Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2016, 14:24   #220
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Po opuszczeniu komnaty Leonharda, Katarina, przemknąwszy na palcach przez korytarz, otworzyła kolejne drzwi całkowicie zapominając o dyskrecji, albowiem spodziewała się ujrzeć kolejne opustoszałe pomieszczenie. Wielkim zaskoczeniem był dla niej widok światła, które wkradło się na korytarz tuż po otworzeniu drzwi, a chwilę później jeszcze większym dla niej szokiem był widok Lamberta, który wybrał ów pokój na swoją sypialnię.
Kapłan Sigmara klęczał na kolanach, zwrócony do niej plecami, odsłaniając swój nagi grzbiet. Głowę miał spuszczoną w medytacji, w ręku zaś ściskał bat, który w kilku miejscach zakończony był drobnymi haczykami. Jego odkryte plecy naznaczone były tysiącami blizn, będącymi świadectwem fanatycznej przeszłości. W pomieszczeniu, w centrum którego medytował, rozpalone zostały dziesiątki świec, a w powietrzu unosił się duszący zapach kadzidła.
Katarina chciała powoli zamknąć drzwi, najciszej jak to tylko było możliwe i oddalić się jak najdalej z tego miejsca, kiedy nagle ziścił się jej koszmar. Świadomy jej obecności Lambert przemówił.
- Zastanawiam się co mnie ciągle powstrzymuje przed zabiciem ciebie. Tam w lesie tego nie uczyniłem, ale wtedy był Schulz, który nie chciał do tego dopuścić. Na dachu jednak nie było nikogo kto zdołałby mnie powstrzymać, a życie twe było dosłownie w moich rękach - powiedział kapłan, podnosząc się na nogi i odwracając się twarzą w stronę Katariny, która aż cofnęła się o pół kroku. Jego umięśniony tors nosił ślady po mieczach i pazurach, ranach zadanych w wielu bitwach, które stoczył w imię swego boga.
- Czyżbym był słaby?
Młoda czarodziejka zadrżała, kiedy jej szerzej otwarte oczy przeniosły się na wciąż trzymany w jego ręce przedmiot. Nogi miała jak z waty. Nieświadomie miętosiła kawałek już wystarczająco poszarpanego rękawa, zastanawiając się nad jakąkolwiek możliwością ucieczki. Totalnie jej to nie wychodziło.
- Może... Może Shallya tak chciała? - Bąknęła bez zastanowienia zupełnie nie wiedząc, co ma mu odpowiedzieć, na co Lambert parsknął w odpowiedzi.
- Dlaczego sobie to robisz? - zadała pytanie, nim Lambert zdołał cokolwiek rzec.
- Pokuta - spoglądając jej prosto w oczy odparł, jakby było to coś oczywistego - Za grzechy przeszłości.
Kapłan sięgnął po leżący na jego piersi złoty medalion w kształcie komety z rozdwojonym ogonem i przyjrzał się mu z nabożną czcią.
- Coś czego ty nigdy nie zrozumiesz. Toleruję twoją obecność tylko dlatego, że mamy wspólny cel, ale później… Możesz spróbować uciekać, ale na tej ziemi długo nie pożyjesz. Otacza cię smród Chaosu, spaczenia, które trawi twą duszę. Być może oszczędziłem ciebie, gdyż znałem twój los… - dopowiedział po chwili głębszego zastanowienia.
- Dlaczego jesteś taki okrutny...? - powiedziała po krótkiej chwili - Ja chcę tylko dobra każdego z was, nawet twojego, Lambercie, choć gdybym mogła, to z własnej woli bym nie podchodziła do ciebie, bo się boję.
Skarciła się szeregiem przekleństw, w które obfituje jej rodzimy język i cofnęła się o kolejny krok. Dlaczego ona to powiedziała? I dlaczego ona chce mówić dalej? I dlaczego miała zamiar poruszyć ten temat?
- Wbrew temu, co sobie myślisz, nie jestem wiedźmą. Jestem czarodziejką lodu z Kislev. Ma pani nauczyła mnie kontrolować moc i wystrzegać się czarnej magii. A wiele takich jak ja ginie na śnieżnych bezdrożach mojej ojczyzny z powodu kaprysu... tych lodowych czarodziejek stojących wśród szlachty... - przerwała, by się zastanowić, to mogła powiedzieć. Sama nie spodziewała się po sobie takiej szczerości. Może chciała... akceptacji? "Nie oszukuj się nawet", pomyślała. Chyba zaczynała gadać od rzeczy z powodu wzburzenia.
- To nie ja jestem okrutny, lecz świat, który nas otacza. Nauczyłem się postrzegać go takim jaki jest naprawdę - odpowiedział Lambert nie poruszony słowami dziewczyny, a na wspomnienie o jej pochodzeniu obdarzył ją niepokojącym uśmiechem.
- Nie bądź naiwna. To moc, którą żaden człowiek nie jest w stanie opanować. Nawet najpotężniejsi wśród ludzi są ledwie amatorami w jej obliczu.
- Wiem, pani Natalya mówiła coś podobnego, bardzo dawno temu - jej twarz znacznie posmutniała, gdy wypowiedziała to słowo i odwróciła od niego wzrok - Wierzyłam jedynie, że dzięki temu będę mogła bronić swój dom. Nigdy nie chciałam nikogo skrzywdzić.
- Ale teraz... Zaczynam wątpić w słuszność tej drogi. Ja... - zawahała się. Nie miała pewności czy powinna mu mówić o strasznej wizji, której doświadczyła. Ostatecznie postanowiła się zamknąć.
- A jednak igracie z ogniem - kontynuował Lambert nie bacząc na kolejne słowa Katariny.
- Mówicie, że chcecie w ten sposób bronić ludzi, pomagać słabszym, chronić ludzkość, walcząc z nieprzyjacielem jego własną bronią, ale to wszystko bzdura. Jesteś jeszcze młoda i niewiele rozumiesz o otaczającym ciebie świecie… - Kapłan odsunął się od kobiety i spojrzał na blask migoczących świec, które powoli ulegały wypaleniu. Ich światło odbijało się w jego oczach, nadając mu upiornego wyglądu. - Ta magia, ta moc, ona służy tylko po to by wznieść się ponad resztę. W Kislevie wiedźmy sprawują władzę, a w Imperium koncesjonowani magowie są nietykalni w obliczu prawa. Tu nie chodzi o obronę słabszych, lecz o przywileje i własne korzyści. Owszem, to wszystko okupione jest zobowiązaniem ślubowania wierności wobec swego ludu, lecz któż poza iście prawym człowiekiem odrzuciłby ten dar, to przekleństwo, zwłaszcza że związana jest z nim niemalże nieograniczona moc i władza.
Dziewczyna słuchała sigmaryty przyłapując się na tym, że zaczyna myśleć od nowa o tym wszystkim i zaczyna przyznawać mu rację. Humor się jej z chwili za chwilę pogarszał. Mężczyzna mógł ujrzeć, jak na jej twarz zaczął wypływać kwaśny grymas, tak jakby zjadła coś niedobrego. Przypomniało się jej, że kislevskie czarownice nie mają bronić ludu, jak to wszyscy myślą, tylko mają na celu ochronę lejów roztaczających magiczną energię lodu używaną przez te kobiety. Zmusiła się, by na niego popatrzeć i zacisnęła dłonie w pięści.
- Ale... Ten mag z wizji... On zabijał całe hordy Chaosu... a później... On chronił przecież ludzi, ale... - wydukała cicho, a następnie pokręciła głową odganiając jeszcze raz widok rozszarpanego czarodzieja. Zgrzytnęła zębami w złości. Cały jej światopogląd szlag trafił.
- Cóż powinnam czynić? - zapytała siebie na głos, lecz nie potrafiła odpowiedzieć.
- Myślę, że już za późno dla ciebie. Moc, którą władasz prędzej czy później pochłonie cię, chyba że zdołasz się jej wyzbyć - Lambert chciał powiedzieć coś jeszcze, kiedy nagle usłyszał kroki podążającego korytarzem Severusa. Uśmiechnął się nieznacznie na jego widok, lecz nie był to w żadnym wypadku miły gest.
- Jak tam ręka? Lepiej? Ciesz się, że to nie była noga, bowiem nie mógłbyś już tyle uciekać. Nie wiem co mnie pokusiło, by wybrać się w podróż z takim tchórzem. Nie jesteś godzien boga, któremu służysz, akolito - wypowiedział ociekające drwiną słowa, nie spuszczając przy tym gniewnego spojrzenia z Severusa.
- Powinieneś był tam zginąć… - mruknął pod nosem.
Widząc, że kapłan przestał się nią interesować w jakikolwiek sposób, pokierowała się dalej korytarzem. Jej krok wyrażał napięcie wywołane wzburzeniem po słowach mężczyzny. Była zła na cały świat i jeśli teraz ktoś jej przeszkodzi w odnalezieniu komnaty maga, to się to dla tego osobnika źle skończy. Poczuła wbijające się w jej plecy złowieszcze spojrzenie Lamberta i słyszała odbijające się od kamiennych ścian. Podążał za nią irytujący ją akolita. Miała wrażenie, że śledził każdy jej ruch… Albo chciał jej zabronić przeszukania mówiąc coś w stylu “rzeczy zmarłych trzeba szanować”, albo ją wygoni i sam zabierze wszystko dla siebie i dla sigmaryty. Nie mogła na to pozwolić! Ona oraz pozostali z Krausnick, a także Lexa - wszyscy potrzebowali szansy na przeżycie.
Postanowiła ignorować Severusa… na razie.

Pokój maga okazał się być wspaniale urządzonym pomieszczeniem. Ręcznie rzeźbione meble, duże, wygodne łóżko, regały pełne książek, atłasowe zasłony… Wszystko to zostało przyćmione przez magiczny, unoszący się nad podporą półprzeźroczysty globus. Czasami widywała mapy, jednak to coś niemal sprawiło, że jej szczęka opadła. Wpatrywała się weń jak dziecko w jakiś cudowny obrazek. Nie była tu jednak po to, by podziwiać. Mruknęła z zadowolenia. Skoro jest tutaj globus, w który tchnięto magię, to musi być tutaj więcej ciekawych rzeczy! Z tym nastawieniem zaczęła przekopywać kolejne szuflady w poszukiwaniu czegoś interesującego.
I owszem, znalazła. W jednej z ów szuflad znalazła dziwny, mieniący się wieloma barwami medalion. Był to złoty naszyjnik przeprowadzony przez równo ociosany, obsydianowy kamień, czarny jak heban, którego lśniące ścianki wydawały się pochłaniać światło. Obdarzyła go bardzo uważnym spojrzeniem. Wręcz hipnotyzował swoimi właściwościami fizycznymi. Stała tak przez moment, póki nie przypomniała sobie do czego takie przedmioty służyły. Jeszcze bardziej zadowolona - zawiesiła go sobie na szyi - przeszła do dalszych poszukiwań. Nie zaowocowały one jednak niczym konkretnym.
W tym czasie do pokoju wszedł Pyotr… I to był początek jej irytacji. Nagle wszyscy pomyśleli, by pójść do pokoju maga! Za chwilę pewnie jeszcze Lambert tu przyjdzie. Już na samo wspomnienie “myślenia”, że on tutaj ich znajdzie, aż się ugryzła w język, by nie zapytać, czy podgląda ją w nocy, skoro “podejrzewał”, że nie ma jej w pokoju.
Katarina, ściągnąwszy brwi, rozejrzała się po pozostałych osobach w pomieszczeniu i zaklęła pod nosem. Trzy osoby to już tłum, a w tłumie siedzieć bez własnej woli nie zamierzała. Biorąc wcześniej kilka książek z regałów, które zdawały się być przydatne - ruszyła do wyjścia i trzasnęła za sobą drzwiami, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie. Udała się po swoje rzeczy, przy okazji czekając, aż pokój arcymaga opuszczą dwaj mężczyźni.
W końcu planowała sobie ów pokój przywłaszczyć na tą noc.



Głośny huk wystrzału niosący się aż do jej komnaty zbudził ją ze snu, w który dopiero co zapadła. Mruknęła niezadowolona i położyła sobie poduszkę na głowie pragnąc stłumić wszelkie kolejne hałasy. I znów zatraciła się w marzeniach sennych.

Na chwilę.

Jej wrodzona ciekawość nie dała jej spokoju. Wygramoliła się z łóżka należącego niegdyś do tutejszego czarodzieja, ubrała się, zatknęła sztylet za pas i podążyła cichym korytarzem naprzód. Kroczyła powoli na palcach, by nie zagłuszyć kolejnych dźwięków, nawet tych najcichszych. Słyszała jedynie szybki tupot stóp pozostałych osób przebywających w twierdzy wraz z nią. Odetchnęła bezgłośnie. Czyli jednak nie tylko ją obudził ten hałas. “To dobrze”, pomyślała. Gdy kroki stały się ciche - ruszyła za ich odgłosem nie dbając już o dyskrecję.

Trafiła w jakieś miejsce będące jeszcze chłodniejszym, niż pozostałe części twierdzy. To zdecydowanie były podziemia - nie było w ogóle o czym mówić. Słyszała znajome głosy udzielające się w rozmowie na temat jakiejś magii. Zwiększyła tempo swoich kroków, mając przy okazji nadzieję, że zrobi się jej chociaż odrobinę cieplej. W pewnym momencie przemówił Pyotr - by nie dotykać jakichś run. Jak się można było spodziewać - ciekawość wzięła górę. Odprowadzona przez groźne spojrzenie Lexy postanowiła zapoznać się z sytuacją.

I aż ciarki przeszły jej po plecach.

Zastygłe w przedśmiertnych pozach ludzkie szkielety oraz glify na ścianie zrobiły na niej piorunujące wrażenie - takie, że aż się cofnęła. Nie mogła uwierzyć, że takie miejsce istniało pod Goboczujką, choć mogła się go spodziewać. To miejsce było masowym grobem wykopanym energią Chaosu. Świadomość tego zmroziła jej krew w żyłach. Gdzieś na granicy świadomości słyszała ciągnące się rozmowy pozostałych, lecz dopiero po chwili zrozumiała co się dzieje. Potrząsnęła głową, by odgonić kolejną wizję, ale się jej to nie udało.
Zapadła ciemność.


W mroku ujrzała runy - te same, które widziała już pod Goboczujką. Już myślała, że wróciła do siebie, jednak migotały one niesamowitym blaskiem. Był to znak, że wizja trwa. Nagle usłyszała kojący kobiecy głos, a początkowe zaskoczenie przemieniło się we wewnętrzną euforię, tym większą, że podświadomie wiedziała, kto do niej przemawia.
Ów głos, kojarzący się z kochającą matką przemawiającą do swego dziecka, poprosił ją, by podeszła do glifów, dotknęła ich i zmówiła modlitwę w jej imieniu, by ta mogła przelać swą moc i uleczyć to miejsce z toczącej tę ziemię choroby, tym samym dając ukojenie cierpiącym tu duszom.
Katarina była szczęśliwa.
Nie mogła zawieść.



Po wróceniu do rzeczywistości czarodziejka od razu zaczęła podążać instrukcjami głosu z wizji. Energicznie podeszła do ściany, oparła o nią delikatnie swe czoło oraz dłonie i zaczęła wypowiadać słowa spontanicznie składanej modlitwy do Shallyi. Włożyła w nią całe swe siły i uczucia, jakie tylko zdołała z siebie wykrzesać, jak i również lęki, grzechy i pragnienia. Była to dla niej pewnego rodzaju spowiedź, osobista rozmowa z boginią, która zechciała na nich spojrzeć i przemówić, by tchnąć w nią nową nadzieję.
Wraz z końcem modlitwy ściana rozbłysła wszystkimi kolorami, jakie można było sobie wyobrazić i powoli zaczęły znikać. Oślepiona tym nagłym wybuchem dziewczyna niewiele widziała, jednak rozumiała - udało jej się. Wreszcie uwięzieni w murach Goboczujki nieszczęśnicy zaznają należnego im spokoju.
A to wszystko dzięki Shallyi.
Już się miała uśmiechnąć, kiedy to nagle kolejny wybuch światła wywołał w jej ciele niemożliwy do opisania ból.
A później… już nic nie czuła.


Zaatakował ją chłód tak okrutny, że aż się wybudziła.
Leżała w śniegu zaraz przed bramami miasta Kislev. Przy bramach nie było strażników, zaś wrota były uchylone. Wszystko zdawało się tonąć w szarej mgle, brakowało jakichkolwiek kolorów, brakowało… życia.
Postanowiła przejść przez wrota.
Nie zastała na ulicach żywej duszy. Tułała się wśród nieznanych jej zaułków metropolii jak w niekończącym się labiryncie. Zdawało się jej, jakby same kamienne ściany budynków mieszkalnych kpiły z niej i szydziły, przesuwając się z miejsca na miejsce w celu zablokowania jej drogi. Powoli zaczęła ogarniać ją frustracja. Była niemal pewna, że kręciła się w kółko - choć nawet nie potrafiła określić swojego położenia, ponieważ szczegóły terenu ciągle się zmieniały.
Potknęła się o coś.
Chciała zakląć, lecz z jej ust nie uszedł nawet najcichszy dźwięk. Pozostało jej jedynie spojrzeć na przyczynę swego potknięcia.
Był to Grom. Przyglądał się jej swymi przerażającymi czerwonymi oczami i z wielką dziurą w grzbiecie.
Katarina niemal się przewróciła, lecz od tego uchroniła ją kolejna ściana, która dosłownie przesunęła się na jej oczach. Z mieszaniną furii i niepokoju uderzyła pięścią w ścianę.
Nic nie poczuła.
Po odwróceniu się za siebie ujrzała… siebie, idącą do przodu jakby bez celu. Była wtedy jeszcze młodą dziewczyną, która siłą została odebrana swym rodzicom, by odbyć śmiertelną próbę potwierdzającą jej zdolności nauki magii. Niedaleko stała pewna kobieta, której poszarpane szaty zdobione skórą i kośćmi oraz czarne jak smoła włosy, unosiły się na nieistniejącym wietrze. Jej pazurzaste ręce były splecione na piersi, a szyderczy uśmieszek w ogóle nie schodził jej z twarzy, gdy obserwowała starania swej podopiecznej.
Kislevianka w życiu by nie zapomniała tej twarzy. To była Natalya, jej ukochana mistrzyni… służebnica mrocznych potęg.
Pod Katariną ugięły się nogi i padła na kolana w głęboki śnieg. Poczuła jak wszechogarniający chłód wżera się w jej ciało, więc zmusiła się do powstania i ruszenia dalej - ku nieznanemu.
Od oblodzonych ścian różnych budynków odbijały się złowieszcze chichoty wielu osób… albo wielu istot. Niepokój w jej sercu powoli zaczynał ustępować miejsca strachowi. W pewnym rogu znów ujrzała swą mistrzynię… ale tym razem w towarzystwie niemożliwego do opisania demona, który dawał Natalyi sakiewkę z pieniędzmi za duszę jej uczennicy. Dziewczyna szybko odwróciła swój wzrok i popędziła w jakąkolwiek stronę. Uznając, że opuszczona karczma będzie dobrym schronieniem, weszła do środka.
Wewnątrz kominka lśniły płomienie ognia, ale nie wydawały żadnego dźwięku ani nie dawały ciepła. Usłyszała natomiast siebie… inkantującą słowa zaklęć lodu. Jej młodsze “ja” stało w magicznym kręgu przed chaośnicką Natalyą obserwującą jej postępy. Kiedy czar któryś raz z kolei został źle powtórzony, a magia kręgu chroniąca ją przed efektami nieudanych zaklęć wygasła, czarownica chwyciła swą podopieczną za fraki i rzuciła w stronę jej “łóżka” składającego się z trzech podłużnie ułożonych skrzynek i kilku desek. Ta, nawykła już do takich sytuacji, przetoczyła się wyczerpana po podłodze, wdrapała się na swą pryczę i schowała się pod kocem, by nie przyciągnąć więcej gniewu swej mistrzyni.
W czasach, kiedy to się działo, Katarina nawet nie myślała nad okrucieństwem swej mistrzyni. Była zbyt zmęczona, by nad czymkolwiek się zastanawiać. Przyjmowała świat takim, jakim był - czyli okrutnym. Nie zdołało to jednak zgasić iskry dobra w jej obleczonym lodem sercu.
Nawet nie miała pojęcia kiedy znalazła się w wielkiej sali obrad. W środku, poza Natalyą, było znacznie więcej czarownic w najróżniejszych stronach, lecz wśród nich zasiadały również demony. A choć sala była przeznaczona do narad, to gwarno było tu od rozmów - głównie na temat magii oraz zamarzniętych w czasie niedoszłych uczennic. Czarodziejka dopiero teraz zdołała ujrzeć niegodziwość magii tajemnej, która była z taką pieczołowitością strzeżona przez sprawujące władzę wiedźmy - oraz prawdziwość słów Lamberta.
Wszystko zalało oślepiające światło.
I powrócił mrok.


~

Obudziła się… Ale zupełnie gdzie indziej, niż powinna. Leniwie otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Całe jej pole widzenia było spowite przez czystą biel. Biały pokój. Białe, duże, wygodne łóżko - najwygodniejsze, z jakim kiedykolwiek miała styczność. Otaczało ją przyjemne, kojące ciało i duszę ciepło. Obejrzała samą siebie. Jej ciało było czyste jak po świeżej kąpieli. Na sobie miała prostą białą szatę z materiału czystszego i miększego niż cokolwiek, co mogła sobie wyobrazić.
Nagle przypomniała sobie to, co się stało w podziemiach Goboczujki.
A więc… Nie żyję?”, zapytała sama siebie, jednak pytanie to nie było konieczne. Wezbrał się w niej przytłaczający ją żal.
Lecz pod delikatnym matczynym uściskiem wszystko to nagle przeminęło.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że siedzi zwrócona plecami do jakiejś kobiety, która tuliła ją do siebie obejmując ją w talii. Miała ona na sobie długą, białą suknię zdobioną na krawędziach złotą nicią. Po jej policzkach spływały święte łzy, skapując na głowę Katariny. Była nieziemsko piękna. Do świadomości dziewczyny, choć logika temu wszystkiemu przeczyła, powoli dochodził pewien istotny fakt.
Znalazła się w domu bogini. W domu Shallyi.
Radość napełniła jej serce, ale pojawił się również cień konsternacji. Co powinna robić? Zwalczyła odruch błyskawicznego wyrwania się z objęć Pani Miłosierdzia i natychmiastowego uklęknięcia przez jej łożem w geście uwielbienia. W jakiś sposób wiedziała, że bogini by tego nie chciała. Zamiast tego wtuliła twarz w jej ramię, łaknąc więcej ciepła i uczucia, które Shallya zapewniała. Chciała płakać ze szczęścia. Pomyśleć, że kilkanaście godzin temu jeszcze miała przed sobą heretycką wizję, jakoby bogowie w ogóle nie istnieli. W tym momencie było to dla niej wręcz niedorzeczne.
- Twa podróż się jeszcze nie skończyła, kochana - rzekła anielskim głosem do Katariny, kiedy pogłaskała ją po włosach - Twoi przyjaciele potrzebują pomocy. Twoja dobroć może być jedyną rzeczą, która uratuje ich od złych sił.
- Powrócisz do nich - bogini odpowiedziała na pytające spojrzenie dziewczyny - Przeżyjesz wiele złego, jednak nie złamiesz się, ponieważ będę z tobą. Dam ci siłę oraz mądrość, byś to przetrwała. Porzuć mrok Chaosu, Katjo. Wróć do światła. Zostań mą kapłanką.
Katarina nie potrafiła odmówić. Zapragnęła tego całym swoim sercem i całą swą duszą. Shallya zrozumiała. Palcem starła łzę ze swego policzka i namaściła nią czoło dziewczyny, która poczuła w tej chwili uniesienie i euforię. Strumień oczyszczającej boskiej moc subtelnie przez nią przepłynął. Miała wrażenie, że coś straciła… Ale zyskała znacznie więcej.
Zyskała przychylność bogini.

Chwilę później znów spała w matczynych objęciach Shallyi. Chciała w nich pozostać jak najdłużej…
… ale miała misję.



Cała nowa energia, jaką poczuła w domenie Shallyi wyparowała zaraz po tym, kiedy znów wróciła do rzeczywistości. Poczuła wszechogarniający ból w całym ciele, a przede wszystkim w płucach. Kręciło się jej w głowie z powodu braku dostaw tlenu, który tak łapczywie teraz łapała, ale żyła. Żyła! Za sprawą bogini znów była wśród żywych. Pewnie by wydała z siebie okrzyk radości, ale chwilowo nie była w stanie.
Nagle uniosły ją silne ręce… Lexy. Aż się zdziwiła, ale przeszło to nadzwyczaj szybko. Przecież Norsmanka zajęła się Severusem, a go tak bardzo nie lubiła.
Problem się zaczął, kiedy blondynka i Adar zaczęli się kłócić. Katarina wiedziała, że to się może skończyć bardzo źle, zwłaszcza że doszło do gróźb. Pragnęła, by każdy był zadowolony. I nic z tego nie wyszło. Kilka uderzeń serca później znalazła się cała obolała i nieprzytomna na ziemi, uprzednio wyrzucona przez Lexę w powietrze.
I znów była ciemność.

Obudzona dzięki regeneracyjnemu, niesamowicie paskudnemu napojowi wlanemu jej do gardła przez Alberta, chwiejnie wytoczyła się z pomieszczenia, by nie sprawiać już nikomu więcej problemu. Wlokąc się pokoju maga zaczęła rozmyślać nad tą całą sytuacją. Przede wszystkim poczuła się potraktowana jak przedmiot, co ją bardzo zirytowało. Dlaczego Adar omal nie rzucił się Lexie do gardła? Pomoc potrzebującemu powinna być ważniejsza niż własne pobudki. Nie mogli teraz stawać w szranki, kiedy za rogiem czają się słudzy bogów Chaosu zagrażający nie tylko im i ich rodzinom, ale również innym, zupełnie niepowiązanym z tą sprawą osobom.
Choć była zła, w głębi serca się cieszyła z tego, że Norsmanka ustąpiła. Była prawie pewna, że Szarak by nie miał z nią szans, gdyby jednak doszło do walki. Nie mogłaby znieść myśli, że z jej powodu ktoś z drużyny zginął. Już wystarczająco ciążył jej na sumieniu zabity przez szaleństwo Lamberta krasnolud.
Choć tak naprawdę nie miała pojęcia, czym on się naraził.

Do pokoju arcymaga zostało jej zaledwie kilka metrów, a miała już problem ze stawianiem kroków. Oddychała ciężko, kończyny odmawiały jej posłuszeństwa, była całkowicie wyczerpana. Oczy zamykały się, ponieważ ciało chciało zaznać odpoczynku. Przeżycie swojej własnej śmierci zdecydowanie odbiło się na niej negatywnie. Zmuszała się jednak, by iść naprzód. Nie miała nawet siły, by zamykać drzwi do pomieszczenia, gdy już przekroczyła próg. Nie zdołała też wdrapać się pod kołdrę.
Pozbawiona resztek energii - usiadła przy łóżku i zasnęła.


Ranek dnia kolejnego. Drzwi uchyliły się, a zza nich wyłoniła się kobieca, blond czupryna. Wzrok Norsmanki błyskawicznie ocenił sytuację. Katarina w półsiadzie, oparta o łóżko, do którego nawet nie zdążyła dojść.
- Hore mor* - przeklęła po norsku wbiegając wręcz do pokoju. Zrzuciła plecak, który sunął po podłodze i uderzył w kredens. Kobieta dotknęła czoła czarodziejki i jej dłoni, była cała zmarznięta. Podniosła się i zaczęła zrzucać czym prędzej nałożoną na siebie zbroję, z hukiem pozwalając opaść jej na podłogę. W pośpiechy zdjęła buty.
- Jeg beklager, Jeg beklager** - mówiła pospiesznie, podnosząc dziewczynę z ziemi i pozwalając by jej nogi oplotły jej talię. Wtuliła jej głowę w swoje ramię, po czym przytulając do siebie weszła do łóżka pod kołdrę.
- Czemu oni to robić Kata, czemu tak traktować? Przeprasza...m - wyszeptała cicho, głaszcząc ją po białych włosach i przylegając mocno skąpo odzianym ciałem, aby oddać jej swoje ciepło.
Czarodziejka dopiero po dłuższej chwili otworzyła oczy - tak jakby się dopiero obudziła z jakiegoś letargu. Wlepiła mętny wzrok w twarz Lexy zupełnie nie wiedząc, co się dzieje. Drżała z zimna na całym ciele. Moment później uśmiechnęła się do kobiety powoli zaczynając rozumieć, a pomogła jej w tym obserwacja własnych palców - miały podobne ubarwienie jak wtedy, gdy przechodziła test przed nauką magii. Wtedy prawie zamarzła. Teraz było podobnie.
- Och... jesteś - powiedziała bardzo słabo, muskając chłodnym palcem policzek blondynki - Sprawiam same... problemy, prawda? - z końcem ostatniego słowa głowa Katariny opadła delikatnie na tors Norsmanki.
Lexa gwałtownie, acz delikatnie, chwyciła dziewczynę za rękę, która dotknęła jej policzka. Zgięła niespiesznie palce w stawach czarodziejki, zamykając dłoń w pięść i schowała ją w swojej dłoni, oddając ciepło.
- Nie - odparła początkowo powściągliwie, przerywając odpowiedź, aby móc wziąć niespokojny wdech. Zadrżała przy tym, co świadczyło o narastającej złości.
- Te chłopa sprawiają problemy - odparła przez zaciśnięte zęby, rozmasowując wolną ręką plecy Katariny.
- Ta kucharz… Pozwolić najpierw, byś umarła. Potem, gdy Lexa cię uratowała, chciał z nią walczyć o twoja zdrowie. Czemu więc Kata była tu sama? - spytała siląc się na spokój, którego wyraźnie jej brakowało.
Dziewczyna pociągnęła się nieco wyżej - tak, by mogła spojrzeć blondynce prosto w oczy.
- Gdybym umarła, to przynajmniej ze świadomością, że pomogłam wyzwolić wiele dusz. Tamte rysunki... więziły ludzi nie pozwalając im odejść - mruknęła jej, celowo unikając odpowiedzi na zadane pytanie.
Norsmanka mogła mieć wrażenie, jakby ciepło z jej ciało uchodziło bardzo szybko, ale niewiele dawało to Katarinie. Jej skóra jednak zawsze była chłodna, jednak sam fakt, że się przebudziła wskazywał, że poczuła się lepiej.
- Lexa pierdoli te dusze - odparła twardo, odwracając wzrok. Nie chciała patrzeć w te niebieskie tęczówki, nie chciała widzieć w nich swojej winy. Mogła się postawić, mogła po prostu rozkurwić kucharzynie łeb.
- Żywa człowiek jest ważniejsza niż jakiś trup. Nie obchodzi, że zdechło tu tylu broniących mury. Za nic ma, że je Kata uwolnić. Nie dlatego, że nie wierzyć w dobro, poświęcenie i wdzięczność, ale temu, że to prawie zabrać tobie życie. A Lexa jeszcze zostawić jakaś kucharz pod opieka, jakby nie pamiętać, że ta chłopa to zwykła pizda - zawarczała, stając się coraz bardziej wściekła. Mimo przykrycia kołdrą już sama zaczęła odczuwać chłód, ale nie miała zamiaru się wycofać. Chciała by Katarina, wzięła całą ciepłotę, jak najwięcej tylko mogła.
- A może się bali? Przecież jestem dziwna... Ale ciebie nie było, kiedy szarpały mną koszmary. Może dlatego wciąż we mnie wierzysz? Lambert by mnie już dawno temu spalił wraz z jakimś drzewem jak sądzę - próbowała w jakiś sposób wyjaśnić zachowanie pozostałych ludzi z Krausnick, jednak niewiele mogła zrobić. Oni przecież na pewno nie chcieli jej krzywdy! Nie chciała też, by ktokolwiek ucierpiał na jej stanie, dlatego też próbowała odwlec Lexę od wszelkich konfliktów z kimkolwiek w jej grupie.
- Lexo, nie obwiniaj się - przechyliła lekko głowę, by znów mieć swe oczy w polu widzenia blondynki - Na samym początku spodziewałam się po tobie znacznie mniej, a jednak teraz jesteś moją przyjaciółką. Próbujesz znacznie bardziej, niż inni, za co jestem ci wdzięczna. Oni cię nie znają zbyt dobrze. Mogli po prostu nie chcieć zostawiać mnie w twych rękach. Kto wie? - wzruszyła ramionami na tyle, na ile była w stanie.
- A teraz ratujesz mi życie. Dziękuję - Katarina uśmiechnęła się do Norsmanki.
- Tłumaczysz ich - odparła oschle. Nie rozumiała jej zachowania, jak mogła tak nadstawiać za nich karku? Jak po tym wszystkim mogła jeszcze mieć jakąkolwiek wiarę? W nich? Lexa gwałtownie wypuściła powietrze nosem, jakby się zaśmiała gorzko, a jej usta wykrzywiły się w geście niezadowolenia.
- Kata przypomina mi moja siostra, Tira. Piętnaście wiosen miała, gdy Lexa wioskę opuszczać. Powinna być silna dziewczyna już, a wewnątrz jest spokojna jak tafla jezior. Lexa dawno jej nie widziała, pewnie tera już ma jakiś bachor, albo cztera, bo ojca słucha jakby jakiś witka był - kobieta wzruszyła ramieniem i westchnęła bezgłośnie. Dopiero teraz spojrzała na twarz czarodziejki
- Trzymaj się gdzieś blisko, tam gdzie będę. Nie proś chłopa o pomoc, nie licz na to, że życia uratują komukolwiek. Oni nie dbać o kobieta, o słabsza istota. Nawet nasza Norska chłop mieć więcej honor i uczucie. Nawet gdy pieprzy jak zdobycz, wkłada w to więcej uczuć, niż ta chłop w rozmowa - przeczesała jasne włosy Katariny i ucałowała delikatnie nasadę jej nosa - Cieplej ju, co?
Katarina mruknęła twierdząco w odpowiedzi i przewróciła się na bok. Wciąż trawiła słowa Lexy z dziwną mieszaniną uczuć. Niechętnie musiała przyznać jej rację, że takie tłumaczenie głupich działań nie przyniesie nikomu nic dobrego.
- Wiesz, może taka moja naiwna natura, ale przydałaby się im jakaś lekcja - westchnęła głośno i przeciągnęła się w łóżku z pewnym zadowoleniem i od razu lepszym humorem - Wytłumaczyć, że się nie odmawia pomocy medycznej potrzebującemu.
- A ty! Ty mną nie rzucaj! - zaśmiała się pod nosem czarodziejka - Jeszcze złamię nogę i będziesz musiała mnie nieść przez całą drogę z Goboczujki do Kislev!
Lexa uśmiechnęła się słabo. Może i żart był dobry, ale wciąż czuła się winna sytuacji.
- Zapomniała, że macie tutaj damy z mała kutasy spuchnięta od płaczu, które nie potrafić kobieta złapać - wzruszyła ramieniem i odetchnęła. Chwila leżenia pod kołdrą i ogrzewania ciałem przyniosła rezultaty. Blondynka podniosła się do pozycji siedzącej, usadawiając się plecami do Katariny
- Więc… Lexa pozwoli, byś Ty rozmawiała z chłopa. Nie będzie się wtrącać, bo jak wtrąci to chyba zabije - domówiła szczegół, który najbardziej ją rozzłościł w całej tej sytuacji. Zastanawiała się jeszcze przez chwilę, co mogłaby powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wbiła wzrok w ziemię przypominając sobie, co robiła w nocy, kiedy mogła być właśnie tutaj. Hedonistyczne pobudki - nie dla nich opuściła Norskę.
- Już to widzę jak patrzą na mnie jak na ducha, kiedy nagle mająca problemy ze sobą dziewczynka postanowiła wziąć się w garść i zaczyna prawić im kazania - wyrzuciła ramiona do przodu w udawanej rozpaczy, po czym znów się zaśmiała. Wizja, która wciąż trzymała ją za serce i wypełniała umysł oraz rozmowa z Lexą przywróciły jej dawną pogodę ducha. I miała nadzieję taka pozostać - bez nieprzyjemnego wpływu magii lodu.
Już miała wstać, kiedy przyglądnęła się blondynce. Wyglądało to tak, jakby coś było nie tak.
- Hej, Lexo. Coś się stało?
- Ikke*** - odparła zdecydowanie, dusząc w sobie myśli i uczucia. Nie wiedziała nawet jak mogłaby ubrać to w słowa, aby móc wyrazić to, co chodzi jej po głowie. Zresztą, czy aby na pewno miała się z czego zwierzać? Czy to by przyniosło jakiś skutek, rozwiązanie?
Norsmanka dźwignęła się na nogach wstając z łóżka i po drodze niezgrabnie poczęła zakładać porozrzucane buty, a potem podeszła do zbroi. Ponownie musiała ją na siebie wkładać. Musiała być silna, chciała taką być.
- Powinnaś znaleźć w sobie jakaś siła. Nie fizyczna, bo nie jesteś jak Lexa, ale masz głowa bardzo podobną - posklejała zdanie sądząc, że władanie językiem już coraz lepiej jej wychodzi, mimo iż w nocy nauczyła się jedynie jęczeć, a nie mówić. Zaśmiała się pod nosem, jednak wciąż nie wypowiedziała myśli.
- Ja… mam nadzieję, że pomogłam - spauzowała na chwilę odwracając się przodem do Katariny - Dobrze powiedzieć? - spytała poważnie.
- A no dobrze powiedziałaś - dziewczyna uśmiechnęła się do niej i również wstała. Była niemal głowę niższa od Lexy, nie przeszkodziło jej to jednak, by stanąć na palcach i cmoknąć ją w policzek.
- Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak bardzo. Zwłaszcza że obie wiemy, jak przetrwać w dziczy, kiedy jest zimno - odsunęła się od niej i podniosła pancerz Norsmanki.
- Ubieraj się. Nie dajmy dłużej na siebie czekać - pogoniła ją i wcisnęła jej zbroję do rąk, a sama wzięła swoją torbę oraz plecak należący do blondynki.
Lexa zachowała kamienny wyraz twarz. Ostatnio coś za często jej lub czyjeś wargi stykały się z ciałem innej osoby. Przewrotna wyprawa, która tyle zmieniła. Nawet nauczyła ją lepiej mówić, choć trochę. Jedynie podejścia do słabych psychicznie chłopów nie potrafiła zmienić, ale to może i akurat lepiej.
Odebrała zbroję i kiwnęła głową. Nie było sensu tracić czasu na zbędne słowa. Odziała się w miarę sprawnie, nie robiła tego pierwsza. Miała nadzieję, że jak tylko spotkają się z resztą, Katarina nabierze odwagi i z mądrością wyjaśni wszystko. Bez nerwów, agresji i siły - czyli przeciwnie do metod Lexy.


* - kurwa mać
** - przepraszam
*** - nie
 
Flamedancer jest offline