Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2016, 09:32   #235
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
CONNOR i MIKOŁAJ

Mikołaj zasypiał, tracił przytomność, a Connor wiedział, że nie może do tego dopuścić. Trzymał więc kumpla ze spływu za dłoń, gadając jakieś głupoty, jakby tymi słowami i tym uściskiem próbował utrzymać go po tej stronie życia.

Strażak walczył, jak zawsze, do końca. Jednak jakby się nie starał, jakich metod nie imał, wiedział, że ma małe szanse na ocalenie rannego.

Rozpłatany brzuch, rozległy krwotok zewnętrzny i wewnętrzny, zapewne treść jelit zmieszana z krwią. Może, gdyby ranny otrzymał szybko pomoc szpitalną, nawet w helikopterze medycznym czy innym mobilnym punkcie, miałby szansę. A tak… tak tylko przeciągało się nieuniknione.

Mikołaj zakasłał. Na jego ustach pojawiła się krew. Z zaciśniętych zębów wyrwał jęk protestu i bólu, jakieś słowo po polsku, które bardzo przypominało słowo „mamo”. A potem westchnął cicho, zarzęził i poluźnił chwyt. Stracił przytomność, co było krokiem w stronę objęć śmierci.
Widząc, jak głowa kolegi opada a z ust wypływa mu krew zmieszana ze śliną Connor wiedział, ze przegrał ten pojedynek.

BRUCE

Kiedy tylko założył strój Bruce poczuł, jak skórzane ubranie wrasta w niego. Jak przywiera do jego ciała. Jak tkanina i skóry łączą się z jego tkanką, wrastają w jego mięśnie przydając im sprężystości, siły, twardości niemożliwej do osiągnięcia przez ludzi.

Ujrzał, jak łapacze snów spadają na ziemię, dymiąc i strzelając w górę dymem kształtującym się w jakieś efemeryczne, cieniste istoty, wijące się u jego stóp, niczym spragnione pieszczot, bezkształtne koty z piekła rodem.
Jego ręce, bez udziału jego woli, same sięgnęły po maskę, nakładając cuchnącą kość na twarz Bruce’a.

Kiedy tylko upiorna przesłona znalazła się na głowie chłopaka, obserwująca go bestia zmieniła się w kolejne wstęgi dymu i zaczęła wirować wokół Bruce’a. Poczuł się tak, jakby wpadł w sam środek trąby powietrznej. Miotany przez czarne wstęgi, unosił się w górę, obojętny na to przerażające zjawisko.

Czuł, że maska wrasta w jego twarz. Wypuszcza jakieś ostre kolce, ruchliwe igły czy też sondy, które przewiercały się przez jego skórę, przez jego ciało i kości włączając w system nerwowy, wbijając w mózg.

Krzyknął, kiedy nałożony strój zmienił się w pancerz. Pancerz, który zaczął ściskać Bruce’a. Miażdżyć go w swoim uścisku. Zgniatać z siłą piekielnego imadła. Wrzasnął z bólu i…
..otworzył oczy.

Zajęło mu dłuższą chwilę, nim zorientował się, że leży sam w namiocie. To był koszmar! Uświadomił sobie. Tylko piekielnie realistyczny koszmar. Słyszał jednak Billa. Bear miotał się i krzyczał z bólu. Coś działo się na zewnątrz. Jakiś horror, ale tym razem dziejący się realnie. Czuł to.

BEAR

Bear tryumfował. Znów. Tym razem jednak – wiedząc, ze inaczej nie wygra – zacisnął zęby I wielkie dłonie na szyi wroga. Musiał go załatwić. Poddusić. Udusić. Cokolwiek, byleby ten drań nie wstał i znów nie chwycił za swoje siekiery.

Zaciskał więc dłonie wrzeszcząc dziko, z furią i gniewem. Wyrzucając z płuc całą nienawiść, jaką nagle poczuł do tego szaleńca w masce.

Ich oczy spotkały się i po raz pierwszy Bear poczuł pewien niepokój. Te oczy nadal patrzyły obojętnie, prawie beznamiętnie, jakby duszenie było czymś, czym napastnik się nie przejmował.

Nagle, jakby w zamaskowanego zabójcę, wstąpiły nowe siły. Jakimś cudem, potężnym zrywem ciała, przetoczył się wraz z Bobbym. Szczepieni ze sobą mężczyźni zrobili kilka obrotów po ziemi, ale w końcu to morderca znalazł się na górze – okazał się silniejszy.

Teraz to jego łapska chwyciły gardło Bobbyego i jąkający się bohater poczuł, że teraz on walczy o życie. Czuł krew ściekającą z przeciwnika na jego ciało. I znów widział te beznamiętne, pozbawione chociażby odrobiny emocji oczy spod maski.

Beara zaczął wierzgać dziko, udało mu się chwycić za ręce napastnika, ale nawet przy maksymalnym wysiłku, nie był w stanie zerwać chwytu, jaki przeciwnik zacisnął na jego gardle.

FRANK I ANGELIQUE

- Chcesz… walczyć…

Szept wydobył się z ust Indianina. Szept tak cichy, że Frank i Angie nie mieli pewności, czy nie przesłyszeli się jednak.

Ziemia pod ich nogami zatrzęsła się, z sufitu zaczęły odpadać kawałki. Jednak nie były to skały czy kamienie, lecz coś, co przypominało spadające z nieba ochłapy mięsa. Uderzały o ziemię z paskudnym mlaśnięciem, rozbryzgując wokół strumienie ciemnej posoki. Przez szczeliny w ścianach i sklepieniu lało się coraz więcej krwi. Jej poziom podnosił się i krew powoli zalewała wyspę, na której znajdowali się Angie i Frank.

- Ange, wstawaj. Obudź się. Obudź się...

Głos w głowie Angelique rozbrzmiał z siłą porannego budzika. Jakieś ręce szarpnęły ją, poczuła to wyraźnie. Nie wiedzieć czemu usłyszała głos w głowie.

"Dłoń pomocna ich ocali" - słowa z innej jaskini, w prymitywnej rymowance.

- Chcesz… walczyć… - powtórzył wojownik wyraźniej i postąpił krok w stronę Franka.

- To dobrze! Zatem walcz! – dodał głośno i wyraźnie, a potem, z przerażającą szybkością i wprawą, zaatakował. Mniejszym toporkiem rozpłatał chłopakowi gardło, a większy w tej samej chwili wbił w czaszkę, aż po trzonek – rozpłatując ją na dwoje.

Wyszarpnął broń i spojrzał w stronę Angie.

I wtedy dłonie ściskające dziewczynę szarpnęły silniej i… Angelique otworzyła oczy, łapiąc powietrze w płuca. Chciała krzyczeć ze zgrozy, ale widok zarąbanego na jej oczach Franka ścisnął jej gardło, niczym kleszczami.


ARISA

Uciekać. Wyciągnąć przyjaciółkę. Buty założone! Teraz ciągnąć po ziemi, do wyciętego wyjścia. Arisa wiedziała, że musi się pośpieszyć. Że zginie, jeżeli będzie zwlekała za długo. Że wszyscy zginą.

I wtedy, pomiędzy jednym a drugim szarpnięciem, Ange otworzyła oczy i usiadła z przerażaniem wypisanym na twarzy.

ARISA I ANGELIQUE

Angelique otworzyła oczy i ujrzała nad sobą twarz Arisy. I namiot. Ten sam, który doskonale znała i w którym miała spędzić niezapomniane chwile. Chociaż słowo niezapomniane pasowało do sytuacji, to jednak zapewne każda z dziewczyn wolałaby zapomnieć o tym, co ich spotkało.

Na zewnątrz Bear przestał ryczeć i Arisa wiedziała, że to zły znak.
Spojrzała z nadzieją na Ange, ale dopiero co przebudzona dziewczyna wydawała się nie bardzo wiedzieć co się z nią dzieje, zawieszona gdzieś między jawą a snem.

FRANK

Obudził się z krzykiem. Obudził w swoim namiocie, obok pustego posłania Johna. Obudził, mając wrażenie że czaszkę ma rozczepioną na dwie części i że wylewa się z niej mózg i krew. Z wrażeniem, ze rozcięte gardło sika juchą na lewo i prawo, i że zaraz umrze.

I zorientował się, że to wszystko nie jest prawdziwe. Żadne rany nie były prawdziwe!

Obudził się. Obudził!

Nie był też sam. W innych namiotach słyszał jakieś krzyki, słyszał ruszające się osoby. I wtedy przez odwiniętą połę swojego namiotu ujrzał coś, co spowodowało, że nie wiedział, czy ma się rozpłakać czy roześmiać histerycznie.

Pośród namiotów, na jakimś obalonym człowieku – chyba na Bilu albo Johnie, bo tylko ich dwójka była na tyle rosła – siedziała … rogata bestia. Lub człowiek przebrany za rogatą bestię.

A wiec nadal śnił. Albo i nie.

- Zatem walcz! – to były ostatnie słowa Wawipigwamtiego nim zabił Franka.

A może jednak go nie zabił? Może nie o tą walkę w rozpadającej się jaskini mu chodziło?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 26-06-2016 o 08:22.
Armiel jest offline