Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2016, 02:56   #8
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Fundacja Sunny Hill, ranek
Po dotarciu na miejsce odetchnął głęboko, zapukał i wszedł.
Tym razem w gabinecie nie zobaczył starszego mężczyzny, ale kobietę w średnim wieku. Stała tyłem do drzwi gdy wchodził, właśnie się odwracała do wchodzącego pacjenta.
- Dzień dobry. Mallory Ross. - Stukając szpilkami podeszła do reportera wyciągając dłoń. Obcisłe motocyklówki z charakterystycznymi dla nich grubszymi wstawkami na kolanach, połączone z białą, jedwabną bluzką z przeźroczystymi rękawami robiły ekscentryczne wrażenie.
- Luc Van Den Heen - przywitał się podając kobiecie rękę i taksując ją uważnym wzrokiem.
- Coś podać do picia?
- Piwa pewnie nie macie…?
- Akurat nam się skończyły zapasy -
skomentowała. - Kawa może być w zamian? Proszę się rozgościć.
Nim skończyła mówić otrzymał wiadomość.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: No czeeeść
Cześć, Ropuszku. Będę dzisiaj wieczorem w chacie. Koło 22. Będziesz? M.
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: Re: No czeeeść
Raczej tak, ale z Alim. Sporo się wydarzyło kotku, nie mogę teraz :/
- Poproszę zatem kawę - zgodził się z udawanym żalem w tej samej chwili gdy odpowiadał Mazz.
Usiadł w fotelu wyglądając za okno.

W kilka chwil otrzymał parującą filiżankę z naparem i niewielką czekoladką na spodeczku.
Lekarka usiadła niedaleko i wyciągnęła przed siebie nogi.
- O czym chciałby pan dzisiaj pomówić, jeśli o czymkolwiek? - zapytała po chwili ciszy i obserwacji solosa.
- Nie radze sobie, sytuacja mnie przerasta. Wie Pani pewnie o stanie mojego synka. I żony.
- Dopiero co otrzymałam krótką notkę o pana żonie. -
Skinęła głową. - Od którego z nich zaczniemy? Które z nich sprawia szczególne trudności z radzeniem sobie?
- Oboje. Czuje się jakbym jeździł na jednokołowym rowerku nad Wielkim Kanionem i oczekuje się ode mnie jeszcze, że będę żonglował piłeczkami. A czasem solidnie wieje.

Uśmiechnęła się na to porównanie.
- A gdy zabrać piłeczki i pomóc zsiąść z rowerka, co zostanie? Oprócz wiatru. Co pana napędza i pozwala wstać codziennie z łóżka? Bo raczej nie cyrkowe sztuczki…
- Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym.
- A zechce pan teraz zastanowić się ze mną?
- Czemu nie. Skoro to ważne.
- Ważnie-nieważne. Chodzi mi raczej o to, że odczucie bycia mistrzem cyrkowym może być subiektywne. I być może warto wrócić do korzeni… Co pana napędza, co sprawiło i w którym momencie, że zaczął się pan tak czuć. Wcześniej z pewnością też pan był wystawiony na stres. Czy to wyjaśnia mój tok myślenia?
- Byłem. Teraz zależy mi na tym, by do nich dotrzeć. Ale nie jestem psychologiem. Dla Pani to praca, coś naturalnego… -
Luc zamyślił się jak coś ująć słowami. - Dla normalnego człowieka, staranie się odbudowywania relacji z synem, czy żoną… w ich stanie, z ich zachowaniami, reakcjami. Hm, proszę się nie obrazić porównaniem, ale zastanawiam się czy bardziej czuć to jak kolec w tyłku, czy granat w mózgu.
- Stop. -
Machnęła dłonią poziomo w powietrzu. - Proszę mi powiedzieć, gdzie PAN jest w tym wszystkim. Na razie skupmy się na panu. Z jednej strony żona, z drugiej syn. Gdzie pan jest w tym obrazku. Mogę dać kredki i papier, jeśli to pomoże zamiast słów. - Uśmiechnęła się lekko.
- Nie ma. Masa osób naokoło wskazuje mi, że muszę się przecież nimi zająć. Mają rację, prawda?
- Mają? Czy pan nie chce ich rozczarować? Zawieść? Odmówić?
- Nie o to chodzi. Kim byłbym, gdybym zostawił ich samych sobie?
- No właśnie, kim. Potrafi pan odpowiedzieć? A może nie chce?
- Ja?
- A kto inny?
- Pani.
- To pana terapia.
- Moja terapia, ale odpowiedzieć czasem można.
- To proszę zacząć… -
Mallory wstała i skierowała się do propagatora. - Jeśli ma pan ochotę chodzić, krążyć czy cokolwiek innego, nie ma pan obowiązku kiblować w fotelu. Co by się stało, gdyby pan wstawił się w ten obrazek?
- Co mam zacząć? Jaki obrazek? Obrazek mnie chodzącego po pomieszczeniu? Nie, nie mam takiej potrzeby, zresztą mam raniona nogę.
- Jak został pan ranny?
- Ugryzła mnie tchórzofretka. To naprawdę ważne w mojej terapii co stało mi się w nogę?
- Nie wnikam w szczegóły, pytam jedynie o okoliczności. Związane było to z pomocą żonie, synkowi czy innym?
- Być może tak, być może nie. Na niektóre pytania odpowiedzi Pani nie dostanie.
- Wyjaśnijmy sobie coś, panie van den Heen. Ja jestem jedynie narzędziem, by pomóc panu. Ale robotę, całą robotę będzie musiał zrobić pan. Nie ja. Nie potrzebuje odpowiedzi o ile jest pan w stanie sam dojść do pewnych wniosków. -
Spojrzała na Luca stanowczo. - Postawa jeża na nic nie pomoże. Szczególnie panu. A przecież chce pan pomocy. Proszę bardzo możemy toczyć dyskusję, ale proszę ją toczyć. Póki co, udziela pan odpowiedzi zamkniętych jednocześnie chcąc bym znalazła do pana klucz. To tak nie działa.
Luc pochylił się lekko, wciąż z uśmiechem, choć z lekkim przebłyskiem irytacji w spojrzeniu.
- Ma Pani rację Pani Ross. Coś sobie wyjaśnić musimy. Jeżeli uważają Państwo, że pacjent będzie dzielił się wszystkim od tego co jadł na śniadanie po to ile razy i w jakich pozycjach w nocy ze swoją partnerką, to się Państwo mylą. Może są tacy pacjenci, ja nim nie jestem. Pewne rzeczy są zbyt intymne by poruszać je z osobą obcą. Pan Nikkansen tego nie rozumiał. Jeżeli Pani też tego nie rozumie i nie akceptuje, to nie ma sensu tracić naszego czasu. I Pani i mój znajduję jako dość cenny. Poza tym, ma Pani racje. Może poza tą postawą jeża, poza dyskusją gdy Pani jedynie pyta nie udzielając najprostszych odpowiedzi…
Przerwała solosowy elaborat.
- Panie Van Den Heen. - Uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Zdaje sobie pan sprawę, że poznałam pana - spojrzała na zegarek - siedem i pół minuty temu? Próbuję pana poznać. Proszę nie oczekiwać odpowiedzi na pytania “kim pan jest”. Mogę jako psycholog podać pana profil. Ale… to nie będzie pełny obraz. Prawda? Jak wspomniałam, jestem narzędziem przez godzinę naszego czasu. Może pan się irytować na to, że nie działam tak jak pan chce, może pan znaleźć sposób, by zadziałało. Ja chcę panu pomóc. Ale najpierw, muszę pana poznać nieco bliżej. I nie chodzi tu o ingerencję w pana intymne życie, chyba, że w tej sferze też pojawiają się problemy. Wtedy polecę seksuologa.
Nie przerywał jej cierpliwie wysłuchując tyrady choć pochylił głowę chowając czoło w otwartą dłoń.
- Po pierwsze - zaczął gdy tylko umilkła i zrozumiał, że może odezwać się i nie będzie to przerwanie jej. - Nie potrafiłbym traktować jako narzędzie pięknej kobiety. No dobrze, nikogo jako narzędzie per se. Więc jeżeli chce Pani mi pomóc z czymś, z czym może sam mógłbym z czasem sobie poradzić, to musi Pani odejść od schematu. I to jest główny problem. Jeżeli oczekuje Pani pełnej otwartości ode mnie sama uznając się jedynie za narzędzie to brak tu miejsca na zaufanie. A ono jest chyba kluczowe w tego typu relacjach. Pacjent musi ufać dzieląc się wszystkim, prawda?



Po chwili milczenia spytała unosząc brew:
- Zaczniemy od początku? Bo mojego zaufania pozą jeża też pan nie zdobędzie. A ja nie lubię robić czegoś wbrew sobie. Mam wrażenie, że pan też nie.
Nie odpowiedział uniósł jedynie rękę jak do ‘high five’. Symbolicznie, z racji odległości jaka ich dzieliła.
- Co pan chce osiągnąć w tym czasie, który mamy? - Pochyliła się opierając łokcie na kolanach.
- Powiem szczerze, że wątpię by była szansa by cokolwiek tu osiągnąć. - Coś nagle go tknęło, przypomniał sobie rozmowę z Nikkansenem. - Hm, zanim… zanim rozwinę. Czy mogę zapalić? Od wczoraj wieczorem… nic , trochę ciągnie…
- Proszę. -
Pokiwała głową i podniosła się by podać popielniczkę. - Skoro nie wierzy pan w sukces, to po co pan tu jest?
Luc zapalił, zaciągnął się. Błogi wyraz ulgi i przyjemności rozlał mu się po twarzy gdy wydmuchiwał dym. Rozluźnił się.
- Widzi Pani… Państwo uważają, że rozwiązanie moich problemów pomoże w terapii syna, bo rzutują one na niego. Wyczuwa je... Po to moja terapia. Jak rozwiążę swoje, to łatwiej będzie z nim. Ale Pani nie rozwiąże za mnie pewnych spraw. Większości jak nie wszystkich moich problemów. Na przykład to kogo bardziej kocham i z kim zechcę być. Z żoną, czy… hm, kimś innym. Albo które zlecenie w pracy wybrać. Nie dlatego, że jest to nierealne, są Panstwo specjalistami, potrafią Państwo wyciągnąć to z człowieka, tak żeby sam doszedł do jasnych konkluzji. Jednak ja nie jestem skory dzielić się intymnymi szczegółami z kimś kogo znam - zerknął na zegarek - mniej niż kwadrans. A gdy mówię intymne, nie idzie mi tu o seks. Dziękuje, radzę sobie bez seksuologa.
Urwał i zaciągnął się ale ręką dał znać, że chciałby dokończyć.
- Zauważam jednak poprawę. Zauważam to, że faktycznie Państwo pomagają. Choćby polecenie mi jak Aliego traktować, by nie czuł, że patrzy się na niego inaczej. To drobne, ale jakże ważne rzeczy. I nawet tu teraz widzę temat do rozmów. Na przykład moje nie radzenie sobie z sytuacją, gdy syn jest pseudoautystyczny, a żona ląduje u czubków. Jestem w zawieszeniu. Nie wierzę w sens moich terapii, wierze jednak , że mogą Państwo pomóc. Ot paradoks. Ale dużo zależy od formy terapii i wzajemnego zaufania. By daleko nie szukać, to przesłuchany mogę być i na policji.
- To nie ma być przesłuchanie, lecz rozpoczęcie rozmowy. Zazwyczaj zaczyna się je od pytań, co sprowadza nas to tego samego. Nadal jestem ciekawa jak pan postrzega swoje potrzeby w tym wszystkim. Jak je realizuje. Bo nie jest pan jedynie maszyną zaprogramowaną wyłącznie do pomocy. Może fakt, o którym pan wspomniał: miłość do dwóch osób jest z tym powiązany? Tego nie wiem i pomóc nie zdołam, jeśli o tym nie pomówimy.
- Jeszcze dwa tygodnie temu moje potrzeby były dość płytkie. Ot poimprezować ze znajomymi, cieszyć się uśmiechami i żartami wokół w night clubie. Spełnić się zawodowo. Nic specjalnego. Nagle to się zmieniło. Wyciągnąć syna z tego co z nim jest. Teraz również żonę. Zapewnić im bezpieczeństwo.

Pokiwała głową zakładając nogę na nogę.
- A przed tym “płytkim okresem”? Było inaczej? Ożenił się pan, spłodził synka. To nie jest standardowy sposób postępowania niebieskich ptaków…
- Alisteir, Kira… pochodzę z prowincji. Nawet nie prowincji nNY. Prowincji świata. Żona, syn, rodzina… tak, życie kręciło się tylko wokół tego. Z tego czerpałem radość, dla nich zrobiłe… -
urwał wspominając między innymi ciężki nalot bojowych AV Militechu pod Manilą. - Zrobiłem dużo. Ale to stabilne życie z prostymi oczekiwaniami rozsypało się. By sobie poradzić z jego utratą wszedłem w inne. Więcej adrenaliny. Więcej czerpania z niego pełnymi garściami. Wolność poczynań, konsekwencje czynów odbijające się tylko na mnie. Na ciężkim kacu zorientować się, że uprzedniego wieczora wydało się tysiąc kredytów na lap dance’y w night club. A jednocześnie móc w każdej chwili połozyć się w Central Park i w słońcu czytać z chipa “Hrabiego Monte Christo”. Teraz wróciło to za czym tęskniłem i co zdaje się utraciłem bezpowrotnie, jednak po czasie w którym zapałałem miłością do Bon Vivant style.
- A jak się pan czuje z tą utratą? Teraz, gdy w pewnym sensie dzieje się po raz drugi? Z powodów, na które pan nie ma wpływu?
- Źle. Bo dostaje jedynie iluzję tego co straciłem. Syn w formie zaszczutego zwierzęcia o którego trzeba walczyć w sposób jaki nie potrafię. Żona przed pół godziny odwieziona do wariatkowa po tym co zrobił jej… -
urwał patrząc znacząco w sufit. - Z czym sam też sobie nie radzę. Odezwała się tęsknota, ale dostałem jedynie wypaczony cień, z którym ja sam nie zrobię nic.
- Zatem może pan dokonał wyboru. Chodzi mi o problem dwóch osób, dwóch żyć. A jedynie boi się pan powiedzieć na głos to, co w głębi duszy pan wie? Po trosze z bezsilności, po trosze z poczucia obowiązku i sentymentu?
- Nie.
- Nie dokonał pan, czy nie boi?
- Nie dokonałem. Więc kwestia strachu powiedzenia tego na głos jest bezzasadna.
- Czy wyobraża pan sobie taki wybór? Na przykład podjęcie decyzji, że życie z, jak pan to nazwał, wypaczonym cieniem, to pana wybór ostateczny. Dałby pan radę odnaleźć się na stałe w takiej sytuacji? Nie ukrywam, bardzo trudnej i niezwykle wymagającej.
- Nie. Ale z obu stron. Cokolwiek wybiorę, to pewnie do końca życia będzie się to kładło cieniem. Motywem utraty, podjęcia złej decyzji. Paradoksalnie może i nawet wtedy gdyby decyzja nie zależała ode mnie. Była wynikiem po prostu losu.
- Zdaję sobie pan sprawę, że kiedyś wyboru trzeba będzie dokonać, prawda? Chociażby dlatego, że zaangażowanych jest wiele osób… -
Spojrzała na Luca jakoś miękko.
- A Pani wie, że kiedyś umrze? - Też się uśmiechnął, ale zaraz dodał: - Wiem. Ale cóż… umówmy się - mrugnął - że to średnio pomaga.
- Odwleka pan decyzję ze względu na terapię rodziny?
- Nie -
odpowiedział cierpliwie. - Odwlekam decyzję, bo nie potrafię jej podjąć. Ale owszem jest w tym wiele. Do zakończenia terapii nawet nie mam zamiaru ruszyć tego keeblem.

Rozmowa trwała. Być może Ross znalazła pewien klucz i system jak ją prowadzić by nie skończyło się jak z Nikkansenem. Być może Luc bez kaca giganta (jak ostatnio) bardziej się hamował i reagował spokojniej. W końcu usłyszał charakterystyczny dźwięk powiadomienia o upływie czasu. Ross podniosła się z fotela i odczekała aż Luc zbierze się ze swojego. Wyciągnęła dłoń do uścisku:
- Miło było pana poznać, panie Van Den Heen. - Powoli ruszyła w stronę drzwi. - Trafi pan do pokoju opiekunek?
- Trafię. Również miło było mi poznać. Do zobaczenia -
powiedział też kierując się w stronę drzwi.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline