Freyvind, Elin
Skald udał się ku wskazanym mu przez Thorę kierunku i ujrzał wieszczkę z naręczem rzeczy z chaty wychodzącą. Na widok jego jakby spanikowana mocniej ubrania do piersi przygarnęła.
-
Mogę skraść część twego czasu Elin? - spytał wskazując ławkę pod chatą i zmrużył lekko oczy starając się zrozumieć jej reakcje na jego widok.
Skinęła lekko głową i usiadła wprzódy ubrania ostrożnie odkładając i przykyrwając je peleryną wyciągniętą ze spodu stosiku.
-
Słucham. - Głos volvy był spokojny podobnie jak spojrzenie, którym skalda obdarzyła.
-
Złość do mnie żywisz, obwiniając jako rzekłaś przy Gudrunn?
Zamyśliła się na moment.
-
Głównie za to, żeś od razu nie rzekł o znamieniu. - Odparła w końcu.
-
Rozumiem… Taką to różnice robi na kogo sie usadzili wszystkich chcąc zabić. Mnie czy Agvindura?
-
Agvindur by nie dopuścił do tego, że Ribe zagrożone. - Stwierdziła spokojnie. -
Od lat kurwie syny nie atakowały miasta. A Ty chciałeś do Aros ruszyć mając ich na plecach… - Przyjrzała się uważnie mężczyźnie. -
Jarl pewnie zawiedzion.
-
Słucham? - Skald wygladał na zszokowanego.
-
Co mam powtórzyć?
-
Jam do Aros chciał ruszyć z nimi za plecami? Toć od poczatku mówiłem, że wpierw ich wyrżnąć nam trzeba.
-
Nie wyjaśniając swych podejrzeń z początku i będąc gotów, by Agvindura posłuchać i ruszyć do Aros. - Wyjaśniła nadal spokojnym tonem. -
Ale ostawmy to, powiedziałeś co trzeba.
-
Czy byłem gotów, to tylko ja wiem, a gdybym nawet tak postapił to aby odciagnąć ich od Ribe. - Uśmiechnął sie lekko. -
We dnie w skrzyni na wozie przez woły ciągnietym z dwójką sług jeno. Gdyby mnie nieświadomego ich polowania dopadli, Ribe w niczym by nie ucierpiało. Spokój jak przez wszystkie uprzednie dni by tu był. Żałujesz? Żałujesz tedy, że na strzępy nie rozszarpali mnie kilka dni drogi od miasta?
-
Jeśli pytasz czy wolałabym śmierć Twoją czy Sigrun, odpowiem, że Twoją. Słoneczko nikomu krzywdy nie uczyniła. - Głos Elin w dalszym ciągu wyprany był z jakichkolwiek emocji. -
Niesprawiedliwie jednakże stawiasz sprawę, jakbyś zwady na siłę szukał. A wszak czeka nas trochę czasu spędzonego razem.
-
Nie szukam zwady - odpowiedział miękko. -
Jam przez Ojca Wilka przeklęty. Dlatego po bezdrożach chodzę. Czasem na jakiś czas ku miastom dążę by wygód zaznać i swoich zoczyć. Jak Ciebie, Volunda, jarla, Gudrunn... Czasem nic z tego nie ma, a czasem Ognisty Bastard miesza, jak w Viborgu, gdzie czterech z nas padło. - Uśmiechnął sie smutno. -
Nie zdziwiłbym sie gdybyś rzekła, że wolałabyś moją śmierć za spokój Ribe. Nijak by mi było wyboru takowego nie pochwalić. - Spojrzał na volvę i wpił w nią wzrok. -
Stało się jednak. Teraz nam przyjdzie ramię w ramię sprawę rozwiązac. Jeśli niechęcią mnie darzysz, chcę wiedzieć to jedynie. Zrobię co mogę by Słoneczko odzyskać.
Wytrzymała spojrzenie sama patrząc na skalda tak jakby chciała myśli jego najskrytsze odczytać.
-
Niechęci w sobie nie trzymam. - Odparła w końcu po dłuższej chwili. -
Choć gniew z pewnością, na całą sytuację. Choć pewnie i tutaj Pan Ognia zamieszał. - Na ustach Elin zabłąkał się leciutki uśmieszek, który zaraz zniknął. -
Przeklęty powiadasz? - Teraz ona wpiła we Freyvinda spojrzenie.
-
Ci co na wyspach i w kraju Skane zwanym zyją… znają tę sagę. Chcesz jej wysłuchać? - Przez twarz przeleciał mu grymas żalu i złości, ale i determinacji.
Volva przymknęła na chwilę oczy przeczesując pamięć.
-
Gdy Odyn siłę w ramię męża włożył, by ulubieńca Pana Kłamstw powalić? - Zacytowała bezbłędnie, jakby sama zaskoczona, że to robi.
-
Tak, tak skaldowie mawiają. Jam jeszcze wtedy w rzemiosle Bragiego szkolony nie byłem.
-
A więc to o Tobie… - Powiedziała z namysłem. -
Długo w Skani przebywałeś? - Zapytała zainteresowana.
-
Nie, jedynie gdy Halfdan w wizytę do Finbolgiego sie udał ku mojemu przekleństwu. Wtedy. Potem… bywało że kilka razy ziemię tę przebyłem gdym do Upsal szedł bogom się kłaniać.
-
A więc widziałeś Upsalę. - Uśmiechnęła się leciutko. -
Dobrze byłoby tutaj takową świątynię pobudować, by Bogów zadowolić.
-
Wiele bym za to dał. Jednak w kraju teraz moda inne świątynie budować - odrzekł zachmurzony i lekko wburzony.
-
Przepowiednię słyszałeś. - Odparła. -
Stare obyczaje trzeba przywrócić.
-
Miód to na me uszy gdy to słyszę. Loki to kurwi syn, menda ostatnia, ale w los przez Norny utkany się wplata. Bogowie tak jako i my przeznaczenie akceptują dążąc do chwalebnego losu wypełnienia. - Frey zamyslił się rzucając spojrzenie Volvie. -
Ojciec Wilka poprowadzi Nagelfar na Ragnarok, z Hejmdalem się zmierzy i wzajem się zabiją. Kres czasów i bogów rozpęta. Ale ten kurwi syn nasz, zapowiedziany. As choć przewrotny. Jedyny-zachłanny i syn jego ukrzyżowany chcą nawet splendor godnej smierci bogom w Ragnarok odebrać, Asom i Vanom boskości odmawiają. Gdzie ich sługi słowo głoszą, tam nasz świat umiera. Życie po życiu oddać by to wstrzymać to mało.
-
Nowe chce przyjść i stare zniszczyć, tak by nic się po nim nie ostało... - Odrzekła volva głębokim głosem. -
Ale może będziesz miał szansę większą niż jeno palenie świątyń Chrysta, na to by tradycję chronić… Nie wiadomo czy Einar ciągle wśród nas. - Spojrzała uważnie na Freyvinda. -
Być może zajmiesz jego miejsce.
-
Tak może i być. Moze miejsce jego zajmę. A może wilki mnie rozwłóczą po łąkach - urwał. -
Po prawdzie to pierwsze bym jednak wolał - uśmiechnął się i mrugnął.
Skinęła lekko głową ciągle poważna.
-
Agvindur dość już utracił, miejmy nadzieję, że pierwsza opcja się ziści.
-
Więcej nadziei pokładaj w tym byśmy Sigrunn odzyskali i tym, by los Einara nie był taki jak w smutku domyślać się możemy. Wątpię czy mój los byłby jarla obszedł choćby w połowie, czy dziesiątej części nawet jak ich losy. - Zamyślił się. -
Agvindur rzekł, że w ziołach sie dobrze znasz? - rzucił w końcu próbując zakończyć smutne tematy o tym kto utracony a kto kolejnym może być.
-
Dość dobrze, choć nie powiedziałabym, że jestem w tym kierunku szczególnie uzdolniona. - Odparła, a głos jej mógł wydać się Freyowi znacznie miękkszy niż chwilę temu.
-
Jarl chce bym jutro na wilki ludzi poprowadził. A śmiertelni zmysły na sam widok tracą. Zioła by się zdały by otumanic kilku takich co nawet w stanie upojenia wciąż do walki nie będą ostatnimi.
-
Las i polana, na którą przyjdzie nam się wybrać nie są dobrymi miejscami, by być pod wpływem ziół takowych… Czasami więcej przez nie zobaczą niż bez nich. A tam prawdopodobnie wieszcz mieszka. - Skrzywiła się lekko przy słowie “wieszcz”. -
A uspokające mogłyby mieć efekt taki, że nic się ludziom chcieć nie będzie chciało.
-
Tak czy owak zbrojnych wziąć musimy, do ochrony w dzień. Może lepiej by więcej zobaczyli niz ginęli rozszarpywani na kolanach, oszaleli ze strachu na widok bestii?
Smutek zagościł w oku Elin i skinęła delikatnie głową.
-
Zobaczę co ocalało w pożarze ale będę musiała sama podać im zioła, by wiedzieć jakich dawek użyć. - Odparła cicho. Wydawała się delikatniejsza niż na początku rozmowy.
Skalda trochę wybiła z rytmu rozmowy ta nagła odmiana, przez chwile milczał.
-
Wstrząsnęłaś mną. Wczoraj. Gdy bez wahania sztylet w oko wraziłaś. Wielce zdolna do poświęceń jesteś.
-
Po prostu zrobiłam, to co uznałam za słuszne. Agvindur ukochanego konia oddał na ofiarę… Nie chciałam by jego śmierć poszła na marne. - Uśmiechnęła się delikatnie.
-
Jeżeli Wiszący przyjął ofiarę… oka może nie odzyskasz. Koni Agvindursetki miec będzie do jakich uczuciem zapała. Tylko dwoje jeno urodziwych oczu volva miała. Straszna cena - Frey pokiwał głową. W oczach miał szacunek, żal i ciekawość.
-
Zdaję sobie z tego sprawę… ale wtedy… - Znów na jej ustach zabłąkał się łagodny uśmiech. -
Nie mogłam inaczej.
-
Kiedy tak rzeczesz, tak widno czujesz w pełni. Kiedy tak czujesz, tedy tak najpewniej było. Nie mogłaś. Widziałem ja akty wielkiego poświęcenia, zazwyczaj z wielkiej miłości się one brały.
Spuściła wzrok jakby zawstydzona.
-
Nie chciałam po prostu dopuścić, by jarl bez wieszczby odszedł. W końcu taka ma rola. - Słowa ponownie stały się jakby ostrzejsze, a uniesiona twarz opanowana.
-
Myślę, że to nie jedyna twa rola tutaj.
-
Czyżby? Wszak potraktował mnie tak jak widziałeś. - Machnęła lekko ręką. -
Zresztą… Było jak było. Czy w czymś jeszcze pomóc mogę?
Wzrok mu lekko stwardniał ale niewiele.
-
Nie, zioła jeno przygotuj o co proszę by przynajmniej kilku wojom zdolność mysli tak wstrzymać aby strach był poza ich zasięgiem. - Wstał przeciągając się. -
Wybacz, żem cenny czas osmielił się zabrać. - Kiwnął volvie głową.
-
Nie ma co wybaczać, pomysł dobry mieliście. - Skinęła również głową z szacunkiem.-
Zobaczę, co zdołam znaleźć. - Wzięła ubrania na ręce i ruszyła spokojnie między chatami.
Freyvind popatrzył za nią i swoją droga ruszył.
Miał jeszcze wiele do zrobienia w tym Volunda poszukać. Ale to zdecydował Bjarkiemu ostawić.
Elin
Volva oddalała się od skalda zirytowana. Kolejna osoba sugerująca jej uczucie do Agvindura. Jakby Słoneczko prorocze słowa wypowiedziała:
“Spójrz na jarla, volvo”. Spójrz na jarla… Głupota kompletna. Tyle lat nad nim pracowała i… potraktował ją tak jak dzisiaj. Zerknęła na tunikę trzymaną w ramionach i zastanowiła po co w zasadzie tak się stara. Dalsze rozważania przerwał jej jednak głos Thory wydającej polecenia w pobliżu i Elin ruszyła spokojnie w jej kierunku.
-
Gotowe, Thoro. - Odezwała się do kobiety uśmiechając się promiennie. Zdążyła. Agvindur nie będzie wiedział, że w ogóle dotykała jego rzeczy.
Kobiecinka rzeczy przyjęła i...zaczęła je składać po swojemu. Czułym gestem przeciągnęła po kantac złożeń i dopiero wtedy podniosła wzrok na volvę:
-
Dzięki Ci, gołąbeczko, za starania. - uśmiechnęła się -
A Freyvind Cię znalazł? Szukał Cię, do pomówienia miał.
-
I ja dziękuję za pomoc. - Volva ponownie się uśmiechnęła. -
Tak, rozmawialiśmy. Mam zioła dla wojów przygotować… - Zerknęła w stronę domu jarla. -
Jeśli nic nie ocalało z moim zapasów, będę Twoje musiała uszczerbnąć. - Dodała przepraszającym tonem. -
I jeszcze o jedną rzecz spytać chciałam. Gdzie dzień mogę spędzić?
Klucznica pokiwała głową:
-
Zabieraj jeno powiedz co bierzesz bym wiedziała. A dzień spędzić możesz u Ljubow, jeśli Ci nie wadzi w jej komnatce zlec.
-
Kozełk i dziurawiec będą potrzebne. - Odparła i skinęła głową. -
Dobrze, dziękuję. - Uśmiechnęła się do kobieciny. -
Wracam do zielarni, gdyby ktoś mnie szukał.
Nim jednak do wywarów powróciła postanowiła jedną jeszcze rzecz zrobić. Ubrania u Ljubow zostawiła i udała się w kierunku warsztatów rzemieślników. O porze tej cisza już panowała i nie spotkawszy nikogo przed pracownią snycerza stanęła. Przez chwilę jakby wejść się wahała, zawsze w miejscu tym dziwny niepokój ją ogarniał, lecz w końcu próg przestąpiła. Palenisko przygaszone już było, narzędzia w jednym miejscu złożone, a rozpoczęte pracy stały rzędem na jednej z ław. Rozejrzała się niepewnie w poszukiwaniu niewielkich drewienek, które mogłyby jej za materiał do amuletów posłużyć. Znalazła nadające się fragmenty w jednym z kątów izby i zaczęła przeglądać je mrucząc coś pod nosem, gdy nagle cień ją ogarnął i wrażenie miała iż wielkolud jakowyś stanął za nią. Odwróciła się przestraszona ale nikogo za nią nie było, w drzwiach jeno stał czeladnik zaspany. Skinął jej głową na powitanie i zapytał:
-
W czym pomóc możem, volvo?
-
Brzozowego drewna na amulety potrzebuję. - Odparła przyglądając się chłopakowi intensywnie jednym okiem.
Czeladnik chrząknął niepewnie i rozejrzał się do warsztacie.
-
Coś odpowiedniego przyniosę zaraz.
Elin głową skinęła i zapatrzyła w palenisko. Chłopak odszedł, a ona sama została i znów cień zwalistej sylwetki ją ogarnął. Rozejrzała się mrużąc lekko błękitne oko. Czyżby duch jakiś to miejsce nawedział ale gwałtownej śmierci w miejscu tym odkąd tu jest nie było… Z rozmyślań wyrwał ją młodzik wracający z deską brzozową.
-
Czy takie drewno się nada? - Zapytał.
Przyjrzała się uważnie i głową skinęła.
-
Dziesięć krążków wytnij, o takiej - Palcem pokazała. - wielkości.
Trzy niech dziurki na rzemień mają. Poczekam na zewnątrz. - Stwierdziła i wyszła przed chatkę by usiąść na ławie przy drzwiach. Wpatrzyła się w niebo w myślach pogrążając. Czeladnik wyrwał ją z zamyślenia po chwili dłuższje, gdy przyniósł przygotowane kawałki. Elin przyjrzała się im uważnie i kiwnęła głową.
-
Tobie jeden też ostawię. - Rzekła i do zielarni się udała.
Tam ponownie niewielkie palenisko rozpaliła i mocny napar z ziół parzyła, by go potem odsączyć i susz w ten sposób stworzyć. W czasie oczekiwania na ugotowanie się naparu zajęła się wyryciem w drewienkach run ochronnych, by uczestnicy wyprawy też chronieni byli. Trzy miały formę wisiorów te dla jarla, jego brata i Volunda ostawiła.