uwięziona w przedmiocie, wolał powoli oswajać się z jej mocami. Nawet nie próbował wyobrazić sobie, jakie to stwarza możliwości, pomysły same przychodziły do głowy, a jeden z nich podpowiadał mu, że Albert powinien to zobaczyć. Był doświadczonym żołnierzem, z pewnością potrafi docenić atut znajomości terenu.

Godzinę później, gdzieś wewnątrz twierdzy

Z rozmową z akolitą Severusem uznał, że poczeka do rana. Po wizycie w komnatach maga, wreszcie nadszedł czas na sen. Był to czas, którego oczekiwał, a jednocześnie się obawiał. Częste wizje i sny, które pozostawiały swoisty niepokój za każdym razem, gdy się pojawiały, spowodowały, że z trwogą spoglądał na każdą kolejną noc. Każda wizja przynosiła odpowiedzi, lecz jeszcze więcej pytań. Był już zmęczony ich ciężarem.

Nie był nawet pewien czy zdążył zmrużyć oko, kiedy huk wystrzały rozległ się po całej twierdzy.

Kroczył ciemnymi korytarzami z pochodnią w ręku, w tym samym płaszczu co zazwyczaj, lecz na głowie miał nocną czapkę z pomponem umieszczonym na jej przedłużeniu, którą znalazł w swojej komnacie. Lochy nie były miejscem, w którym chciałby się teraz znajdować.

– Po com żem tu złaził... huknęło i cóż z tego? Mało to huka ostatnio? Pomyśleć, że mogłem być teraz w drodze do Kislevu... Trupy, wszędzie trupy... ciągnie swój do swego co staruszku? – mamrotał do siebie, może w wyniku zdenerwowania, a może żartując próbował dodać sobie w ten sposób otuchy.

Usłyszał szmer.

– Co to było? Jest tu ktoś?! – głos Dziadka Rybaka zadrżał wyraźnie zdjęty trwogą. W napięciu nasłuchiwał, oczekując odpowiedzi. Na szczęście ta pojawiła się niemal natychmiast. Rozpoznał głos Adara.

– To my! Tutaj jesteśmy! – potoczyło się po mrocznych korytarzach.

Odgłos szurania ponowił się, kiedy Pyotr ruszył znacznie śpieszniej niż chwilę temu. Kiedy dotarł do odnogi, w której zgromadziła się cała ferajna ponownie się odezwał.
– Co tu się wyprawia? Powinniście już dawno być w łóżkach. Co to był za huk? – Pyotr spojrzał na Adara, który akurat mu się nawinął, a było to spojrzenie mówiące, żeby powód lepiej był wystarczająco dobry. Zamiast niego odpowiedziała jednak Norsmenka.
– Lexa i Wilhelm bawić się w poszukiwanie – burknęła występując na przód i napinając mięśnie spojrzała wymownie na Pyotra, zaciskając przy tym pięści.
– Ma z tym Dziadek jakiś problem?

Widząc to Pyotr wziął się pod boki. No co za smarkula!
– I co Lexa znaleźć? – zapytał lekko prowokacyjnie naśladując jej sposób mówienia.

Nie odpowiedziała, lecz wskazała ręką na pomieszczenie, w którym ściany oznaczone były nieznanymi malowidłami. To co wskazywała było rzeczywiście interesujące i natychmiast rzuciło myśli Dziadka Rybaka na inny tor.

Podszedł do niepokojąco wyglądających run. Próbował oświetlić je pochodnią, lecz w jej świetle znaki bladły. Oddał więc pochodnie w czyjeś ręce i przyjrzał się malowidłom w świetle samego miecza.
– Ciekawe… wygląda na to, że twój miecz wykrywa magię… – zwrócił się do Adara.

Pyotr dokładnie obejrzał każdy z nakreślonych znaków. Nie umiał czytać run, ni nawet zwykłych zapisków, lecz potrafił rozpoznać magiczną aurę, a fakt, że Pobrzask reagował na bliskość malowideł jasno wskazywał, że magia wciąż jest tu obecna.
Dziadek Rybak zamknął oczy i głęboko wciągnął powietrze. W ciemności skrytej pod powiekami szara linia wiodła, kształtując magiczne znaki, które z czasem łączyły się razem, by uformować kształt wielkiego, ptasiego demona.

Oczy Pyotra otworzyły się po dłuższym czasie niż sam przypuszczał. Dziadek Rybak zerknął na Adara, który stał najbliżej i rozświetłał runy mieczem. Nie potrzeba było słów, by Adar odsunął się od ściany, widząc wyraz jego twarzy. Pyotr wyprostował się i również się odsunął. Odchrząknął.
– Te znaki… Niechaj no nikt nie dotyka. Nie powinno was tu być – Pyotr raz jeszcze obejrzał się na leżące wszędzie szkielety i wycofał się jeszcze bardziej, byle z dala od runów.

Stary guślarz wypuścił powoli powietrze. Już dawno nie było sensu udawać przez przybyszami, że zna się nieco na magii i tak każdy wiedział swoje.
– Znaków nie znam… ale do stworzenia tego nie użyto żadnego z ośmiu wiatrów. To Dhar. Demoniczna magia lub nekromancja. Myślę, że to drugie. – To co powiedział Pyotr nie było do końca prawdą, bowiem na magię Dhar składa się pozbawiona ładu mieszanina wszystkich ośmiu wiatrów, lecz ani on, ani nikt z obecnych nie znał się na tym wystarczająco, by dbać o takie szczegóły.

To co zdarzyło się później, całkowicie zdezorientowało Pyotra. Wbrew jego wyraźnym zakazom, wychowanka Natalyi przystanęła przy runach, dotykając ściany obiema rękoma i wypowiadając jakieś słowa. Nie były to słowa składające się na zaklęcie, to była modlitwa.

Nie wiedział co czynić, przerwanie tego co zaczęła Katarina mogłoby okazać się dużo groźniejsze niż pozwolić jej dokończyć. Wraz z ostatnim słowem modlitwy runy zajaśniały kolorowym światłem. Było za późno... Za późno!

Runy zaczęły zanikać. Lecz nim zniknęły całkowicie, błysnęły nagle zwielokrotnioną mocą, a dziewczyna z impetem została odrzucona w tył. Leżała martwa! Martwa! Czy mogła być aż tak głupia?!

Nie rozumiał tego co się wydarzyło. Pokładał w niej nadzieję na powodzenie tej misji. Czy tak właśnie miała skończyć? Czy jej przeznaczeniem było unicestwienie tego tajemniczego zaklęcia? Czymkolwiek ono było, czy mogło ono być aż tak istotne? Przypomniał sobie incydent na wieży. Kto lub co przyzwało demona? Tchnienie Tzeentcha tkwiło również w tych runach. Nie. Nie rozumiał. Niech Morr ma cię w opiece, moja droga...

– Ona żyje!
 
Rewik jest offline