Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2016, 10:53   #12
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

16 kwietnia 104 roku po Zagładzie.
Przedmieścia; 10 godzin do zmroku



Ruiny domów sprawiały wybitnie przygnębiające wrażenie - bezkształtne, bezbarwne, rozpadające się niemal w oczach. Miało się poczucie, że zalegające wokół zaspy są ich integralną częścią… a raczej były nią kiedyś, nim wiatr i aura pogodowa nie obróciły ich w proch, usypany w nieregularne kopce wszędzie jak okiem sięgnąć. Wystarczyłby jeden dotyk, aby osunęły się miałką warstwą zaraz u stóp. Proch, popiół i kurz - wszystko, co kiedykolwiek istniało, co napawało człowieka dumą, przepadło. Pozostało raptem zdegradowane truchło, toczone przez czerwie pokroju Teri, Ortegi i innych szczęśliwie, bądź nie, ocalałych z pogromu. Każdy oddech, każdy uczyniony na powierzchni krok jasno obrazował dziewczynie uniwersalną, prostą i niezwykle bolesna prawdę.
To już nie był ich świat i cokolwiek nie zrobią, nigdy już nim nie będzie. Mieli swoją szansę, wieki i tysiąclecia niepodzielnego panowania nad tym skrawkiem ziemi. Teraz zaś w żadnym stopniu nie czuli się ważni, silni, ani wyjątkowi. Przemykali chyłkiem, zaś siedzące na ich ramionach dusze wyłamywały nerwowo palce, zamierając przy każdym, najlżejszym szmerze - tych rozlegało się coraz więcej… a może to podkręcone niebezpieczeństwem zmysły wyostrzały się do nieznośnego poziomu, rozkazującego przypadanie do ziemi nawet przy najmizerniejszym poruszeniu?


Aidan milczał jak zaklęty, prowadząc ich kluczącym pomiędzy gruzami śladem bestii. Dzielił uwagę między łańcuszek regularnych, śnieżnych pieczęci, a najbliższą okolicę, lecz czynił to z coraz mniejszym przekonaniem. Może wierzył w powodzenie planu, zakładającego wykorzystanie siły wroga i naturalnego strachu przed nim. A może zaczynało brakować mu siły. Na pewno rany dokuczały mu coraz dotkliwiej, krok zatracił sprężystość, przystawał też zdecydowanie częściej. Czy badał ślady nie chcąc wpędzić ich w pułapkę?
Mógł też szukać pretekstu, by odpocząć choć parę sekund, dać obolałemu ciału czas na złapanie oddechu. Potrzebował leków - rzecz pewna. Zagadką pozostawał rozmiar obrażeń oraz sposób w jaki Lysova poskładała go do kupy. I na jak długo. Od dawna krążyły w Czyśćcu plotki o brakach w zapasach, nie tylko medycznych. Niby na co dzień niczego im nie brakowało, racje zawsze pojawiały się na ich talerzach, chorzy otrzymywali pomoc, a zwiadowcy potrzebne wyposażenie. Rada dbała o pozory jak tylko mogła. Jeśli ktoś potrafił patrzeć, dostrzegał drobne detale, ot choćby zaprzestanie szczepień nielicznych dzieci, coraz dłuższy czas rekonwalescencji rannych. Detale poskładane do kupy budziły niepokój… ale to już nie ich problem. Przynajmniej chwilowo, choć jeśli wierzyć Ortedze, może właśnie pozbywała się problemu na wieki wieków. Amen.

Liczyła się tylko droga pod stopami, przyprószana niesionym przez wiatr śniegiem. Wrażenie pustki, ciszy i samotności były złudne. Może i rasa ludzka zniknęła prawie doszczętnie, lecz nie oznaczało to ostatecznej zagłady. Dzięki powstałej niszy reszta fauny miała się wyjątkowo dobrze. Dawała o sobie znać cichymi piskami, ostrzegawczym sykiem, gdy podchodzili zbyt blisko tonących w mroku budynków. W czarnych jamach wybitych okien widziała błyszczące niechęcią ślepia, jedne, drugie, dwunaste. Ich pochód oglądała cała gromada żywych istot, niepomiernie lepiej przystosowanych do aktualnie panujących warunków niż oni.


Na razie pozostawały w bezpiecznym ukryciu, zbyt skonsternowane parą intruzów, ośmielającą się zakłócać spokój ich królestwa. Ciemność łaskawie skrywała ich kształty, nie dając dokładnie poznać rozmiaru zagrożenia. Widzieli za to ich ślady - drobniejsze, ledwo widoczne wśród szarej brei i kawałków betonu.


W przeciwieństwie do stwora którego śledzili, raptem muskały podłoże, nie odciskając się głębiej niż na dwa centymetry. Zupełnie jakby ich właściciele nie chodzili, tylko gładzili pieszczotliwie podłoże w nadziei, że potraktowane odpowiednio czule nie zdradzi ich miejsca gdzie się skryli. Kontrast między jednym, a drugim zestawem dawał dobitny dowód co do wielkości i przede wszystkim ciężaru ich przewodnika. Choć Teri wytężała wzrok jak tylko mogła, do tej pory nie dane jej było go ujrzeć. Trzymali się w zbyt dużej odległości, tak przynajmniej zakładał plan. Rozsądna odległość, siedzenie na ogonie. Co parę minut przypadali do ziemi, przygięci wibrującym wewnątrz ciała pomrukiem, donośnym i zdecydowanie wściekłym. O ile barmanka dobrze interpretowała sunące w powietrzu tony. Gdy rozbrzmiewały, wślizgiwały się pod skórę, jeżąc na niej wszystkie włoski, zaś serce gubiło stabilny rytm. Nie mieli do czynienia z byle psiunem - dosłownie czuła to w kościach. Czasem odpowiadały mu inne głosy - bardziej ochrypłe i skrzekliwe. Cicho, nieśmiało wręcz, dołączały do pieśni drapieżnika. Za każdym razem blondyn zamierał w bezruchu, kręcąc dookoła głową aby lepiej ocenić odległości. Mówił coś do siebie bezdźwięcznie poruszając wargami, a o Teri przypominając sobie tylko wtedy, gdy ruchem dłoni ponaglał ją do szybszego marszu.

Do tego akurat nie potrzebowała zachęty. W ruchu przynajmniej nie odczuwała tak dotkliwie zimna. Wystarczyło zatrzymać się na sekundę, by lodowaty wiatr wdarł się pod ubranie i lodowatymi zębiskami szarpał spocony organizm, przyprawiając o drgawki. Pusty żołądek skręcał się w supeł, podjeżdżając do gardła i tam się zagnieździł, pozostawiając po sobie gorzko-kwaśny, palący posmak. Pragnienie wysuszyło wargi, zostawiając je spierzchnięte i nabrzmiałe. Chłód odrobinę łagodził dyskomfort, był to jednak środek tymczasowy. Przegonienie przez pierwszy etap i litry potu pozostawiły Sydney odwodnioną, zmęczoną. Dzień zaś dobiegał dopiero południa, o ile potrafiła zorientować się w przelanych godzinach. Stalowy całun przesłaniający słońce skutecznie odbierał możliwość zorientowania się co do dokładnej pory. Ile minęło - trzy-cztery godziny? Kiedy odłączyli się od reszty? Co, jeśli nie zdążą na czas? Ujrzy jeszcze tarczę słońca?
Korowód pytań bez odpowiedzi…
- Teri - zduszony szept rozległ się tuż przy jej uchu. Wzdrygnęła się, ręce odruchowo powędrowały do zatkniętego za pas rewolweru. Nie odnotowała, że jej towarzysz sie zatrzymał, ani że podszedł tuż obok, odgradzając ją swoim ciałem od bliższych zabudowań. Znów poczuła bijące od niego ciepło, zdające się parzyć wychłodzone policzki nawet mimo dzielących ich kilkudziesięciu centymetrów. Czekała na rozkazy, ewentualnie sugestie dość pilne, by przerwać ciszę, lecz mężczyzna milczał, wpatrzony w coś pod swoimi nogami. Wychyliła więc głowę, szybko dostrzegając co przykuło jego uwagę.


Ślady ich celu przecinała wstęga odciśnięta w śniegu, nienaturalnie symetryczna i równa. Zupełnie niczym trop olbrzymiego robaka, sunącego przed siebie w linii prostej. Podniosłą wzrok, śledząc dziwne wgniecenie, aż znikło za załomem muru sto metrów dalej, zaraz za zdewastowanym, pordzewiałym wrakiem czegoś podłużnego i przypominającego wielki pocisk.
Oretga kucnął, ponownie przejechał palcami po odcisku, badając go pod sobie tylko znanym kątem. Wzruszył ramionami, chyba zaklął i podniósłszy spojrzenie na towarzyszkę, pokręcił przecząco głową. Wiedziała co mu w tym obrazku nie pasuje. Było zbyt idealne, by zostawiło je zwierze które dotąd spotkali. To jednak nic nie znaczyło. Znali raptem wycinek teraźniejszego świata, co czaiło się za znanymi granicami - tego dopiero mieli się dowiedzieć. Wyglądało niepokojąco, obco. Niebezpiecznie.
Na tyle groźnie i nieprawdopodobnie, że do rzeczywistości przywrócił ich dopiero głuchy warkot, rozlegający się zza pleców. Zbyt głośno i blisko.
Na wyciągnięcie ręki.

Nim poderwali się na nogi dołączyło do niego wycie, wpierw jedno, potem drugi i kolejne. Cały chór wygłodniałych gardeł połączył się ze sobą w jedną pieśń, zwiastującą rychły posiłek.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-12-2016 o 03:48.
Zombianna jest offline