-
Howard pisał bajki dla dzieci - fuknął Doktor. -
To co czai się w najmroczniejszych zakamarkach kosmosu jest o wiele gorsze. Cthulhu przy Koszmarnym Dziecku wygląda nawet przyjaźnie. A co do ubrań to garderoba jest na prawo, trzy stopnie w górę, korytarzem w lewo i drzwi z złotą rączką. Ubranie wrzuć przez lufcik z zieloną klapką. Takie samo powinno wylecieć po kilku minutach, przez dziurę z czerwoną oblamówkom.
Magnus dość szybko znalazł opisane drzwi. Za nimi znajdowało się pomieszczenie o kilku poziomach. Na każdym znajdował się niezliczone ubrania powieszone na wieszakach, przerzucone przez poręcze spiralnych chodów, lub po prostu porozrzucane na podłodze. Muzyk oszukał lufcik i po dwóch minutach miał w rękach ubranie, identyczne jak jego tyle że świeże, wyprasowane, wyglądające jakby dopiero przed chwilą zostało uszyte.
Znalazł nawet laskę, pardo podobną do jego własnej, tyle że z ciemniejszego drewna. Magnusowi w oko wpadł parasol z rączką w kształcie znaku zapytania i szalik wręcz śmiesznej długość.
Gdy Magnus skoczył się przebierać wrócił do na mostek pojazdu.
-
Dokonałem obliczeń, chemiczny zapach powinien się ulotnić w kilka godzin, lub tygodni lub lat. Wszystko zależy od twojego organizmu. Na razie będę monitorować postępy, a później podam ci datę, o ile taka istnieje. - Doktor nawet na niego nie spojrzał. Podbiegł tylko do drzwi i otworzył je na roścież.
Na zewnątrz panował skwar. Wylądowali w uliczce zasłanej piaskiem. Dokoła były domy, pomalowane w jaskrawe kolory, wybudowane z kamienia i gliny. Wszędzie roiło się od ludzi, ciemnookich, o smagłej skórze ubranych w długie szaty, niczym beduini, z pewnością by chronić się przed skwarem.
Doktor, nie czekając na niego ruszył przed siebie.
Magnus musiał niemal biec, by go dogonić. Był ciągle w szoku, ale nie mógł nie zauważyć, że rozumiał co mówili miejscowi. Mówili po angielsku z rożnymi akcentami, pochłonięci swoimi sprawami zdawali się nie zauważać dwójki dziwaków nie z tej epoki. W końcu stanęli u wrót wielkiego pałacu and brzegiem rzeki. Budowla była pomalowana w zaskakującą ilość postaci i napisów które, mógł odczytać. W większość były to modlitwy do konkretnych bogów, jak Horus, Ra czy Path. Kilka wychwalały imiona faraonów.
Doktor zamierzał wejść do środka, gdy drogę zastąpiło mu kilku żołnierzy z włóczniami.
-
Jestem Doktor, przybyłem na wezwanie wielkiego wezyra, Imhotepa, zjedzie mi z drogi - oświadczył Doktor.
Strażnicy wybuchnęli śmiechem.
-
Zajdziesz swojego wielkiego wezyra, o tam, wraz z resztą żebraków. - powiedział osobnik z lamparcią skórą na zbroi, wskazując omurowany brzeg rzeki.
Tam w cieniu siedział człowiek w łachmanach. Na kolanach miał swój papirus, a obok nogi kałamarz z pędzelkiem.
-
Witaj szlachetny panie, czy mogę coś dla ciebie napisać? - zapytał grzecznie żebrak.
-
Imh, to ja, Doktor - powiedział zaskakująco łagodnie Doktor.
Imhotep zmierzył obcego wzrokiem z niepewną miną. Zaraz potem jednak się uśmiechnął.
-
Tylko ty masz oczy niczym sfinks, smutne i pełne tajemnic. Więc ostałeś wiadomość? I wybacz że pytam, ale czemu znów zmieniłeś twarz?
-
To długa historia. A ty czemu tu siedzisz? Nie powinieneś być w pałacu i projektować kolejną głupią świątynię, lub piramidę dla tego kretyna faraona?
-
To długa historia - Imhotem przedrzeźnił Doktora uzyskując u niego kwaśni minę. -
Ale nie powinno się jej opowiadać tutaj.
Architekt wyciągnął zza siebie koślawą kulę.
-
Czy ty i twój przyjaciel pomożecie mi wstać? Połamali mi nogi i kość źle się zrastają - poprosił Imhotep.
Nogi Egipcjanina spowijały brudne bandaże. Dwie deseczki przy każdej piszczeli wzmacniały całość, ale przy ruchu Magnus mógł zobaczyć jak zginają się nie tam gdzie powinny. Widok mógł przyprawić o mdłość.