Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2016, 19:59   #28
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Okazało się, że żaden z Black Cross nie skusił się na to, by przeżyć katastrofę płonącego sterowca. Bohaterskim wysiłkiem zwalczyli nieistniejące ryzyko, jakie im oferował w zamian za życie. Przecież dołączając do niego mogliby być bardziej martwi niż po eksplozji.

Przebijanie muru głupoty nieskończonego imbecyla musiało potrwać, natomiast on czasu nie miał. Uciekając przed krytyczną temperaturą zastanawiał się czy przypadkiem upośledzenie umysłowe nie stało się chorobą zakaźną. Przekazywanie schorzenia drogą płciową było bezdyskusyjne. Większość społeczeństwa reprezentowała poziom średnio rozgarniętej małpy nafaszerowanej kilogramem relanium.

Pozwalając napastnikom spokojnie umrzeć w płomieniach wpadł do kapsuły. Sądził, iż będzie ostatni. Nie był. Brakowało Samanthy i Ferata. Za piratką by nie płakał, ale poczciwego Lucjusza byłoby mu szkoda. W końcu był to jeden z nielicznych ludzi podwyższających średnią inteligencję ludności.

- Dawaj, stary. Zdążysz - mruknął do siebie, spoglądając w kierunku włazu. I zdążyli. W ostatniej chwili.

Rąbnął barkiem o ścianę, gdy się zsuwali, głową strzelił w sufit, by ostatecznie zostać rzuconym płasko na podłogę.
Zebrał się z podłogi bez słowa ruszając obolałą szyją i barkiem, jednak nie przejmował się tym szczególnie. Nic mu nie było.

Jeszcze przez krótką chwilę rzucił okiem na opadający wrak sterowca. Teraz istniała poważniejsza kwestia, o której musiał poinformować resztę. Gdy Samantha poszła do sterów krótko dał znać Richardowi, Denisowi i Feratowi, że chce z nimi porozmawiać. Zaprowadził ich w najbardziej oddalone miejsce małego statku, jaki tylko znalazł.

Moduł nie miał działać wiecznie. Piratka przez jakiś czas zwieszała się na sterze. Manuel podeszła bliżej z celem wyperswadowania, aby puściła przyrząd. Wolała jeszcze nie zbliżać się zanadto do nieobliczalnej kobiety. Z czasem siły Kidd opuściły ją na dobre. Jeszcze raz wierzgnęła, przejęta spazmem i upadła na ziemię. Zatamowano jej poważniejsze rany, po czym Samantha została odprowadzona na posłanie. Kontaktowała i mogła mówić, lecz jej organizm wciąż był skrajnie wycieńczony.

Jacob oparł się o ścianę i spojrzał na wszystkich zgromadzonych.
- Ona ma zakazany implant - powiedział krótko i cicho.

Stwierdzenie nie zaskoczyło lurkera. podświadomie czuł, że będą z tego kłopoty. Implant połączony z nieokiełznanym charakterem piratki, mógł poważnie zaszkodzić nie tylko jej, co im wszystkim... W zamyśleniu pokiwał tylko głową. Nie on był od decydowania o losie ‘Kiddy’. Gdyby przyszło głosować mu za jej dalszą obecnością w drużynie, miałby nielichy dylemat... Zafrasowany spojrzał na Richarda.

Szlachcic sprawiał wrażenie nieco nieobecnego. Stracił dobytek życia. Stracił ludzi, z którymi latał od lat. Stary lokaj Norbert był przecież na usługach ich rodziny jeszcze przed narodzinami Richarda. Jonas, alchemik wykluczony przez kolegów po fachu, dlatego że podważał teorię vis vitae. Casimir. Korsarz bez okrętu. Świetny towarzysz do picia. I do bitki. Pewnie nie jest zadowolony z tego, ze zginął w bitwie powietrznej zamiast w bitwie morskiej. Wszyscy załoganci, którzy przetrwali masakrę na wyspie Jerry. Teraz ich już nie było. Za to byli zamknięci w ciasnej kapsule z demonem.
- Najpierw musimy ją opatrzyć. Później będziemy się martwić implantami.

Cooper zacmokał i skontrolował otoczenie. Gdy upewnił się, że nikt nie słyszy, zaczął:
- Po pierwsze, proponuję przeszukać wrak sterowca wroga. Może nie wszystkie informacje przepadły, a mamy specjalistę od wyciągania skarbów na pokładzie - spojrzał na Arcona.

- Po drugie, pozwólcie, że wam coś opowiem. Była sobie pewna piratka i historyk, a przeciwko nim dwaj zaimplantowani zabójcy. Historyk to geniusz i wie, że w zwarciu może robić najwyżej jako mięso armatnie. Mówiąc w skrócie, genialny historyk stale odciągał siłę ognia zabójców od niechronionej piratki, a ta starała się, z różnym skutkiem, uniknąć pozostałych pocisków. Pierwsze zabójcze trafienie pochodziło od kobiety i wtedy włączył się implant przeciwnika. Historyk był właścicielem drugiego zabójczego trafienia, w drugiego z przeciwników. Wtedy dostrzegł, że mają implanty w udzie. Wyłączenie ich zabije definitywnie. Trzecie trafienie również należy do historyka i uderza w urządzenie. Jeden wyeliminowany. Ostatni celuje w leżącą, lekko ranną piratkę. Trzeba dysponować tylko niewielką inteligencją, by być całkowicie pewnym, że zabójca trafi, więc trzeba stworzyć fortel, by dać jej szansę. Ona jednak próbuje się wywinąć i zadaje ostateczny cios. Naturalnie przed śmiercią zabójca trafia, zgodnie z przewidywaniami. Historyk nie w ciemię bity widzi, że jest źle, ale nie tragicznie. Będzie żyła, ale krwawienie trzeba zatamować. Daje jej materiał opatrunkowy, zaś sam wciela w życie kolejny fortel przeciw innym zabójcom. I teraz docieramy do sedna całej historii. Pamiętamy, że historyk ocenił, iż kobieta da sobie radę z prowizorycznym opatrunkiem i chciał przeprowadzić ją bezpiecznie do pokładowego alchemika, by ten połatał ranę profesjonalnie. Wtedy włączył się implant piratki. Dziwne, prawda? Była ranna, ale nie aż tak. Wtedy historyk zrozumiał, iż nikt nie raczył go uprzedzić o wbudowanym w nią zakazanym sprzęcie - ponownie upewnił się, iż nikt nie podsłuchuje.

- Piratka to nie najbystrzejsza osoba, jaką ów znał, zaś pod wpływem implantu było jeszcze gorzej. Gdy się odwrócił, zobaczył, iż jego sojuszniczka celuje w niego. Na szczęście uważał na wykładach i pamiętał jak należy pacyfikować zakazaną technologię. Gdyby tego nie zrobiła, to historyk przyszedłby z pomocą szlachcicowi, który również jest w opowieści i być może ten byłby w stanie sprawić, że ich środek transportu nie eksploduje. Sama z kolei miałaby wyciągniętą kulę i szwy. Reszta opowieści jest nieistotna. Teraz wyjaśnię co się stało. Zakazane implanty korzystają z energii życiowej. Są jak pasożyty. Pozostawiają uszczerbek na zdrowiu fizycznym i psychicznym, a włączają się w momencie losowym. W końcu to one kontrolują użytkownika, który w najlepszym, podkreślam, w najlepszym wypadku czynią socjopatę. Socjopata z umysłem nie najbłyskotliwszej piratki? Gorsze jest tylko poważniejsze upośledzenie części mózgu odpowiadającego za rozsądek i racjonalizm, zaś popis zaledwie wstępu do tego widzicie w opowieści. Wstępu, bo dalej będzie już tylko gorzej. Ona sama nie zdaje sobie sprawy i nie jest w stanie zrozumieć, że założyła sobie stryczek na szyję pozwalając na wmontowanie tego. Sobie i wielu niewinnym ludziom - rozejrzał się dyskretnie kolejny raz sprawdzając sytuację.

- Dosłownie w każdej chwili może stwierdzić, że jesteśmy jej śmiertelnymi wrogami i bez ostrzeżenia strzelić w plecy. Już raz uroiła coś sobie, a to będzie postępowało.

Ferat spojrzał na Samanthę. Jej klatka piersiowa niespokojnie unosiła się, to opadała. Wreszcie Lucjusz przełknął ślinę i skinął na resztę.
- Chciałbym coś dodać. Rzecz o której powinniście wiedzieć - mówił szeptem, choć bandytka i tak go słyszała - kiedy uciekaliśmy ze statku, dziewoja przemówiła do jednego z agresorów. Nie wiem co to było. Przypominało raczej gardłowy warkot. Facet czemuś dał nam spokój. Jeśli było jak mówisz Jacobie, to twoje podejrzenia są uzasadanione. Cholera wie co dzieje się z jej organizmem i sytuacja jest jest wręcz przerażająca… ale jeśli będzie w stanie to powtórzyć, może stanowić dla nas tarczę.

Okazało się jednak, że nikt nie podzielał jego opinii o konieczności przeszukania wraku sterowca wroga, zaś lurker wykazał się zdolnością logicznego myślenia. Kontakty z załogą Jamesa Kidda były wyjątkowo lekkomyślnym pomysłem.

Po rozmowie usiadł na podłodze skryty przed ewentualnym strzałem, ze skrzyżowanymi nogami i zamkniętymi oczami. Rzucił jeszcze tylko:
- Będę syntetyzował - powiedział tonem równoznacznym z tym, by nikt nie przeszkadzał.
Odetchnął kilkukrotnie bardzo powoli i rozluźnił wszystkie mięśnie. Zaczął od głowy, która opadła lekko, przez kark, barki i ręce. Zgarbił się lekko, gdy odpuszczały po kolei mięśnie torsu. Napięcie zniknęło z nóg.
Oddech zwolnił.


Ponownie znalazł się we własnej bibliotece, lecz tym razem nie spojrzał nawet na archiwa.


- Hej, Fiono! Jesteś mi potrzebna! - zawołał, zaś zza książek wyszła kobieta. W czerwonej sukience z głębokim dekoltem. Blondyneczka miała krótkie, kręcone włosy i reprezentowała jego podświadomą spostrzegawczość. Uwielbiał tę kobietę. Początkowo wyobraził ją sobie, intuicyjnie, z pieprzykiem na prawej piersi. Chciał go kiedyś usunąć, ale szybko zrezygnował. Sama się stworzyła.

- Popilnuj mnie, jeśli możesz, ty moja Ardiano - pogłaskał ją czule po twarzy wkładając w ręce nić, zaś Fiona owiązała się nim w pasie. Kłębek zachował. Musiał móc wrócić natychmiast, po nici, gdyby kobieta usłyszała, wyczuła lub cokolwiek innego, zagrożenie dla niego na poziomie łodzi.

- Przecież zawsze cię pilnuję - uśmiechnęła się patrząc na niego spod długich, wachlarzowych rzęs. Wiedział o tym. Ukłonił się jej w podzięce i przesłał jej buziaka.

Śmiałym krokiem przeszedł przez całe pomieszczenie, a potem kolejne i jeszcze jedno, by dotrzeć do ostatniego położonego na tej linii. Znajdowały się w nim schody prowadzące z półpiętra na niższy poziom. Jeszcze niżej znajdowała się dalsza część jego wiedzy. Tam prowadziła drabina.

Zamknął za sobą drzwi. Krótko spojrzał na otwór w suficie pokrywający się rozmiarami z tym znajdującym się w podłodze. Zamknął oczy, rozłożył ręce i wzniósł się w powietrze. Pokój odłączył się od pozostałych stanowiąc hermetyczną całość. Siłą woli obrócił go tak, by podłoga znajdowała się na suficie.

Zamiast światła z góry, z dołu wydobywała się ciemność. Musiał zejść bardzo głęboko, do samego centrum. Bez wahania skoczył w niebyt, ale zamiast gwałtownego spadku doświadczył spokojnego osuwania się. Światło pomieszczenia nad nim pomniejszało się i gasło. Oddalało się systematycznie aż w końcu przestał widzieć cokolwiek. Na krótko, ponieważ blask płynął od dołu. Opadał w tym samym tempie, lecz zbliżał się szybko. To miejsce, do którego zmierzał zbliżało się w zastraszającym tempie. Finalnie wylądował.


Uśmiechnął się kpiarsko do olbrzymich drzwi po drugiej stronie przepaści. To właśnie ona była celem. Skoczył lecąc głową w dół coraz głębiej i głębiej...
Pęd powietrza w ciepłych obłokach otulał twarz, by pod koniec obrócić go łagodnie i wyhamować.


Stał po kolana w wodzie. Odetchnął bardzo długo, a następnie zaklikał językiem. Przy schodach wynurzyła się uśmiechnięty pysk delfina. To właśnie jego płetwy grzbietowej się chwycił, zaś ssak zanurkował. Żaden z nich nie musiał wstrzymywać powietrza pomimo tego, iż byli pod wodą. Zwierzę szybko mknęło coraz głębiej...

Buty stuknęły o przezroczystą podłogę pośród czerni. Nie było wody, a jego środek transportu oddalił się. Mrok w tym miejscu nie był nieprzenikniony. Widział w promieniu kilkunastu metrów, gdzie obraz zaczynał rozmywać się w czarnej mgle.


- Dobrze cię widzieć, przyjacielu - powiedział szpakowaty mężczyzna wychodzący z ciemności na spotkanie.

- I ciebie również, Merlinie - roześmiał się Jacob ściskając serdecznie mężczyznę z kilkudniowym zarostem. Długi płaszcz z brązowej skóry zarzucony na elegancki dublet zapinany na klamry, posiadał rękawy kończące się w połowie przedramienia.

- W czym mogę ci pomóc? - zapytał z nadludzką inteligencją wypisaną na twarzy. Sprawiał wrażenie wszechwiedzącego i bosko inteligentnego. Jacob nie miał najmniejszych szans, ponieważ reprezentował genialną świadomość. Merlin to jego genialna podświadomość. Podświadomość każdego człowieka posiadała znacznie mądrzejszą od siebie podświadomość, choć wielu było zbyt tępych, by to wiedzieć. Cooper ewentualnie mógłby rozmawiać z podświadomościami ludzi. Przynajmniej byłyby na poziomie Ferata, czyli przeciętnym.

- Dwie sprawy. Jedna bieżąca, druga bieżąca w tle. Zacznijmy od tej pierwszej.

Otoczenie zmieniło się. Ponownie znalazł się w sterowcu, ale tym razem miał u boku Merlina.

- Co tu robimy?

- To moment, w którym rzuciłem światło na potencjał informacji w statku przeciwnika. Dziennik kapitana, sam kapitan... Skarbnica wiedzy. Wydawało mi się, iż ta bitwa nie może skończyć się inaczej niż zwycięstwem, a jestem w kapsule ratowniczej po eksplozji sterowca. Z resztą dalej uważam, że to było do wygrania.

- Więc co poszło nie tak? - uśmiechnął się Merlin naprowadzając Jacoba.

- Musimy przenieść się do momentu, w którym Samantha oberwała. Tam zaczęło się chrzanić.

- Jesteś pewien?

- Że niby wcześniej? Wcześniej... Wcześniej! Jesteś genialny. To tutaj jest pierwszy błąd i... należy do mnie - skrzywił się Starr, zaś szpakowaty mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Uznałem, że Richard zajmie się dowodzeniem. W końcu to jego sterowiec. Niesłusznie. Powinienem natychmiast wziąć to w swoje ręce. Rzucić okiem na mapę sterowca, zebrać załogę, w szczególności tą Casimira. Polecić zabrać go do Jonasa, a wszyscy o nim zapomnieli. Rozstawić piratów po sterowcu, w newralgicznych miejscach, zaś resztę umieścić na podorędziu do pomocy w innych sprawach. Znalezienie takich to bułka z masłem. Ponadto sterowiec Black Cross podchodził po przewidywalnym torze. Ponowne uderzenie nadejdzie od strony, od której nadeszło poprzednio, to całkiem oczywiste. Co im rozkazać piratom? To jasne, że zaimplantowani dokonywać będą abordażu. Nabić wszystkie bronie, ukryć się, strzelać jeden po drugim w ten sam cel. Eliminować wroga po kolei, bez głupiego pseudobohaterstwa. Nawet nie wiem co ci ludzie robili.

- Nawet nie przypuszczałem, że Richard zignoruje dowodzenie. Powinien się tym zająć, przecież był kapitanem tego latającego diabelstwa. Tymczasem sprawa została doszczętnie pokpiona, zaś moje szacunki odnośnie ryzyka prowadzone były przy założeniu, iż cała załoga pracuje w skoordynowany sposób. Tutaj wszystko odbywało się w niekontrolowanym chaosie. Szanse spadły niemal do zera - dodał z przekonaniem Jacob i kontynuował:

- Rozmieszczeni równomiernie piraci i zdolna do walki załoga związałaby się walką w maszynowni. Wysłać wsparcie do maszynowni oraz technicznych, żeby ugasili ten burdel. W końcu na tym cholernym statku musiał być ktoś za to odpowiedzialny. Kolejny raz zawaliło dowodzenie. A sterowiec wroga? Po abordażu z ich strony był niegroźny, ale na wszelki wypadek można by było polecić uniki oraz okresowy ogień zaporowy. Dalej. Samantha niepotrzebnie próbowała uniknąć kuli. To było oczywiste, że zabójczyni ją trafi, bo to było niemal przyłożenie. Coś bym wymyślił. Tylko co...? To było ostrzeżenie dla mnie, żebym nie próbował nic kombinować, bo w przeciwnym wypadku zastrzeli Kidd. Wróć, Samantha podjęła właściwą decyzję, ale źle wybrała czas. Powinna poczekać aż ponownie odwrócę uwagę. Powiedziałbym, że się poddaję i uprzedził, iż będę odrzucał bronie. Wyrzuciłbym w bok pistolet plazmowy, nie w jej kierunku, by nie poczuła się zagrożona. Pistolet uderzyłby o podłogę, co kawałeczek przesunęłoby jej granicę tolerancji na gwałtowne wydarzenia. Potem powiedziałbym, że odrzucam nóż. I to byłby właściwy moment. Informacja o rzucie nożem wymaga uwagi, a zabójczyni byłaby trochę bardziej oswojona z gwałtownymi wydarzeniami. Wtedy Samantha miałaby największe szanse. Nad sensem dalszych wydarzeń nie ma co się rozwodzić. To oczywiste - westchnął Cooper i rozejrzał się ponownie po sterowcu.

- Konkludując, przegraliśmy przez zupełny brak dowodzenia. Następny raz przejmę wszystko w swoje ręce. Nie możemy już popełniać takich durnych błędów. To było całkowite amatorstwo.

- Następnym razem, czyli kiedy? - zapytał Merlin, zaś Jacob zastanowił się przez chwilę, po której pacnął się w czoło.

- Teraz. Jesteśmy w trakcie najbardziej kretyńskiej decyzji, jaką widziałem od... nie ważne, było ich dziś pełno. - odetchnął głęboko Cooper czując jak wszystko w tej sprawie zaczyna mu się układać w głowie.

- Wylecieliśmy z Antigui, ponieważ zaczęło się tam panoszyć Black Cross, zaś ci ruszyli za nami... za nami, z Antigui? Zaraz zweryfikuję. Black Cross wysłali cały sterowiec profesjonalnych, zaimplantowanych zabójców, by nas zlikwidowali. Przez pewien czas będą pewni wykonania zadania nawet wtedy, gdy raporty składane są na odległość. Podczas starcia nie zawsze jest czas na meldunki. Później rozpoczną się wątpliwości. Wysłana zostanie załoga, która będzie miała sprawdzić co się stało. Wtedy dostrzegą dwa wraki. Najprawdopodobniej nie będą sprawdzać kto zginął, ale nawet jeśli by sprawdzali, to ciężko będzie ocenić po szczątkach. W końcu doszło do częściowego zatarcia śladów przez eksplozję, ogień, temperaturę oraz wodę. W mniejszym stopniu, ale jednak. Części ciał, tych z najbliższego sąsiedztwa wybuchu pewnie nie będzie dało się rozpoznać. Z dużym prawdopodobieństwem przestaliśmy dla nich istnieć. To daje ogromne pole popisu. Zniknęliśmy z ich radarów. Co tymczasem robimy? Wracamy na Antiguę, żeby obwieścić Krzyżowcom, że żyjemy. Pokażemy jak jesteśmy silni, że nie jesteśmy klasycznymi zawalidrogami. Następnym razem przygotują się do walki z nami. Postąpią inteligentniej. Dobiorą dogodne miejsce, moment i zastawią pułapkę. Ja bym tak zrobił na ich miejscu, a wtedy mamy koncertowo przesrane. Po co tam wracamy? Żeby oddać ledwie żywą córusię psychopatycznemu tatuśkowi z równie porąbaną załogą. Nie, żebym miał pierwszy raz do czynienia z piratami oraz korsarzami, ale Samantha równie dobrze może powiedzieć, że wszyscy jesteśmy do odstrzału. W szczególności ja. Wtedy moja pozycja negocjacyjna do wykaraskania wszystkich byłaby bardzo słaba. Zatem lecimy wpakować się w podwójne kłopoty licząc, iż nikt nie będzie chciał nas zabić. Doskonały pomysł - zakończył sarkastycznie.

- Jesteś pewien? - zapytał Merlin czujnie przyglądając się Jacobowi stojącemu z rozwianymi włosami tuż przy Jamesie Kiddzie. Spoglądał na zabójców Black Cross wchodzących na pokład spod wody oraz powietrza.

- A widzisz co tu się dzieje? Jasne, że nie jestem pewny - prychnął Jacob pocierając oczy kciukiem i palcem wskazującym.

- A czego jesteś pewny?

- Tego, że wpakujemy się w gówno z Black Cross nawet wtedy, gdy będziemy mieli Jamesa po swojej stronie - westchnął Cooper.

- Oni nie zdają sobie sprawy, że nawet banda najlepszych piratów z zakazanymi implantami nieszczególnie zmienia układ sił. Dobra, uderzając tymi piratami w newralgiczne miejsce można zmienić grę, ale nie idąc nimi na wojnę, do cholery! Marnotrawstwo ludzi i zasobów. Nie mówiąc już o tym, że kontrolowanie osób, które same się nie kontrolują graniczy z bezsensem. Czy James ma aż taki posłuch wśród załogi, żeby przekrzyczeć nasilający się zew mordu wśród jego załogi? Początkowo tak, a finalnie wątpię. Samantha ledwie się kontroluje, choć jest przekonana o czymś całkowicie innym, a jest dopiero na początku drogi. Jeśli zaimplantowana będzie jedynie Samantha, to zabije własnego ojca i część załogi nim sama umrze. Jeśli zaimplantowani będą wszyscy, to z dużą szansą powybijają się wzajemnie. Może James nie jest aż tak głupi, by instalować w siebie taki sprzęt? Może to za słabe dla dalszych przewidywań. Wróćmy - stwierdził, zaś w powietrzu zawisła broń plazmowa.

- Krzyżowcy to organizacja na skalę światową. Są strażnikami starożytnej kultury i samego Yarvis. Dysponują technologią taką jak broń sejsmiczna, plazmowa i cholera wie jeszcze jaką. Opracowywali w końcu broń dla Wolnych Miast. Mają szybkie sterowce jak te, które właśnie strąciliśmy. Takich używa hanzycka Niebieska Armia. Jakie szanse ma Kidd w starciu z taką siłą? Nie ważne jak bardzo ulepszeni są jego ludzie, technologia, którą dysponuje jest żałosna jak na możliwości Black Cross. Najwyżej ci drudzy zrobią to, co Richard, czyli spalą ich z powietrza. Na ich miejscu tak właśnie bym zrobił nie bawiąc się w walki. Xanou musi być jakoś z nimi powiązane choćby przez zezwolenie na użytkowanie oraz rozprowadzanie technologii, jeśli to nie ich główna baza. Ewentualnie są poza strefą wpływów Krzyżowców.

- A skąd nadlecieli? - zapytał Merlin. Obaj stanęli przed wielką mapą.


- Jesteśmy tutaj, ponieważ Antigua znajduje się na południowy wschód od Rigel, zaś nasz środek transportu leciał prosto na wschód, w kierunku Corvus. Dobrze. Skreślamy całe terytorium Hanzy, bo po akcji ze zbożem na Jerry Hanza ładnie kontroluje swoją przestrzeń powietrzną. Rigel również odpada. Albo stacjonowali na jednej z wysp, albo przylecieli z Antigui. Więc płyniemy im na spotkanie i to by miało sens, gdybyśmy wiedzieli gdzie jest ich baza. Mógłbym ją wtedy zbadać. Najlepiej udając się tam bezpośrednio, bez zbędnych poszukiwań.

- Oni nie pojmują skali przeciwnika. Nie zdają sobie sprawy, że Black Cross to nie Barnesowie, to coś więcej. Nie zdają sobie sprawy ze znaczenia dlithium...

- Oooo, właśnie. Przypomnij sobie co o nim wiesz - przerwał Merlin.

- Co wiem? Znaleziono niewiele urządzeń z tego metalu. Busolę, sekstans, astrolabium. Dość łatwo go rozpoznać, gdy zna się nawet jego podstawowe cechy fizyczne takie jak niewielka masa oraz fioletowy odcień. Wiem, że topnieje w temperaturze 1800 stopni. Są tak wytrzymałe, że płyta dziesięciocentymetrowej grubości zatrzymuje pocisk z klasycznego działa. Nikomu nie udało się odkryć genezy ani miejsca wytworzenia, za których udokumentowanie czeka nagroda kilku tysięcy dukatów. Moim zdaniem to nie dlatego, że nikt nie potrafi, tylko dlatego, że Black Cross wygodniej jest, by nikt o tym nie wiedział. Z resztą, jakbym wiedział gdzie go produkują, to z pewnością nie połasiłbym się na nędzne kilka tysięcy dukatów.

- Co wiesz o rudach?


Jacob zastanowił się. Kiedyś to wiedział, więc ta informacja znajduje się gdzieś w Pałacu. Tylko gdzie? Szybko przejrzał w myślach kolejne półki w skupieniu, z zamkniętymi oczami machając rękami, jakby okazjonalnie odpędzał natrętnego owada. Znalazł to dopiero w trzecim pokoju po prawej stronie od miejsca wejścia.
- Mam cię! - odwrócił się, wyjmując z szafki, która pojawiła się za nim pojedynczą teczkę. Nie musiał szukać. Wiedział której potrzebuje i na której stronie ją otworzyć.

- "Alchemia a metalurgia" Dżabir Ibn Hajjan, strona 212, akapit trzeci. Jest tam jedno zdanie: "(...) jedyną znaną lokalizacją rud dlithium są góry lodowe na północy (...)". Z resztą większość informacji, jakie mam na ten temat pochodzi od Dżabira. Choć nie wszystkie, bo z gazety wiem, że są one między innymi w lodowcach Hadovar - zastrzegł z uniesionym palcem.

- Tu się zaczyna zabawa. Synteza informacji. Będę potrzebował twojej pomocy, Merlinie, ale to za chwilę. Uporządkujmy informacje - westchnął, przywołując zupełnie inny obraz.


Zimny wiatr targnął płaszczami obu mężczyzn stojących na krawędzi lodowego urwiska. Stopy zapadły się do kostek w białym puchu, zaś pod nimi pozornie leniwie płynęła rzeka.
- Enzo Castellari był blisko odkrycia Yarvis. Lurker E.C. współpracował z badaczem północy W.B. i Black Cross chciało usunąć tę informację. Jedyne rudy dlithium, jakie znamy umiejscowione są w górach lodowych na północy. Badacz W.B. twierdzi, iż między Hadovar, a polarnym akwenem żyje nieznana nacja. Ferat miał wysłać telegram z pytaniem o W.B. Wniosek jest jeden. Yarvis znajduje się na północy, w obszarach teoretycznie niezamieszkanych. Nie jest to zatem miasto wyludnione, ale żyjące. To stamtąd pochodzi dlithium, choć nie jest to pewne. W pobliżu zatopionego miasta może być przecież inny ośrodek cywilizacyjny.


Kule przeleciały koło nich pośród spienionego falami morza. Wokół toczyła się regularna wojna Hanzy z Wolnymi Miastami. Właśnie obok nich padł korsarz.
- Do tego wszystko zmierza - rozłożył ręce Starr i okręcił się dookoła.

- Choć nie do końca jestem pewien czy wojna przyjmie taką formę. Zacznijmy od początku - wziął głęboki wdech.

- Black Cross próbuje zabić Eloizę La Croix, zaś Kompania Wilków atakuje Richarda La Croix i Dewayne'a Casimira. Już to nie trzyma się kupy! - zirytował się Jacob, zaś statek pod ich stopami eksplodował. Stali w powietrzu.

- Uspokój się - rzekł delikatnie Merlin kładąc rękę na ramieniu Coopera.

- Dobrze, zróbmy krok do tyłu i spójrzmy na wszystko z perspektywy samych, suchych faktów - to powiedziawszy Jacob rzeczywiście cofnął się.

- Niechronologicznie - podpowiedział Starrowi.

- Dobrze, będzie niechronologicznie. Zdaje się, że Black Cross, to jedynie siatka wywiadowcza zarządzana przez Barnesów. Błąd. Barnesowie to tylko część Black Cross, zatem Shagreen nie uderza w organizację, tylko w odnogę. Faktycznie mają planują coś większego niż walka z Hanzą i zajmują się oni strzeżeniem tajemnic Yarvis wszelkimi dostępnymi sposobami. Nie bronią się przed zabójstwami oraz zsyłkami na Andromedę pod pozorem rzekomej choroby. To tam został wysłany W.B. On i Castellari za bardzo zbliżyli się od odkrycia Yarvis oraz tego, że na Andromedę zsyłani są ludzie mający niewygodne informacje. Doktorzy w wyrazie sprzeciwu dla niesprawiedliwości dostarczyli Shagreenowi materiałów wybuchowych. Ponadto Black Cross stworzyło broń dla Wolnych Miast.

- Teraz Kompania Wilków. Organizacja pod przywództwem Patricka von Tier - ostro zaimplantowanego skurwiela, który prowadził badania w hanzyckich koloniach na Serpens. Jest jednostką uderzającą w Korsarzy i zbrojnym ramieniem Hanzy. Z jakiegoś powodu za cel obrali sobie personalnie Richarda i Dewayne'a, a wytropili ich za pomocą urządzeń z Xanou.

- Wolne Miasta stoją w opozycji do Hanzy. Zona Orion jest podzielona, co wykorzystuje Corvus. Przeciwnik osłabia się wzajemnie wewnętrznie i wschodni sąsiad ma ochotę to wykorzystać. Dlatego na tej wojnie skorzysta obce mocarstwo. Możliwe, że to już się zaczęło na południowym Orhan. W okolicach Southland? Hmmm... Co Corvus mogłoby tam robić? To właśnie z Southland uciekli zarażeni. To interesujące.

- Zarażeni uciekli z Southlandu dzięki pomocy Doktorów. Wspomagają ich rodziny i sami Doktorzy. Jakimś cudem zarażeni przenieśli się na jedną z wysepek, gdzie spotkali Denisa. Wręczyli mu monetę i lek na wczesne stadium choroby. Moneta pochodzi najprawdopodobniej ze zrabowanych skarbów świątyni na Serpens, bo jest diablo rzadka.

- Dodatkowo na Lavos panuje jakaś inteligentna bestia pozostawiająca opalizującą ciecz, a w eterze Saif pojawiają się dziwne dźwięki.

- Pytanie jakie są zależności między Wolnymi Miastami, Black Cross, Hanzą, Kompanią Wilka, Corvus i Xanou? Czyżby Krzyżowcy stali za globalnym konfliktem, a Xanou z nimi współpracowało? I jaki związek ma z tym Kompania Wilka? Współpracują z Black Cross? Czy śmierć La Croixów miała być punktem zapalnym wojny lub choćby argumentem za tym przemawiającym? - zapadła ciemność, pośród której dwaj mężczyźni patrzyli na siebie w milczeniu.


Nagle pojawiła się mapa z lokalizacją siedziby Reda. Obaj wlepili w nią wzrok. Tam czekało wiele odpowiedzi, ale nie wszystkie. Jacob wątpił, by nawet jemu udało się wyciągnąć z Reda wszystko, czego potrzebował. Dlatego musiał mieć jak największą wiedzę przed spotkaniem z nim.

- Merlinie, potrzebuję rady kogoś mądrzejszego ode mnie - twojej. Czy w którymś miejscu popełniłem błąd? Jeśli tak, to w którym? Pomóż mi to połączyć w całość. W Pałacu muszą być informacje, które będą przydatne do tego celu. Muszę to rozwiązać nim będzie za późno, a ta chwila zbliża się zdecydowanie szybciej niż myślałem. Czas mi się kończy. Obawiam się, iż wszyscy zginiemy, jeśli nie rozgryzę wszystkiego. Przykładem może być Richard, który nie ma pojęcia na jak wielkie zagrożenie się porywa. No i jak wyjdę, będę musiał powiedzieć wszystkim, że...


- Wiem gdzie jest Yarvis - ogłosił tuż po otworzeniu oczu.

- Mocno niedokładnie, ale udało mi się zawęzić obszar poszukiwań. Ferat, miałeś wysłać telegram z pytaniem o W.B. i odpowiedź miała być w ciągu jednego dnia. Dostałeś coś? - zapytał podchodząc do wszystkich biorąc korektę na to, iż Samantha może mieć broń i chcieć do niego strzelać.

- Druga sprawa. Powrót na Antiguę jest decyzją, lekko mówiąc, głupią. Obecnie dla Black Cross nie żyjemy i prawdopodobnie się to utrzyma, jeśli będziemy cicho. Szanse na rozpoznanie ciał po eksplozji oraz doliczenie się wszystkich załogantów są nikłe. Zabójcy wylecieli właśnie z Antigui lub okolicznych, pomniejszych wysp. Mógłbym wejść do ich bazy, gdybym wiedział, gdzie jest położona. To jedyny sensowny powód powrotu. Zjawiając się w miejscu startu ogłaszamy im, że żyjemy, a ich ludzie schrzanili sprawę. Obawiam się, że to Krzyżowcy mogą podburzać Wolne Miasta i Hanzę przeciw sobie ułatwiając rozpętanie wojny światowej. Corvus jest w trakcie zbrojenia. Czarni mogą być graczem rangi lalkarza planety. Wiecie, co ja bym zrobił na ich miejscu, gdybym dowiedział się o incydencie, jaki miał teraz miejsce? Doceniłbym przeciwnika następnym razem. Użył większych sił i zasadzki, z której się nie wymkną. Ja tam nie wracam, a wy jak wolicie, przy czym nalegam na towarzystwo Ferata i Eloizy. Do tego starego durnia już się przyzwyczaiłem, a Eloizę zdążyłem polubić. Nie chciałbym się dowiedzieć o ich śmierci. Jeśli droga wam, mimo wszystko, do Antigui, to życzę powodzenia i zamawiam przystanek w najbliższym mieście - zakończył Jacob i zwrócił się w kierunku Samanthy.

- Pani Kapitan, to zły moment, ale lepszego mogę nie mieć. Chodzi o duży interes. Jakiś czas temu razem z Kapitanem Ojcem byliście na tropie sekstansu z dlithium, takiego fioletowego metalu. Jest cholernie rzadki i cholernie drogi. Przedmioty z tego metalu są jeszcze droższe. Sam metal jest tak cenny, że za papierek, na którym napisane jest skąd pochodzi ludzie dają kilka tysięcy dukatów. Może udałoby mi się coś podpowiedzieć i wynegocjować. Ja wiem ile to jest warte. Wtedy zyskiem podzielilibyśmy się pół na pół. Kapitan Ojciec powinien być zadowolony - zaoferował Cooper.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 26-06-2016 o 11:14. Powód: Zmiana wielkości grafik na uprzejmą prośbę Nami
Alaron Elessedil jest offline